Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

28 sierpnia 2013

Info.

Więc tak.
Pragnę wszystkich poinformować, że od tej chwili będę pisać dwa opowiadania jednocześnie. Postaram się co tydzień dodać jeden wpis do każdego. Jeśli chodzi o 'Brakujący Element Układanki' to dostałam jakiegoś zastoju twórczego.
Tak więc dziękuję. ;]

20 sierpnia 2013

Brakujący Element Układanki. (11/?)

BILL.

Odkąd Tom zawitał w moich progach, co raz częściej się uśmiecham. To, że mogę na niego patrzeć, że jest przy mnie... Teraz wiem co to znaczy szczęście. Znów ze sobą rozmawiamy, znów się śmiejemy, ja znów czuję, że żyję. Lżej mi się oddycha i już nie muszę się zastanawiać, co mój ukochany brat robi wieczorami, kiedy ja już nie mam nic do roboty, co odwróciłoby od niego moje myśli. Teraz mam go przy sobie, widzę ten błysk w jego oczach. Taki sam powrócił również do moich oczu.
- Billy... - po raz kolejny tego wieczoru Tom zamruczał mi do ucha. Siedzieliśmy w salonie wtuleni w siebie na kanapie pod kocem i oglądaliśmy jakiś film. A raczej zerkaliśmy na niego bardziej zajęci sobą. Spojrzałem na niego uśmiechając się lekko. Dotknął lekko palcem mojej dolnej wargi i zaczął nim po niej wodzić. Poczułem przyjemne mróweczki. Przymknąłem oczy uśmiechając się. Dobrze wiedziałem, o co mu chodzi.
- Nic z tego, kochanie... - 'kochanie'... mówię 'kochanie' do własnego brata. Tom natychmiast spojrzał na mnie spod byka.
- A skąd wiesz o czym myślę? - zapytał z tą samą minką. Był naprawdę słodki.
- Ja zawsze wiem o czym myślisz. - zapewniłem go, patrząc na niego z lekkim uśmiechem. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem zaczął delikatnie łaskotać mnie palcem po policzku mrucząc coś przy tym, zerkając co chwila na mnie i uśmiechając się.
- Tom, i tak nic nie wskórasz. - powiedziałem śmiejąc się.
- Ale mnie nie chodzi o to... - powiedział nadal z tym samym uśmiechem wciąż nieprzerywanie mnie łaskocząc.
- Tak, a o co ci chodzi w takim razie, kochanie? - chwyciłem jego ręce, aby powstrzymać kolejne łaskotki. Zrobił słodkie oczka.
- O nic, ja tylko bym chciał...
- Nie wślizgniesz sie do mnie, nie łudź się. - usmiechnąłem się. Cały Tom, nie odpuści.
- No, ale Billyyy! - zawołał jak małe dziecko i wczepił się w moje ramię. Zaśmiałem się przytulając swój policzek do jego dredów. Pogładziłem go po policzku. Chwycił moją dłoń i po chwili poczułem jak czule całuje opuszki moich palców. Zamruczałem cicho całując go w głowę.
- Bill? - podniósł głowę i spojrzał na mnie. Miał słodkie maślane oczka. Pokręciłem głową na 'Nie'. Wciąz się usmiechałem. Jego uśmiech natomiast przygasł. - Tommy, była umowa, pamiętasz? - powiedziałem widząc jego mało zadowoloną minę. Przytaknął kiwnięciem głowy. Westchnąłem. - Naprawdę musisz być taki uparty? - powiedziałem po chwili milczenia. Spojrzał na mnie.
- Bill, zachowujesz się tak, jakbyś myślał, że chce cie skrzywdzić, wykorzystać, nie wiem...
- Nie o to chodzi... - wpadłem mu w słowo, ale on też mi przerwał.
- A o co, powiedz mi, bo nie wiem. - znów westchnąłem.
- Nie rozumiesz, że to dla mnie jeszcze troche za wcześnie?
- Ale na co, do cholery?! Przeciez ja ci nie każę rozkładac przede mną nóg, chcę się tylko obok ciebie położyć...
- Po co, cały dzień masz mnie dla siebie, w nocy i tak śpisz. - powiedziałem patrząc na niego. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
- Nie to nie. - powiedział w końcu siadają pół metra ode mnie i wbijając oczy w TV. Patrzyłem na niego przez kilka minut, nie odzywał się.
- No weź nie mów, że się obraziłes. - powiedziałem w końcu chcąc przerwać cisze. Nic to nie dało. - Tommy, kochanie... - zajęczałem przyciskając go do siebie. Zerknął na mnie, ale nic nie powiedział. - Tommy! - szturchnąłem go mocno. Spojrzał na mnie w końcu.
- odtrącasz mnie. - w końcu się odezwał. Szkoda tylko, że wygaduje kompletne bzdury.
- Nie odtrącam cię, przecież... - zacząłem łagodnie, ale on tylko prychnął.
- Co złego według ciebie jest w przytuleniu sie do kogoś w nocy w jednym łóżku? - zapytał.
- Nic...
- No własnie, a czemu tak reagujesz?
- Bo... - zająknąłem się. - Ja ciebie dobrze znam. Jeśli dam ci palec, upierdolisz mi całą rękę.
- Co? - spojrzał na mnie jak na debila.
- Dobrze wiesz co! - powiedziałem zakładając ręce na piersi.
- No tak się składa, że chyba nie. - odpowiedział z lekko przekrzywioną głową. Westchnąłem znów.
- Jak zwykle trzeba ci wszystko tłumaczyć. - wytknąłem mu. - Jak pozwolę ci połozyc sie w moim łóżku, to od razu uznasz, że pozwolę ci na więcej. A nie pozwole, przynajmniej na razie, dopóki so końca się w tym nie odnajdziemy...
- Sądzisz, że będe chcial cię zdominować pierwszej nocy? - parsknął smiechem. Spiorunowałem go wzrokiem.
- Nie rób sobie jaj, Tom. - powiedziałem. - Ale... - bąknąłem, zacinając się. - Mniej więcej o to własnie chodzi. - powiedziałem cicho. Popatrzył na mnie, a potem parsknął głośno smiechem. Zmrużyłem oczy. Prychnąłem i wstałem z miejsca. Tom nadal chichocząc spojrzał na mnie. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem wkurzony do swojej sypialni. Stanąłem przy łóżku oddychając głęboko. Po chwili usłyszałem, że drzwi cicho się otwierają. Spojrzałem przez ramię na niego.
- Billy... skarbie... - zaczał jęczeć. Pokazałem mu fucka na co szeroko otworzył oczy.
- Powiedziałem ci, że wejdziesz do tej sypialni dopiero wtedy, kiedy sam cię do niej wpuszczę! A TERAZ WYNOCHA DO SIEBIE! - ryknąłem i wykopałem go na korytarz.
Zapukał jeszcze kilka razy do drzwi, ale kompletnie na to nie reagowałem. Położyłem sie na łózku. Byłem naprawdę zły. Czego on nie potrafi pojąć? Westchnąłem po raz kolejny. W końcu uznałem, że czas najwyższy przygotować się do snu. Łazienkę miałem połączoną z pokojem tak więc nie musiałem praktycznie wychodzić z sypialni. Wziąłem goracą kąpiel. Od razu poczułem się lepiej. Mięśnie do tej chwili napięte, rozluźniły się. Odpłynąłem na moment.
Przez chwilę nawet myślałem, żeby się zgodzić. W końcu to, że spalibysmy w jednym łózku to nic takiego. I może racja, ale ja znam swojego brata i wiem, że na tym by się nie skończyło. Próbowałby mnie podmacywać, obłapiać... Nie, ja nie mam zamiaru złościć się w środku nocy. A wybuchłaby pewnie przynajmniej jedna awantura. Wskutek czego on wylądowałby na podłodze.
Położyłem się w końcu do łóżka. Długo nie mogłem zasnąć. Wciąż myślałem nad tym wszystkim. A może jednak przesadzam... On już taki jest, nic na to nie poradzę, może po prostu chce się przytulić? Ale gdzie tam! Przecież go znam. Zaraz wsadziłby mi ręce w gacie. No, może troche przesadziłem, ale tak mniej więcej. Jakimś cudem zasnąłem. Śniło mi się... Boże... Jakie to cudowne...
Śniło mi się,  że leżę nagi w wielkim łóżku, wtulony w wielkie, miękkie, pachnące poduszki... Ale one nie pachniały tak zwyczajnie. Pachniały tak inaczej... Pachniały moim Tommim. Leżałem sobie z błogim usmiechem nawet nie otwierając oczu. Gładziłem tylko rękoma prześcieradło pod kołdrą. Byłem nią przykryty po samą szyję. Wszystko pachniało Tomem... Mmm... Nagle poczułem, że kołdra którą byłem przykryty, zsuwa się ze mnie powoli. To było bardzo miłe uczucie... Miękka kołdra sunąca w dół ciała... A gdy przeciągnęła się po moim kroczu, zamruczałem. Było tak miło...
Ale po chwili zaczęło robić mi się zimno. Czekałem, aż kołdra wróci na swoje miejsce, ale tak się nie działo. Zaczałem się delikatnie wiercić i mruczeć z niezadowolenia. I wtedy....
Ktoś wpierdolił mi się do wyra.
Raptownie otworzyłem oczy. Ciemność. Środek nocy. Popatrzyłem dookoła, ale nic nie było widać. Dopiero po chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyłem na przeciw swojej twarzy twarz Toma. Krzyknąłem cicho, wystraszył mnie. Wyskoczyłem z łóżka. Zajebisty koniec cudownego snu. Patrzyłem na niego wściekły, a on spoglądał na mnie ze smutną miną. Nie robiło to na mnie wrażenia.
- Czy ja naprawdę musze zamknąć te drzwi na klucz? - wyszeptałem zły. Z zalożonymi rękoma na piersi patrzyłem na niego. Popatrzył na mnie smutno i westchnął cicho. Wstał z łóżka.
- Przepraszam. - powiedział cicho. - Kładź się bo zmarzniesz. - dodał po chwili. Cała złość gdzieś wyparowała. On miał tak smutny głos... Aż nie mogłem tego słuchać!
- Tommy, kochanie... - zacząłem podchodząc do niego. W samych bokserkach, zaznaczyć trzeba. - tłumaczyłem ci wiele razy...
- Ja nie chcę cię zgwałcić, tylko poczuć ciepło twego ciała przy sobie. Kiedy obudze  się w środku nocy i nie będę mógł zasnąć, chciałbym mieć sie do kogo przytulić, oprócz zimnej poduszki. Chciałbym móc przez sen czuć twój zapach, którego... wciąż jest mi mało. Chcę być jak najbliżej ciebie, nie oddalać się ani o milimetr, tęsknię za tobą, kiedy zwyczajnie wychodzisz do klopa. - oniemiałem. Jak żyję nie słyszałem takich słow w jego ustach. A teraz stał tak przede mną z tym wzrokiem... naprawdę czuł sie odtrącony. Ale skąd ja miałem wiedzieć? Ręce zaczęły mi drżeć, gdy podniosłem je, aby pogłaskac go po policzkach. Przyciągnałem go do siebie i mocno, mocno przytuliłem. Pocałowałem go delikatnie w szyję, kołysałem go lekko, chciałem, żeby odczuł, jak jest mi przykro. Chwyciłem jego dłonie i ucałowałem. Objął nimi moją twarz. Zbliżyłem się do niego i pocałowałem jego malinowe usta...
- Chodź, kładziemy się, jest późno. - powiedziałem szeptem, ciągnąć go za ręce w stronę łóżka. Od razu oczka mu zabłysły. Uśmiechnął się. Chwilę potem leżeliśmy wtuleni w siebie zasypiając miarowo. Tak było naprawdę o wiele lepiej. Do pewnego momentu.
- Ale pozwolisz mi na coś więcej?
- TOM!!!
- Dobra już dobra, dobranoc, mój skarbie. - powiedział chichocząc. Westchnąłem. Cały Tommy. Ale i tak kocham go nad życie.

17 sierpnia 2013

Brakujący Element Układanki. (10/?)

TOM.

Bill jakoś przełknął moje nagłe pojawienie się. A ja jakoś przełknąłem to, że zacząłem zachowywać się jak psychol. Kokietowałem, całowałem i podrywałem własnego brata. Bill za każdym razem kręcił nosem i burczał coś cicho za każdym razem wychodząc do kuchni. Nie podobało mu się to. Chociaż nie wiedziałem dlaczego, bo przecież jak sam mówił podkochiwał się we mnie. I to tak, że głowa mała. On jednak unikał wszelkich kontaktów cielesnych, nie pozwalał się nawet przytulać. A kiedy jednego razu po prostu zamknąłem go w swoich ramionach, zaczął się zachowywać jak gwałcona dziewica.
- Tom, puść mnie! - powiedział zirytowany rozpychając się ramionami, żeby jak najdalej znaleźć się ode mnie. Stał odchylony ode mnie na długość swoich ramion, oparty na moich piersiach. Patrzył na mnie ze złością w oczach.
- Bill, przestań, proszę cię, chcę się tylko przytulić. Chyba mogę, nie? Jesteś moim bratem. - powiedziałem. Zmrużył lekko oczy.
- Właśnie, jestem twoim BRATEM, a ty za każdym razem jak tylko się do mnie zbliżysz, próbujesz mnie obłapiać...
- Kiedyś robiłem to samo i jakoś ci to nie przeszkadzało.
- Ale teraz przeszkadza. - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. - Biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, w ogóle nie powinno cię tu być. A siedzisz tu od wczoraj. - westchnąłem.
- Przyjechałem do mojego braciszka, który nawet nie poinformował mnie, gdzie mieszka. Gdyby nie DJ, pewnie jeździł bym jak debil po całym Nowym Jorku i jeszcze bym cię nie znalazł. - powiedziałem z wyrzutem patrząc na niego. Ułożył usta w dzióbek. Wyglądał słodko.
- Dobrze. - powiedział piorunując mnie wzrokiem. - Mogłeś odwiedzić swojego brata, ale nie... - zaciął się jakby nie wiedział co powiedzieć. Chwila ciszy, a potem... - Tamten pocałunek powinien ci wszystko uzmysłowić, ale nic do ciebie nie dotarło, jak zwykle. Wszystko musiałem ci tłumaczyć. I jeszcze nie rozumiesz, jak widzę. Każdy normalny człowiek na twoim miejscu trzymałby się ode mnie jak najdalej. I ja właśnie chciałem, żeby tak było, dlatego wyniosłem się na drugi koniec Stanów. A ty tak po prostu wsiadłeś sobie w samolot i przyleciałeś do mnie. - ostatnie zdanie nasączył ironią.
- A co innego miałem robić? Tęskniłem za toba, nie miałem pojęcia co się dzieje, przez kilka miesięcy zachowywałeś się Zomby, i naglę centralnie bęc! Zwiałeś z domu, nawet nie racząc nic mi nie wytłumaczyć. Wiesz przez co ja przechodziłem? Nawet nie chciałes ze mną przez telefon gadać...
- A dziwi cię to? - wpadł mi w słowo.
- Tak, i to bardzo. Bo nic złego się nie stało. - powiedziałem, patrząc na niego uważnie. Prychnął z niedowierzaniem.
- To jest twoim zdaniem NIC ZŁEGO???
- Tak własnie. To nie jest nic złego. - przytaknąłem. Otworzył szerzej oczy i pokręcił z głową. Zszokowałem go.
- Tommy... - powiedział siadając na krześle przy stole w kuchni. - Zawsze wierzyłem, że masz w sobie choć odrobinę zdrowego rozsądku... A tymczasem okazuje się że ty jestem kompletnym bezmózgiem! - wypalił. Teraz to ja wywaliłem na niego oczy.
- CO?
- To co słyszałes, Tom! Zachowujesz się jakbyś nie miał mózgu! Czy do ciebie nie dociera, że jesteśmy braćmi? Rodzeństwem? Jak możesz w ogóle myśleć, że my... - urwał i ukrył twarz w dłoniach. - Przestań się do mnie przywalać bo i tak to nic nie da. - powiedział patrząc na mnie przez palce. Podszedłem do niego i przykucnąłem przy nim.
- Nic nie da? - zapytałem.
- Nie. - odpowiedział kręcąc zawzięcie głową.
- Bill, poddajesz mi się za każdym razem na co najmniej  kilka uroczych minut. - powiedziałem patrząc na niego. Prychnął.
- Wykorzystujesz mnie. Wykorzystujesz to, że coś do ciebie czuję, i dobrze wiesz, że trudno jest mi się kontrolować, kiedy ty... - znów urwał, rumieniąc się.
- Kiedy ja co? - zachęciłem go, gładząc po karku.
- Własnie to robisz! - zajęczał, patrząc na mnie żałośnie. - Zniewalasz mnie jak jakiegoś swojego osobistego niewolnika. Tom, przestań! Nie myślisz o mnie, masz na uwadze tylko to czego ty akurat chcesz...
- Cicho bądź. - wykorzystałem okazję, że odsunąl ręce od twarzy i przywarłem do jego ust. Wydał z siebie stłumiony jęk i zaczął się nieporadnie szamotać. Ściągnąłem go na siebie z krzesła na podłogę. Klęczelismy po kolanach. On cały czas mnie od siebie odpychał, ale z każdą chwilą jego opór słabł. Złożyłem jego ręce na mojej klacie i przycisnąłem go całego do siebie, nie mógł się już tak szamotać. Nagle poczułem na swoim policzku coś wilgotnego. Musnąłem jeszcze jego wargi i spojrzałem na niego. Po jego policzkach płynęły łzy. Oczy miał zamknięte, nie chciał na mnie patrzeć.
- Bill... - delikatnie uniosłem jego twarz za podbródek. Pociągnął lekko noskiem. Znów leciutko go pocałowałem. Skrzywił sie delikatnie.
- Jesteś okropny. - wyjęczał. - Wiesz, jak bardzo tego pragnę, robisz to specjalnie...
- Cii... - przytuliłem go do siebie gładząc czule po głowie i plecach. - Nie wykorzystuję cię, na pewno nie. - powiedziałem mu cicho do ucha. Zadrżał. - Niczego nie robie specjalnie. Chcę po prostu spróbować z tobą...
- Dlaczego? - zajęczał znowu. Zerknąłem na niego.
- Co 'dlaczego'?
- Dlaczego chcesz ze mną spróbować? - dobre pytanie... Sam nie wiedziałem co mnie tak do niego przyciągało. Ale nie chciałem tego odpuścić. Czułem, że oboje będziemy szczęśliwi. Jeśli tylko on się na to zgodzi. Nie chciałem rezygnować, i wiedziałem, że będę walczyć do upadłego o niego.
- Bo... - zaciąłem się. Nie umiałem sprecyzować co czuję. Bill spojrzał na mnie.
- No?
- Bo... mi na tobie zależy... - wydukałem kulawo. To była prawda, ale na prawdę nie umiałem ubrać w słowa tego wszystkiego co się we mnie kłębiło. Kiedy wyrywałem jakąś laskę nie miałem z tym problemów. Nie chcę nawet sobie wyobrażać co on wtedy czuł...
On był dla mnie na prawdę bardzo ważny, nie chciałem niczego spartolić złym słowem.
- I co? I to wszystko? - zapytał po chwili ciszy. Patrzył na mnie cały czas. Ewidentnie chciał mi udowodnić, że się nim bawię.
- Nie... - powiedziałem, ale nic więcej już nie zdążyłem. Wstał, odepchnąłem mnie od siebie i wyszedł. Zamknął sie w swoim pokoju. Poszedłem zaraz za nim. Otworzyłem cicho drzwi, zobaczyłem jak lezy na łózku skulony na boku.
- Idź już sobie stąd. - wyszeptał, kiedy ułożyłem się obok niego. - Idź, spakuj się i wyjedź. Nie chcę cię tu. - schowałem twarz w jego włosach. Nie poruszył się nawet.
- Chcesz mnie. I ja ciebie też chcę. - powiedziałem obejmując go i przysuwając bliżej siebie. Leżał tyłem do mnie. Gładziłem go po włosach. Po ramieniu. Całowałem delikatnie i czule po głowie. Chciałem, żeby odczuł to wszystko co ja czułem. - Patrzysz na to jak na grzech.
- Jakby nie było to to jest grzech. - wychrypiał cicho.
- Bill, proszę cię. - szepnąłem mu do ucha. - Spróbuj spojrzeć na to z innej strony. Jesteśmy bliźniakami. Nikt nie kocha się bardziej niż my. - zerknął na mnie przez ramię.
- I co? - powiedział głośniej. - I z tego tytułu mam się z tobą bzykać? Buhaha! - skrzywiłem sie lekko.
- Nie.. - powiedziałem łagodnie, na co on znów na mnie spojrzał zdziwiony. - To znaczy... Kiedyś może. - zmarszczył brwi. - Ale teraz może warto byłoby spróbować takiego związku... na takiej podstawowej płaszczyźnie. - nie miałem pojęcia jak się wysłowić. Nie chciałem od razu zaciągac go do łóżka, chciałem... po prostu z nim być... Patrzył na mnie z jedną uniesioną do góry brwią. Zerknałem na niego, miałem nie pewną minę.
- Nie... - powiedział w końcu, ale nie zbyt pewnie. Piórka i tak mi opadły.
- Dlaczego? - teraz za zajęczałem.
- Tom... ty nie rozumiesz podstawowej rzeczy. - odwrócił sie do mnie na plecy. - Nawet gdybym się zgodził... Ale się nie zgadzam! - dodał szybko widząc mój lekki uśmiech, który zaraz zgasł. - Nawet gdybym się miał zgodzić, to i tak to nie trwałoby długo. - zamrugałem.
- Jak to?
- Tom... Masz rację, że nikt nie kocha się tak bardzo jak bracia bliźniacy, i właśnie o to chodzi. Ten cały pseudozwiązek by nas doszczętnie zniszczył. Stracilibyśmy się nawzajem. Nie chcę tego. Chcę miec w tobie przynajmniej brata... jeśli nie moge nikogo więcej. - spojrzał gdzieś w bok.
- A kto powiedział, że ten 'pseudozwiązek' jak go nazwałes, musi nas zniszczyć? Jeśli będziemy umiejętnie pielęgnować nasze braterskie więzi i to co do siebie czujemy...
- A czujesz cos do mnie w ogóle? Z wyjątkiem jakiegoś pociągu fizycznego? - popatrzylismy na siebie. Na chwilę zaległa cisza. Po chwili ze smutną miną odwrócił głowe na bok. Zwróciłem ja z powrotem na siebie.
- Czuję coś do ciebie. Ale gubię się w tym... Nie umiem wszystkiego dokładnie sklasyfikować jeszcze... Ale wiem, że to coś poważnego. - mówiłem patrząc mu w oczy, w których szkliły sie łezki. - Nie damy rady tego ominąć, Billy. - powiedziałem poważnie. - Albo to zaakceptujemy oboje... albo rzeczywiście się rozstaniemy, ale dobrze wiesz... że żaden z nas nie umie żyć bez drugiego. A przynajmniej ja nie potrafie.
- A myślisz, że umiem? - wyjęczał znów, z końcików oczu potoczyły sie pierwsze łzy. - To nie było zycie, przez te pół roku, to była wegetacja. - przytuliłem go mocno.
- Więc daj nam szansę. - usłyszałem jak wzdycha. - Obiecuję ci, że zrobię wszystko co tylko moge, żebyś był szczęsliwy. - tak bardzo chciałem, żebyśmy znów byli razem. Żeby każdy miał znów dla siebie tego drugiego. Wtulił się we mnie mocno. Tłumaczyłem to sobie tak, że skoro Pan Bóg przed nami to postawil, to znaczy że nie musimy się niczego obawiać. Bez powodu by tego nie zrobił.
- Pójdziemy za to na wieczne potępienie. - powiedział Bill, jakby czytał mi w myślach.
- Raczej wątpię. - usmiechnąłem się. Spojrzał na mnie.
- Ale nie wyobrażaj sobie, że pozwolę ci się podmacywać. Albo, że będziesz ze mną spał, i to w jednym łózku. - wywaliłem na niego oczy.
- Ale...
- Żadnego ALE. Zalezy ci na mnie? - zapytał patrząc mi w hardo w oczy.
- Tak, zalezy mi na tobie, ale...
- Więc uszanujesz moje zdanie i wejdziesz do mojej sypialni dopiero wtedy kiedy sam cię do niej wpuszczę.
- Już w niej jestem. - powiedziałem. spiorunował mnie wzrokiem.
- Później już tak nie będzie.
- A jak będzie mi w nocy zimno? - uśmiechnąłem się ładnie.
- To dostaniesz drugi koc. - przestałem się uśmiechać.
- A jak przyśni mi się coś złego?
- To dostaniesz mleka z miodem. - znów nic mi to nie dało.
- A jak czegoś się przestraszę?
- To też dostaniesz mleka z miodem. - kurde.
- A jak... - nie zdązyłem.
- TO WYKOPIĘ CIE ZA DRZWI!!!
- Ok. - bąknąłem tylko. Usłyszałem jak chichocze. Spojrzałem na niego. W oczach znów miał ten błysk. - Co się tak szczerzysz?? - zaczałem go łaskotać. Zaczał się głośno smiać, dobrze wiedziałem gdzie ma łaskotki. Zaczał sie wiercić i rzucać, ale ja nie przestawałem. Po kilku minutach tak całkiem przypadkiem zbliżyłem się do jego ust... popatrzeliśmy sobie w oczy i... zaczęlismy leciutko, czule całować. poczułem jego delikatną dłoń na moim policzku. Już mnie nie odpychał, nie szamotał się wbrew sobie. Przygarnął mnie obejmując mnie jedną ręką a drugą splótł z moją. Uśmiechnąłem się lekko, na co on popatrzył na mnie i po chwili też się uśmiechnał.
- Zdajesz sobie z tego sprawę, że tylko tutaj będziemy mogli zachowywać sie normalnie?? Przytulać, całować... Przed całą resztą świata, będziemy musieli się ukrywać. - powiedział.
Westchnąłem. Zdawałem sobie z tego sprawę.
- Tak, wiem. - powiedziałem. - Ale jeśli będziesz ze mną - cmoknąłem go w nosek. - to nic nam w niczym nie przeszkodzi. - dodałem gładząc go policzku. Uśmiechnął się słodko. Wtulił twarz w moją szeroką bluzę. Ja również się uśmiechnąłem. Wiedziałem na 100%, że teraz będzie już tylko dobrze. pomijając fakt, że skubany nie będzie chciał wpuścić mnie do jego sypialni. Ale z tym, oczywiście, też jakos sobie poradze.

16 sierpnia 2013

Brakujący Element Układanki. (9/?)

BILL.

Po kilku nieskończonych minutach przyszło opamiętanie. Zarówno dla niego jak i dla mnie. Odsunęliśmy się od siebie, nawet na niego nie patrzyłem. Natomiast on... czułem na sobie jego wzrok. To on to zainicjował. Wiedział o tym. Nie zamierzałem stwarzać sobie żadnych złudzeń. Nawet jeśli coś by się w nim odezwało... to to nic nie znaczy. To znaczy bardzo wiele... ale zakazują nam tego bardzo bliskie więzy krwi. Nawet gdybyśmy chcieli, ukrywali to...  To by nas doszczętnie zniszczyło. Na pewien czas byśmy się nawzajem uszczęsliwili, a potem... spadlibyśmy z samego szczytu na samą dupę, i to tak boleśnie, że pewnie byśmy się nie pozbierali. Tego nie można było nawet zaczynać. Nie mogłem na to pozwolić. Tom był pospolitym babiarzem... ale dobrze wiedziałem, byłem pewny, że mnie by tak po prostu nie wykorzystywał. Ale to nie ma znaczenia, my nie możemy dać sobie nic więcej, niż to, co może dać jeden brat drugiemu. Nic więcej...
Pozbierałem się z podłogi i stanąłem na chwiejnych nogach. Czułem jak palą mnie policzki. Cały czas na mnie patrzył, nie chciałem na niego spojrzeć. Obiecałem sobie, że nigdy więcej, a on tak po prostu...
Nie oszukujmy się. Chciałem tego. Chciałem, żeby był mój, ze mną i tylko dla mnie. Ale to przekraczało wszelkie granice zdrowego rozsądku. To się nie mogło powtórzyć. Nigdy więcej...
- Nigdy... więcej, Tom... - wydukałem drżącym głosem, podpierając sie stołu i nadal uparcie na niego nie patrząc, tak jak on uparcie patrzył na mnie.
- Przepraszam. - usłyszałem. On NIGDY nie przeprasza. Nie bezpośrednio. Teraz musiałem na niego spojrzeć.
- C-coo?? - wyjąkałem. Byłem na prawdę zaskoczony.
- Przepraszam. - powtórzył, wzruszając ramionami. Oczy otworzyły mi się szerzej. Wciąż musiałem przytrzymywać sie stołu, bo nogi wciąż miałem jak z waty. - To było najgłupsze co mogłem zrobić. Teraz już na pewno cię nie odzyskam. - westchnął. Dopiero teraz dostrzegłem w jakim jest stanie. Miał podkrążone oczy, worki pod oczami i w ogóle cały był blady jak ściana. Poczułem pieczenie w końcikach oczu.
- Ale... ty mnie nie straciłeś przecież... - wydukałem znów kompletnie zszokowany. On całkowicie okręcił całą sprawę na opak! On myśli, że to on coś źle zrobił, a to przecież ja byłem winny. Jak on się może o to obwiniac, jak...
- Straciłem. - powiedział, pokiwawszy głową. - Nie wiem co zrobiłem nie tak, ale wybacz mi i wróć. - powiedział zrozpaczony i wtulił sie we mnie. Nie wiedziałem co zrobić, jak mu to wszystko wytłumaczyć, że to nie jego wina, że nie moge wrócić... Wbrew sobie przycisnąłem go mocno do siebie. Oparłem policzek o jego ramię gładziłem jego plecy co chwilę mocniej się cisnąć.
- Ale to nie twoja wina, Skarbie... - wyszeptałem mu w szyję. Byłem deczko od niego wyższy, garbiłem się, żeby móc wtulić się w jego tors. Poczułem jak gładzi mnie po włosach.
- A czyja? Kto coś zrobił źle jak nie Tom Kaulitz? - powiedział z sarkazmem. Westchnąłem. Nie chciałem się od niego odsuwać, ale gdy zacząłem sie prostować, przycisnął mnie sam do siebie powstrzymując mnie tym samym i przytulając policzek do moich włosów.
- Ja... - szepnąłem mu w szyję. Odsunął mnie od siebie sam i spojrzał mi w oczy.
- Ty? - popatrzył na mnie jak na głupka. Byłem głupi. Odwróciłem twarz, ale sam zaraz odwrócił ją z powrotem do siebie za podbródek. - Co takiego zrobiłeś, co? - spytał patrząc na mnie. Delikatnie zawadził kciukiem o moją dolną wargę. Przymknąłem powieki czując mróweczki. Westchnąłem cicho.
- Zakochałem się... w tobie. - powiedziałem nie otwierając w ogóle oczu. Po kilku chwilach bezwzględne ciszy, spojrzałem na niego. Oczy jak 5 zł. Nic nie mówił. Patrzył tylko na mnie w totalnym zaskoczeniu. Z całą pewnością spodziewał sie wszystkiego, że coś komuś ukradłem, że kogoś zabiłem, że dawałem dupy za pieniądze, ale nie tego, ze zapałałem namiętnością do własnego bliźniaka. Ja też w gruncie rzeczy spodziewałbym sie wszystkich wyżej wymienionych rzeczy niż tego.
- Ale... CO??? - wybałuszył oczy jeszcze bardziej. Uśmiechnąłem sie lekko. Wyglądał słodko.
- To co słyszales. - powiedziałem już bez uśmiechu. Ze smutną miną patrzyłem mu w oczy. - Kocham ciebie... To jest właśnie to co zrobiłem źle. Zakochałem się we własnym bracie. - mój głos przepełniła gorycz. - Jak miałem ci to wyjasnić? Jak miałem ci o tym powiedzieć? CO miałem ci powiedzieć? To jest chore... Momentami na prawdę czuje się jak jakis pieprzony zboczeniec. Starałem się sobie z tym jakos poradzić, zepchnąć to gdzies na bok, ale nie dało się. Nie kiedy ty wciąz byłeś obok. Wciąż się na ciebie natykałem, wciąż cię widziałem, w takich okolicznościach nie mogłem tego z siebie wyplenić. - tłumaczyłem mu, a on tylko na mnie patrzył i słuchał. - Nie myślałem, że ty w taki sposób okręcisz cała sprawę, żeby wyszło, że to ty zawiniłes. To tyko i wyłącznie moja wina. Ja się o to nie prosiłem, na prawdę, nawet nie wiem kiedy do tego doszło, ale na prawdę już nie dawałem rady... i uznałem, że jesli usunę się... to będzie mi łatwiej. Jesli nie będe cie widywał. A sprawa z zespołem... Nie wystarczyło gdybym się tylko wyprowadził, nadal często widywałbym sie  z toba na próbach, musiałem całkowicie się odciąć. Nie chciałem was zostawiać, na prawdę... ale powiedz mi, co innego mogłem zrobić w tej sytuacji? - popatrzyłem na niego.
- Boże... - zająknął się. Mrugał oczami zawzięcie, jak by myślał, że to sen z którego nie mógł się wybudzić. Też chciałbym, żeby to był tylko głupi koszmar. - Ale dlaczego mi wczesniej nie powiedziałes, przecież razem jakoś dali byśmy sobie rade, tak jak zawsze... - jak zwykle optymistyczny jeśli chodzi o jego braciszka.
- Razem? - przerwałem mu. - Czy ty siebie słyszysz? KOCHAM CIĘ, Tom, i bynajmniej nie tylko jak brata. Jak ty to sobie wyobrażasz? Że pogadamy kilka godzin, ja ci wszystko opowiem, pogdybamy, i co? Co dalej? Ja nie jestem jakąs maszyną, że wciśniesz jakiś guziczek i wszystko samo sie naprawi. Nic sie nie naprawi. Przynajmniej nie tak jakbyśmy tego chcieli, bo to nigdy nie zniknie, rozumiesz? To nigdy do końca nie zniknie. Przykro mi, że do tego dopuściłem. - powiedziałem nie patrząc już na niego. - A teraz wyjdź, idź już sobie, dopóki mam jeszcze siłę, żeby jako tako się jeszcze trzymać. - odwróciłem się od niego. Westchnąłem. Po jaką cholerę on tu za mna przyjechał. I skąd w ogóle wiedział? No, tak DJ... zabiję france. Jęzor jak stąd do Warszawy.
Nagle całkowicie się tego nie spodziewając, poczułem jego dłonie na swoich ramionach. Odwróciłem się z powrotem do niego patrząc na Toma. Zbliżył się do mnie.
- Bill... - szepnął. - Ja... zrobię wszystko, rozumiesz? Wszystko, żebyś tylko do mnie wrócił. - patrzyłem na niego zrozpaczony. Czyżby on na prawdę był az do mnie przywiązany, że nie mógł, po prostu nie potrafił beze mnie żyć? Mnie też było cholernie cięzko, ale jakoś dawałem sobie radę.
Przysunął się jeszcze bliżej mnie i musnął wargami moją szyję. Zabił mnie tym po prostu...
- Tom, nie... - chciałem go odsunąc, ale tylko jęknąłem gdy poczułem na skórze jego wilgotny, goracy język.
- Ahaa... - wyjęczałem z aprobatą gdy przyssał się do mojej szyi. Objąłem go jedną ręką w pasie, a drugą pogładziłem go po karku. Przeniósł pocałunki na moją krtań, odchyliłem głowe do tyłu, umożliwiając mu łatwiejszy dostęp. Przyjemne dreszcze latały mi po plecach. Urwane westchnienie wydarło mi się z ust kiedy po raz drugi poczułem jego dłoń pod swoim t-shirtem. Po chwili znów przeniósł pocałunki dalej, na druga stronę mojej szyi. Otworzyłem lekko oczy. Wszystko było zamazane. Boże... co ja wyprawiam... myślałem. Chciałem go odsunąć, wykopać za drzwi, niech spieprza, byle dalej ode mnie, bo tak będzie najlepiej, ale... nie mogłem. Nie umiałem się do tego zmusić. Mógłby mnie teraz zerżnąć na tym stole stojącym obok, nie zawahałbym sie nawet chwili.
Delikatnymi muśnięciami przeniósł swoje usta na mój policzek. Całował go delikatnie, nie śpiesznie... A ja miałem w brzuchu prawdziwa sensację. Stado motyki po prostu szarżowało, serce waliło mi jak młotem. Myślałem, że zaraz odlecę. Tom poprowadził mnie powoli pod ścianę i oparł mnie o nią. Spojrzał mi w oczy. Już wiedziałem, że czas ostateczny to przerwać. Kiedy pochylił sie, żeby kolejny raz mnie pocałować, połozyłem płasko dłonie na jego klatce piersiowej i mocno się zaparłem, nie pozwalając mu na to. Spojrzał na mnie. Ja równiez patrzyłem mu w oczy.
- Tak nie można, Tommy... - szepnąłem. Zamrugał.
- Nie wierzę, że tego nie chcesz. - szepnął równie cicho.
- Chcę, ale...
- W takim razie nie ma żadnego 'ale'. - przerwał mi i ponownie chciał wpić sie w moje usta. Po raz drugi go powstrzymałem. Spojrzał na mnie.
- Jeśli nie chcesz tego zakończyć dlatego, że jesteśmy rodzeństwem, to zrób to dlatego, że to jest karane przez prawo. - powiedziałem.
- Tylko wtedy jesli ktoś sie o tym dowie. - powiedział patrząc mi w oczy i gładząc po policzku. Miałem tą szansę... ale nie mogłem sobie pozwolić na to, aby ją wykorzystać. Nie mogłem. To absurd.
- Tom... proszę cię, odsuń się. - on nawet nie wiedział jak ciężko było mi to wszystko robić. Odtrącac go...
- Przecież tego nie chcesz.- powiedział odsunąwszy się jednak troche ode mnie.
- Nie, nie chcę... - przyznałem, nie patrząc na niego.
- Więc w czym problem? Nikt nie musi o niczym wiedzieć... - westchnął krzywiąc sie lekko.
- Ty nic nie rozumiesz, jak zwykle. - powiedzialem. - Nie możemy i tyle, bo to jest absurdalne, niemoralne, zboczone i karalne. Wystarczy ci argumentów? - patrzył na mnie.
- Bill...
- Nie. - przerwałem mu. - Idź już, wracaj do domu. - odepchnąłem go leciutko aby móc wyjść spod ściany.
- Bill, mój dom jest tam, gdzie ty jesteś. - powiedział, a ja ukryłem twarz w dłoniach. Przytulił się do moich pleców. Postanowiłem wykorzystać chwyt poniżej pasa. Jeśli to nie zadziała to już nie wiem...
- A to nie jest tak, że... chcesz mnie po prostu... wziąć... i tyle? - powiedziałem starając się nie jąkać. Poczułem, że odsunął się lekko ode mnie. usłyszałem ciche prychnięcie. Podziałało...
- Wiem, że wykorzystywałem wszystkie laski tak jak leciały, ale bardzo przykro mi słyszec, iż uważasz, że zrobiłbym to samo z własnym rodzonym bratem. Który jest facetem. W odróżnieniu od wszystkich panienek, które miałem. Cholera, Bill! - stnał przede mną i potrząsnał mną. - Nie skrzywdził bym cię za żadne skarby, nawet gdyby mi dopłacali, rozumiesz??? - nie podziałało. Spojrzałem na niego między palcami.
- Tom, błagam cię... - jęknąłem. Przytulił mnie delikatnie głaszcząc po głowie.
- Billy, ja na prawdę nie umiem bez ciebie... nie potrafię... Zrozum, proszę... Chyba, że chcesz mieć mnie na sumieniu. - co??? Teraz to on sięgnął po chwyt poniżej pasa, ale jaki!!
- O czym ty mówisz?? - zapytałem patrząc na niego.
- Nie potrafię bez ciebie zyć...
- No i?? - popatrzyłem na niego miażdżącym wzrokiem. - Chcesz mnie szantażować? Co?? Chcesz mi włazic na uczucia, kretynie?! - krzyknąłem odpychając go od siebie tak że zrobił kilka kroków w tył. Oddychałem głęboko. Przegiął, po prostu przegiął.
- Przepraszam... - zaczał, podchodząc do mnie z łapami.
- Wal się. - powiedziałem odpychając jego dłonie.
- Billy...
- Wynoś się. - powiedziałem patrząc na niego. Otworzył szeroko oczy. - No co tak sie gapisz, wynocha! - krzyknąłem wskazując mu drogę do drzwi. Ruszył z miejsca, ale nie poszedł w wskazywaną przeze mnie stronę, tylko podszedł do mnie. Chwycił mnie w pasie i podniósł tak że moje nogi dyndały pół metra nad ziemią. - Tom, co ty wyprawiasz! - on nic tylko zaczał się okręcać ze mna dookoła. Zawsze mnie tym rozśmieszał, kiedy się pokłóciliśmy. Ale teraz tak łatwo mu nie pójdzie. Chociaż już zbierało mi sie na chichot. - Puszczaj mnie, złamasie! Słyszysz?! - krzyczałem kopiąc go lekko po nogach. Pociągnąłem go mocno za dreda kiedy to nie skutkowało. Skrzywił się lekko, pisnął 'Au!', ale mnie nie puścił. Dopiero kiedy specjalnie się wychyliłem i polecialismy na stół, w locie posadził mnie na niego i puścił. Załozyłem ręce na piersi i patrzyłem na niego z kamienną miną.
- Nie udawaj, nie jesteś już zły. - powiedział z tą samą jak zawsze słodką minką. Nic nie odpowiedziałem, odwróciłem tylko wzrok. - Bill, proszę cię. - wymruczał. Poczułem jak znów mnie całuje. Ale tam gdzie biło teraz szalenie moje serce. Spojrzałem na niego. Wbrew sobie pogłaskałem go po głowie, debil. Przytulił się policzkiem do mojego serca. Przygarnąłem go do siebie, z cięzkim westchnieniem. Wiedziałem, że dzisiaj już na pewno się go nie pozbędę. Z resztą, i tak tego nie chciałem.

Brakujący Element Układanki. (8/?)

TOM.

Nie mam pojęcia co mi się stało. Kompletnie mi odbiło. Co ja sobie wyobrażam? Przecież... to jest mój brat, kocham go, owszem, ale nie tak... Dlaczego go pocałowałem? Dlaczego?? Narobiłem mu na coś nadziei? Nie chcę go skrzywdzić.
Tak bardzo za nim tęskniłem kiedy go nie było. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca w tym wielkim pustym domu. Billego było zawsze wszędzie pełno i nagle... zniknął. Myślałem, że ocipieję w tej wielkiej budzie. Nie wiem skąd wziął się ten pomysł. Po prostu, któregoś dnia zadzwoniłem do Geo i Gusa i zapytałem czy mogą przylecieć do mnie do LA. Kiedy im powiedziałem co zrobił Bill, nie uwierzyli i wyśmiali mnie. Ale jednak przyjechali. Kiedy zobaczyli puste szafy, kopary im opadły. To było zaraz na początku, zanim Billy pozbierał wszystkie niezbędne papiery i nam je powysyłał. Siedziałem w tym pustym silosie sam jak kołek przez trzy miesiące. Przez ten czas próbowałem jakoś dogadać się z Billem, ale on był uparty jak osioł. Nie chciał się spotkać ani rozmawiać, nawet przez telefon. Za którymś razem zakomunikował mi, że wyjechał z LA. Poczułem jak żołądek mi się ściska. Zaczął po prostu boleć. Wiedziałem już, że go nie odzyskam. Jeśli czegoś szybko nie zrobię. Zadzwoniłem znów do GG, wrócili już wtedy do Hamburga. Na pierwszy rzut poszedł Geo.
- Halo? - usłyszałem w słuchawce jego głos.
- Siemasz, Geo. - powiedziałem smętnym głosem. Uśmiechnąłem się nawet ale on oczywiście nie mógł tego zobaczyć. Na sekundę nastała cisza, a potem Geo westchnął.
- Odzywał się? - prosto z mostu, cały Georg.
- Sam z siebie nie. - zamilkłem na chwilę, w czasie której łzy napłynęły mi do oczu. - Geo, on wyjechał z Los Angeles. - powiedziałem łamiącym się głosem. Po drugiej stronie nastała cisza...
- Powiedział ci gdzie? - zapytał chwilę później. Mogłem sobie wyobrazić teraz jego minę. Był tym przerażony tak samo jak ja. Tak samo nie wiedział, dlaczego Bill zachowywał się w ten sposób przez ostatnie tygodnie i dlaczego tak nagle mnie opuścił. Ja sam też tego nie wiedziałem.
- Nie. - jęknąłem. Usta mi zadrżały, odetchnąłem głęboko. - Nic mi nie powiedział... po za tym, żebym wreszcie dał mu spokój. - zamilkłem. Czekałem, aż on coś powie. Co mnie jakoś pocieszy.
- No cóż, stary... Chyba już nic na to nie poradzimy. - powiedział. Zamknąłem oczy.
- Nie to chciałem usłyszeć. - jęknąłem.
- Tak, ja wiem. - przyznał uspokajającym głosem. - Ale co by ci to dało, że powiedziałbym ci to co chcesz usłyszeć? Jesli to nie będzie miało żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości? - załamałem się. Zacząłem oddychać spazmatycznie, na siłę powstrzymywałem płacz. Chociaż już mi to nie wychodziło. - Tom, oddychaj... - usłyszałem. Nie wytrzymałem.
- Był ze mną od zawsze, od samego jajka, rozumiesz? Zawsze. Nigdy nie było tak, żeby zostawił mnie z czymś samego. Zawsze byliśmy razem, ze wszystkim radziliśmy sobie razem, nie wyobrażałem sobie, żeby kiedyś mogło być inaczej...
- Widocznie on przeciął tą pępowinę, która was wciąz ze sobą wiązała za ciebie. - usłyszałem w słuchawce. Aż mnie zatkało.
- Jaką pępowinę? O czym ty mówisz w ogóle? - już nie panowałem nad głosem. Nie krzyczałem, po prostu załamał mi się. - Jesteśmy bliźniętami, ja nie umiem bez niego normalnie funkcjonować, zawsze mu to powtarzałem. Kiedy wyjeżdżał gdzieś beze mnie, myślałem, że zwariuję, kiedy wracał powtarzał mi, że gdyby miał tam spędzić sam jeszcze jeden dzień, chyba by wybuchł niczym bomba jądrowa. Zawsze byliśmy ze sobą zżyci, zawsze byliśmy razem... - znów mi przerwano.
- Widocznie on chciał się już usamodzielnić. - powiedział Geo. - Wiedział, że poczujesz się zagubiony jak dziecko we mgle, więc rzucił cię na głęboka wodę. I chyba wybrał najlepsze z możliwych rozwiązań. - nie wiedziałem już jak się nazywam.
- O czym ty do mnie mówisz... - szepnąłem.
- O tym, że twój brat najzwyczajniej w świecie dorósł, Tom, do decyzji, aby dalsze swoje życie układać po swojemu i samemu. Jesteście braćmi, nie małżeństwem, Tom. Nie siedź na okrągło sam w domu, wyjdź gdzieś...
- Gdyby mój brat mnie nie zostawił, nie siedziałbym sam. - powiedziałem lekko zachrypnięty.
- On cię nie zostawił, Tom. On po prostu się wyprowadził. On nie zginął, żyje, będziecie się widywać na pewno...
- Zostawił. Zostawił mnie. Jak inaczej nazwiesz to, że nawet nie uznał za stosowne powiedzieć mi gdzie się przeniósł? On się nie chce ze mną widywać. Nie wiem co ja mu takiego zrobiłem... - powiedziałem ocierając łzy z policzków. Nawet nie wiedziałem kiedy zaczęły płynąć. Usłyszałem westchnienie.
- Tom, źle do tego podchodzisz. On cie nie zostawił. A nie podał ci swojego nowego adresu zamieszkania, bo od razu byś do niego poleciał, musisz się od niego uniezależnić...
- To mój bliźniak, Geo. - powiedziałem. - I ja najlepiej wiem co mu w głowie siedzi. On po prostu nie chce już mieć mnie w swoim życiu, rozumiesz? - nie wiedziałem z jakiego powodu, ale głos mi się uspokoił, podobnie jak oddech. Po prostu już chyba przestało mi zależeć...
- Tom... - westchnął Geo. - Dlaczego ty na siłe chcesz sobie coś wmówić...
- Bo może wtedy będzie mi łatwiej zaakceptować fakt, że straciłem brata. - znów westchnienie.
- Ile razy mam ci powtarzać, że ty go nie straciłeś?
- Straciłem.
- Powiem ci tak. - przybrał hardy ton głosu. - Jeśli będziesz wciąż siedział w domu na dupie, to nic się nie zmieni. Nie wiesz gdzie on teraz jest, to dzwoń do niego. Niech wie, że nadal uważasz sie za jego brata, skoro jestes tak święcie przekonany, że się na ciebie wypiął. A tak po za tym... Czy ty nigdy nie słyszałeś, jak z nim rozmawiałes, gdzie w razie czego on by się przeniósł? Gdzie chciałby zamieszkac w innym miejscu? - zastanowiłem się chwilę.
- Mówił o różnych miejscach. Wymienił też Malediwy, ale w to wątpię. - powiedziałem. - Wspominał Nowy Jork... Chicago... Głownie USA, ale co ja mam robić, szukac go po wszystkich stanach? - zajęczałem znowu.
- Jesli ci zależy to zajrzysz nawet do tego zafajdanego Forks. - powiedział Geo.
- Tak, bardzo śmieszne. - mruknąłem.
- No, dobrze, to był żart, ale wy zawsze chcieliście zamieszkac w dużym mieście, jak Hamburg, tak?
- Tak. - przytaknąłem.
- Więc zacznij od New York.
- To na drugim końcu Stanów, poleciałby tak daleko? - zapytałem.
- Jeśli rzeczywiście jest tak jak mówisz, w co wątpię, to ty na jego miejscu gdzie byś poleciał? Jak najdalej, prawda?
- No tak... - przyznałem.
- Więc rusz się. - podniósł lekko głos. - On sam do ciebie nie przyjdzie. - westchnąłem.

Tak więc wyruszyłem do New York. Przeleciałem całe Stany, a gdy wylądowałem nie miałem zielonego pojęcia co dalej. Wsiadłem w samochód i jeździłem w te i wew te. Zatrzymałem się w jakimś hotelu, którego nazwy nawet nie pamiętam.
Przypadek zrządził, że spotkałem tam znajomego didżeja.
- Hey, Tommy! - usłyszałem za soba. Biegł w moją stronę.
- Heya, DJ! - uśmiechnąłem się niemrawo.
- Co taka smętna mina? Zastanawiałem się własnie nie dawno, gdziesz to B.Kay cie zgubił!
- B-B.Kay?? - zapytałem wytrzeszczając oczy. Czyżbym trafił w dziesiątkę przyjeżdżając tutaj?
- No tak, twój brachol, co nie? - zarechotał. zawsze go lubiłem. Bill z resztą też. - Spotkałem go jakieś pół roku temu i gały wyszły mi na wierzch kiedy mi powiedział, że się rozstaliście.
- No, tak jakos wyszło....
- Ale widze, że jednak wszystko wporzo, skoro ciebie tez tutaj widzę. - wyszczerzył się.
- No, powiedzmy...
- pomagałem mu wybierać apartament. - powiedział. Uniosłem brew ku górze. Nic dziwnego, Bill nie pomieścił by się w zwykłym trzypokojowym mieszkanku. - Tylko dzieciak się spóźnił, chciał kupić to zaraz na 1 piętrze, ale ktoś go uprzedził. Musiał się zdecydować, albo to na 10 albo lipa! - znów rechot.
- I wybrał to na 10... - powiedziałem. Dobrze znałem Billa.
- Oczywiście. Spodobało mu się z resztą, oczywiście do momentu, kiedy następnego dnia zpsuła się winda. - zarechotał po raz kolejny. Uśmiechnąłem sie lekko. Czekałem aż powie mi gdzie jest ten apartamentowiec.
- Słuchaj stary, skoro już tu jestesmy to może wybierzemy się na jakies piwko, co? - chyba nie zamierzał mnie oświecić.
- Bardzo chętnie, DJ, ale na sam pierw musze zobaczyć się z Billym. - powiedziałem szybko. Chętnie bym z nim jeszcze pogawędził, ale Bill był ważniejszy. Wyszczerzył sie i sprzedał mi kuksańca w bok.
- Jasne, jasne, ma się rozumieć. - znów szczerz. - Mieszka całkiem nie daleko, chyba wiesz,co nie?? - uśmiechnąłem się lekko. - No nie mów mi, że cię nie oświecił, gdzie się przeniósł! - wywalił na mnie oczy.
- No tak jakoś wyszło, że nie zdążył... - powiedziałem kulawo. Zasmiał się znowu.
- Słuchaj, droga jest prosta. - powiedział biorąc mnie pod ramie. - To zaledwie 5 przecznic stąd. - mogłem sobie wyobrazić te 5 przecznic. Co najmniej 30 minut drogi. Ale to nic. Wytłumaczył mi jak dojechać i pożegnałem sie  z nim. Całkiem przyzwoity facet. Ale teraz w głowie tylko widziałem mojego brata. Nic więcej.
Gdy zajechałem na miejsce, spostrzegłem drugą połowę mego serca... to znaczy mojego brata. Szedł spokojnym krokiem z rękami w kieszeniach, chyba do marketu oddalonego kilkanaście metrów dalej. I nie myliłem się. Zaparkowałem i wleciałem tam za nim. Nigdzie nie było go widac. byłem zdenerwowany, bałem sie że go nie przyfiluje i mi zwieje. I wtedy go zobaczyłem. Jak na palcach ściagał coś z samej góry regału. Odwrócił się w moją strone, szybko się schowałem. Zerknąłem i spostrzegłem że z czujnością w oczach rozgląda się. Musiał coś zauważyć. Ale za chwilę podreptał już do kasy. Krążyłem po sklepie dopóki wszystkiego nie załatwił i nie wyszedł ze wszystkim. Zawsze robił gigantyczne zakupy. W końcu ruszyłem się i wyszedłem za nim i natychmiast natknąłem sie na małą scenkę. Jacyś dwaj debile zaczepiali mój skarb... to znaczy mojego brata. Ten z dumnie podniesioną głową próbował ich wyminąć. I słyszę...
- Co tak ostro, mała? - oczy wyszły mi na wierzch, nawet nie wiem kiedy znalazłem się przy nich.
- MAŁA jest twoja PAŁA! Odpierdol się! - powiedziałem popychając jednego z cymbałów. Bill spojrzał na mnie jak na kosmitę.
- A ten to kto? Twój ochroniarz? - zaśmiał się.
- Nie. Brat. - usłyszałem bezbarwną odpowiedź Billego.
- Jesli jeszcze raz zbliżysz się do mojego brata, to poczujesz co to znaczy dostać w morde od TOMA KAULITZA. Zapamietaj to sobie. - powiedziałem kładąć nacisk na swoje imię i nazwisko. Wytrzeszczyli na nas oczy.
- Wy jesteście tymi bliźniakami? - głąb.
- Tak, cymbale. Idziemy. - szturchnąłem brata, pchając go do samochodu.
- Ale, Tom... Zakupy... - wybąkał. Wsadziłem go do samochodu, to samo robiąc z jego zakupami. Ruszyłem w końcu.
- Ee... Tom? - usłyszałem jego lekko zalękniony głos.
- No? - starałem sie odpowiedzieć jak najłagodniej.
- Ja mieszkam tam... - wskazał na drogę powrotną. Zatrzymałem wóz, okręciłem go i ruszyłem z powrotem. Z pomoca jego wskazówek szybko dotarlismy na miejsce.
Wytaszczył część siatek z samochodu i poszedł w stronę klatki schodowej. Ja więc wziąłem resztę, dziwnie na mnie spojrzał.
- No co? - spojrzałem na niego. - Ze wszystkim sie nie zabierzesz, a założę się że mieszkasz na 10 piętrze. - wywalił na mnie oczy. Usmiechnąłem się kiedy już się odwrócił. Kiedy nacisnął guzik domofony, coś mnie zaalarmowało.
- Mieszkasz z kimś?? - naskoczyłem na niego. Popatrzył na mnie jak na kosmite po raz drugi.
- Nie. To moja sąsiadka, zawsze otwiera mi drzwi. - wybąkał. Odetchnąłem.
- Ale z nikim nie mieszkasz?? - musiałem się upewnić.
- Nie. - odpowiedział. Ucieszyłem się w duchu.
- Czemu nie jedziemy windą? - zapytałem widząc takową.
- Zepsuta. - odpowiedział jednym słowem. Weszliśmy na 10 piętro, Bill postawił siatko pod ścianą, ja zrobiłem to samo. Bezwiednie po prostu położyłem mu dłoń na biodrze. Kiedy zorientowałem się co robię odwróciłem twarz w bok. Czułem że na mnie patrzy, ale nie umiałem cofnąć ręki. Dopiero kiedy weszliśmy do srodka pohamowałem się. W kuchni raczęlismy rozpakowywać wszystko, zawsze robiliśmy to razem.
Po prostu nie mogłem oderwać od niego oczu, zauważyłem, że w pewnym momencie zaczęły drżeć mu ręce. Kiedy na mnie spojrzał, zgłupiałem. Poczułem, jak jakieś ciepło rozlewa się po całym moim ciele. Szybkim ruchem, za nim zdążył zaprotestować odwróciłem go do siebie i pocałowałem. Po chwili już odnalazłem jego język.
Początkowo mi się opierał, ciągnął za dredy, odpychał, ale ja nie ustępowałem. W końcu się poddał, a my... Całowaliśmy się zachłannie jak para nastolatków.
Nie wiedziałem co mi jest. Po prostu potrzebowałem tego, potrzebowałem jego, miec go blisko, jak jeszcze nigdy. Za długo nie było go przy mnie...

15 sierpnia 2013

Brakujący Element Układanki. (7/?)

BILL.
A więc już po wszystkim. Trochę to trwało, ale w końcu Tom dał za wygraną i odpuścił sobie przeciąganie całej sprawy w nieskończoność. Chyba ze 100 razy musiałem mu powtarzać przez telefon, że nie będę się z nim spotykać w tak błahej sprawie, dostali wszystkie potrzebne papiery, sprawa załatwiona. Oddałem bratu pieczę nad całym zespołem. Tak najlepiej, po co wtranżalać kogoś obcego? Poradzą sobie znakomicie. Tęskniłem za nimi strasznie. Ale pocieszałem się, że za jakiś czas wszystko się unormuje. Czas mijał a nic nie nie normowało. Musiałem w końcu wziąć się w garść.
Wyjechałem wreszcie z Los Angeles. Znalazłem całkiem przyzwoity apartament w Nowym Jorku. Podobało mi się tam na prawdę. Zrobiłem sobie na razie urlop od muzyki, chciałem się najpierw przyzwyczaić do nowego miejsca. W sumie, nie zajęło mi to więcej niż tydzień. Nie chciałem jednak zaczynać tak od zaraz, chciałem przemyśleć wszystko. Upewnić się, że nie popełniam błędu. Ale już nie mogłem się wycofać. Przyrzekłem sobie, że za nic w świecie nie wrócę do LA. Tygodnie mijały i nic się nie działo. Tom milczał jak zaklęty. GG również nie dawali znaku życia. Nie byłem zdziwiony, po tym jak w taki chamski sposób ich zostawiłem… Pewnie nie chcieli mieć ze mną za wiele do czynienia. A Tom… to inna sprawa. Wypiął się na niego rodzony brat bliźniak. Wiem, że go skrzywdziłem. Ale jak inaczej miałem się zachować? Ten pocałunek powinien mu wszystko uzmysłowić. Trudno… widocznie tak miało być.
Mieszkałem na 10 piętrze, wkurzało mnie to niesamowicie. Za każdym razem kiedy chciałem gdzieś wyjść musiałem biegać po schodach. Winda była zepsuta. Cholera by to wzięła. Śmiechu warte. Ciekaw jestem jak ta babcia z 11 piętra sobie radzi. Chyba zjeżdża tyłkiem po barierce. Pomstowałem na to każdego dnia. Zaczynałem na prawdę co raz bardziej tęsknić za LA. I naszym wspólnym domem, moim i Toma. Ale za każdym razem jak tylko na myśl przychodziły mi takie myśli, odganiałem je. Starałem się o tym nie myślec, bo to jeszcze bardziej psuło mi humor. Którego i tak za bardzo nie miałem.
Któregoś dnia jak zwykle, rano musiałem biec do pobliskiego marketu po zakupy. Miałem je zrobić dzień wczesniej ale mi się nie chciało. Tak więc wyleciałem na klatkę schodową i spojrzałem na schody. Westchnąłem i zacząłem zbiegać po nich w podskokach na sam dół. A troche tego było. Gorzej będzie wtaszczyć to wszystko potem na górę. Było ciepło. Ubrałem się w zwykły jak na mnie t-shirt, dżinsowe rurki i czapkę z daszkiem. Wszystko w kolorze czerni. Wyleciałem na ulicę. Rozejrzałem się i ruszyłem do sklepu. Nagle uświadomiłem sobie, że takie zakupy robiłem zawsze z bratem. Zrobiło mi się przykro. Ale kolejny raz powiedziałem sobie, że inaczej być nie może. Wszedłem do marketu, powiedziałem jak zawsze ‚dzień dobry’ i ruszyłem między regały. Do koszyka nawrzucałem całkiem sporo. Wiedziałem, że będę mieć z tym mały problem. Ale każda najmniejsza rzecz była potrzebna. W pewnej chwili sięgając po coś zdawało mi się, że mignęło mi coś znajomego… Rozejrzałem się, ale niczego specjalnego nie zauważyłem. Zaciągnąłem się powietrzem i ruszyłem do kasy, co chwilę się rozglądając. Niczego szczególnego tu nie było. Nie wiem, co to było, pomyślałem. Przy kasie stałem chyba z pół godziny. Ja nie wiem po co tyle tego tym ludziom, wciąz marudziłem w myślach. A potem dotarło do mnie, że sam nabrałem nie wiele mniej.
W końcu udało mi się zapłacić i wytaszczyłem wszystko ze sklepu na ulicę. Na parkingu po prostu mnie wmurowało. Przechodziłem obok czarnego samochodu. Oczy wyszły mi na wierzch. Identyko jak Toma. Nawet rejestracja była taka sama! Prychnąłem nie dowierzając. W następnej chwili zostałem brutalnie przez kogoś potrącony. Dwóch debili szło z piwem w ręce, jeden z nich trącił chamsko moje ramię. Aż się zachwiałem. Jak mówiłem, nie jestem pokaźnej postury, raczej z daleka wyglądam jak baba. Dopiero z bliska widac, ze jestem mężczyzną.
- Ciota! – zaśmiał się jeden, stojąc kilka metrów ode mnie. Spojrzałem na niego. Wysoki, ale nie wyższy ode mnie, ale za to bardziej napakowany. Jeśli będzie chciał mi przylać, a na to się zanosi, nie mam szans. Moge tylko spieprzać. Oczywiście, porzucając wszystko co chwile temu kupiłem. Katastrofa…
Spojrzałem na niego dumnie, ani na chwilę nie odwróciłem wzroku. Usmiechnąłem się kpiąco. Tak, prowokowanie takich typów miałem we krwi.
- Co ty masz na głowie w ogóle? – powiedział drugi i próbował strącić mi czapkę z głowy. Odsunąłem się i próbowałem ich wyminąć. Ten pierwszy zastawił mi drogę. No, pięknie…
- Spadaj. – powiedziałem patrząc prosto na niego. Spojrzał na swojego kolegę, a potem oboje się rozesmiali.
- Co tak ostro, mała? – myślał, że może sobie pozwalac, tym czasem natrafił na nie tego co trzeba. Już miałem czymś sie odszczeknąć, gdy nagle…
- MAŁA jest twoja PAŁA! Odpierdol się! – po raz drugi oczy wyszły mi z orbit. MOJ BRAT popchnął mocno tego który śmiał nazwać mnie ‚małą’.
- A ty to kto? – zapytał patrząc na niego i mierząc go wzrokiem. – To twój ochroniarz? – znów smiech.
- Nie. Brat. – powiedziałem bezbarwnym głosem.
- Jeszcze raz zbliż się do mojego brata, a poczujesz, co to znaczy dostać w mordę od TOMA KAULITZA. Zapamiętaj to sobie. – powiedział Tom nie mal plując tamtemu w twarz. Obaj wytrzeszczyli oczy.
- Wy jesteście tymi bliźniakami? – zapytał jeden jak kompletny niedorozwój. No chyba przed chwilą powiedział, nie?
- Tak, cymbale. – powiedział mój brat. – Idziemy. – skierował się w moją stronę i zaczał pchac do samochodu.
- Ale, Tom… Zakupy… – wyjąkałem. Nie wiedziałem co zrobić… Tom jedynie wsadził mnie na miejsce pasażera, i cofnął się po moje siatki. Wrzucił je na tylne siedzenie i ruszył. Po chwili zorientowałem się, że jedzie nie w tę stronę co trzeba.
- Ee… Tom? – odważyłem się odezwać. Był zły.
- No?
- Ja mieszkam tam… – powiedziałem wskazując drogę powrotną. Zatrzymał wóz na srodku drogi, okręcił go i pojechał z powrotem. Poinstruowałem go po cichu jak ma jechać.
Po kilku minutach bylismy pod apartamentowcem. Wysiadłem z wozu i zacząłem wyciągać siatki z zakupami. Tom wziął kilka które zostały, a których nie byłem już w stanie zabrać ze soba. popatrzyłem na niego.
- No co? Przecież sam tego wszystkiego nie uniesiesz. Założę się, że mieszkasz na 10 piętrze. – popatrzył na mnie. Po raz kolejny oczy wyszły mi na wierzch. Skąd on to wie! Odwróciłem się i poszedłem w stronę klatki schodowej. Tom od razu podreptał za mną. Zadzwoniłem domofonem.
- Mieszkasz z kimś?? – zapytał mnie bart tak obcesowym tonem, że aż nie wiedziałem co powiedzieć.
- Nie. To moja sąsiadka, zawsze otwiera mi drzwi. – wybąkałem. Wyglądał na trochę usatysfakcjonowanego.Chwila ciszy.
- Ale z nikim nie mieszkasz?? – znów ten sam ton głosu.
- Nie. – odpowiedziałem. Usłyszałem jak odetchnął. Baran. Co on sobie myśli! Że może tak po prostu wpadac sobie na mnie w środku Nowego Jorku?? No ale, naprawdę tak za nim tęskniłem, że miałem ochote rzucić się na niego tak jak stałem, i musiałem użyć całego swojego samozaparcia, żeby tego nie zrobić.
- Dlaczego nie korzystasz z windy? – zapytał zaskoczony, że idziemy schodami.
- Zepsuta. – odpowiedziałem znowu jednym słowem.
Doczłapalismy się w końcu pod moje drzwi. Postawiłem siatki pod ścianą i wyciagnąłem klucze. W tej chwili poczułem na swoim biodrze czyjąś dłoń. Spojrzałem na nią a potem na Toma. Patrzył w drugą stronę. Zabrał rękę a ja wsadziłem klucz do dziurki… Boże, jak to teraz zabrzmiało!! Zebrałem zakupy i wszedłem do domu, Tom zaraz za mną. Usłyszałem jak kopniakiem zatrzasnął drzwi. Westchnąłem, kręcąc głową, nic się nie zmienił przez te pół roku. Tak, minęło już pół roku…
Postawiłem wszystko na ladzie w kuchni, on zrobił to samo, zaczałem wszystko wypakowywać. W pewnej chwili poczułem, że intensywnie na mnie patrzy. Próbowałem nie zwracać na to uwagi i robić swoje, ale w pewnym momencie ręce zaczęły mi się trząść. Spojrzałem na niego a wtedy on…
Odwrócił mnie przodem do siebie i przywarł do moich ust. Zszokowany nie zrobiłem absolutnie nic. Poczułem, jak jego język rozpycha moje wargi, a po chwili czułem już jak pieści moje podniebienie. Serce mi stanęło, a potem zaczęło tak napieprzać, że myślałem, że naprawdę wyskoczy mi z piersi. Z wrażenie zakręciło mi się w głowie i wylądowalismy na podłodze pod ścianą. Tom nie oderwał się ode mnie ani na moment, wciąz cudownie mnie całując.
Ostatkiem woli zmusiłem się, żeby złapac go za dredy i mocno pociągnąć, żeby go od siebie odsunąc. Ale na nic to się nie zdało. Wpił się we mnie jeszcze mocniej, wsuwając jedną dłon pod mój t-shirt i delikatnie gładząc skórę. Poddałem się całkowicie i odwzajemniłem pocałunek. Przycisnąłem go do siebie jeszcze mocniej i nie pozwalałem sobie nawet dobrze zaczerpnąć powietrza. Nareszcie był tu ze mną blisko. Po głowie wciąż kołatały mi się słowa, że to nienormalne, zabronione, zboczone… Ale nie umiałem zmusić swojego ciała, żeby zaprotestowało. Jeśli tak wygląda szaleństwo z miłości, to ja właśnie go doświadczyłem.

Brakujący Element Układanki. (6/?)

TOM.
- Cholera… – jęczałem, jeżdżąc w te i wew te po mieście. Już nawet sam nie wiedziałem, gdzie jestem. Żołądek miałem tak ściśnięty, że aż bolał. – Kurwa! – już nie mogłem wytrzymać. Robiło sie już ciemno, a jego nie widać. Dzwoniłem do niego chyba z 500 razy, nie odbiera. Wyleciał z domu tak jak stał, bez ochroniarza, bez niczego, a jak coś mu sie stało? Udusze go chyba… Ale najpierw obmacam całego czy nic mu nie jest. No, czy on zdurniał? Tak uciekać… Przecież ja od zmysłów, kurwa, odchodzę!
- Bill, do cholery, odbierz! – po raz 501 zadzwoniłem do niego. Znów to samo. Telefon nie odpowiada. Myślałem, że sie wkurwię!
W końcu jakims cudem udało mi się odnaleźc drogę do naszego domu. Wszystkie światła zgaszone, tak jak je zostawiłem. A więc go nie ma. Kurwa! A może siedzi po ciemku… Wjechałem na podjazd i od razu zauważyłem, że samochód Billa zniknął. Coś ścisnęlo mnie jeszcze bardziej w brzuchu. Nie podobało mi się to ani trochę. Miałem fatalne przeczucia. Podbiegłem do domu, drzwi były otwarte. Wleciałem do domu jak strzała, pomknąłem do jego pokoju. Nie było go. Ale… coś mi tu nie pasowało. Zniknęło kilka rzeczy.
- BILL?! – ryknąłem na cały dom. Odpowiedziało mi tylko echo własnego głosu. Wleciałem do jego łazienki. Wszystkie jego kosmetyki zniknęły. Kosmetyczki, wszelakie balsamy do ciała, wszystko, co tu było. Puste półki. – Nie no… – szepnąłem, marszcząc czoło. Obleciałem znowu jak debil cały dom po kilka razy. Nie ma go. Zajrzałem też do jego garderoby, która przypominała sklep odzieżowy. Całkiem oddzielne pomieszczenie, dość duże, żeby pomieścić te jego wszystkie kurteczki. W rzędzie stało kilka wielkich stojących wieszaków, na których były pouwieszane wszystkie jego ekstrawaganckie ciuchy. Ale znajdowała się tu też całkiem zwykła odzież, z przodu, zaraz jak się wchodzi. I od razu rzuciło mi się to w oczy. Połowa wieszaka stojącego najbliżej została opróżniona. Nie było ciuchów! Poczułem, że oblewam się zimnym potem. On by tego nie zrobił, nie… Co, przez jeden głupi pocałunek?! Dajcie spokój…
No, ale faktem pozostawało, że mojego brata nie było, jego rzeczy zniknęły… Właśnie… Poleciałem znowu do jego pokoju. Chciałem się upewnić. Otworzyłem jego szafę i załamałem się. Walizka zniknęła razem z całą resztą. A więc mnie zostawił. Ale tak bez jednego słowa? On tak przecież nie postępuje. Nigdy się tak nie zachował. Nigdy nie zwiał z domu, kiedy byliśmy nastolatkami. Nigdy nie było z nim większych problemów. A tu nagle… koniec, nie ma go. Dlaczego? Przecież nic takiego się nie stało. To był tylko pocałunek, którego ja i tak chciałem, więc czemu… Poczłapałem załamany do swojej sypialni. Ukryłem twarz w dłoniach, chciało mi się ryczeć. Mój ukochany braciszek tak po prostu mnie zostawił. Walnąłem się na łóżko nawet na nie nie patrząc. Dopiero po chwili zauważyłem, że coś na nim leży. Jakaś kartka złożona na pół. Popatrzyłem na nią, a potem ostrożnie wziąłem do ręki. Miałem nadzieję, że to nie jest żaden pieprzony list pożegnalny. Otworzyłem i zacząłem czytać. Oczy wyszły mi na wierzch.
Drogi bracie…
Dobrze wiem co sobie o mnie teraz myślisz. Nie moge jednak teraz z Tobą o tym rozmawiać, potrzebujemy chyba oboje od siebie odpocząć. Wyniosłem się. Tak będzie najlepiej dla nas obojga. Wyjasnię ci wszystko, ale nie teraz. Sam nie wiem tak do końca co się dzieje. Jestem w tym zagubiony, musze sobie wszystko poukładać. Nie chciałem odchodzić tak bez niczego, dlatego zdecydowałem sie, że zostawie ci chociaz krótką wiadomość…
Jest jeszcze jedna sprawa. Myślałem już o tym od jakiegoś czasu. Nic nie mówiłem, ale teraz chyba nadarzyła się do tego idealna wręcz okazja. Było mi z wami na prawdę dobrze. Ale nie cieszy mnie to już tak jak dawniej, chce spróbowac czegoś innego. Wszystko co będzie potrzebne do pożegnania się z zespołem przesle wam pocztą. Nie powinniśmy się spotykać przez jakiś czas, Tom. Jesteśmy bliźniakami, więc nie będziesz miał trudności z ulokowaniem się na moim miejscu w zespole. Dobrze ich poprowadzisz.
Wyjeżdżam, ale nie powiem Ci gdzie. Tak będzie lepiej. Nie szukaj, bo i tak nie znajdziesz. Dobrze o tym wiesz. Odezwę się sam.
Kocham Cię. Pożegnaj ode mnie Goe i Gusa.
Bill.

- Nie może być. – powiedziałem patrząc z przerażeniem na list, który mi zostawił. – Niemożliwe. – dodałem szeptem. On odszedł nie tylko ode mnie. On chce zostawić cały zespół. Ale jak to, przecież… on nie może tego zrobić tak po prostu… I co on mi tu sugeruje… Że ja… na jego miejscu? Co, on zgłupiał? I nie zostawił wiadomości gdzie się wyniósł… Dlaczego to wszystko, do jasnej cholery! Od czego mamy odpoczywać, nad czym on musi się zastanawiać?! I jeszcze mam pożegnać od niego resztę… ‚Kocham Cię.’ Jasne… Jak on mógł… Nie wierzę, po prostu….
Odrzuciłem kartkę z listem od Billa i położyłem się na łóżku tak jak siedziałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Mój brat nie dość, że nie chciał się ze mną widywac, to jeszcze chce zostawić zespół. Nic nigdy nie mówił, że chce odejść. A może w ostatnim czasie jednak byłem zbyt namolny, narzucałem mu się. Ale co, do cholery jasnej, miałem robić w takiej sytuacji? Nie byłem ślepy, a on nie chciał mi nic powiedzieć. Tak na prawdę to nadal nic nie wiem. Pocałował mnie… Ale to przeciez jeszcze nic nie znaczy.
Pomyślałem, że musze o tym pogadać z GG. Muszą o tym wiedzieć. Są częscia zespołu. Do którego jeszcze nie dawno należał też mój brat. Nie ma nawet ochoty spotkać się z nami, żeby to pozałatwiać. Prześle nam wszystko pocztą. Co mu się stało… Nie miałem już pojęcia o niczym… Miałem tylko nadzieję, że on to przemyśli o wróci… mogę zaczekać… jakiś czas.
***
BILL.
Mialem zamiar od razu wyjechać z LA. Ale nie mogłem. Zatrzymalem się w jednym z hoteli. Nie wiedziałem, jak długo tam zostanę. Postanowiłem, że na pewno do chwili, aż na dobre pożegnam sie z Tokio Hotel. Zastanawiałem się, dokąd się wybiorę. Uznałem, że zostane w Stanach, nie będe zwalać się mamie na głowe. Ale na pewno nie zostanę Los Angeles. Po jakimś czasie zdecydowałem się na Nowy Jork. Kiedy przeprowadzaliśmy się z Niemiec, nie bralismy tego miasta w ogóle pod uwagę, ale teraz… Wydało mi się odpowiednie. Na drugim końcu kontynentu… Nie będe widywał nikogo, kogo nie powinienem. Tak będzie najlepiej.
Leżałem w pokoju na łóżku. Odważyłem sie w końcu włączyć telefon. Przyszło chyba z 50 wiadomości od Toma. Drugie tyle połączeń. Jęknąłem. I co ja miałem zrobić? Na samym początku ostrzegał, że urwie mi łeb. To było normalne u niego. Na końcu błagał, żebym się odezwał, dał znać, czy nic mi nie jest. Westchnąłem. Uznałem, że powinien przynajmniej wiedzieć, że żyję i mam sie dobrze. Wysłałem mu krótką wiadomość.
‚Jestem cały, nie martw się.’
Koniec. Pewnie będzie wściekły i domagać się będzie jakichś wyjasnień. Ale tak bedzie najlepiej, jesli nie będziemy się już kontaktować. Po kilku minutach zabrzęczał mój telefon. Dzwonił do mnie. Jeśli myślał, że odbiore, pomylił się. Chyba się pokapował, bo po chwili przyszła wiadomość…
‚Bill, wracaj natychmiast do domu! Zdajesz sobie sprawę jak ja się wystraszyłem?? Masz wracać do domu. Nic się przecież nie stało, nie świruj.’
‚Nic się nie stało…’ Dobre sobie. Po za tym, że całowałem się z bratem, czego wystrzegałem się od dlugiego czasu, to rzeczywiście nic się nie stało. Pomijając jeszcze moją rękę, rzecz jasna. Nie wiedziałem co zrobić. W końcu zdecydowałem się wysłać mu ostatniego smsa. Nie ważne, czy coś odpisze, a zrobi to na pewno. To będzie moja ostatnia wiadomość do niego.
‚Tom. Dobrze wiesz, dlaczego to wszystko. Ja nie moge przebywać z toba pod jednym dachem. Nie wydzwaniaj do mnie i nie pisz. I nie prowokuj do tego reszty. Nie chcę się z wami kontaktować. Potrzebuję samotności. Sam się odezwę. Na razie.’
Bolało mnie to co napisałem, a co dopiero jego jak to przeczytał. Ale inaczej się nie dało. Trudno. Musimy  to jakoś przeżyć… Ja muszę.

Brakujący Element Układanki. (5/?)

Rozdział 4.
BILL.
Wystrzeliłem z domu jak z procy. Byłem przerażony tym co się stało. W szoku nawet niczego na siebie nie założyłem, żadnego płaszcza. Jak ja mu teraz spojrzę w oczy. On mnie po prostu wyklnie! Tyle czasu samokontroli… a raczej samozamykania się we własnym pokoju z dala od niego… i wszystko cholera wzięła! Nie mogę teraz tak po prostu nadal chodzić sobie dalej po domu. Musiałem mu zniknąć z oczu. Biegłem przed siebie, nawet nie wiedziałem dobrze gdzie. Skręcałem w byle jakie uliczki. Byle tylko jak najbardziej oddalić sie od domu. Od niego. W końcu kiedy ze zmęczenia musiałem po prostu się zatrzymać, spostrzegłem, że stoję przed bramą do jakiegoś parku. Odetchnąłem czując ostry ból w płucach. Wszedłem w małą alejkę porastającą po obu stronach przez żywopłot. Szedłem tak powoli ze spuszczoną głową, trąc ramiona. Było mi autentycznie zimno. Nagle uświadomiłem sobie, że łażę po mieście bez ochroniarza. Jak jakiś debil, przeciez na tym leśnym zadupiu ktoś może mi coś zrobić. Jestem ustawowym chucherkiem, nie poradziłbym sobie nawet z pijakiem. Zaczałem rozglądac się bacznie dookoła, ale byłem sam. A przynajmniej mnie sie tak wydawało. Panowała grobowa cisza, i tak też było ciemno. Jak w dupie, po prostu. W pewnej chwili odruchowo chciałem zadzwonić do Toma, ale przecież nie mogłem tak po prostu teraz prosić go żeby po mnie przyjechał. Z resztą nawet nie wiedziałem gdzie jestem. Nie było nawet kogo o to zapytać.
Ręka wciąż mnie piekła… Na prawdę czasami nie wierzyłem, że to robię. Ale tylko to dawało mi ukojenie. Nawet fajki już przestały działac. Usiadłem gdzieś na jakiejś ławeczce. Wbiłem oczy w swoje buty. Co teraz mam zrobić… Przecież nie mogę tak sobie wrócić do domu. A co z zespołem… Nawet jak ucieknę z tej gigantycznej budy, którą wybrał dla nas Tom, będe musiał spotykać się z nim na próbach. Nie zniosę tego. Albo znikną kategorycznie, natychmiastowo, całkiem i na zawsze… albo nie wiem. No, ale właśnie, co wtedy z zespołem. Nie moge od tak zostawić chłopaków samych. Beze mnie są jak dzieci w tym całym gnoju, w który władował nas menadżer jakieś 10 lat temu. Nie mówię, że to mi się nie podoba. Chociaż ostatnio nie bardzo, ale prawda taka, że bez zespołu już nie mógł bym żyć. Wryło się to we mnie i nie uda mi się tego wyplenić do końca życia. Ale coś trzeba zrobić… Tom na pewno będzie chciał rozmawiać. Usłyszeć jakieś wyjaśnienia. Ale co ja mu powiem? Za nim podniosę dupe z tej ławki musze coś wymyślić.
Siedziałem tak i siedziałem chyba z godzinę. Ale nic nie wymyśliłem. Po za odejściem z zespołu, powrotem do Niemiec, zamieszkaniem z matką, a potem wynajeciem jakiegoś mieszkania. Stać mnie na duży ładny apartament. Najlepiej w Berlinie. I tak, żeby na samym początku nikt o tym nie wiedział. O tym gdzie mieszkam. Zwłaszcza Tom nie powinien tego wiedzieć. W ogóle nie powinien mnie już widzieć. Do samej śmierci. Ta opcja nie była wcale taka zła, po za jednym. Co, kurwa, z zespołem wtedy. Ale jak na zawołanie coś przyszło mi na myśl. Tyle gwiazd pożegnało się ze swoimi zespołami i graja same. Kariera solowa. Nawet ładnie brzmi. Ale czy ja bym się w tym odnalazł? Sam ze wszystkim? Może to by mi wyszło na dobre. Sam bym był sobie panem, nikt by mi nie brzęczał nad uchem, że jakies trzy zasrane nuty mu tu nie pasują, kiedy ja uważam, że wszystko jest po prostu cacy.
Westchnąłem. Tak czy owak, czeka mnie nie przyjemna rozmowa z bratem. Musze zachować pokerową twarz. Powiedziec mu, że od jakiegoś czasu myślę o odejściu i zaczęciu kariery solowej. CAŁKIEM SAM. A oni będa musieli zaopatrzyć się nie tylko wo nowego wokalistę, ale także lidera. Z wokalistą problemu nie będzie. Z liderem chyba też nie… Tom idealnie wpasuje sie w moje miejsce. Ma doskonałe warunki do śpiewania. Gra na gitarze więc… Nic im się nie stanie. On ich dobrze utrzyma. Chyba nie mam się czym martwić. Po za tym, że Tom urwie mi łeb. Nie tylko za to, ze go pocałowałem. Ale za cały ten pomysł z odejściem. No cóż… będzie musiał się z tym pogodzić. Inaczej postąpić nie mogę. Może jak nie będę go widywał przez jakis dłuższy czas, przejdzie mi. Ta cała miłość do niego… Której nigdy nie powinno być. Dlaczego tylko mnie przytrafiają się najgorsze rzeczy na świecie? Wytłumaczy mi to ktoś?? Posiadanie bliźniaka jest błogosławieństwem, ale i przekleństwem. Ja bez niego nie bede umiał żyć.
- Będę musiał się tego nauczyc. – powiedziałem do siebie cicho i wstałem z miejsca. Zaczałem się kręcić jak poparzony, chodziłem w kółko, nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Czym sobie zawiniłem, że Bóg tak mnie pokarał…
- Co ja im powiem… Coś muszę… Musze jakoś to wytłumaczyć…. Dlaczego chce odejść… – mruczałem wciąz pod nosem nie zwracając na nic uwagi. – Co ja im powiem! – wciąż jęczałem.
W końcu stwierdziłem, że przeciez z niczego nie musze im się w gruncie rzeczy tłumaczyć. To moje zycie i moja decyzja. Jeśli chcę prowadzić karierę solową, mam do tego prawo. Stanąłem w miejscu. nie chciałem się z nimi rozstawać. Z Goe i Gusem. Przede wszystkim z Tomem. On tu jest zainteresowanym numer 1. Bałem się samej myśli o tym, że nie będe go widywac. Ale nic innego zrobić nie można. Wciąż się w ten sposób pocieszałem. Może będziemy spotykać sie od czasu do czasu w domu. U mamy w Loitsche. Na razie musze wrócić do domu i szybko się spakować. Tom na pewno zauwazył, że nie mnie nie ma i poleciał mnie szukać. LA jest ogromne. Na pewno zdążę przed jego powrotem. Zostawie mu jakąś wiadomość. Nie mogę odejśc tak bez niczego. A sprawę z zespołem można załatwić na papierku. Przeslemy sobie wszystko co trzeba i po sprawie.
Ruszyłem sie w końcu, żeby wyjść z parku. I jakos mi się to w końcu udało. Przez kilka minut błądziłem, nie wiedziałem, że wszedłem tak głęboko a uliczki były kręte. Wyszedłem jednak w końcu na ulicę. Nawet o tej porze była ruchliwa. Samochody śmigały we wszystkie strony. Stanąłem na światłach razem z grupą przechodniów. Chyba mnie nie poznali bo nikt się nie gapił. To nawet lepiej. Przebiegłem szybko na druga stronę i przez następne pół godziny szukałem drogi powrotnej do domu. Robiło mi się co raz zimniej, musiałem się śpieszyć. W końcu udało mi się odnaleźc znajoma ulicę, po 15 minutach odnalazłem nasz dom. Swiatła były pogaszone a samochód Toma zniknął. A więc miałem rację. Poleciał mnie szukać. A przynajmniej tak myślałem… Może wolał pojechać do baru odreagować. Ze smutną miną wszedłem do domu. Od razu poszedłem do siebie i wyciągnąłem walizę. Moja garderoba znajdowała sie w osobnym pomieszczeniu, i wiedziałem, że nie jestem w stanie zabrać ze soba wszystkiego. Pozabierałem wszystko z łazienki. Wszystkie kosmetyki i tak dalej. Wszystko z pokoju, różnego rodzaju drobiazgi, w tym zeszyt w którym pisałem na brudno nowe utwory. Śmigałem po całym domu jak błyskawica po prostu, tak bardzo się bałem, że on wróci za nim ja zdążę sie spakowac. Wleciałem do swojej garderoby i zabrałem od razu tyle ile udało mi się unieśc i wcisnąłem wszystko do walizy. Z trudem udało mi się ja zapiąć. Wyprostowałem się i odetchnąłem. No to już koniec. Usiadłem przy małym stoliku i wydarłem kartkę z notesu. Przez chwilę zastanawiałem się nad słowami, a potem napisałem;
Drogi bracie…
Dobrze wiem co sobie o mnie teraz myślisz. Nie moge jednak teraz z Tobą o tym rozmawiać, potrzebujemy chyba oboje od siebie odpocząć. Wyniosłem się. Tak będzie najlepiej dla nas obojga. Wyjasnię ci wszystko, ale nie teraz. Sam nie wiem tak do końca co się dzieje. Jestem w tym zagubiony, musze sobie wszystko poukładać. Nie chciałem odchodzić tak bez niczego, dlatego zdecydowałem sie, że zostawie ci chociaz krótką wiadomość…
Jest jeszcze jedna sprawa. Myślałem już o tym od jakiegoś czasu. Nic nie mówiłem, ale teraz chyba nadarzyła się do tego idealna wręcz okazja. Było mi z wami na prawdę dobrze. Ale nie cieszy mnie to już tak jak dawniej, chce spróbowac czegoś innego. Wszystko co będzie potrzebne do pożegnania się z zespołem przesle wam pocztą. Nie powinniśmy się spotykać przez jakiś czas, Tom. Jesteśmy bliźniakami, więc nie będziesz miał trudności z ulokowaniem się na moim miejscu w zespole. Dobrze ich poprowadzisz.
Wyjeżdżam, ale nie powiem Ci gdzie. Tak będzie lepiej. Nie szukaj, bo i tak nie znajdziesz. Dobrze o tym wiesz. Odezwę się sam.
Kocham Cię. Pożegnaj ode mnie Goe i Gusa.
Bill.

Troszeczkę naciągnąłem fakty. Bo rzecz jasna, nigdy nie myślałem o odejściu z zespołu. nikt by nawet mnie o to nigdy nie podejrzewał. Ale w obecnej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak tylko pożegnać się z Tokio Hotel. Będę śpiewał pod jakimś pseudonimem. B.KAY. Na przykład. Albo po prostu pod imieniem i nazwiskiem – Bill Kaulitz.
Wstałem z miejsca. Przeszedłem przez niemal cały dom i wyszedłem na podwórze. Tom jeszcze nie wrócił. Kartkę zostawiłem mu w jego pokoju. westchnąłem. Załadowałem torby do swojego samochodu i wsiadłem za kierownicę. Odpaliłem i wyjechałem przez bramę. Zatrzymałem się jeszcze i przez chwilę popatrzyłem na dom.
- Żegnaj… – mruknąłem bardziej do Tommyego niż do budynku. Wcisnąłem gaz i… w końcu odjechałem.

Brakujący Element Układanki. (4/?)

Rozdział 3.
TOM.
- Bill! Zejdź do mnie na dół, proszę! – krzyknąłem stojąc u dołu schodów. Czekałem tak długo, aż w końcu drzwi od jego pokoju się uchyliły i zobaczyłem w niej fragment twarzy Billa. I znów te smutne oczy.
- Co się stało? – wyjęczał cierpiętniczo. Chyba nie miał zamiaru wychodzić z pokoju.Chyba nie miał na sobie koszulki.
- Zejdź na dół, kochanie, obiad czeka. – jego oczy zamgliły się jakoś dziwnie… Naprawdę powoli zaczynam dostawać świra. Nie wiem jaka krzywda dzieje się mojemu kochanemu bratu! Od sytuacji w kuchni miną tydzień. Myślałem, że coś się w końcu zmieni, kiedy tak sam do mnie przyszedł się przytulić… Ale prawie natychmiast wszystko wróciło do normy. Jak tylko się ode mnie odkleił, natychmiast wyszedł i zamknął się w swoim pokoju tak jak poprzednio. Traciłem już nadzieję, że kiedykolwiek do niego dotrę.
- Nie jestem głodny. – znów wybąkał cicho. Westchnałem.
- Jesteś głodny, Bill, tylko o tym nie wiesz. Chodź. – powiedziałem wciąż na niego patrząc. A on popatrzył na mnie.
- Zaraz zejdę. – powiedział zrezygnowany i zamknął drzwi. Jęknąłem. Naprawdę się bałem. To jest ciężka głęboka depresja. Ja zrobiłbym wszystko, co tylko bym mógł, żeby on tylko choć raz się znów uśmiechnął, tak jak kiedyś, ale nie wiem co mu jest. Poszedłem z powrotem do kuchni. Poustawiałem idealnie prosto talerze, sztućce i szklanki z sokiem. Usiadłem przy stole, ale nie zacząłem jeść. Po części czekałem wciąż na Billa, po części samemu nie chciało mi się jeść. Ale postanowiłem, że wcisnę w niego ten obiad. On musi zacząć jeść. Minęło jakieś 10 minut a jego nie ma. Z westchnieniem ponownie wstałem z miejsca i poszedłem po schodach na górę. Wszedłem do pokoju. Nie było go. Zdębiałem, ale pochwili usłyszałem płynącą z kranu wodę w łazience w jego pokoju. Odetchnałem lekko i poszedłem tam.
- Bill, idziesz w końcu… – zamarłem. Mój brat aż podskoczył w miejscu, słysząc za plecami mój głos. Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem jak małe zwierzątko. Ja pewnie w tej chwili wyglądałem tak samo. Podszedłem do niego natychmiast. Cała nieskazitelnie biała do tej pory umywalka, mieniła się teraz rozmytą czerwienią. Złapałem go za lewą rękę i obejrzałem. Mnóstwo ran, starych, juz zagojonych blizn, czerwonych, świeżych i nowych, krwawiących zadanych chwilę temu. Jedna wielka szrama. Spojrzałem bratu w oczy. Nadal był przerażony tym, że to odkryłem. Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć. – Bill… – wyjąkałem, wciąż będąc w szoku. – Braciszku… – zacząłem od nowa, ale on próbując mi się wyrwać, chciał uciec z łazienki. Chwyciłem go mocno i postawiłem pod ścianą. Oddychał spazmatycznie jakby się panicznie bał. Oj, miał czego. Nie odstąpię go już na krok. Będę z nim chodził wszędzie. W szczególności do kibla. Puściłem go i podszedłem do szafki wiszącej na ścianie. Z niej wyciągnąłem wszystko co było mi potrzebne. Wodę utlenioną, waciki i bandaż. Gdy zebrałem już to wszystko i odwróciłem sie do niego znów przodem, zauważyłem, że zjechał po scianie na samą podlogę. Siedział skulony jak zaszczute zwierzątko. Chował poranioną rękę miedzy nogami a twarz odwracał, abym jej nie widział. Było mu wstyd? Pewnie tak…
Podszedłem do niego powoli. Kucnąłem przy nim i pogładziłem po głowie.
- Nie bój się. – szepnąłem. – Teraz już będzie wszystko dobrze. Cały czas będę przy tobie. – skrzywił sie. Co upewniło mnie, że on tego nie chce. Nie ważne, nie moge tego zlekceważyć. – Daj rękę. – szepnąłem znów po chwili ciszy. Z ociąganiem wyciągnął ją do mnie. twarz nadal odwracał w bok. Z oczy ciurkiem prawie ciekły mu łzy. O mało sam się nie rozpłakałem. Zacząłem delikatnie przemywać ranki wacikiem nasączonym wodą utlenioną. Krzywił sie przy tym lekko. Dokładnie wszystko odkaziłem i pozostawiłem na chwilkę. Popatrzyłem na niego przez ten czas. Spuścił głowę. Sięgnąłem po bandaż i najdelikatniej jak potrafiłem zabandażowałem mu całą ręką od łokcia do nadgarstka. Potem znów na niego spojrzałem, wciąż wyglądał na wystraszonego. Nic nie mówił. Odkąd wszedłem do jego łazienki nie powiedział ani słowa. Już wiedziałem dlaczego wcześniej nie miał na sobie nic z górnej garderoby. Nie chciał sie zabrudzić, bo wszystko by się wydało. Zauważyłem, że chodzi w długich rękawach, ale nie wydało mi się to specjalnie dziwnie. teraz wiem, że gdybym był lepszym bratem, nie musiałby się krzywdzić tak długo. Postanowiłem, że za wszelką cenę wyciągnę z niego co się stało. Musi mi to w końcu, do cholery, powiedzieć, nie odpuszczę!
- Bill – zacząłem najłagodniejszym tonem na jaki tylko było mnie stać. – Kochanie… wzdrygnął się. Coś mnie zaalarmowało. Kiedy zwracałem się do niego czule, reagował bardzo impulsywnie. – Bill. Czy ktoś ci zrobił… jakąś krzywdę?? – zapytałem cicho. Wziąłem go za ręce. Spojrzał na mnie. Miał rozbiegany wzrok. – Billy… powiedz mi… proszę. Ktoś cię skrzywdził?? Mnie możesz powiedzieć… – zapewniłem go. Zobaczyłem, że jego dolna warga lekko zadrżała. Potarłem go lekko po ramieniu. Wstąpił się jakgdyby w sobie pod wpływem mojego dotyku. – Bill, skarbie, przy mnie ci nic nie grozi. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Nie pozwolę na to. – znów na mnie spojrzał.
- Nikt mnie nie skrzywdził. – wyszeptał. To jego pierwsze słowa.
- Billy… Widać na kilometr, że cos sie z tobą dzieje niedobrego. Powiedz mi co to takiego, skoro nikt ci nic nie zrobił…
- Nikt mnie nie skrzywdził… – zająknął się. – cieleśnie. – powiedział. Więc zrozumiałem, że nikt go do niczego nie zmusił, ale jednak cos sie stało. czyzby aż tak przejął się jakąś laską?
- Bill, chodzi o dziewczynę? – zapytałem usmiechając się do niego lekko. Chciałem go pocieszyć. – Billy, to nie jest warte samookaleczenia się…
- Nie chodzi o dziewczynę. – powiedział. Zgłupiałem. Więc o co?
- Więc powiedz mi co sie stało. ja na prawdę umieram z niepokoju. – spojrzał na mnie tak jakoś… dziwnie. Nie wiedziałem co się dzieje. Dopóki… Dopiero wtedy coś do mnie dotarło. Jak to możliwe…
Billy w jednej chwili przyłożył swoje dłonie do mojej twarzy, a w następnej już… całował mnie. nie mocno, nie rzucał się… Tak delikatnie, muskał swoimi wargami moje usta. Zdębiałem. Coś przewróciło mi się w żołądku. Nie z obrzydzenia tylko z zszokowania. Po chwili jego usta przylgnęły do moich. Nie pogłębiał pocałunku, po prostu trwalismy tak przez chwilę. Nawet nie wiedziałem kiedy objąłem go w pasie i lekko głaskałem po plecach. Przymknałem lekko oczy. Nie wiem kiedy i co mnie tak omamiło. Było słodko… Nie chciałem sie odsuwać, ale on pierwszy to zrobił. Po jego policzkach płynęły łzy, płakał. Pozbierał się z podłogi i szybko wybiegł z łazienki. Dopiero po dłuższej chwili uzmysłowiłem sobie co się stało. Bill to mój brat. Pocałował mnie. Czy możliwe, że te wszystkie tygodnie, kiedy tak się zachowywał… Czy on się… zakochał..? We mnie? Unikał spotkań i rozmów, bo musiałby przebywać ze mną własnie. Kaleczył sie, żeby sobie choć troche ulżyć. Wstałem niezgrabnie z podłogi i wyleciałem za nim, ale jego… już nigdzie nie było! Nie było go w domu! Obleciałem wszystkie budy po trzy razy, nawet do schowka na miotły zajrzałem i do komórki po schodami, nie ma go! cholera!
Wybiegłem na ulicę. Rozejrzałem się, ale nigdzie go nie było. Poczułem, że cos ściska mi żołądek. Musze go znaleźc. Za wszelką cenę. nie ważne co się wydarzyło, to mój młodszy brat, martwię się jak cholera.
Biegając w te i wew  te po ulicach wciąz myślałem. W sumie od dawna przyglądałem się Billyemu. Miał zajebisty tyłek. Chude, ale długie nogi, drobne całe ciało. Zwykle to nie wygląda najlepiej ale z jego laleczkową urodą, jest po prostu świetnie. Ale nigdy nie myślałem o nim w kategoriach… chłopaka. To zawsze był mój brat, nie mógłbym… Ale on najwidoczniej nie miał oporów przed zadłużeniem się w bliźniaku. Pocałował mnie. Miał takie miekkie usta… Delikatne. Boże… O czym ja myślę… Muszę go znaleźć.
Potem będziemy rozmawiać, wrzeszczeć i rozpaczać.

Brakujący Element Układanki. (3/?)

Rozdział 3.
BILL.
Jest co raz gorzej. Już nie mam siły. Czuję, że się pogrążam. Nie czuję już kompletnie nic. Oprócz jednego. Cierpienia. Miałem intensywnie sobie kogoś szukać, a tymczasem skończyłem za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju. A Tom jakby się wsciekł. A może to i prawda. Wciąz się do mnie dobija. Wciąz próbuje rozmawiać. ‚Powiedz mi, powiedz mi.’ Ale co ja mam mu powiedzieć. Na prawdę, chciałbym z nim znów normalnie móc porozmawiać. Ale to wszystko przez niego. Przez niego ta cała sytuacja. To wszystko przez to, że mnie w sobie rozkochał. I nawet o tym nie wie. Myśli, że KTOŚ mi coś zrobił i nawet sie nie domyśla, że to on jest winowajcą. A przynajmniej tak mi się wydawało, do wczorajszego wieczora, kiedy wrócił ze studia, do którego ja miałem pojechać, ale zlałem to. Kompletnie na niczym mi już nie zależy. W dupie to mam. Tak więc Tom sie tym zajął. I wrócił. Od drzwi się rozdarł.
- Bill! – pewnie myślał, że wybyłem. – Wróciłem, braciszku! – nienawidze tego słowa. Gdyby nie to, że jestesmy braćmi, on byłby mój.
Po chwili drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Specjalnie się tu zaszywam żeby nie musieć spędzać z nim zbyt wiele czasu, a on pcha sie tu na chama po kilka razy dziennie! Czy nie wyraźnie widać, że nie mam zamiaru z nikim rozmawiać?? Również z NIM? No tak… Mogę to zrozumiec, że ma o to do mnie pewien żal. Zawsze mu wszystko mówiłem. Ze wszystkiego mu się zwierzałem, dosłownie. A teraz zaległa cisza. Ale to nie moja wina. To on to zepsuł. Gdyby nie był taki seksowny… Gdyby, kurwa, nie był moim BRATEM!! Chciałbym mu to wszystko powiedzieć, ale, kuźwa, jak?! Jak powiedziec bratu, że się go kocha? Inaczej niż normalnie… Że mnie pociąga? Że śnię o nim? Że pragnę go dotykać, przytulać się do niego? Gdybym mu o tym wszystkim powiedział jak na przysłowiowej spowiedzi, w trybie natychmiastowym wysłałby mnie do wariatkowa. Ech… i co ja mam zrobić? Mam ochote się zaćpać.
Znów usłyszałem swoje imię.
- Bill… – podszedł do mnie i usiadł obok mnie na łóżku. Wnętrzności natychmiast skręciły mi się w jeden wielki supeł. gdybym mógł, wtopił bym się w scianę… – Bill, spójrzże na mnie w końcu. – poprosił. Nie chciałem na niego patrzeć. Wiem, że się martwi. nie jest mi z tym wszystkim dobrze. Ale co ja mogę. Zerknąłem tylko na niego.
- Czy to ja zrobiłem coś nie tak? – zapytał. Trafiłes w dziesiątkę, ukochany, pomyślałem. To właśnie przez ciebie. To przez ciebie się kaleczę wieczorami w łazience, a ty o tym nie wiesz… Usłyszałem jak westchnął. chwycił mnie delikatnie za ramię, poczułem motyle w brzuchu gdy oparł o nie glowe. Przełknąłem ślinę i wbiłem wzrok w przeciwległą ścianę. Niech on już stąd idzie, błagam! Idź sobie! Won! Wynocha! Nie!!! Nie wychodź, proszę! Zostań ze mną…
- Bill… Porozmawiaj ze mną. – powiedział cicho. Nadal sie nie odzywałem tepo wpatrując w ścianę. Co miałem mu powiedzieć? O czym mielismy rozmawiać? On się o tym nie może dowiedziec, stracę go. – Bill, prosze, ja zaraz zwariuję! – jęknął. Chyba bezwiednie mocniej ścisnął moje ramię. A wcale nie byłem za gruby więc dobrze to poczułem.
- Nie o czym rozmawiać. – wyrzuciłem w końcu z siebie. Tak bardzo pragnąłem, żeby mnie przytulił… Ale nie mogłem dać po sobie niczego poznać. Chwila ciszy niczym nie przerywana.
- Bill, nie odpowiedziałes na moje pytanie. – stwierdził. Czy on każde zdanie musi zaczynać od mojego imienia? czy mu si je wypowiadać tak… czule? To mnie przyprawia o palpitacje serca! Spojrzałem na niego, otworzyłem usta. nie wiedziałem co mam mu powiedzieć, kompletnie. miałem wielką ochote go pocałować. Powiedzieć jak go kocham. Zamknąc w swoich ramionach, nie wypuszczać już go i opiekowac się nim cały czas.
- Nie. To nie przez ciebie. Nie zrobiles mi nic złego. – powiedziałem, bezbarwnym glosem jak mi się wydawało. Ale nie umiałem się już powstrzymać i nieco ciszej dodałem… – Kocham cię. – na tym się skończyło…
Dzisiaj jest tak samo. taki sam ból. Taka sama tęsknota. Tak samo wyglądają wszystkie cztery ściany. Coś dusi mnie w gardle. już dłużej nie mogę. Pragne go. Nic nie mogę na to poradzić. Nikt nie jest w stanie mi go zastąpić, choćby nie wiem jak wyglądał. Wbiłem ślepo oczy w drzwi. chciałem żeby tu był, ze mną, Tylko ze mną i tylko dla mnie. I tak ostatnio jest w istocie. Przestał wychodzić na zabawy. Nie umawia sie z laskami. Całymi dniami siedzi ze mną w domu. pod każdym pretekstem włazi do mojego pokoju. A to czy herbatki, a to czy nie głodny, a to czy spacerek, a to czy do sklepu na zakupy, może mi jeszcze zaproponuje, że podetrze mi dupe w klopie. Wystarczyłby gdyby po prostu podszedł i przytulił mocno. pozwolił mi się do niego zbliżyć choćby na jedną minutę. Tak bardzo za nim tęsknię. Ale nie umiem zbliżyć się do niego sam. A może właśnie to wypadałoby zrobić… Przytulić się samemu.
Jakimś cudem, po prostu wstałem z łóżka. Wyszedłem na korytarz i zszedlem schodami na dół do kuchni. Siedział zamyślony nad kubkiem zimnej już pewnie kawy. Podszedłem do lady i zrobiłem sobie gorącą herbatę. Oparłem sie o szafki i zaczałem pić bez zapału gapiąc się w podłogę. nie wiedziałem co mam zrobić. chciałem żeby mnie przytulił.
- Bill? – odezwał się po chwili. – Kochasz mnie? – co to za pytanie w ogóle… Oczywiście, że cię kocham! Nad życie!
- Tak. – mruknąłem nadal gapiąc się w podłoge.
- Co ‚Tak”? – powiedział łagodnie podchodząc do mnie. Pogładził mnie po włosach. A ja poczułem że w moich oczach zbierają się łzy. Albo mnie zaraz przytuli albo stąd wybiegnę!
- Tak, kocham cię. – powtórzyłem, starając się żeby mój głos nie zadrżał. i udało mi się. Ale łzy wciąz się zbierały. Zauważył to…
- Bill! Co się stało, powiedz mi, proszę! – zaczał mnie po prostu błagać, a ja już nie mogłem tak dłużej. Rozpłakałem się, a on wtulił mnie w swoje ciało. Nareszcie! tak długo czekałem. Wczepiłem się w niego jak najmocniej mogłem. Nie wyobrażałem sobie, żeby go teraz puszczać.
- Kocham cię… – szepnąłem, chcąc powiedzieć mu o swych uczuciach. Ale on i tak uzna to za kolejne wyznanie braterskiej miłości. Załkałem znów i poczułem, że… on też placze. tłumił szloch, ale mnie nie oszukał. Płakał razem ze mną.
Och Tommy… beze mnie byłoby ci o wiele lepiej.

Brakujący Element Układanki. (2/?)

Rozdział 2.

TOM.

Nie wiem co się dzieje z tym dzieciakiem. Naprawdę. Już od jakiegoś czasu zachowuje się dziwnie. I to bardzo. Wcześniej to chociaż zachowywał jakieś pozory, ale teraz to już wygląda naprawdę poważnie. Chodzi wciąż markotny, ze smutnymi oczami i poszarzałą twarzą. Nie wiem co się dzieje. Nie mogę już patrzeć na to jak się męczy. A nic kompletnie nie chce mi powiedzieć skubany. Kiedy tylko go zapytam, wymusza uśmiech jakby myślał, że naprawdę się na to nabiorę. Niedoczekanie! Wyduszę to z niego choćby nie wiem co! Przestał jeść, schudł bardzo, a i tak jest przecież chudy jak szkielet. Wciąż przesiaduje sam zamknięty w tym swoim pokoju. Ja nawet nie wiem kiedy to się zaczęło. Jednego dnia wszystko było w porządku, a za chwilę… Nienawidzę go takiego. Takiego smutnego, zgaszonego… Chcę, żeby znów się uśmiechał. I żeby znów ze mną rozmawiał. Przestał się całkiem odzywać. Siedzi tylko zadekowany w tych swoich czterech ścianach i nic więcej. Kiedy do niego wchodzę, wpatruje się tylko tępo w okno. I wątpię czy dopatrzył by się tam gołej baby gdyby latała. Próbuję z nim rozmawiać, sam zaczynam rozmowe, to słyszę tylko jakieś półsłówka, albo w ogóle jest cisza. Odsunął się ode mnie. Widzę, że coś jest nie tak. Coś się stało. A on uparcie siedzi z tym sam. Tak jak na przykład poprzedniego wieczoru…

Musiałem dziś załatwić kilka ważnych spraw, oczywiście związanych z zespołem. Jako, że Bill nie był zainteresowany, musiałem załatwić je sam. Kiedy już się uporałem z tym jakże odpowiedzialnym zadaniem, którym z reguły zajmował się właśnie Bill, jak najszybciej po prostu wróciłem do domu. Nie chciałem zostawiać go w tym mieszkaniu samego dłużej niż to absolutnie konieczne.
- Bill? – zawołałem. Cisza. Zero odpowiedzi. Miałem nadzieję, że jest w domu, że nigdzie nie wyszedł. Chyba bym narobił w spodnie… – Wróciłem, braciszku! – dodałem. Znów grobowa cisza. Zrzuciłem z siebie migiem kurtkę i buty i wbiegłem szybko po schodach na górę do jego pokoju. Wpadłem do pokoju i… zobaczyłem widok jak co dzień.
Mój brat Bill siedział tak samo jak zawsze na łóżku. Z pustym wzrokiem wbitym w okno. Kolana miał podciągnięte pod samą szyję oplecione ramionami. Serce mi się krajało. Po prostu chciało mi się płakać.
- Bill… – podszedłem do niego chyba już z tysięczny raz. Nawet na mnie nie spojrzał. – Bill, spójrzże na mnie w końcu. – poprosiłem. Westchnął tylko lekko. Usiadłem obok niego na łóżku, nawet nie drgnął. Teraz to ja westchnąłem.  Siedzieliśmy tak moment w niczym nie zmąconej ciszy. – Czy to ja zrobiłem coś nie tak? – zapytałem w końcu. Ta myśl gnębiła mnie już od jakiegoś czasu. Że może to ja coś znowu zrobiłem. Ale on zawsze mi mówił, jak cos mu się nie podobało. A teraz… Co takiego musiałem zrobić, że tak się zamknął w sobie. Niby żadnej reakcji z jego strony, ale zauważyłem cos znaczącego. Zamknął oczy, a jego twarz wykrzywił nieznaczny grymas rozpaczy. Teraz już wiedziałem, że to cos związanego ze mną. Niech to szlag! Co takiego mu zrobiłem… Przysunąłem się do niego nieco bliżej. Gdyby nie ściana, pewnie by uciekł. A może i tak się zaraz w nią wciśnie.
- Bill, czy ty naprawdę nie widzisz jak ja się martwię? Nie obchodzi cię to? – naprawdę byłem już zrozpaczony. On potrafił tak siedzieć całymi dniami. Nie robił kompletnie nic. Przerażało mnie to.
Spojrzał na mnie ukradkiem, ale zaraz odwrócił wzrok. Westchnąłem. Chwyciłem go delikatnie za ramię i oparłem o nie czoło. Miał takie drobne te ręce. Chude długie palce. Zapadnięte policzki. Włosy w nieładzie. Ale i tak wyglądał co najmniej uroczo.
Po chwili poczułem, że oparł swoją głowę o moje włosy. Odetchnąłem. Chociaż tyle.
- Bill… Porozmawiasz ze mną? – powiedziałem patrząc na niego. Teraz wgapiał się w przeciwległą ścianę. Cisza. Jak ja tego nienawidzę. – Bill… – zacząłem znów.
- Nie ma o czym rozmawiać. – powiedział cichym, słabym głosem. Westchnąłem zrezygnowany.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Bill. – znów cisza, nic kompletnie. – Bill, do cholery, ja zaraz zwariuję! – jęknąłem. Spojrzał na mnie. Patrzył tak na mnie przez chwilę, jakby zastanawiał się co ma powiedzieć. W pewnej chwili otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Potem jednak powiedział…
- Nie. To nie przez ciebie. Nic złego mi nie zrobiłeś. Kocham cię.  – powiedział bezbarwnym tonem.

‘Kocham cię’… Jasne. Własnie mi to udowadnia. Jeśli mnie tak kocha, dlaczego mnie tak torturuje! Przecież ja za chwile oszaleje! Bill… jęknąłem w myślach. Gdyby było coś co mógłbym zrobić, żeby mu pomóc… Ale kiedy ja kompletnie nie wiem co mu jest! Nic nie mówi. Z nikim nie chce rozmawiać. Rozumiem, że nie chce mówić nic Goe czy Gusowi, mamie czy naszemu ojczymowi, ale mnie?? Żeby nie chciał powiedzieć MNIE? Przecież jestem jego bratem-blixniakiem, zawsze wszystko sobie mówiliśmy, bez względu na wszystko. Nie mielismy przed soba żadnych tajemnic. ŻADNYCH! A tu tak nagle… Zawsze, kiedy jeden miał kłopoty, jakoś razem z nich wychodziliśmy. Nie rozumiem, dlaczego Bill tak się teraz zachowuje. W żaden sposób nie mogę go nakłonić, żeby powiedział mi cokolwiek.
Siedziałem tak przy stole w kuchni nad kubkiem zimnej kawy. Wpatrywałem się w niego jakby zaraz miał się zacząć sam poruszać. Po chwili jednak stało się cos naprawdę dziwnego. Usłyszałem jak ktoś schodzi z góry i po chwili do kuchni wszedł mój brat. Minę miał taką jak zawsze, oczy tak samo smutne. Mozolne ruchy. Włosy rozczochrane lekko. Bez makijażu. Z paznokcie złuszczał się lakier. To chyba depresja… pomyślałem z rozpaczą. Wykończył się na scenie. Ale nie wydaje mi się, on to kocha. Za chwilę staną oparty o meble z goracym kubkiem herbaty. Wlepił oczy w podłoge. Nie wyszedł, więc uznalem, że chce pogadać. Do momentu, aż sam się nie odezwałem.
- Bill? – wstałem i podszedłem do niego. Znów zero reakcji. Położyłem mu dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się. Ale nie spojrzał na mnie. Cholera. – Bill… – spojrzał na mnie w końcu. Brawo. Dziękuję. – Kochasz mnie? – zapytałem. Popatrzeliśmy na siebie jeszcze przez chwilę.
- Tak. – odpowiedział i z powrotem wbił oczy w podłogę.
- Co ‘tak’? – zapytałem łagodnie, głaszcząc go po włosach. Przymknął oczy i znów się lekko skrzywił na twarzy.
- Tak, kocham cię. – powtórzył. W jego oczach pojawiły się pierwsze łzy. Nie, błagam, tylko nie to!
- Bill, kochanie… – powiedziałem, a on już chlipał cicho na swoim kubkiem. – Co się stało, powiedz mi, proszę! – wykrzyknąłem prawie że, i mocno go przytuliłem. Odstawił swój kubek na szafkę i wtulił się we mnie ochoczo. Pogładziłem go po głowie. Co się dzieje…
- Kocham cię… – wyszeptał mi w bluze. Sam cicho załkałem i przycisnąłem go mocniej do siebie.

Brakujący Element Układanki. (1/?)


Aut.
Wiem, że to tak ni pięść do nosa nowe opowiadanie, ale na tamto straciła już ochotę. Kiedyś w niedalekiej przyszłości może je dokończę, teraz jednak mam nowy pomysł i chyba nawet lepszy mi się wydaje. Zresztą ocenią czytelnicy. ;]
****************************

Rozdział 1.
BILL.
Życie jest do dupy, na prawdę. Już ja to wiem na pewno. Patrząc na siebie w lustrze czuję tylko rozczarowanie. Niby sławny, majętny i posiadające grono fanów. Dziewczyny biegają wiecznie napalone. Sterty listów leżą gdzieś w starych pudłach, wszystkie wyrażają zachwyt i podziw. Niektóre też nie jednoznaczne propozycje. Powinienem być szczęsliwy, a jednak… Czegoś mi brakuje. Nie wiem nawet dobrze, co to takiego. To znaczy wiem. Brakuje mi kogoś. Drugiej osoby, która będzie przy mnie, kiedy poczuję się źle. Która otrze mi łzy i ucałuje czule. Tego nie mam. Bez tego zycie jest jałowe, puste, pozbawione kolorów… Oczywiście, mam Toma. On jest ze mną zawsze, kiedy jest mi źle. Zawsze mnie przytuli, pocieszy i pozwoli się wybeczeć, kiedy jest taka potrzeba. Ale to tylko mój brat. A ja potrzebuję kogoś kto da mi namiętność, pozwoli odczuć swoje pożądanie, zbliży się do mnie i doprowadzi moje ciało do szaleństwa. On mi tego nie może dać, nawet gdyby chciał. To naprawdę szczyt wszystkiego myśleć w ten sposób o swoim bracie. Że może mógłby… To absurdalne. Jesteśmy bliźniętami, jak to tak… Doskonale znam pojęcie moralności. I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że takie postępki są karane przez prawo. Chociaż sam nie wiem dlaczego… rozumiem, dlaczego młodzież poniżej 15 roku zycia nie może uprawiać sexu., ale ludzie, którzy są dorośli, mają prawo decydować o swojej seksualności. Mają prawo samodzielnie dokonac wyboru, nawet jesli to będzie ktoś z rodziny. W tym wypadku mój bart. Gdyby on mógł mi zajrzeć do głowy, z pewnością zamknąłby mnie w psychiatryku. I może tak powinno się stać, może powinienem zgłosic się na leczenie. Z moją głową widać coś jest nie teges. Skoro przychodzą mi do głowy scenki typu, mój braciszek wypinający do mnie tyłek… Zgroza. Coś na prawdę jest nie tak. Ale z drugiej strony to bardzo podniecające wizje… Mrr… Boże! Ratunku! Kopnijcie mnie! O czym ja mówię! Przeciez to mój starszy brat! Ale jaki przystojny… Jezu! Przecież to nienormalne! Taa… Przed chwilą obstawałem przy tym, żeby samemu móc wybierać sobie partnera, nawet w rodzinie. Ale jakby nie było, patrzy się na takie rzeczy krzywo. Czy ja wymagam tak wiele? Chcę tylko kogoś, z kim bede mógł spędzać czas, miał z nim o czym rozmawiac, i kogoś z kim będe mógł się kochać. Bo jakby nie było, to tez jest ważne. Jeśli chodzi o moja orientację seksualną, to najprawdopodobniej jestem BI. I nie wypieram się tego, bo to bez sensu. Taki jestem. Podobają mi się kobiety i faceci. Nie lokuję swoich potrzeb tylko w jednym kierunku. jesli będzie to jakaś dziewczyna, dobrze. Jeśli facet, też dobrze. Ale za nic nie moge oprzeć się wizjom, które nie raz produkuje mój umysł. Z Tommym w roli głównej. Jest na prawdę pociągający. Ma wręcz idealne ciało, nie raz go widze, jak wychodzi z łazienki w samym ręczniczku na biodrach. Nie to co ja, chuda, z daleka wyglądający jak baba. I to nie chodzi o mój styl, tylko o budowę ciała. No, taką już mam i koniec. Ale kiedy się patrzy na te mięśnie… Cudowne ramiona… Natychmiast pragnę sie w nie wtulić. i raz nie udało mi się powstrzymać i tak po prostu podszedłem do niego i wtuliłem się. Pachniał przyjemnie. Usmiechnąłem się lekko pod nosem. Stałem na środku korytarza wtulony w jego ciepły tors i gładziłem po plecach wzdłuż kręgosłupa. Zamknąłem oczy i czułem się jakbym zasypiał. I pewnie tak by się stało, gdyby w pewnym momencie mnie od siebie nie odsunął i nie potrząsnął mną lekko. Popatrzyłem na niego. Wystraszyłem się lekko, myślałem, że może nie opacznie sobie coś pomyślał. Ale na szczęście nie. Pogładził mnie delikatnie po policzku i kazał iść do kąpieli a potem do łóżka, bo usypiam na stojąco. Cieszyłem się, że mogłem chociaż przez chwilkę być blisko niego. Miałem nadzieję, że za jakiś czas znów pozwoli mi się przytulić. Pewnie uznał, że przez chwilę potrzebowałem brata… To prawda, ale nie tylko… On nie był dla mnie tylko bratem, był kimś zdecydowanie więcej. Kochałem go inaczej niż powinienem. To bardzo bolało. Bo niby zawsze miałem go przez cały czas przy sobie, A tak na prawdę w ogóle nie był mój. Jak zawsze lataliśmy z chłopakami na dyski, on wyrywał laski i bzykał je po pokojach dla vipów. Ja szczerzyłem zęby w uśmiechu, żartowałem razem ze wszystkimi, miło spędzałem czas. A całą resztę nocy przepłakiwałem w łóżku. Bo znów ktoś tak łatwo miał go całego przy sobie, a ja, choć mam go calutkie zasrane życie, nie mogę mieć tego szczęścia nawet raz. Na prawdę, wolałbym się nim dzielić z kimś, niż nie mieć go wcale. Ale podejrzewam, że to zniszczyłoby mnie całkowicie. Dlatego tak wypieram się rękami i nogami, szukam sobie kogoś. Żeby móc w końcu do kogoś się przytulić. Kto pogłaszcze mnie po włosach, a potem pocałuje. I nie będę już musiał ryczeć w poduszkę jak prawdziwa baba. Jeśli tylko dostanę od kogoś minimum czułości, będę zadowolony. Nie potrzebuję wiele. Potrzebuję tylko, żeby ktoś powiedział, że mu na mnie zależy, że podobają mu się moje czy, że nie wyobraża sobie nie trzymać w swoich ramionach mojego drobnego ciała… To chyba niezbyt wiele, moim zdaniem. Na dzień dzisiejszy szukam po prostu faceta. Nie jest to tak łatwe jak się wydaje. Na imprezach, owszem, poznaję, ale koleje hordy rozwrzeszczanych lasek. Nie dla mnie. Potrzebuję silnego, zdecydowanego mężczyzny, który da mi poczuć, że mogę dla kogoś znaczyć coś więcej. Kto mnie w końcu uszczęsliwi i pozwoli w końcu zapomnieć o bracie w tych nie dostępnych kategoriach.
Czasami mam wrażenie, że widze w oczach Toma coś… takie uczucie, którym nie darzy się zazwyczaj brata. Ale to szybko znika, i bardziej jestem skłonny uwierzyć, że to tylko moja wyobraźnia podsuwa mi to wszystko. Tak bardzo bym chciał, żeby to była prawda. Zazwyczaj nie można mieć tego, czego pragnie się najbardziej. A w tym względzie to ja już jestem jednostką wybitną. Ech… Mogę mieć tylko nadzieję, że już nie długo pojawi się ten ktoś, kto to zmieni. Kto zmieni moje życie na lepsze. Dzięki komu w końcu poczuję… że na prawdę żyję.