Rozdział 3.
TOM.
- Bill! Zejdź do mnie na dół, proszę! – krzyknąłem stojąc u dołu
schodów. Czekałem tak długo, aż w końcu drzwi od jego pokoju się
uchyliły i zobaczyłem w niej fragment twarzy Billa. I znów te smutne
oczy.
- Co się stało? – wyjęczał cierpiętniczo. Chyba nie miał zamiaru wychodzić z pokoju.Chyba nie miał na sobie koszulki.
- Zejdź na dół, kochanie, obiad czeka. – jego oczy zamgliły się jakoś
dziwnie… Naprawdę powoli zaczynam dostawać świra. Nie wiem jaka krzywda
dzieje się mojemu kochanemu bratu! Od sytuacji w kuchni miną tydzień.
Myślałem, że coś się w końcu zmieni, kiedy tak sam do mnie przyszedł się
przytulić… Ale prawie natychmiast wszystko wróciło do normy. Jak tylko
się ode mnie odkleił, natychmiast wyszedł i zamknął się w swoim pokoju
tak jak poprzednio. Traciłem już nadzieję, że kiedykolwiek do niego
dotrę.
- Nie jestem głodny. – znów wybąkał cicho. Westchnałem.
- Jesteś głodny, Bill, tylko o tym nie wiesz. Chodź. – powiedziałem wciąż na niego patrząc. A on popatrzył na mnie.
- Zaraz zejdę. – powiedział zrezygnowany i zamknął drzwi. Jęknąłem.
Naprawdę się bałem. To jest ciężka głęboka depresja. Ja zrobiłbym
wszystko, co tylko bym mógł, żeby on tylko choć raz się znów uśmiechnął,
tak jak kiedyś, ale nie wiem co mu jest. Poszedłem z powrotem do
kuchni. Poustawiałem idealnie prosto talerze, sztućce i szklanki z
sokiem. Usiadłem przy stole, ale nie zacząłem jeść. Po części czekałem
wciąż na Billa, po części samemu nie chciało mi się jeść. Ale
postanowiłem, że wcisnę w niego ten obiad. On musi zacząć jeść. Minęło
jakieś 10 minut a jego nie ma. Z westchnieniem ponownie wstałem z
miejsca i poszedłem po schodach na górę. Wszedłem do pokoju. Nie było
go. Zdębiałem, ale pochwili usłyszałem płynącą z kranu wodę w łazience w
jego pokoju. Odetchnałem lekko i poszedłem tam.
- Bill, idziesz w końcu… – zamarłem. Mój brat aż podskoczył w
miejscu, słysząc za plecami mój głos. Patrzył na mnie przerażonym
wzrokiem jak małe zwierzątko. Ja pewnie w tej chwili wyglądałem tak
samo. Podszedłem do niego natychmiast. Cała nieskazitelnie biała do tej
pory umywalka, mieniła się teraz rozmytą czerwienią. Złapałem go za lewą
rękę i obejrzałem. Mnóstwo ran, starych, juz zagojonych blizn,
czerwonych, świeżych i nowych, krwawiących zadanych chwilę temu. Jedna
wielka szrama. Spojrzałem bratu w oczy. Nadal był przerażony tym, że to
odkryłem. Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć. – Bill… – wyjąkałem,
wciąż będąc w szoku. – Braciszku… – zacząłem od nowa, ale on próbując mi
się wyrwać, chciał uciec z łazienki. Chwyciłem go mocno i postawiłem
pod ścianą. Oddychał spazmatycznie jakby się panicznie bał. Oj, miał
czego. Nie odstąpię go już na krok. Będę z nim chodził wszędzie. W
szczególności do kibla. Puściłem go i podszedłem do szafki wiszącej na
ścianie. Z niej wyciągnąłem wszystko co było mi potrzebne. Wodę
utlenioną, waciki i bandaż. Gdy zebrałem już to wszystko i odwróciłem
sie do niego znów przodem, zauważyłem, że zjechał po scianie na samą
podlogę. Siedział skulony jak zaszczute zwierzątko. Chował poranioną
rękę miedzy nogami a twarz odwracał, abym jej nie widział. Było mu
wstyd? Pewnie tak…
Podszedłem do niego powoli. Kucnąłem przy nim i pogładziłem po głowie.
- Nie bój się. – szepnąłem. – Teraz już będzie wszystko dobrze. Cały
czas będę przy tobie. – skrzywił sie. Co upewniło mnie, że on tego nie
chce. Nie ważne, nie moge tego zlekceważyć. – Daj rękę. – szepnąłem znów
po chwili ciszy. Z ociąganiem wyciągnął ją do mnie. twarz nadal
odwracał w bok. Z oczy ciurkiem prawie ciekły mu łzy. O mało sam się nie
rozpłakałem. Zacząłem delikatnie przemywać ranki wacikiem nasączonym
wodą utlenioną. Krzywił sie przy tym lekko. Dokładnie wszystko odkaziłem
i pozostawiłem na chwilkę. Popatrzyłem na niego przez ten czas. Spuścił
głowę. Sięgnąłem po bandaż i najdelikatniej jak potrafiłem
zabandażowałem mu całą ręką od łokcia do nadgarstka. Potem znów na niego
spojrzałem, wciąż wyglądał na wystraszonego. Nic nie mówił. Odkąd
wszedłem do jego łazienki nie powiedział ani słowa. Już wiedziałem
dlaczego wcześniej nie miał na sobie nic z górnej garderoby. Nie chciał
sie zabrudzić, bo wszystko by się wydało. Zauważyłem, że chodzi w
długich rękawach, ale nie wydało mi się to specjalnie dziwnie. teraz
wiem, że gdybym był lepszym bratem, nie musiałby się krzywdzić tak
długo. Postanowiłem, że za wszelką cenę wyciągnę z niego co się stało.
Musi mi to w końcu, do cholery, powiedzieć, nie odpuszczę!
- Bill – zacząłem najłagodniejszym tonem na jaki tylko było mnie
stać. – Kochanie… wzdrygnął się. Coś mnie zaalarmowało. Kiedy zwracałem
się do niego czule, reagował bardzo impulsywnie. – Bill. Czy ktoś ci
zrobił… jakąś krzywdę?? – zapytałem cicho. Wziąłem go za ręce. Spojrzał
na mnie. Miał rozbiegany wzrok. – Billy… powiedz mi… proszę. Ktoś cię
skrzywdził?? Mnie możesz powiedzieć… – zapewniłem go. Zobaczyłem, że
jego dolna warga lekko zadrżała. Potarłem go lekko po ramieniu. Wstąpił
się jakgdyby w sobie pod wpływem mojego dotyku. – Bill, skarbie, przy
mnie ci nic nie grozi. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Nie pozwolę na to. –
znów na mnie spojrzał.
- Nikt mnie nie skrzywdził. – wyszeptał. To jego pierwsze słowa.
- Billy… Widać na kilometr, że cos sie z tobą dzieje niedobrego. Powiedz mi co to takiego, skoro nikt ci nic nie zrobił…
- Nikt mnie nie skrzywdził… – zająknął się. – cieleśnie. –
powiedział. Więc zrozumiałem, że nikt go do niczego nie zmusił, ale
jednak cos sie stało. czyzby aż tak przejął się jakąś laską?
- Bill, chodzi o dziewczynę? – zapytałem usmiechając się do niego
lekko. Chciałem go pocieszyć. – Billy, to nie jest warte samookaleczenia
się…
- Nie chodzi o dziewczynę. – powiedział. Zgłupiałem. Więc o co?
- Więc powiedz mi co sie stało. ja na prawdę umieram z niepokoju. –
spojrzał na mnie tak jakoś… dziwnie. Nie wiedziałem co się dzieje.
Dopóki… Dopiero wtedy coś do mnie dotarło. Jak to możliwe…
Billy w jednej chwili przyłożył swoje dłonie do mojej twarzy, a w
następnej już… całował mnie. nie mocno, nie rzucał się… Tak delikatnie,
muskał swoimi wargami moje usta. Zdębiałem. Coś przewróciło mi się w
żołądku. Nie z obrzydzenia tylko z zszokowania. Po chwili jego usta
przylgnęły do moich. Nie pogłębiał pocałunku, po prostu trwalismy tak
przez chwilę. Nawet nie wiedziałem kiedy objąłem go w pasie i lekko
głaskałem po plecach. Przymknałem lekko oczy. Nie wiem kiedy i co mnie
tak omamiło. Było słodko… Nie chciałem sie odsuwać, ale on pierwszy to
zrobił. Po jego policzkach płynęły łzy, płakał. Pozbierał się z podłogi i
szybko wybiegł z łazienki. Dopiero po dłuższej chwili uzmysłowiłem
sobie co się stało. Bill to mój brat. Pocałował mnie. Czy możliwe, że te
wszystkie tygodnie, kiedy tak się zachowywał… Czy on się… zakochał..?
We mnie? Unikał spotkań i rozmów, bo musiałby przebywać ze mną własnie.
Kaleczył sie, żeby sobie choć troche ulżyć. Wstałem niezgrabnie z
podłogi i wyleciałem za nim, ale jego… już nigdzie nie było! Nie było go
w domu! Obleciałem wszystkie budy po trzy razy, nawet do schowka na
miotły zajrzałem i do komórki po schodami, nie ma go! cholera!
Wybiegłem na ulicę. Rozejrzałem się, ale nigdzie go nie było.
Poczułem, że cos ściska mi żołądek. Musze go znaleźc. Za wszelką cenę.
nie ważne co się wydarzyło, to mój młodszy brat, martwię się jak
cholera.
Biegając w te i wew te po ulicach wciąz myślałem. W sumie od dawna
przyglądałem się Billyemu. Miał zajebisty tyłek. Chude, ale długie nogi,
drobne całe ciało. Zwykle to nie wygląda najlepiej ale z jego
laleczkową urodą, jest po prostu świetnie. Ale nigdy nie myślałem o nim w
kategoriach… chłopaka. To zawsze był mój brat, nie mógłbym… Ale on
najwidoczniej nie miał oporów przed zadłużeniem się w bliźniaku.
Pocałował mnie. Miał takie miekkie usta… Delikatne. Boże… O czym ja
myślę… Muszę go znaleźć.
Potem będziemy rozmawiać, wrzeszczeć i rozpaczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz