„Mój głos to Ty…” cz. 2.
Oskar.
- Jezu, nie mogę na siebie patrzeć! – wyjęczał Artur stojąc przed lustrem w salonie. Spojrzałem na niego.
- Nie jest aż tak źle. Dredy ci pasują. –
stwierdziłem. Byliśmy identyczni. I jednocześnie tacy samo jak nasz
stary. Dobrze wiedziałem co on czuje. Ja sam też często się z tym
borykałem.
- Jasne. – burknął. – Rzeczywiście całkiem
nieźle. Szkoda tylko, że za każdym razem jak na siebie patrzę widzę
krzywą mordę tego buca! – wyrzucił z siebie przez zaciśnięte zęby.
- Nie denerwuj się, szkoda twoich nerwów. –
powiedziałem spokojnie. – Pociesz się tym, że wyglądamy też jak jego
brat. To chyba echo po nim. – powiedziałem ciągnąc go lekko za dreda.
- Taa… Podobnie jak gitara. – przyznał.
Graliśmy we dwóch w garażu. Oboje mamy po gitarze. Ja akustyczną, Artur
elektryczną. Wymieniamy się. Bardzo kocham swoją gitarę i z prawdziwą
niechęcią czasami mu ją oddaję. Dostałem ją od mamy, kiedyś należała do
niej. Stary uczył ją grać. To spuścizna po niej. Artur dostał swoją na
dziesiąte urodziny. Kochamy muzykę, to chyba właśnie po nim. Nie
tworzymy jednak żadnego zespołu, po prostu robimy to bo lubimy, nic
więcej. Artur gra, ja śpiewam. Podobno nawet nieźle. Nie zastanawiałem
się nigdy nad tym. Chociaż kiedyś myślałem nad tym, co by było, gdyby TH
usłyszeliby o nas i zobaczyli mnie i mojego brata. pewnie kopary by
opadły. Artur jak Artur, ale to ja jestem do niego najbardziej podobny.
Odziedziczyłem po nim dziwaczne upodobania. Mam włosy czarne do ramion,
tipsy na paznokciach, podkreślam oczy czarną kredką i uwielbiam czarne
obcisłe rurki i rockowe t-shirty. Nie stroszę sobie jednak kłaków jakby
piorun w sztygę siana trzasł. To już na pewno nie dla mnie. Artur to
skejt. Ale czasami lubi ubrać się względnie normalnie, jakiś jasny
t-shirt, na to czarna kamizelka i niebieskie dżinsowe rurki. Oczywiście,
nie tak ściśle przylegające do ciała jak moje. No i oczywiście dredy,
ale deczko inne niż naszego wójka. Drobniejsze i sięgające niemal do
tyłka. Nauczył się je wiązac w jakis specyficzny sposób, część obwiązuje
dookoła i powstaje kok z długą kitą z dredów. Całkiem fajnie to
wygląda.
- Ruszaj się szybciej, Artur, trzeba już
wychodzić. – powiedziałem chowając wszystko do kosmetyczki. Pół godziny
potem byliśmy już w szkole. Nasza klasa liczyła zaledwie 21 osób.
Bylismy najmniejszą grupą w całej szkole. To miało swoje bardzo wielkie
plusy. Pierwszą lekcja dzisiaj była chemia. Nauczał nas jej nasz
wychowawca. Rozsiedliśmy się w swoich ławkach, ja zawsze siedziałem z
bratem, za nami Bartek i Maciej. Przeważnie na końcu pod ścianą. Tego
dnia jednak dowiedzieliśmy się ciekawej rzeczy. Miał odbyć się jakiś
festyn czy cos w tym rodzaju, upamiętniający hitlerowskie mordy. Mamy tu
olbrzymi amfiteatr, tam miało się wszystko odbyć. Ucieszyliśmy się,
uwielbialismy takie imprezy, można było sie dowoli nażreć za darmo.
- Super! – mruknął Artur, uśmiechnąłem się. – Ciekawe czy wystawią znowu tą fasolkę w sosie pomidorowym…
- Ty tylko o żarciu! – zaśmiałem się. – A to
z okazji pomordowanych. Nalezałoby sie trochę wstrzymac, braciszku! –
wystawił mi język.
- Nie pieprz farmazonów, ty też będziesz
wpieprzał. – zasmialismy sie obaj. Po chwili dotarła do nas jeszcze
jedna informacja. Na całą uroczystość miał zostać zaproszony jakiś
zagraniczny zespół. Nie powiedziano nam tylko jaki, powiedzieli, że to
niespodzianka, ale sam myślałem, że po prostu jeszcze nie wiedza kogo
wybrać.
- Nie ważne! – mruknął znowu Artur. – Ważne, że będą lody i gofry! – parsknąłem śmiechem.
- Wymyśliliśmy też z resztą nauczycieli,
żeby wybrać kogoś ze szkoły, żeby też coś zaśpiewał. – mówił dalej
facet. – Wiemy, że panowie Woźniak mają dużo wspólnego z instrymentami
strunowymi, więc może dali by sie namówic na mały występ? –
popatrzeliśmy na siebie.
- Eee… – mruknąłem.
- A czemu akurat my? – zapytał głupio mój brat. Facet usmiechnął się krzywo.
- Bo gracie na gitarze, a twój brat dobrze śpiewa, Woźniak.
- Chyba możemy się zgodzić… – powiedziałem i
natychmiast poczułem jak ktoś kopnął mnie pod stołem. – No co?! –
mruknąłem do brata.
- Jak co, ośle! Nie mamy własnych repertuarów!
- Nie szkodzi. – przerwał nam dyskusję
psorek. – Możecie wybrać cos ze swoich ulubionych kawałków. – znów na
siebie popatrzeliśmy.
Nie udało nam się wywinąć. Wcisnęli nam cały
harmonogram imprezy. Wszystko było już ustalone. Cała zabawa miała sie
odbyć za miesiąc.
- Ciekaw jestem kogo zaproszą… Może Rihannę? – powiedziałem zastanawiając sie, kiedy wychodzilismy już ze szkoły po lekcjach.
- No, może. Wolałbym jednak jakiegoś faceta. Ta babka jest zbyt…
- Obfita? Nie umiałbys się skupić na jedzeniu gofra. – zasmiałem się.
- Wcale nie to miałem na myśli! – oburzył się Artur.
- Janse. – zasmiałem się znów. Przekomarzalismy się jeszcze troche a potem westchnąłem.
- Będzie heca jak zaproszą Tokiohotelarzy. – Artur spiorunował mnie wzrokiem. – No co? Wszystko jest możliwe.
- Tak, z pewnością. Nie kracz. Chyba bym go rozwalił na miejscu. – zaczął burczeć mój bliźniak.
- Chyba raczej nie mamy się czym martwić. – powiedziałem. Spojrzał na mnie znów.
- To znaczy?
- To znaczy, że oni pewnie nie będa uważać
za zbyt ciekawe przyjeżdżać do Polski na tak małą uroczystość… Będa
mieli raczej na względzie o wiele większe imprezy.
- Na pewno. – odetchnął. – Ale chyba bym spadł z krzesła gdybym ich tu zobaczył.
- No. – przyznałem. – Oni chyba też. – parsknęliśmy śmiechem.
- Chciałbym zobaczyc mine starego jak patrzy na nas na scenie. – powiedział Artur mrużąc oczy. Jeszcze bym mu pomachał…
- Ja pokazałbym mu fuckera. – wtrąciłem.
- No, ja też. Ale to potem. – wybuchnęliśmy smiechem.
Gdybyśmy wtedy wiedzieli… Nie byłoby nam tak wesoło.
Przez następny tydzień staralismy się cos wybrać. Nic nam nie szło. Kompletnie.
- KURWA! – krzyknął Artur, drąc zeszyt z
furią jaką można pozazdrościć wściekłym rosomakom. – Kurwa, kurwa,
kurwa! Pierdolę, nie robie.
- Spokojnie, cos wybierzemy. – powiedziałem
uspokajającym tonem buszując za czyms w necie. W pewnej chwili cos
wpadło mi do głowy. A może…?
- Ej… A to? – puściłem kawałek Arturowi. Po chwili…
- CHYBA ŻES DZISIAJ NIE LAŁ!!! – to było do przewidzenia…
- No co? Oni produkują łatwe ale ciekawe utwory, zagramy to z łatwością…
- Nie będe grał na swojej gitarze tego ścierwa. – powedział grobowym głosem, patrząc na mnie. Westchnąłem.
- Artur, posłuchaj…
- Nie.
- Artur…
- NIE.
- Artur, kurwa mać! – rzadko przeklinałem
ale jak już sie wkurzyłem, Artur od razu się zamykał. – Nie mamy się z
nimi całować po dupie tylko zagrac dwa kawałki. I zagramy, do chuja, bo
nic innego nam nie przychodzi do głowy. A te piosenki są łatwe, i bez
gadania, karwasz twarz! ‚Monsoon’ i ‚Noise’. Koniec kropka. – wyłączyłem
komputer. Artur wyglądał jakby miał się rozpłakać.
- Jesteś wstrętny! – burknał. – Mam grać to
gówno? To nie ma ani ładu ani składu, tekst o niczym, pierdo lamento,
jak oni sami! – westchnąłem.
- Powiedziałem; koniec kropka. –
powiedziałem wstając od biurka. – Nic ci się nie stanie jak nauczysz sie
paru nutek, na prawdę. Odbębnimy to co trzeba i już. Potem będziesz
mógł odreagować i nażreć się na tydzien w zapasie. – prychnął. Stał
obrażony z rękami założonymi na piersi. Jak dziecko…
- Artur, no przestań! To nic takiego.
- To wypociny naszego starego! Nagle zapałałeś do niego sympatią, co?
- Nie. – odpowiedziałem spokojnie. – Po
prostu te piosenki są banalnie proste, nauczymy się ich w pół godziny i
będzie po sprawie. Weź już przestań. – przytuliłem go mocno.
- Głupi jesteś. – burknął. Ale mnie objął i ścisnął mocno.
- Ej, uważaj! – wystękałem. – Jestem nieco szczuplejszy od ciebie… – zasmiał się cicho.
- Dobra, Frankensztajnie. Przepisujemy nutki… Nie mam to już za sobą…
pokręciłem głowa z politowaniem. Uparciuch jakich mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz