BILL.
A więc już po wszystkim. Trochę to trwało, ale w końcu Tom dał za
wygraną i odpuścił sobie przeciąganie całej sprawy w nieskończoność.
Chyba ze 100 razy musiałem mu powtarzać przez telefon, że nie będę się z
nim spotykać w tak błahej sprawie, dostali wszystkie potrzebne papiery,
sprawa załatwiona. Oddałem bratu pieczę nad całym zespołem. Tak
najlepiej, po co wtranżalać kogoś obcego? Poradzą sobie znakomicie.
Tęskniłem za nimi strasznie. Ale pocieszałem się, że za jakiś czas
wszystko się unormuje. Czas mijał a nic nie nie normowało. Musiałem w
końcu wziąć się w garść.
Wyjechałem wreszcie z Los Angeles. Znalazłem całkiem przyzwoity
apartament w Nowym Jorku. Podobało mi się tam na prawdę. Zrobiłem sobie
na razie urlop od muzyki, chciałem się najpierw przyzwyczaić do nowego
miejsca. W sumie, nie zajęło mi to więcej niż tydzień. Nie chciałem
jednak zaczynać tak od zaraz, chciałem przemyśleć wszystko. Upewnić się,
że nie popełniam błędu. Ale już nie mogłem się wycofać. Przyrzekłem
sobie, że za nic w świecie nie wrócę do LA. Tygodnie mijały i nic się
nie działo. Tom milczał jak zaklęty. GG również nie dawali znaku życia.
Nie byłem zdziwiony, po tym jak w taki chamski sposób ich zostawiłem…
Pewnie nie chcieli mieć ze mną za wiele do czynienia. A Tom… to inna
sprawa. Wypiął się na niego rodzony brat bliźniak. Wiem, że go
skrzywdziłem. Ale jak inaczej miałem się zachować? Ten pocałunek
powinien mu wszystko uzmysłowić. Trudno… widocznie tak miało być.
Mieszkałem na 10 piętrze, wkurzało mnie to niesamowicie. Za każdym
razem kiedy chciałem gdzieś wyjść musiałem biegać po schodach. Winda
była zepsuta. Cholera by to wzięła. Śmiechu warte. Ciekaw jestem jak ta
babcia z 11 piętra sobie radzi. Chyba zjeżdża tyłkiem po barierce.
Pomstowałem na to każdego dnia. Zaczynałem na prawdę co raz bardziej
tęsknić za LA. I naszym wspólnym domem, moim i Toma. Ale za każdym razem
jak tylko na myśl przychodziły mi takie myśli, odganiałem je. Starałem
się o tym nie myślec, bo to jeszcze bardziej psuło mi humor. Którego i
tak za bardzo nie miałem.
Któregoś dnia jak zwykle, rano musiałem biec do pobliskiego marketu
po zakupy. Miałem je zrobić dzień wczesniej ale mi się nie chciało. Tak
więc wyleciałem na klatkę schodową i spojrzałem na schody. Westchnąłem i
zacząłem zbiegać po nich w podskokach na sam dół. A troche tego było.
Gorzej będzie wtaszczyć to wszystko potem na górę. Było ciepło. Ubrałem
się w zwykły jak na mnie t-shirt, dżinsowe rurki i czapkę z daszkiem.
Wszystko w kolorze czerni. Wyleciałem na ulicę. Rozejrzałem się i
ruszyłem do sklepu. Nagle uświadomiłem sobie, że takie zakupy robiłem
zawsze z bratem. Zrobiło mi się przykro. Ale kolejny raz powiedziałem
sobie, że inaczej być nie może. Wszedłem do marketu, powiedziałem jak
zawsze ‚dzień dobry’ i ruszyłem między regały. Do koszyka nawrzucałem
całkiem sporo. Wiedziałem, że będę mieć z tym mały problem. Ale każda
najmniejsza rzecz była potrzebna. W pewnej chwili sięgając po coś
zdawało mi się, że mignęło mi coś znajomego… Rozejrzałem się, ale
niczego specjalnego nie zauważyłem. Zaciągnąłem się powietrzem i
ruszyłem do kasy, co chwilę się rozglądając. Niczego szczególnego tu nie
było. Nie wiem, co to było, pomyślałem. Przy kasie stałem chyba z pół
godziny. Ja nie wiem po co tyle tego tym ludziom, wciąz marudziłem w
myślach. A potem dotarło do mnie, że sam nabrałem nie wiele mniej.
W końcu udało mi się zapłacić i wytaszczyłem wszystko ze sklepu na
ulicę. Na parkingu po prostu mnie wmurowało. Przechodziłem obok czarnego
samochodu. Oczy wyszły mi na wierzch. Identyko jak Toma. Nawet
rejestracja była taka sama! Prychnąłem nie dowierzając. W następnej
chwili zostałem brutalnie przez kogoś potrącony. Dwóch debili szło z
piwem w ręce, jeden z nich trącił chamsko moje ramię. Aż się zachwiałem.
Jak mówiłem, nie jestem pokaźnej postury, raczej z daleka wyglądam jak
baba. Dopiero z bliska widac, ze jestem mężczyzną.
- Ciota! – zaśmiał się jeden, stojąc kilka metrów ode mnie.
Spojrzałem na niego. Wysoki, ale nie wyższy ode mnie, ale za to bardziej
napakowany. Jeśli będzie chciał mi przylać, a na to się zanosi, nie mam
szans. Moge tylko spieprzać. Oczywiście, porzucając wszystko co chwile
temu kupiłem. Katastrofa…
Spojrzałem na niego dumnie, ani na chwilę nie odwróciłem wzroku.
Usmiechnąłem się kpiąco. Tak, prowokowanie takich typów miałem we krwi.
- Co ty masz na głowie w ogóle? – powiedział drugi i próbował strącić
mi czapkę z głowy. Odsunąłem się i próbowałem ich wyminąć. Ten pierwszy
zastawił mi drogę. No, pięknie…
- Spadaj. – powiedziałem patrząc prosto na niego. Spojrzał na swojego kolegę, a potem oboje się rozesmiali.
- Co tak ostro, mała? – myślał, że może sobie pozwalac, tym czasem
natrafił na nie tego co trzeba. Już miałem czymś sie odszczeknąć, gdy
nagle…
- MAŁA jest twoja PAŁA! Odpierdol się! – po raz drugi oczy wyszły mi z
orbit. MOJ BRAT popchnął mocno tego który śmiał nazwać mnie ‚małą’.
- A ty to kto? – zapytał patrząc na niego i mierząc go wzrokiem. – To twój ochroniarz? – znów smiech.
- Nie. Brat. – powiedziałem bezbarwnym głosem.
- Jeszcze raz zbliż się do mojego brata, a poczujesz, co to znaczy
dostać w mordę od TOMA KAULITZA. Zapamiętaj to sobie. – powiedział Tom
nie mal plując tamtemu w twarz. Obaj wytrzeszczyli oczy.
- Wy jesteście tymi bliźniakami? – zapytał jeden jak kompletny niedorozwój. No chyba przed chwilą powiedział, nie?
- Tak, cymbale. – powiedział mój brat. – Idziemy. – skierował się w moją stronę i zaczał pchac do samochodu.
- Ale, Tom… Zakupy… – wyjąkałem. Nie wiedziałem co zrobić… Tom
jedynie wsadził mnie na miejsce pasażera, i cofnął się po moje siatki.
Wrzucił je na tylne siedzenie i ruszył. Po chwili zorientowałem się, że
jedzie nie w tę stronę co trzeba.
- Ee… Tom? – odważyłem się odezwać. Był zły.
- No?
- Ja mieszkam tam… – powiedziałem wskazując drogę powrotną. Zatrzymał
wóz na srodku drogi, okręcił go i pojechał z powrotem. Poinstruowałem
go po cichu jak ma jechać.
Po kilku minutach bylismy pod apartamentowcem. Wysiadłem z wozu i
zacząłem wyciągać siatki z zakupami. Tom wziął kilka które zostały, a
których nie byłem już w stanie zabrać ze soba. popatrzyłem na niego.
- No co? Przecież sam tego wszystkiego nie uniesiesz. Założę się, że
mieszkasz na 10 piętrze. – popatrzył na mnie. Po raz kolejny oczy wyszły
mi na wierzch. Skąd on to wie! Odwróciłem się i poszedłem w stronę
klatki schodowej. Tom od razu podreptał za mną. Zadzwoniłem domofonem.
- Mieszkasz z kimś?? – zapytał mnie bart tak obcesowym tonem, że aż nie wiedziałem co powiedzieć.
- Nie. To moja sąsiadka, zawsze otwiera mi drzwi. – wybąkałem. Wyglądał na trochę usatysfakcjonowanego.Chwila ciszy.
- Ale z nikim nie mieszkasz?? – znów ten sam ton głosu.
- Nie. – odpowiedziałem. Usłyszałem jak odetchnął. Baran. Co on sobie
myśli! Że może tak po prostu wpadac sobie na mnie w środku Nowego
Jorku?? No ale, naprawdę tak za nim tęskniłem, że miałem ochote rzucić
się na niego tak jak stałem, i musiałem użyć całego swojego
samozaparcia, żeby tego nie zrobić.
- Dlaczego nie korzystasz z windy? – zapytał zaskoczony, że idziemy schodami.
- Zepsuta. – odpowiedziałem znowu jednym słowem.
Doczłapalismy się w końcu pod moje drzwi. Postawiłem siatki pod
ścianą i wyciagnąłem klucze. W tej chwili poczułem na swoim biodrze
czyjąś dłoń. Spojrzałem na nią a potem na Toma. Patrzył w drugą stronę.
Zabrał rękę a ja wsadziłem klucz do dziurki… Boże, jak to teraz
zabrzmiało!! Zebrałem zakupy i wszedłem do domu, Tom zaraz za mną.
Usłyszałem jak kopniakiem zatrzasnął drzwi. Westchnąłem, kręcąc głową,
nic się nie zmienił przez te pół roku. Tak, minęło już pół roku…
Postawiłem wszystko na ladzie w kuchni, on zrobił to samo, zaczałem
wszystko wypakowywać. W pewnej chwili poczułem, że intensywnie na mnie
patrzy. Próbowałem nie zwracać na to uwagi i robić swoje, ale w pewnym
momencie ręce zaczęły mi się trząść. Spojrzałem na niego a wtedy on…
Odwrócił mnie przodem do siebie i przywarł do moich ust. Zszokowany
nie zrobiłem absolutnie nic. Poczułem, jak jego język rozpycha moje
wargi, a po chwili czułem już jak pieści moje podniebienie. Serce mi
stanęło, a potem zaczęło tak napieprzać, że myślałem, że naprawdę
wyskoczy mi z piersi. Z wrażenie zakręciło mi się w głowie i
wylądowalismy na podłodze pod ścianą. Tom nie oderwał się ode mnie ani
na moment, wciąz cudownie mnie całując.
Ostatkiem woli zmusiłem się, żeby złapac go za dredy i mocno
pociągnąć, żeby go od siebie odsunąc. Ale na nic to się nie zdało. Wpił
się we mnie jeszcze mocniej, wsuwając jedną dłon pod mój t-shirt i
delikatnie gładząc skórę. Poddałem się całkowicie i odwzajemniłem
pocałunek. Przycisnąłem go do siebie jeszcze mocniej i nie pozwalałem
sobie nawet dobrze zaczerpnąć powietrza. Nareszcie był tu ze mną blisko.
Po głowie wciąż kołatały mi się słowa, że to nienormalne, zabronione,
zboczone… Ale nie umiałem zmusić swojego ciała, żeby zaprotestowało.
Jeśli tak wygląda szaleństwo z miłości, to ja właśnie go doświadczyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz