Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

15 sierpnia 2013

Zakazany Owoc. 12/16

8. Miesiąc później.

30 lip
Narracja Toma.
Minął już miesiąc odkąd Bill się wyniósł. Przez pierwszy tydzień miałem szczerą nadzieję, że może jednak przemyśli wszystko na spokojnie i wróci… Nic takiego się jednak nie stało do dnia dzisiejszego. GG wrócili do Niemiec. Siedziałem tu sam jak kołek. Na prawdę nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Nie miałem z nikim kontaktu, ani z chłopakami, ani z Billem, matka też ucichła. Podejrzewałem, że Bill jej wszystko powiedział. I dobrze, niech tam zostanie, będzie mu lepiej beze mnie. Geo miał rację, zasiałem mu w mózgu fałszywe uczucie. Łudziłem się, że kiedy odzyska pamięć to uczucie w nim zostanie i wybaczy mi jakoś wszystkie moje przekręty i będziemy mogli nadal być szczęśliwi. Oszukiwałem sam siebie. Dobrze wiedziałem, że Bill z pewnością mnie znienawidzi, jeśli jeszcze to się nie stało. Miałem tylko nadzieję, że będę mógł widywać go chociaż od czasu do czasu, kiedy będziemy nagrywać. Sam siebie przekonywałem, że może za jakiś czas się odezwie, może chociaż napisze list albo głupiego smsa, chociaż ‚Pocałuj mnie w dupę!’ Nic, zero jakiegokolwiek odzewu. Nie wiedziałem co się z nim dzieje, czy wszystko u niego w porządku. Bałem się sam zadzwonić, bałem się konfrontacji z matką i tego, że on nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Uczepiłem się jego obietnic, że za nic w świecie mnie nie zostawi, do tego stopnia, że nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógłby odejść. A tak właśnie się stało. Odszedł. A ja nie mogłem się po tym pozbierać. Od samego początku wiedziałem, że tak to się skończy. Ale gdzieś w środku miałem malutką nadzieję, że może jednak… Może jednak wszystko się ułoży. Jestem pieprzonym egoistą. Myślałem tylko o sobie i o własnej dupie. Wmówiłem coś bratu, a on w to uwierzył, we wszystkie moje kłamstwa, ufał mi. Ale nie mogłem pozbyć się wizji jego oczu, kiedy mówił, że mnie kocha… Widać w nich było wtedy wszystko. Prawdziwą miłość. Nie sądziłem, że tak szybko to się skończy… Ale o czym ja mówię! Boleję, bo kopnął mnie w tyłek, a przecież sam sobie to zafundowałem! Mogłem mieć brata wciąż przy sobie, ale przez własną głupotę go straciłem. On już nie wróci, nie dlatego, że ze mną sypiał, ale dlatego, że naprawdę się w nim kocham, a to przecież jest nienormalne. Zrobiłem sobie z niego kazirodkę. Należy mi się to wszystko jak nic. On cierpi bardziej niż ja. Powinienem się zabić. Wejść gdzieś na jakiegoś molocha i zrzucić się z dachu. Skoczyć z mostu i się utopić, poderżnąć sobie żyły i powoli się wykrwawiać! Rozwalić sobie łeb o kibel! Zachlać się na śmierć…
Do tego było mi już bardzo blisko. Leżałem napruty w cztery dupy na kanapie w salonie. Telewizor chodził głośna, ale kompletnie się tym nie przejmowałem. Co chwilę tylko podnosiłem flaszkę do gęby. Doiłem tak już od wczoraj wieczora. Tak jak się uwaliłem, tak już zostałem do chwili obecnej. Wódka paliła mnie w gardle niemiłosiernie, ale nie przejmowałem się tym, piłem łyk za łykiem, myśląc tylko o tym, żeby już skończyć te 0,7 i zacząć następne. W pewnym momencie nie byłem już w stanie nawet podnieść tej butelki do ust. Wokoło na podłodze walały się ciuchy, nie pierwszej świeżości, niestety. Puste opakowania po żarciu i inne śmieci. Jednym słowem syf i malaria. Smród, bród, kiła i mogiła. Nie robiłem kompletnie nic koło siebie, bo i po co… I tak nikt tu nie zaglądał, a samemu miałem to w dupie, że gdzieś w kącie leży zaschnięta frytka. Nigdy nie byłem syfiarzem, ale to co walało się teraz po całym mieszkaniu to był horror. Ale jak mówiłem, w ogóle się tym nie przejmowałem. Nagle usłyszałem otwierające się drzwi. Poruszyłem się niezgrabnie, butelka wypadła mi z ręki i potoczyła się po podłodze rozlewając całą swoją zawartość. Popatrzyłem na to jakby to nie było nic nadzwyczajnego.
Kątem oka zobaczyłem, a przynajmniej tak mi się wydawało, jakąś ciemną postać stojącą obok kanapy. Popatrzyłem na nią i zamarłem. Billy! Co za cudowny sen… Stał ubrany w ten sam płaszcz, jak mi się wydaje, który założył, kiedy się wyprowadzał. Rozglądał się po salonie z prawdziwym przerażeniem. Spojrzał na mnie a ja cały czas patrzyłem na niego. Powieki mi ciążyły, chciało mi się spać i rzygać jednocześnie. Przechyliłem się nad krawędź kanapy i zwróciłem wszystko na podłogę. I tak już zostałem, przysypiając. Usłyszałem jakieś niewyraźne słowa, nie miałem pojęcia co kto do mnie mówi. Poczułem tylko, że ktoś próbuje posadzić mnie w pozycji siedzącej. Kiedy mu się to udało, znów zwróciłem tym razem chyba na niego. Usłyszałem jęk obrzydzenia. No tak… To pewnie nie było smaczne…
- Tom, rusz się… No dalej, idziemy do pokoju, położysz się… – usłyszałem, ale nic z tego kompletnie do mnie nie dotarło. Mój mózg był całkowicie wyłączony i nie chłoną żadnych informacji. Pociągnięto mnie mocno za rękę i chwile później ktoś taszczył mnie do pokoju. Kiedy ległem jak długi na łóżku, już się nie ruszyłem. Poczułem tylko, że ktoś zaczyna ściągać ze mnie ubrania. Chwilę potem całkowicie urwał mi się film.

***
Narracja Billa.
Minął miesiąc, a ja już nie mogłem wytrzymać. Powiedziałem mamie, że muszę wracać do Stanów, do Toma, bo uschnę. Bałem się też, żeby nic mu się tam nie stało. Czułem, że nie jest w najlepszym nastroju. Mama nie była przekonana do tego pomysłu, ale nie sprzeciwiła się. Zapytała tylko.
- A co potem, jak już się z nim spotkasz? – spojrzałem na matkę.
- Nie wiem, mamo, na prawdę, nie wiem co będzie, ale muszę go zobaczyć, muszę wiedzieć, że nic mu nie jest. Po za tym… strasznie za nim tęsknię. – powiedziałem ze smutną miną. Mama jak zawsze, podeszła i przytuliła mnie. Nasz ojczym też był spoko, ale kiedy usłyszał o tym co się stało, zdębiał. Od tamtej pory patrzył się na mnie dziwnie, i jeszcze sporo czasu minie, za nim się do tych rewelacji przyzwyczai.
Spakowałem migiem najpotrzebniejsze rzeczy, czyli kosmetyki, około 30 ubrań i inne drobiazgi. Razem ledwo mieściło się w walizce. No, nie wyobrażałem sobie, żeby czegoś z tych rzeczy nie zabrać, tak było zawsze. Pożegnałem  się z mamą, uścisnąłem rękę ojczymowi i wyszedłem. Wrzuciłem swój bagaż do bagażnika samochodu i ruszyłem na lotnisko. Z Loitsche musiałem jechać około trzech godzin do Berlina. Stamtąd odlatywał samolot do Los Angeles. Pierwsza klasa jak zawsze. Kiedy zajechałem na lotnisko, miałem jeszcze około 40 minut czasu. Spokojnie wszystko załatwiłem i usiadłem w poczekalni. Wiedziałem, że nie powinienem tam lecieć, powinienem się raz na zawsze odciąć od niego i tak sobie przecież postanowiłem, ale nie mogłem. To że udało mi się wtedy wyjechać było bardzo dużym sukcesem, to że się nawet za siebie nie obejrzałem. Ale teraz musiałem tam wracać, tęskniłem do niego, chciałem go zobaczyć i może przytulić. Musieliśmy przede wszystkim ze sobą szczerze porozmawiać. Chodziło nie tylko o nas samych, ale także o zespół. Miałem zamiar oznajmić mu, że odchodzę z zespołu i muszą szybko znaleźć kogoś na moje miejsce. Spodziewałem się tam wszystkiego. Bajzlu, burdelu na kółkach, ale to co zobaczyłem po wejściu do mieszkania… Przeszło wszelkie oczekiwania.
Leciałem 6 godzin. Im bliżej było do celu tym bardziej się denerwowałem. Ale wiedziałem, że muszę tak dotrzeć i z nim porozmawiać, musimy sobie wszystko wyjaśnić. Powiedzieć mu, że muszę odejść z zespołu. Że nie możemy się widywać. Że bardzo za nim tęsknię… Że kocham go jak debil… I że chce z nim zostać… Kurwa! Zaprzeczam sam sobie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Służbowa rozmowa, nic więcej. I na tym koniec. Potem wyjdę, zanocuję w hotelu i wracam do Niemiec. Koniec. Ale ja nie chcę! Właśnie, nie chcę! Nie chce wracać do Niemiec, chce z nim być! I chyba zajeżdżę go na śmierć jak tylko go zobaczę. Tak długo nic nie było. Miesiąc to dla mnie wieczność! Nieee…. Jestem psychiczny… Musze powstrzymać swoje zapędy choćby dlatego, że to przestępstwo. Karane surowo prawem. I to główny powód dla którego nie możemy tego ciągnąć. Gdyby nie to, nie byłoby chyba większego problemu…. Boże, co ja znowu gadam! Jest jeszcze większy problem! To mój bart, do tego bliźniak! To chore, co my wyprawialiśmy. Nic z tych rzeczy nie może się więcej powtórzyć. Tak sobie założyłem i tak będzie. Z tym, że założenia bywają błędne. ; /
Kiedy wyjechałem z lotniska w LA miałem jedną wielką gule w gardle. Czułem niepokój. Bałem się tego co tam zastanę. Czułem, że coś jest nie tak, wyraźniej niż przedtem. Miałem tylko nadzieję, że nic strasznego się tam nie stało.
Zajechałem pod wielki apartamentowiec. Popatrzyłem po oknach i odnalazłem nasze od salonu. Migało tam jakieś światło. A więc żyje, pomyślałem. I ma się chyba dobrze, to najważniejsze. Wysiadłem z samochodu i odetchnąłem głęboko wieczornym powietrzem. Wszedłem na klatkę schodową i wlazłem jak męczennik do windy. Nacisnąłem 10 piętro. Na każdym są po trzy mieszkania, my mieszkaliśmy 306a. Dalej były 306b i 306c. Podszedłem do naszych drzwi. Chciałem zastukać, ale prychnąłem, przecież jakby nie było to też moje mieszkanie. Otworzyłem drzwi, nie były zakluczone. Jak tylko zamknąłem za sobą drzwi stanąłem jak wryty. Wszędzie, dosłownie wszędzie, walały się lumpy, czyste, brudne, wszystko wymieszane, z szaf na podłogę wylatywały lawiny ciuchów, pomiędzy nimi leżały puste opakowania po żarciu, a resztki leżały w kątach pozasychane. Ja nigdy nie myślałem, że z niego taka syfiara! Na pewno nie będę tego sprzątał, pomyślałem sobie, kręcąc głową. Ruszyłem do salonu, gdzie grał telewizor. To co oglądałem do tej pory było niczym w porównaniu z tym jak się prezentował Tom. Rozciągnięty na kanapie z flaszką przyspawaną do gęby. Jezu Chryste… Na podłodze w salonie to samo co w korytarzu, burdel. bałem się co zobaczę w kuchni. Popatrzyłem na niego a on na mnie. Nic nie powiedział, po patrzył tylko na butelkę turlającą się po podłodze i rozlewającą swą zawartość. Będę musiał tu ogarnąć, pomyślałem z rozpaczą. Ale najpierw muszę ogarnąć jego. Podszedłem do niego i pociągnąłem go za ramię.
- Tom, rusz się… No dalej, idziemy do pokoju… – nic, nie reagował, chyba zaczął przysypiać… tam myślałem dopóki nie zarzygał podłogi. Jęknąłem z obrzydzeniem. Zdecydowanie nie mogę tego tak zostawić. Podźwignąłem go do pozycji siedzącej. I po prostu natychmiast zarzygał mi rękaw płaszcza, nie zdążyłem odskoczyć. Znowu jęknąłem czując że zaraz sam rzygnę. Zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na ziemię. Chwyciłem go pod ramię i postawiłem na nogi. Jezu, kręgosłup mi pęknie! Jakoś udało mi się go dociągnął do jego pokoju i położyć, a raczej walnąć na łóżko. Tak jak legł tak już został i zasnął. Westchnąłem. Rozebrałem go do gaci i spojrzałem na niego…
- Och, Tommy… – szepnąłem klękając przy nim. Pogładziłem go po głowie. – Będę musiał ogarnąć ten syf. – powiedziałem zrzędliwie i zabrałem się do pracy. Byłem zły, nie uśmiechało mi się  sprzątać tego całego majdanu, ale co. Przecież tak tego zostawić nie można. Westchnąłem. Zajmie mi to co najmniej ze trzy godziny. I to jak się dobrze zepnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz