Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

30 września 2013

7. Wycieczka



Tom

Kolejne dni w szkole były czymś czego nie życzę nikomu. Czułem się tak jakbym popełnił jakąś zbrodnię. Sam właśnie tak uważałem, ale nie dla tego, że z boku mogłoby to wyglądać jak gwałt na tym chłopaku, ale dla tego, że ja przecież nie jestem żadnym pedałem! Jak to się mogło stać, że z taką lubością mu zwaliłem? Bez mrugnięcia okiem. Po prostu zabrałem się za jego przyrodzenie doprowadzając go na sam szczyt. Jakbym normalnie stracił rozum! Gdyby ktoś się o tym dowiedział chyba bym umarł. Ze wstydu. Jak już za pewne mówiłem, nie mam absolutnie nic do gejów czy lesbijek, ale sam do nich nie należę. W życiu! Nigdy w życiu nie nazwę siebie gejem. Ale fakt pozostaje faktem, że jak mamę kocham, ten gość działa na mnie jak jakieś prochy. Kompletnie tracę przy nim jakikolwiek zdrowy rozsądek. Co przykładem było właśnie tamto… zdarzenie, że tak to nazwę.
Kompletnie nie mam pojęcia jak się do tego odnieść. Bill sam w sobie nie wykazuje niczego szczególnego w związku z tamtą przygodą. Zachowuje się tak jak zawsze, cichy, gapi się na lekcjach bez przerwy w ścianę, a na mnie nie zwraca najmniejszej uwagi po prostu. Zaczyna mnie to powoli wkurzać. Może on to robi specjalnie? Ale co on chce tym osiągnąć? Przecież nic nas nie łączy. Sam powiedział, że do niczego mnie to nie zobowiązuje. Owszem, powiedziałem, że chciałbym się z nim zaprzyjaźnić. Ale skoro on tak mnie traktuje to ja nie będę się nie będę przesadnie wysilał. Nie to nie. A u mnie ‘nie’ zawsze znaczy ‘nie’. Nie będę się przed nikim płaszczył.
Tak postanowiłem sam udawać, że go nie ma. Chyba jednak nie bardzo się tym przejął. Jakby w ogóle nie zauważył tego, że przestałem go zagadywać, szczypać po kryjomu na lekcjach pod ławką, i pisac do niego te wszystkie durne karteczki. Przestało mi zależeć. Niech robi co chce.
Tydzień później nasza wychowawczyni powiedziała nam, że jest organizowana wycieczka klasowa. Oczywiście zgłosili się wszyscy chętni. O dziwo nawet Bill. Widac, jednak nie jest aż tak aspołeczny. Ale co mnie to obchodzi? Przecież powiedziałem, że już mi nie zależy. Wycieczka nie kosztowała sporo, ale jednak 150. Większość nie miala większych problemów z zapłatą. Kilku osobom, które nie mogły sobie pozwolić na taki jednorazowy wydatek nasza pani poszła na ustępstwo i zgodziła się zapłacić część teraz, a resztę po powrocie. Była naprawdę spoko. Tak więc pojechaliśmy.
Cały wyjazd miał trwac trzy dni, podczas którego mieliśmy zwiedzać jakies podobno ciekawe muzeum. Potem restauracja i obiad, a na końcu, w ostatni dzień mieliśmy czas tylko dla siebie i mogliśmy chodzic gdzie chcieliśmy. Wyjeżdżaliśmy do Lipska. Na pewno będzie super, pomyślałem z uśmiechem. Ale kiedy już tam zajechaliśmy tego umówionego dnia zdałem sobie sprawę, że nie będzie tak różowo. Pojąłem to w momencie, kiedy spostrzegłem pewnego gościa, który patrzył na Billa, kiedy weszliśmy do tego muzeum sztuki. Patrzył na niego wzrokiem, który na pewno mi się nie podobał.

Bill

Wycieczka wydawała mi się niezłym pomysłem. Miałem już dość tej wsi, wciąż tych samym widoków. Dlatego się zgłosiłem. Rzadko wyjeżdżałem ze wszystkimi a tak prawdę to nigdy. Teraz jednak uznałem, że fajnie by było coś pozwiedzać. Nawet to nudne muzeum sztuki. Musieliśmy stawić się na boisku szkoły za dziesięć siódma. Wtedy podjechał po nas autokar. Wsiedliśmy i każdy znalazł sobie swoje miejsce. Ja sam nie oglądając się na nikogo zająłem od razu pierwsze miejsce po lewej. Usiadłem pod oknem i od razu wlepiłem w nie oczy. Nie obchodziło mnie czy ktoś się do mnie dosiądzie. Jeśli tak nie ma sprawy, jeśli nie to nawet lepiej. Nie miałem ochoty wysłuchiwać głupich gadek jakiejś laski. Nie raz tak było, że ktoś się dosiadał, a potem zanudzał swoim monologiem. Aż nie zauważył w końcu, że w ogóle go nie słucham. Wtedy najczęściej koleżanka się obrażała i przesiadała do kogoś innego. A ja byłem jej za to bardzo wdzięczny. Nie ma to jak samotność. Przynajmniej czujesz się wtedy bezpieczny.
Na miejsce zajechaliśmy godzinę później. Kiedy wyskoczyłem na ulicę zobaczyłem piekny budynek w którym mieściło się muzeum, które mieliśmy zwiedzać przez dwa dni. Dzisiaj nie zdążylibyśmy oblecieć go całego. Pewnie i tak nie zdążymy, ale jednak coś tam zobaczymy. Jakiegoś Matejko albo da Vinci. Albo innego di Caprio.
Przechadzaliśmy się po korytarzach w małych grupkach. Ja szybko odłączyłem się od swojej i poszedłem swoją drogą. Lubiłem sam podziwiać takie rzeczy. Nie potrzebowałem głupich pisków głupich lasek. Własnie patrzyłem z bliska na namalowany obraz. Zachwycił mnie, w życiu nie namalowałbym czegoś takiego. Piękna kobieta siedząca na czymś w rodzaju tronu. W pięknej sukni w blond włosach. Ale pociągnięcia pędzla nie były takie zwykłe. Obraz składał się jak gdyby z takich ciapek. Domyślałem się, że na ten obraz poszło bardzo dużo farby.
Nagle usłyszałem kroki za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem kogos zupełnie obcego. Podszedł do mnie z uśmiechem wymalowanym na twarzy i spojrzał na obraz.
- Spodobał ci się? – zapytał. Miał całkiem miły głos. Wyglądał na jakieś 35 – 40 lat. Ubrany w garnitur, na pewno podoba się kobietom. Nie był jednak w moim typie. Do tego był grubo starszy.
- Tak, bardzo. – odpowiedziałem. Nie wdawałem się w żadną dyskusję. Po prostu stwierdziłem fakt.
- Nie znam się na tych wszystkim impresjonizmach, ale to bezspornie najpiękniejszy obraz w całym muzeum. Chociaż malarstwo nie ma nic wspólnego z tym czym na co dzień się zajmuję to również lubię tu przychodzić i podziwiać te wszystkie dzieła. – nic na to nie odpowiedziałem. Stosowałem własnie ta samą taktykę która stosowałem wobec wszystkich. Udawałem, że go słucham ale tak naprawdę w ogóle nie wiedziałem o czym on do mnie mówi. – Nazywam się David Jost, jestem menadżerem muzycznym. – to jednak do mnie dotarło. Zerknąłem na niego. – Nie dawno zakończyłem długoletnią współpracę z bardzo znanym zespołem. Obecnie szukam nowych młodych talentów. – popatrzeliśmy na siebie.
- Naprawdę? – zapytałem patrząc teraz na niego z nieukrywanym zainteresowaniem. Jeśli tak to może… uda mi się…
- Widze, że cię co najmniej zainteresowałem. – uśmiechnął się do mnie. – Masz jakieś zamiłowania?
- Ja… to znaczy… tak mi się wydaje, że… - zaczałem się jąkac. Facet popatrzył na mnie i znów się uśmiechnął.
- Grasz na czymś?
- N-nie… - uniósł jedną brew. – Ale ludzie mi mówią, że u-umiem dobrze śpiewać. – wydukałem znowu. Uśmiechnął się szerzej. Wygrzebał cos z kieszeni marynarki i podał mi to.
- Proszę, moja wizytówka. W obecnej chwili zatrzymałem się tutaj w Lipsku, skontaktuj się ze mną. Tutaj masz namiary, telefon, mail i wszystko inne. Jeśli się zdecydujesz możemy spotkac się ponownie i porozmawiac bardziej powaznie na ten temat. Mógłbym zorganizowac ci przesłuchanie i wtedy moglibyśmy nad czymś myślec. – wywaliłem na niego oczy.
- J-jasne, na pewno zadzwonię… Albo napiszę, na pewno! – zacząłem go gorączkowo zapewniac. Pan Bóg mnie chyba lubi…

Tom

Ten gościu mi się nie podoba. Szczerzył do niego zęby tak, że mogłem je wszystkie policzyć stojąc schowany za zakrętem. Dawid Jost… Nie słyszałem o nim. Szkoda, że nie mogłem dosłyszeć o czym rozmawiają. Ale Bill wydawał się być tym bardzo zaaferowany. Z początku traktował go z góry tak jak każdego a potem przebierał nogami w miejscu z podniecenia. Tylko czym on się tak podniecił? Postanowiłem się tego dowiedzieć.
Facet już miał odchodzić kiedy wyskoczyłem zza zakrętu.
- Co się tu dzieje? – zaatakowałem od razu. Nawet nie wiedziałem dlaczego, przeciez oni tylko rozmawiali. Albo AŻ. Żaden fagas nie ma prawa zbliżać się do MOJEGO Billa. Czyżbym był zazdrosny…?
Bill i facet spojrzeli od razu na mnie. zobaczyłem, że Billy trzyma coś w rękach.
- Dzień dobry. – powiedział facet unosząc brwi do góry. Zerknąłem tylko na niego i wyrwałem Willowi karteczkę z ręki. Menadżer muzyczny??? Moje oczy zrobiły się wielkie jak cebule. Chwilę potem Bill zabrał mi wizytówkę.
- Masz bardzo zwinne te rączki. – usłyszałem znowu faceta.
- Gram na gitarze, muszą być zwinne. – odparowałem.
- Oo, naprawdę? No to mam już dwóch kandydatów! – klasnął cicho w dłonie.
- Do czego? – zapytałem nie wiedząc o co chodzi.
- Twój kolega, jak mniemam, mówi, że umie śpiewać. Ty grasz na gitarze… A tak się składa że poszukuję nowych talentów. – spojrzałem na Billa. Patrzył na mnie uważnie. Chyba nie myśli, że będziemy o to rywalizować?
- Dziękuję, ale nie pisze się na to. – powiedziałem, a oni oboje wywalili na to oczy.
- Dlaczego? – zapytali oboje. Popatrzyłem na nich jak na głupków.
- Bo nie. Gram dla własnej przyjemnośći, nie po to żeby wciskać z tego wątłą kasę. – tak naprawdę to aż korciło mnie, żeby na to iść. Zawsze marzyłem żeby być członkiem jakiegoś znanego zespołu rockowego. Ale wiedziałem że Billemu naprawdę bardzo zalezy na tym, żeby coś mu z tego wyszło. Jeśli okazałbym się od niego lepszy… Nie chciałem, żeby znów poczuł się rozczarowany przez życie.
Pożegnaliśmy się z facetem i ruszyliśmy dalej.
- Dlaczego nie chcesz wziąć w tym udziału? – usłyszałem cichy głos Billa po kilku minutach. Spojrzałem na niego.
- A dlaczego ty chcesz wziąć w tym udział? – odbiłem piłeczkę. Zająknął się a potem powiedział
- Bo mi zależy. – wyzywający ton głosu. Uśmiechnąłem się.
- No to już wiesz, dlaczego ja nie chcę wziąć w tym udziału. – powiedziałem wciskając ręce w kieszenie. Przystanął na chwilę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
- Nie chcesz na to iść, bo mnie zależy? – dogonił mnie po chwili.
- Mniej więcej. – odpowiedziałem zerkając na niego. Prychnał.
- O co ci chodzi, Tom? Nie musisz być taki wspaniałomyślny. Jeśli ty wygrasz nie popłacze się. – zaczał znowu.
- Może nie. – znów odpowiedziałem. – Ale chciałbym po prostu widziec cię szczęsliwego. Nie non stop ze smutną mina i pustym wzrokiem. – wyparowałem mu i poszedłem sobie dalej, gdy on znów zatrzymał się  wół kroku.

29 września 2013

Brakujący Element Układanki. (19/?)

Bill.

Siedzieliśmy razem w salonie przed telewizorem w absolutnej ciszy. Od tego razu, który przeżyliśmy dwa dni temu unikałem jak ognia jakichkolwiek rozmów czy bliższych spotkań z Tomem. Wciąż bałem się, że coś się stanie. Byłem przekonany, że ten facet cały czas nas obserwuje i to bardzo uważnie. Może uznał, że dopóki traktuję go z góry będzie jeszcze siedział cicho. Właśnie, jeszcze... to znaczy ile? Nie wiedziałem czego się spodziewać, martwiłem się za każdym razem gdy Tom wychodził do sklepu. Kiedy wracał starałem sie nie okazywać żadnego niepokoju, ale kamień spadał mi z serca.
Próbowałem wtedy wyłapac z jego słów czy nie stało sie nic co najmniej dziwnego. Ale nigdy nie usłyszałem nic co miałoby wbudzić moją wrodzoną panikę. Nic się nie działo. W pewnej chwili pomyślałem sobie, że może już po wszystkim. Może temu gościowi chodziło tylko o tą kasę. Dostał i do widzenia, ma nas w dupie. Myślałem nawet, żeby powiedzieć o wszystkim Tommiemu i zacząć wszystko od nowa. Ale wciąż istniała obawa, że może jednak wciąż jesteśmy na muszce tego wariata. A Tom gdyby o tym usłyszał... Z pewnością nie zostawiłby tego dla siebie. Od razu zaciągnąłby mnie na policję. Tylko że tak naprawdę to byliśmy na straconej pozycji. Gdybyśmy poszli na policję musielibyśmy im wszystko powiedzieć, włącznie z tym co nas łączy... łączyło. Wciąż próbuję przestawić się na czas przeszły, ale kiedy on wciąż jest w pobliżu, nie potrafię. Chciałbym się do niego tulić tak jak przedtem. Gdybym tak sobie do niego teraz podszedł i wcisnął mu się pod ramię, uśmiechnąłby się tylko i przycisnął do siebie jeszcze bardziej.
Siedziałem w tym fotelu sztywny jak kołek, Tom rozwalił sie na kanapie i też wlepiał oczy w ekran. Nie leciało nic szczególnego. Wcinałem jogurt owocowy, starając się skupić na nim całą swoją uwagę. I ignorować wkurzające urywane dźwięki w TV, kiedy Tom bez przerwy przerzucał kanały. Co jakiś czas próbował mnie zagadywać, ale odpowiadałem mu tylko zdawkowo, półsłówkami, nie wdrażając się w temat.
Ignorowanie go szło mi dość dobrze biorąc pod uwagę to co robiliśmy wtedy w nocy. Na samą myśl o tym wciąż przechodzą mnie ciarki. Tym bardziej, że on zrobił coś czego nigdy wcześniej nie robił...

Kiedy skończył we mnie ja już nie miałem sił się powstrzymywać. Chwilę poźniej oboje ponownie daliśmy sie ponieść. 
Zrobiliśmy to jeszcze trzy razy, za każdym razem inaczej. Zlani potem leżeliśmy jeden na drugim, ja oczywiście pod nim. 
Całował mnie po twarzy, muskał ustami moje powieki, szyję, wszystko po kolei. Ja natomiast obejmowałem go nogami w biodrach a ręce same błądziły po jego ciele. Powoli sunąłem dłońmi po jego plecach co jakis czas zaciskając je na jego tyłku. 
Po chwili zaczął schodzić z pocałunkami niżej i niżej... Mruczałem cicho pod nosem jak kotek, do momentu, aż nie zorientowałem się w którym kierunku on zmierza. Spojrzałem na niego spod przymkniętych powiek. Z usta wyrwał mi się cichy jęk kiedy poczułem jak przeciaga językiem po mojej pachwinie. 
- Tom... - szepnąłem chcąc go odsunąć ale nie pozwolił mi na to. Bezceremonialnie odepchnął moje ręce od siebie i zaczął czule całować moje przyrodzenie. Które po chwili znów zaczęło reagować na bodźce. Zaczął go lizać i wodzić po nim językiem. Totalnie odpłynąłem. Zamknąłem oczy i pozwalałem mu robić co tylko chciał...

Kolejny dreszcz przeleciał mi po plecach. Zajrzałem w kubek i stwierdziłem, że niestety ale jogurcik się skończył. W lodówce miałem jeszcze kilka, ale tak jakbym wrósł w swój fotel. Chciałem wstać i iść ale jakbym nie mógł. Zerknąłem na Toma. Wciąz patrzył znudzony w TV i nadal przerzucał kanały z prędkością światła. Wkurzyłem się.
- Tom, możesz łaskawie przestać tak latać po tym telewizorze? - zapytałem starając sie aby mój głos nie zdradził mojej irytacji. Spojrzał na mnie o wiele bardziej zainteresowanym wzrokiem.
- Oo, wróciła ci mowa! - prychnąłem.
- Przestań latać po tych kanałach, bo cholery dostanę! Znajdź sobie jeden i gap się dalej. - powiedziałem odwracając się od niego. Po chwili rzeczywiście przestał.
- Niezła laska... - usłyszałem. Spojrzałem na niego znów oczami jak spodki... Co takiego??? Gapił się w ekran maślanymi oczami. Też spojrzałem i ujrzałem rzeczywiście całkiem niezłą laskę. Miała duże cycki i okrągły tyłek. Ponownie przeniosłem wzrok na Toma. Co to miało być, do cholery?!
- Słucham? - zapytałem głucho. Nawet na mnie nie spojrzał! Tylko nadal gapił się jak siksa wywija dupą! Przy mnie, ślinił sie jak debil. Poczułem małe ukłucie w sercu. Co za palant! Jeszcze pięc minut temu stawiał mi laskę a teraz jeszcze chwila i od samego patrzenia na tą dziunię sie spuści! Popatrzyłem po scianach nieźle wkurwiony. Chyba nie usłyszał mojego komentarza.
Nagle odzyskałem czucie w nogach i wstałem z fotela. Stanąłem obok kanapy na której leżał, ale nawet nie zwrócił na mnie uwagi! Myślałem, że się zagotuję.
- Słucham?! - powtórzyłem głośniej. Tym razem zerknął na mnie ale i tak nic nie powiedział. poprawił sie tylko wygodniej na legowisku i gapił sie dalej, a morda sama mu się powoli śmiała. Zaciągnąłem się powietrzem. Miałem wielką ochotę go stąd wykopac, na zbity ryj. Co on sobie do cholery wyobraża?! Najpierw mnie gwałci, a teraz podnieca się na widok jakiejś cizi? Którą wyruchało już pół ekipy programowej? O nie, tak być nie będzie!
Zrobiłem dwa kroki i stanąłem przed nim z rękoma podpartymi na biodrach. Spojrzał na mnie pytająco. Kurwa! Ale moja mina musiała być bardzo wymowna, bo zaraz usiadł prosto i gapił sie na mnie jakby mnie widział po raz pierwszy.
- Co? - zapytał głupkowato.
- Jajco. - warknąłem nadal na niego patrząc. Zmarszczył brwi jakby nie wiedział o co chodzi. Taki chuj! Nie wybaczę mu tego!
- Bill, o co ci chodzi? - zapytał znowu wychylając sie tak żeby na powrót widzieć ekran i tą sukę. Teraz już naprawdę sie gotowałem. To nie dość, że jestem w tym pokoju, to on jeszcze.... Mógłby chociaż zaczekać, aż pójdę spać! Gdzie, co ja mówię! On nie ma prawa gapić się na żadne dupy!! Trzepnąłem go w łeb. Zachowywałem się jak zazdrosna dziewczyna. I rzeczywiście, byłem cholernie zazdrosny.
Znów na mnie spojrzał, tym razem karcąco.
- No, o co ci chodzi, kurde?!
- O gówno! - krzyknąłem. Teraz mógłbym już walić w niego błyskawicami prosto z oczu. Może mi się zdawało, ale chyba jego usta lekko drgnęły, jakby od powstrzymywanego uśmiechu. Zmrużyłem gniewnie oczy.
- Nie wiem o co ci chodzi. Jak już sie namyślisz to mi powiedz, a ja w tym czasie sobie pooglądam... - tego było już za wiele. Rzuciłem się w jego stronę z zamiarem wyrwania mu z ręki pilota. Zorientował sie w porę i zaczęliśmy się o niego dosłownie bić. Jak za dawnych dobrych czasów.
- Nie będziesz oglądał żadnych zboczonych... Żadnej dziuni nie będziesz oglądał, ty pornograficzny głąbie!! - wykrzykiwałem wciąż starając się wyrwać mu pilota. Kiedy przekonałem się, że najprawdopodobniej mi sie to nie uda, wstałem z niego i wyrwałem kabel z gniazdka. Telewizor zgasł. Odwróciłem sie z powrotem do niego dysząc wściekle. On gapił się tylko na mnie tak jak siedział.
- No i co się tak gapisz!!! - wrzasnąłem. A ten... Ten debil sie uśmiechnął!! Po chwili już rechotał jak głupi. Zabolało... Poczułem pierwsze łzy w oczach. Odwróciłem się z powrotem do telewizora i z furią wcisnąłem kabel do gniazdka. Włączyłem mu telewizor ręcznie guzikiem i wypaliłem z salonu. Chwilę potem wróciłem z jego laptopem.
- Prosze, masz! - trzasnąłem mu go na stół przed nim. Otworzyłem i włączyłem. - Możesz oglądać sobie do woli, co tylko chcesz, jęczące lesby albo dwóch chujów pierdolących się w kiblu, możesz sobie nawet przy tym zwalić, życzę ci, żebyś sie tym udławił!!! - i ponownie wyleciałem z salonu. Ale już do niego nie wróciłem. Trzasnąłem drzwiami od mojej sypialni z taką siła, że tynk z sufitu odleciał. Walnąłem się na łózko i wcisnąłem twarz w poduszkę. Co za chuj zbolały! Jak mógł... Już widze tą jego miłość. Po co tu wrócił, żeby mnie upokorzyć? Udało mu się, więc niech spierdala! Nie wybaczę mu...
Wciąż w głowie obsypywałem go najróżniejszymi obelgami aż po prostu się rozszlochałem. Starałem się być cicho, żeby mnie przypadkiem nie usłyszał. Nie chciałem, żeby widział jak przez niego ryczę, jak baba po prostu. W pewnej chwili usłyszałem jak drzwi do mojego pokoju cicho się otwierają. Wcisnąłem twarz mocniej w poduszkę wstrzymując oddech żeby nie beczeć. Drzwi tak samo cicho się zamknęły i poczułem jak łózko za mną lekko sie ugina a ktoś kładzie swoją rękę na moim ramieniu. Skoczyłem na łózku odtrącając go natychmiast.
- Spierdalaj! - wrzasnąłem.
- Bill... - szepnął znów kładąc delikatnie dłoń na mojej ręce. Znów go odtrąciłem.
- Odpierdol się! - teraz wywarczałem przez zaciśnięte zęby. Byłem mega wkurwiony jeśli nie chce skończyć z podbitym okiem niech się wynosi. Bo mu je wydrapię.
- Billy, kochanie...
- KOCHANIE!!! KURWA, KOCHANIE!!! - skoczyłem znowu na łózku na co on zamrugał oczami patrząc na mnie. - Co, siksa nie spełniła twoich wymagań kiedy w końcu pokazała ci dupe w ekranie?! A może balony były jeszcze za małe! - wrzeszczałem jak debil, aż po chwili ochrypłem. - Idź, kurwa, gapić się dalej, kurwa, SZUKAJCIE, A ZNAJDZIECIE, TY, TY... - nie potrafiłem znaleźc na niego adekwatnego określenia. Nie mogąc wyżyć się na wrzasku, po prostu rzuciłem sie na niego z łapami.
Zacząłem szarpać go za bluzę, drapać, a przy tym zagryzałem sobie dolną wargę, nawet nie poczułem kiedy przegryzłem ją do krwi. Widziałem maleńkie kropelki które spadły na pościel ale jakbym ich w ogóle nie zarejestrował. Nadal go okładałem, przy tym połamałem chyba ze trzy paznokcie, ale nie zwracałem na to żadnej uwagi. Dostałem takiego szału, że nawet sam nie wiedziałem jak, ale on mi nie dawał rady. A to zwykle on był silniejszy. W końcu kiedy nie mógł mnie nijak obezwładnić, złapac i przytrzymać za ręce, po prostu zaczał się zasłaniać. Kiedy już nie miałem sił, dopiero wtedy udało mu się mnie złapać i przycisnąć sobą do łózka. Wyrywałem mu się i krzyczałem, ale wyłem już wyczerpany, wszystko mnie bolało. W końcu całkiem pozbadnięty znieruchomiałem, ale nadal byłem wściekły. On też dyszał, trochę udało mi sie go zmordować.
- Bill, uspokój się... - wysapał.
- Jestem jak najbardziej spokojny!!! - wrzasnąłem znowu. - Ty erotomanie! Mało ci??! Przestałem ci już wystarczać??! TO IDŹ NA DZIWKI I NIGDY WIĘCEJ NIE WAŻ PRZEWŁÓCZYĆ SIĘ TU Z DUPĄ...!!! - zatkał mi usta pocałunkiem. Zacząłem się znowu szarpać, ale nie dawałem mu już rady. - Idź do diabła, Tom. - wszeptałem, kiedy się oderwał. Z końcików oczy spłynęły mi pojedyncze łzy.
- Bill, wiesz dobrze przecież, że jesteś jedyny w swoim rodzaju.
- Gówno mnie to obchodzi. - powiedziałem teraz pewnym głosem patrząc wszędzie tylko nie na niego.
- Oj obchodzi  i to bardzo. - powiedział unosząc brew do góry i patrząc na mnie. Łypnąłem na niego zły. - Chciałem zobaczyć jak zareagujesz. Miałem nadzieję, że będziesz choć odrobinkę zazdrosny... Przesadziłem na końcu, ale chciałem sprawdzić...
- Co chciałeś sprawdzać?! - krzyknąłem znowu. - Jak bardzo jesteś w stanie mnie zranić?! To ci powiem. Zraniłeś mnie do żywego. Nie wybacze ci tego, rozumiesz?!
- Nie gniewaj się, proszę. - wyjęczał tuląc sie teraz do mnie. - Bill! - skomlał jak pies po prostu. Prychnąłem i uporczywie starałem się na niego nie patrzeć. - Bill... - szepnął i musnął wargami moją szyję.
- Nie wybaczę... - szepnąłem za nim.
- Kocham cię, mój czarny zajączku...
- Odwal się. - teraz ja wyjęczałem.
- Będę cię tak długo całował, aż mi wybaczysz. - oświadczył. Spojrzałem na niego.
- Chyba MOLESTOWAŁ, to chciałeś powiedzieć.
- Nie. Teraz mam niezbity dowód na to, że kochasz mnie dalej jak debil.
- Bredzisz. - bąknąłem. Ale miał rację. Zrobiłem mu taką jazdę... Szkoda gadać.
- Nie moge tylko zrozumieć, dlaczego to wszystko. Wytłumaczysz mi to w końcu?
- Tłumaczyłęm tysiąc razy...
- Nie upieraj się wciąż przy tym samym, bo teraz to już bez sensu. Zrobiłeś mi wojnę o to, że smiałem podziwiać przy tobie laskę z telewizora. Wiesz jak to się nazywa, skarbie? Zazdrość. A o kogo jest się zazdrosnym? O kogoś kogo się kocha i to tak, że człowiek wariuje... tak jak ty teraz. - nic nie odpowiedziałem. - Bill. - zawołał mnie znowu. Odwróciłem od niego głowę. Złapał mnie za podbródek i skierował z powrotem na siebie. Po chwili całowaliśmy się czule. Chwycił mnie w pewnym uścisku i pociagnął do siebie. Usiadł na łózku oparty o wezgłowie, a mnie tulił troskliwie. Wtuliłem twarz w zagłębienie w jego szyi. Rozpiął swoją bluzę i owinął mnie nią, była szeroka, więc bez problemów zapiął z powrotem zamek.
- Przyznaj, że mnie kochasz. - szepnął mi do ucha. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej. Westchnąłem.
- Przecież i tak wiesz. - również wyszeptałem.
Poczułem jak mocno mnie ściska. Chyba dopiero teraz tak naprawdę uwierzył w to, że sie nie mylił, że miał rację co do moich uczuć.
- Powiedz to. - wyszeptał znów.
- Tom...
- Powiedz mi. - znów westchnąłem.
- Kocham cię. - szepnąłem.
- Jak? - Boże, przecież i tak doskonale wie.
- Jak swojego ukochanego. - teraz ścisnął mnie naprawdę mocno. - Nawet się nie domyślasz, ile to wszystko mnie kosztowało... - odnalazł językiem moje usta i wsunął go. Nie broniłem się już, nie było sensu...
Siedzielismy tak kilkanaście minut, a potem Tom wpadł na genialny pomysł, żebyśmy wzięli wspólną kąpiel. Tak więc pluskalismy sie tak jak kiedyś chyba dwie godziny, aż nie poznikały wszystkie bąbelki i woda nie zrobiła się zimna.
Znów poczułem się szczęsliwy i miałem nadzieje, że już nikt tego nie zepsuje.

26 września 2013

Info.

Kochani moi, opowiadani 'Brakujący Element Układanki' ma się już ku końcowi. Nie wiem ile dokładnie napiszę do niego jeszcze postów, ale myślę że razem będzie ich około 25, może mniej, tak około. Następnie skupię się najprawdopodobniej na opowiadaniu 'Połączeni'. które jest tutaj nowiutkie i ma raptem 7 rozdziałów. Potem zacznę umieszczać tu nowe opowiadanie wspomniane w bocznej rubryce. Myślę, że napisze najpierw jedno, a potem drugie, nie  będę mieszać notek. A może będę robić tak jak do tej pory, zależy jaka będzie wena, większa na co.
Dzięki i zapraszam do czytania. ;]

Brakujący Element Układanki. (18/?)

Tom.

Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Jak to się mogło stać, że Bill raptem przestał mnie kochać? To znaczy nie przestał, kocha mnie jak brata. Ale nie rozumiem... Przecież jeszcze kilka dni temu wszystko było dobrze! Kochaliśmy się, wciąż blisko, całowaliśmy się, Bill śmiał się, oczy wciąż mu błyszczały, widać było, że jest szczęśliwy. Wszystko zaczęło się psuć od czasu tej tajemniczej wizyty u nas, w nocy. Billy był przestraszony całą tą sytuacją, nie powiem, bo ja też. Nie bałem się o siebie, tylko byłem zły, że mnie nie obudził, byłem przestraszony tym, że on był tam sam. A ja spałem jak wieprz we wyrze. I nie rozumiem za Chiny dlaczego sam się nie obudziłem. Przecież zawsze jak coś było nie tak to od razu wyskakiwałem z łóżka. No ale tak jakby nic się nie zdążyło stać. I całe szczęście, że Bill zamontował ten alarm. Gdyby ten gościu coś mu zrobił...
Następnego dnia rano też wszystko było dobrze. Kleił się jak zawsze, śmiał się, pocałowałem go, powiedział, że mnie kocha. Jeszcze zmartwił się kiedy odpowiedziałem mu, że ja też kocham swojego braciszka. Bo naprawdę go kocham. I nie wiem jak ja mam dalej żyć sam, bez niego, bez jego bliskości, ciała, pocałunków... W żadnym wypadku nie wyjechałem z miasta. On powinien mnie znać i wiedzieć, że tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Bill nie jest osobą, której coś się zdaje. Jeśli mówił, że kocha to tak właśnie jest. I wiem, że nadal tak jest. Nie rozumiem tylko dlaczego to robi. Może dopadły go nagle jakieś wyrzuty sumienia? Nie sądzę. On pierwszy mnie zgwałcił wtedy w tej wannie. I wiedziałem, że dowiem się za wszelką cholerę, o co chodzi. Na razie musiałem tylko poprosić o pomoc DJa.
Nasz wspólny dobry znajomy. To on powiedział mi gdzie przeprowadził się Billy, kiedy go szukalem w NY. Miałem nadzieję że tym razem też mi pomoże. Sam nie mogę łazić do Billa. Może on zgodzi się co jakiś czas wpadać do niego i będzie mi mówił co u niego. Jak on się czuje, czy wszystko z nim w porządku. Czy nic złego się nie dzieje. Umówiłem się już z nim w knajpie.
Odkąd rozstałem się z Billim minął tydzień. Tęskniłem za nim tak, że tego się nie da wyrazić. Chciałem znów być blisko niego.
DJ jak zwykle się spóźniał. U niego to było normalne. Co najmniej 15 minut musiałem liczyć, że będę czekał na spóźnialskiego. W końcu jednak się pojawił. Rozsiadł się przy stoliku obok mnie i wyszczerzył zęby.
- No co tam, Tommy? - spojrzałem na niego i lekko się uśmiechnąłem. - Oj, widzę, że coś jest bardzo nie tak. No to gadaj, co ci leży na wątrobie. - westchnąłem.
- Rozstałem się z Billem. - powiedziałem cicho. DJ spojrzał na mnie zaskoczony. - Pokłóciliśmy się i brat wywalił mnie z domu. Znowu. - dodałem wyjaśniając. Oczywiście to nie była prawda. Nie kłóciliśmy się, ale coś mu powiedzieć musiałem.
- Oo, no tak. - zaśmiał się. - Co, mam pogadać z B.Kayem, żeby cię przyjął z powrotem? - uniósł zabawnie brew do góry. Uśmiechnąłem się.
- Nie... To znaczy, słuchaj. Byłoby dobrze, gdybyś tak poszedł do niego zobaczyć jak mu leci... Ja na razie nie moge tam leźć bo mnie wykopie, a ty jesteś jakby neutralny. Pewnie się domyśli, ale na pewno cie nie wykopie za drzwi. - zaśmiał się znowu. On naprawdę zawsze poprawiał mi humor.
- Ok, spoko, to kiedy mam iść?
- Czyli się zgadzasz? - zapytałem z uśmiechem upewniając się.
- No pewnie, czemu by nie. - zaśmiał się znowu.
- Super, dzięki, jesteś naprawdę... spoko koleś, naprawdę. - klepnąłem go w ramie z szerokim uśmiechem.
- Nie dziękuj. - machnął ręką smiejąc się.
- Możesz iść już teraz. Nie widziałem go przez tydzień. - przyznałem patrząc na niego i popijając ze szklanki swoje piwo.
- Spoko, nie ma sprawy. Dopijemy i pójdziemy. To znaczy ja pójdę, bo ciebie to on wykopie jak sam powiedziałeś. - znów się zaśmiał. Ja też.
- No tak jakby. - przyznałem mu. - Posiedzisz z nim trochę, a potem zadzwonisz do mnie, albo przydziesz do hotelu i mi opowiesz, ok?
- Stoi. - zgodził się wciąż z tym samym uśmiechem. Dla niego to były niezłe jaja, dla mnie poważna sprawa. Ale przecież nie mogłem mu powiedzieć wszystkiego. Do gejów to on nic nie ma, sam nim jest, ale żeby takie coś... nie sądzę, aby był aż taki tolerancyjny.
Pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Ja wróciłem do hotelu, DJ pojechał do Billa. Miałem nadzieję, że u niego wszystko w porządku. Siedziałem w pokoju hotelowym może raptem z pół godziny kiedy rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem na nim numer DJa. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i...
- No i jak tam z nim? - zapytałem na wstępie nie bawiąc się w zbędne powitania. Chwila ciszy. - DJ? - odezwałem się znowu pożądnie zaniepokojony.
- No, tak jakby nie najlepiej. - usłyszałem skwaszony głos Dja.
- Jak to nie najlepiej?! - fuknąłem podrywając dupę z łóżka. Zacząłem krążyć zdenerwowany po pokoju. - Co się stało?!
- No spokojnie, żyje. Ale jest... jakby to powiedzieć... - zastanawiał sie DJ.
- No mów!
- No, jest tak jakby niekomunikatywny. Urżnął się w cztery dupy, no. - powietrze uleciało ze mnie jak z przebitej dętki rowerowej.
- Upił się? - co za ulga... A więc nic nadzwyczajnego się nie stało...
- Upił to mało powiedziane. On w ogóle nie kontaktuje ze światem! Waliłem w drzwi chyba pięć dobrych minut, aż po prostu wszedłem. Mówie ci, to co tu zobaczyłem sprawiło, że normalnie zbierałem swoje gały z podłogi. Sył i malaria, smród, bród i ubóstwo. Kiła i mogiła. Wszystko i nic. Tom, weź rusz swój wielmożny zad i wbijaj tutaj! Urżnał się jak świnia! Znalazłem go rozbebeszonego całkiem na kanapie w salonie, w łapie miał liter wódki! A raczej butelkę po nim. - dodał kwaśno. - Przetaszczyłem go do jego, jak mi się wydaje, pokoju i muszę ci powiedzieć, że on jednak taki lekkutki nie jest. Próbowałem go ocucić, ale gdzie tam, nie ma go! Dawaj tutaj szybko!
- Jasne, zaraz będę! - krzyknąłem tylko w telefon i zaraz wyprysnąłem z hotelu. Kilka minut póxniej wbiegłem już do naszego mieszkania. To co zobaczyłem w środku idealnie odpowiadało słowom DJa. Dosłownie. On w życiu nie narobił wkoło siebie takiego syfu!
- Gdzie on jest? - zapytałem jak tylko zobaczyłem DJa na korytarzu.
- W sypialni. Musieliście sie nieźle poprztykać. - kiwnąłem tylko głową i pognałem do pokoju. Leżał nieprzytomny na łóżku tak jak długi. Miał na sobie jakiś dres, całkiem nowy. Z resztą on w swojej szafie miał tylko nowe rzeczy. Włosy w kompletnym nieładzie, ale to tylko dodawało mu uroku. Zero makijażu na twarzy. Blady, z sincami i workami pod oczami. Biedny mój...
- Musiał łoić co najmniej przez kilka dni, żeby doprowadzić sie do takiego stanu. Z tego co wiem to on ma dość mocną głowę. - odezwał sie Dj. Nawet nie zauważyłem kiedy stanął za mną. Cała moja uwaga pochłonięta była przez Billa, który teraz był całkiem bezbronny. Nawet się nie zamknął! To nawet dobrze, bo bez ślusarza by się nie obyło.
Głaskałem go po włosach i policzku, a potem wziąłem jego rękę w swoją dłoń i tak samo czule gładziłem. Miałem rację, że coś jest na rzeczy. Bill nigdy tak nie chlał. Tylko jeśli coś sie dzieje, dlaczego mnie od siebie całkowicie odsunął, a nie powiedział mi o tym. Przecież wie, że jest dla mnie wszystkim, że kocham go jak debil. Westchnąłem.
- Musieliście sie nieźle pożreć. - mruknął znów nas kolega.
- Taa... - przytaknąłem.
- Słuchaj, stary, ja będę lecieć, najlepiej będzie jeśli obok niego nie będzie nikogo innego oprócz ciebie kiedy się obudzi. Po za tym mam jeszcze coś do załatwienia.
- Jasne, nie ma sprawy, i tak już mi bardzo pomogłeś, dzieki. - usmiechnąłem się. Machnął reką.
- Nie ma sprawy. Opiekuj się nim, dredziarzu, na razie. - pożegnaliśmy się i DJ wyszedł. Westchnąłem po raz kolejny. Postanowiłem, że jak tylko Bill się obudzi, nie odpuszczę i tak go przycisnę, że wyśpiewa mi wszystko, choćby miał ryczeć jak krowa.


Bill.

Kiedy się ocknąłem, pierwsze co poczułem to tępy ból głowy. Kac gigant, po prostu. Nie miałem siły nawet, żeby wstać i iść odlać tą wódę co ją wypiłem. A pęcherz miałem tak pełny, że aż mnie bolało. Tak było od samego początku. Dzień w dzień przez cały tydzień doiłem flaszkę za flaszką. Kiedy piłem ból mijał, a im więcej piłem tym mijał szybciej i na dłużej. Ale za to potem atakował zwalając mnie z nóg jak tylko oprzytomniałem. I koło się zamykało. Trzeźwiałem, może nawet jeszcze nie do końca, i od nowa zalewałem głowę alkoholem. Można się wykończyć. I może o to mi chodziło. Zmusiłem się w końcu żeby się podnieść i iść do kibla. W tym samym momencie uświadomiłem sobie, że jestem w swoim pokoju. Nie pamiętałem nic, zawsze znajdowałem się akurat tam, gdzie zaczynałem pić. A pamiętałem, że wczoraj usiadłem z flaszką na kanapie w salonie. Nie miałem pojęcia jak dostałem się do sypialni. Która była mi najmniej przyjaznym miejscem. To tutaj w tym łóżku pierzyłem się z Tomem, to tutaj jęczałem z rozkoszy, jakieś nikt mi już nigdy nie da. Wciąż czułem jego zapach na pościeli. Doprowadzało mnie to do szaleństwa. Spojrzałem na łóżko i zdawało mi się że po drugiej stronie jest wgłębienie jakby ktoś leżał obok mnie przez jakiś czas. Natychmiast otrząsnąłem się z tych myśli. Oczywiście pomyślałem, że to może Tommy... ale niby jakim cudem...
Poszedłem w końcu do łazienki i opróżniłem pęcherz z cichym westchnieniem. Od razu lepiej. Ale większej ulgi mi to nie przyniosło. Wyszedłem z łazienki i skierowałem się do drzwi. Pamiętałem, że w barku na alkohol powinienem coś jeszcze mieć. Zwlokłem się po schodach na dół. Nie zwracałem absolutnie na nic żadnej uwagi. Wszedłem człapiąc do salonu i pokierowałem się natychmiast w stronę barku.
Złapałem tępo za rączkę i otworzyłem drzwiczki. Zajrzałem do środka nachylając się lekko. Niecierpliwiłem się, żeby już zacząć, bo rzeczywistość zaczęła mi już co raz bardziej dokuczać. Wziąłem do ręki pierwszą lepszą butelkę. 0,7, może być. Najwyżej zwloke sie tu jeszcze raz. Z westchnieniem nawet nie racząc wziąć sobie kieliszka pociągnąłem prosto z gwinta. Zapiekło mnie mocno w gardle. Odchrząknąłem lekko i pociągnąłem znowu. Nie zwracałem uwagi na bolące gardło, które miało już dosyć. To było moje lekarstwo, bez którego chyba bym umarł. Wątpiłem, żebym się uzależnił. Piłem na przymus, bo wiedziałem że jak się porządnie nachleje kilkanaście godzin będę miał z głowy.
Przystawiłem butelkę do ust po raz trzeci i wtedy ktoś mi ją wyrwał. Podskoczyłem wystraszony, nie wiedziałem, że ktoś tu jest. Przeraziłem się, że to ten gościu od listu, ale przecież zrobiłem wszystko tak jak chciał. Odwróciłem sie i wtedy zobaczyłem... Tommiego... Wywaliłem na niego oczy. Boże, to są omamy! Już zwariowałem? Tak szybko...?
- Wystarczy tego chlania. - powiedział odstawiając butelkę z dala ode mnie. Ja nadal się na niego gapiłem. Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Serce waliło mi w piersi, obijało się o żebra.
W następnej chwili słowa same wydarły mi się z gardła.
- CO TY TU ROBISZ!!! - wrzasnąłem, nawet nie poczułem bólu w gardle. Przeraziłem się. Po cholerę on wrócił?! Jeśli tamten koleś się o tym dowie, to po nas... - PO COŚ TU WRÓCIŁ, PYTAM SIE! PO JAKĄ CHOLERĘ! WYNOŚ SIE NATYCHMIAST, SŁYSZYSZ?! SZYBKO! - darłem się łapiąc go za fraki i pchając w stronę wyjścia. Panikowałem, chciałem go wykopać jak najszybciej. Bałem się, że zaraz stanie się coś złego. On jednak jednym szybkim ruchem sam mnie obezwładnił i przyparł do ściany.
- Bill, do jasne cholery, zamknij tą mordę! Wóda całkiem ci już mózg wyżarła?! - patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczami. - Nigdzie stąd nie pójdę, dopóki mi nie powiesz o co chodzi! Bo chyba nie myślałeś, że tak łatwo dam się kopnąć w dupę?! - teraz on krzyczał. A ja starałem się odzyskać panowanie nad sobą. Przerażenie mnie dławiło, myślałem, że oszaleję!
- Tom, zabieraj się stąd. Tłumaczyłem ci... - zaczałem niskim głosem starając się opanować. I jednocześnie wyrwać mu z rąk, jego bliskość sprawiała, że mdlałem. Tak długo go nie było... Ledwie tydzień, a ja miałem wrażenie, że sto lat.
- Gówno prawda. - wycedził mi prosto w oczy. - Gówno prawda. - powtórzył. - Szalejesz dalej na moim punkcie, to jak się załatwiłeś jest tylko dowodem na to, że mam rację. Ile nocy przeryczałes za mną? Ile razy już sobie zwaliłeś, wyobrażając sobie jak cie posuwam, co? Ile razy patrzyłes w telefon czy nie dzwoniłem przypadkiem? No odpowiedz. - cedził słowa patrząc prosto w moją twarz.
- Nie ryczałem za toba, ani nie waliłem sobie myśląc o tobie. - warknąłem. Musiałem sprawić, że on się stąd wyniesie. Chociaż miał świętą rację. Ryczałem non stop. A walić, nie waliłem... bo w ostatnim czasie nie byłem w stanie. W telefon też wciąz patrzyłem. Kiedy piłem telefon miałem cały czas przed oczami.
- Jasne. - prychnął. - Znam cie  i wiem, że wyłeś do księzyca. Widać to gołym okiem. - powiedział ściskając jeszcze mocniej moje ręce przyciskając je do sciany. Zaczęło mnie to boleć.
- Tom, puść mnie, boli. - zajęczałem próbując się oswobodzić. Puścił moje ręce, ale w tym samym czasie złapał mnie w pasie. - Tom, puść mnie. - powiedziałem poważnie. Nie mogłem mu ulec, chociaż tak bardzo chciałem.
- Chcesz mnie. Teraz. - powiedział niskim, gardłowym tonem. Zawsze mnie nim uwodził... kiedy byłem na niego obrażony. Wstrzymałem oddech.
- Nie. - odpowiedziałem hardo. Usmiechnał się kpiąco.
- Pragniesz mnie, jesteś tak wyposzczony, że wyruchałbyś kurę wydechową. - prychnałem.
- Może ty! - odszczeknąłem się.
- Ja nie tknąłem nikogo przez ten czas. Ani niczego. Żadna dziura mi twojej nie zastąpi. - powiedział bezwstydnie, aż wywaliłem na niego oczy.
- Jesteś obrzydliwy. - mruknąłem.
- Podoba ci się to. - powiedział znów z tym samym usmieszkiem.
- Chyba śnisz. - odpowiedziałem odwracając od niego głowe. - I puszczaj mnie. - dodałem chcąc sie mu wyrwać.
- Tak, masz rację... Śnię o tobie każdej nocy... - wyszeptał, nagle przyciagając mnie do siebie i szepcząc mi do ucha. Pieścił skórę mojej szyi swoim oddechem. Aż przymknąłem oczy. Tego pragnąłem, miał rację, ale co z tego?
Poczulem jak przeczesuje mi włosy. Przeszły mnie dreszcze.
- Tom, przestań, proszę... - szepnąłem, kiedy przeciągnął językiem od mojej szyi do ucha.
- Gdybyś naprawdę tego nie chcial już dawno dostałbym po jajach. A ty tym czasem grzecznie sobie stoisz i pozwalasz mi na wszystko... - szepnął znów. Złapałem go za bluzę i próbowałem odciągnąc od siebie, ale na nic mi sie to nie zdało.
- Tom, puść mnie...  - powiedziałem spoglądając na niego, a on w tej samej chwili przywarł do mnie ustami. Zamarłem na moment. Nie wiedziałem co zrobić, czy pozwolić na to czy zacząć sie szamotać. Robiłem coś po srodku, oddawałem po częsci pocałunek, ale po częsci też starałem sie go odepchnąć. Odsunął sie ode mnie sam. Dyszeliśmy obaj.
- Dlaczego mnie odpychasz? - wydyszał odgarniając mi włosy z czoła.
- Bo nie możemy... Tłumaczyłem ci...
- Pytam poważnie. Bez żadnych ściem, Bill. Dlaczego to wszystko robisz? Dlaczego ranisz mnie, dlaczego ranisz siebie? - dobre pytanie. Przeciez od razu mogłem mu o wszystkim powiedzieć i jechać z tym na police. Wybrałem najgorszą opcję, ale do tej pory wiedziałem, że dzięki temu on jest bezpieczny. A ten tym czasem od tak sobie tu wraca!
- Tom, puść mnie i odejdź stąd. - powiedziałem patrząc mu w oczy.
- Żebyś zapił się na smierć? - zamknąłem oczy zrozpaczony. Dlaczego on nie może po prostu zrobić tego o czym mówię? - no? Powiedz dlaczego pijesz? Twierdzisz, że nic do mnie nie czujesz. To dlaczego zaczałeś chlać, kiedy sie wynioslem? Przyznaj się, że coś się stało i dlatego to robisz. Chcesz mnie od siebie z jakiegoś powodu odsunąć. Ale tym powodem na pewno nie jest to, że już mnie nie kochasz. - on naprawdę dobrze mnie zna. Jak mogłem myśleć, że on tak po prostu pozwoli się wykopać? Nadal nic nie mówiłem. Nie miałem pojęcia już co mówić, żeby on się stąd zabrał. - Czuwałem przy tobie całe 12 godzin. Tyle byłeś nieprzytomny. Teraz poszedłem zrobić sobie kawę, a kiedy wracam, co widzę? Jak mój braciszek przysysa się do następnej flaszki! Jeszcze dobrze do końca nie wytrzeźwiales, a już doisz! Bill, gadaj mi co się dzieje. - potrząsnał mną. Zamknąłem oczy. - Nabroileś? - szepnął przybliżając się do mnie. - Jeśli to był tylko jednorazowy wybryk... ja ci wybacze. Nie moge bez ciebie żyć. Tylko powiedz, nie wymyślaj takich akcji!
- Nie zdradziłem cię, Tom. - powiedziałem patrząc mu prosto w oczy.
- Więc co się stało? - wiedział, że powiedziałem prawdę. Nie zdradziłbym go nigdy. On był jedyny. I zawsze będzie.
- Tommy, błagam cię... po prostu zrób to o co cię prosze...
- Nie, Billy, nie zrobie nic o co mnie poprosisz. - popatrzeliśmy na siebie znów. - Nie wyniose się stąd i nie zostawie cię. - wywarczał a potem wpił się w moje usta łapczywie. Zaczałem się szarpać, nie mogłem na to pozwolić. Ale nie dawałem rady go odepchnąć, był po prostu zasilny.
Zaczał mnie ciągnąc do sypialni. Na schodach musiał przeżucić mnie sobie przez ramię bo walczyłem z całych sił. Zaczałem krzyczeć. Ale tylko trzasnął mnie w tyłek. W sypialni rzucił mnie na łózko i przygwoździł soba do niego. Złapał mnie za nadgarstki i wcisnął je w miekka pościel. Patrzyłem lekko przerażony w jego oczy. Chcialem tego, pragnąłem go tak, że aż mnie to bolało. Ale jeśli powiem mu że tego nie chce czy i tak to zrobi? 'Zgwałci' mnie, że tak powiem? To w żadnym wypadku nie będzie gwałt bo ja tego potrzebuję do życia jak powietrza. Ale gdybym naprawde tego nie chciał, też by to zrobił? Na pewno nie. On mnie dobrze zna i na pewno wie, widzi to w moich oczach, że chcę go.
Zaczął mnie znów całować, wpijał się mocno w moje usta, ja wciąż próbowałem mu się jakos wyrwac, ale nic kompletnie mi to nie dawało. Nie mogłem mu uciec. Byłem jego. Walczyłem z pożądaniem, nie chciałem, naprawdę nie chciałem, bo potem wszystko sie posypie! Walczyłem z całych sił, ale moje ciało powoli przestawało mnie słuchać. Opór jaki mus stawiałem powoli słabł. On to wyczuł niemal natychmiast i podniósł sie ze mnie. Szybko ściagnął z siebie szeroka koszulkę, a ja patrzyłem na niego z przerażeniem. On naprawdę chce się seksić! Wykorzystałem moment w którym mnie nie trzymał i zacząłem uciekać. Chociaż chęci miałem to mogłem tylko pomazyć żeby mu umknąć, bo natychmiast mnie złapał i obrócił na brzuch.
- Wolisz tyłem? - usłyszałem podniecony szept przy uchu. - Zawsze wolałes klasycznie, z przodu...
- Zgwałcisz mnie. - powiedziałem dobitnie. Miałem nadzieje, że to go otrzeźwi i sie powstrzyma. Myliłem się.
- Nie. - odparł. - Bo ty też się na to godzisz. - zaczał podwijać moją koszulke do góry. Nie mogłem wiele zrobić, po chwili mnie jej pozbawił. Gdyby mógł zdarłby ją ze mnie. Wierzgałem się, mówiłem do niego, żeby przestał, ale kompletnie mnie nie słuchał. Ja powoli traciłem zapał do obrony i miałem przemożną ochotę rozłożyć przed nim posłusznie nogi. Ale walczyłem nadal. Nie mogłem pozwolić sobie na chwilę przyjemności by potem jemu coś sie stało.
W następnej chwili zdarł ze mnie spodnie od dresu razem z bielizną. Przeraziłem się tylko jednego. Że wejdzie we mnie tak bez niczego. A to będzie bolało. Jak się po chwili okazało, nie miałem sie czym martwić bo już ściskał w dłoni tubkę żelu intymnego. Leżąc wciąz na mnie przytrzymując mnie jedną rękę za kark, drugą rozpiął pasek od spodni i szybko się ich pozbył. Po chwili to samo zrobił ze swoimi gaciami. cały czas próbowałem mu uciec, ale mi nie pozwalał. Zaczałem go błagać.
- Tommy, proszę, nie... wypuść mnie... - wyjęczałem w kołdrę bo wciąż przyciskał mnie do łózka. Za chwilę puścił mnie... Myślałem, że się opamietał i chciałem wstać, ale on tylko znów popchnął mnie na łóżko i odwrócił mnie na plecy. Pisnąłem cicho. Próbowałem się zakryć, tak dla zasady, wiadomo, ale tylko sie uśmiechnął i sam rozłożył przed soba moje nogi. Zacząłem się naprawdę szarpać, oboje byliśmy już nadzy i widok jego podnieconego kutasa sprawiał, że czułem się jakby znowu pił. Mój też sterczał, więc nie mogłem już trwać w tym, że tego nie chcę. Mogłem sie tylko wierzgać na wszystkie strony starając sie zmusić do każdego następnego ruchu, który miał uniemożliwić to co miało nastąpić. Nie wiele jednak to zmieniało.
Przytrzymał mnie za gardło i wylał trochę żelu na swojego członka i rozsmarował to po nim z cichym westchnieniem. Potem nalał trochę więcej na moje wejście. Zadrżałem kiedy poczułem między pośladkami zimną ciecz.
- Tommy, nie! - krzyknąłem, ale mój głos został stłumiony przez jego rękę, która lekko zaciskał.
- Cii... Chcesz tego... - wycharczał znów tym gardłowym głosem. Pokręciłem głową na 'Nie'. Próbowałem zaprzeć go nogami, ale nie udało mi się... Chwilę później był już we mnie i poruszał się miarowo.
Natychmiast przestałem się wiercisz i wierzgać. Przestalem walczyć i go odpychać. Rozsunąłem szeroko nogi przyciagając je do brzucha. Ręce opadły mi luźno wokół głowy. Sam nie poruszałem się w ogóle, to Tommy wprawiał delikatnie moje ciało w ruch, kiedy we mnie wchodził, posuwałem się lekko w górę.
Było bosko, cudownie, patrzylismy na siebie bez przerwy. Ja z lekko rozchylonymi ustami, półprzymknietymi oczami wzdychałem za każdym razem. Był delikatny, czuły, nie grzmocił mnie jak dziki zwierz. Poruszał się delikatnie jakby bał się zrobić mi krzywdę.
W następnej chwili zaczał namiętnie calowac moje ciało tak jak mógł sięgnąc z tej pozycji. Zaczął od sutków, przeszedł na obojczyki, a potem długo troszczył się o moją szyję, z każdej strony. Wiedział, że uwielbiam kiedy całuje w ten sposób skóre na mojej szyi. Zaczał przyspieszać i robił się coraz gwałtowniejszy. Jęczałem już i stękałem głośno. W pewnym momencie chwyciłem go za kark i przyciągnąłem do siebie, żeby go pocałowac. I całowaliśmy sie. Mocno, aż do samego końca. Zakończyliśmy prawie w tym samym momecie, z głośnym okrzykiem.
Czułem jak wracam do zycia.

Brakujący Element Układanki. (17/?)

Bill.

- Bill, kochanie moje, co się z tobą dzieje? - usłyszałem głos Toma jakby z oddali. Otrząsnąłem się z zamyślenia i spojrzałem na niego. Wpatrywał sie we mnie z niekrytym niepokojem. Nie dziwiłem mu się wcale. To jak zachowuję się ostatnimi czasy względem niego na pewno go niepokoi. Ja po prostu staram sie nastawić psychicznie do tego co ma nastąpić. Bo muszę z nim zerwać. Ten facet w tym liście dał mi jasno do zrozumienia. Albo dam mu kasę i rozejdę się z Tomem, albo koniec. Bałem się co on może mu zrobić, jeśli nie spełnię jego życzenia. Ja mogę sobie cierpiec, ale dlaczego Tom także musi? Przecież my oboje nic złego nigdy nikomu nie zrobiliśmy.
Starałem się być obojętny na jego bliskość, tak jakby nie robił mi żadnej róznicy czy jest czy go nie ma. Bardzo chciałem złapać go wtedy za ramiona i powiedzieć mu prawdę ale wiedziałem że tylko nas tym pogrążę. Unikałem seksu w jakiejkolwiek postaci. Najczęsciej mówiłem, że jestem zmęczony, że boli mnie głowa, albo że źle się czuję. A on nie naciskał. Przyjmował moje odmowy bez najmniejszego szmeru. W końcu w ogóle przestaliśmy się zbliżać. A to wszystko w ciągu zaledwie kilku dni...
- Bill... - znów usłyszałem. Znów się zamyśliłem. Trzymał mnie za rękę czule ją gładząc. Spojrzałem na nasze ręce i westchnąłem. - Co się dzieje? - powtórzył pytanie. Uznałem, że nie można już dłużej tego odwlekać. Przelew już poszedł, ukryłem rachunek przed Tommym, ale pozostało jeszcze jedno. Żadna kasa nie zrekompensuje mi tego co zaraz stracę na zawsze.
Poczułem jak serce zaczyna mi walić, ale nie dałem po sobie niczego poznać. Chciałem, aby na mojej twarzy nie było zadnych emocji, po prostu. Zrywam z chłopakiem, którego już nie kocham. Tylko, że to nie był zwykły chłopak. To był mój brat i największa i wiedziałem że jedyna miłość w życiu. Drugi raz czegoś takiego nie poczuję do żadnej osoby. Z resztą nigdy już nikogo nie pokocham. On zawsze będzie obecny.
- Tom... - zacząłem wciąż patrząc na nasze dłonie splecione razem. Wziąłem głęboki oddech. Nie miałem pojęcia jak mu to powiedzieć. Odwlekałem to tak długo jak mogłem, ale dłużej już nie mogę. Nie moge pozwolić, żeby coś mu się stało.
Patrzył na mnie uważnie. Chyba coś przeczuwał, chociaż jeszcze dobrze nie wiedział co.
- Tom, wiedz, że zawsze będziesz dla mnie ważny. - powiedziałem patrząc teraz w jego oczy.
- Wiem, kochanie, wiem o tym. - rzekł gładząc mnie po włosach. Przytuliłem jego rękę do swojego policzka i pocałowałem ją.
- Tom. - zacząłem od nowa. - Zawsze będziesz najważniejszy. Zawsze. Kocham cię najbardziej na świecie, nikt nigdy nie będzie ważniejszy od ciebie. Nikt nigdy nie dał mi tyle co ty. Dawałeś mi wszystko czego potrzebowałem, a nawet więcej, nigdy tego nie zapomnę, Tommy. - wciąż trzymałem przy ustach jego rękę. - Dlatego, proszę cię, wybacz mi to co teraz powiem. Nie możemy dłużej ciągnąć tego związku. On nie ma przyszłości.
Puff... Z tymi słowami skończyło się wszystko. Moje życie również. Bo kiedy on sie spakuje i wyjedzie ja umrę.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Chyba nie do końca dotarło to co do niego powiedziałem. Ale nie mogłem się wycofać. Chciało mi się ryczeć, chciałem wyć. Powstrzymywałem się, żeby przed nim nie paść i nie błagać, żeby jednak nie wyjeżdżał. Zachowałem jednak pozory i tylko parzyłem na niego.
A on też nie robił nic innego. Wyciągnął rękę z mojego uścisku i nadal się mi przygladał.
- O czym ty mówisz? - wyszeptał. To czego nie było widać gołym okiem słychać wyraźnie było w jego głosie. Niemal czułem w sobie ten narastający ból. Z resztą swój własny też tłumiłem.
- O tym, że musimy się rozstać, Tom. Najlepiej będzie jeśli wyjedziesz. - powiedziałem starając się z całych sił, żeby głos mi się nie załamał.
- Ty nie mówisz tego poważnie. - powiedział teraz już z widocznym przerażeniem w oczach.
- Mówię poważnie, Tom. Jestem tak poważny jak tylko moge.
- Żartujesz sobie ze mnie. Bill, to nie jest śmieszne...
- Nie ma być. - podniosłem lekko głos. - Tom, nic do ciebie nie czuję. - wypaliłem. To była ostatnia deska ratunku, żeby stąd odszedł. Potem będę za nim ryczał. - Oprócz miłości braterskiej, rzecz jasna. - dodałem ciszej. Siedział przede mną oniemiały. Nie wierzył w to. Ja też nie wierzyłem, że to się dzieje. Ale nie mogłem się wycofac. - Wybacz mi proszę. - tak naprawdę błagałem go żeby wybaczył mi to jak kłamię. - Wybacz, ja... przez pewien czas naprawdę... ja szalałem przez te pół roku, kiedy cie ze mną nie było, tęskniłem, naprawdę myślałem, że kochałem, ale to nie była miłość. Sam się w tym pogubiłem, wybacz mi, że tak cię skrzywdziłem, ale nadal jesteś dla mnie najważniejszy, to się nigdy nie zmieni. Zawsze będę cię kochał. Ale nie tak jak myślałem wczesniej. I teraz też będę za tobą tęsknił, ale musimy się rozstać na jakiś czas, nie widywac się, tak będzie lepiej...
- Zrobiłem coś nie tak, nie wiem, powiedziałem coś, co cię zraniło, Bill... - zaczał, a ja widziałem łzy które szybko napływały mu do oczu. Odwróciłem wzrok.
- Nie, Tommy, to ja jestem winny nie ty. Po prostu... źle zdefiniowałem swoje uczucia.
- Dlaczego mi to robisz... - nie moglem słuchać jak płacze. Wstałem z miejsca i sam siebie otoczyłem ramionami. Zza moich pleców dochodził mnie cichy szloch. Chciałem podbiec do niego i cofnąć każde słowo ale zmuszałem się, żeby wciąż stać w tym samym miejscu. Zacisnąłem powieki nie chcąc pozwolić płynąc własnym łzom. Przeklinałem w tej chwili cały świat. Że najpierw pozwolił mi przezyć coś tak wspaniałego, a teraz tak po prostu mi to odbiera.
W pewnej chwili poczułem na sobie jego dłonie. Delikatnie, nieśmiało, tak jakby się bał mnie dotknąć, gładził moje ramiona i całował włosy. Wstrzymałem oddech i jeszcze mocniej zacisnąłem oczy i palce na ramionach. Słyszałem jego urywany oddech tuż przy swoim uchu.
- Bill, błagam cię, słyszysz? Błagam cię. - powiedział tak cicho, że ledwie go słyszalem. - Nie zostawiaj mnie... Nie poradzę sobie bez ciebie... - powtarzał ciągle to samo, a ja ukryłem twarz w dłoniach. Już nie wiedziałem co mam robić. Czy dalej w to brnąć i w końcu kazać mu sie wynosić, czy opowiedzieć mu wszystko. Zaczał sie do mnie mocno tulić, a ja już nie mogłem dłużej tego znieść i sam się rozbeczałem.
- Tom... - wyszeptałem. - Jesteś moim starszym bratem... Zawsze będę przy tobie, ale musisz zapomnieć o mnie... w ten sposób. - wychrypiałem w końcu na co on ścisnął mnie tak mocno, że aż zabolało.
- Więc nie każ mi się pakować. - wyszeptał.
- Musisz. Na pewien czas musimy się rozstać. - powiedziałem jednocześnie przekonując do tego samego
- Nie. - usłyszałem jego jęk.
- Tom, prosze cię, dla mnie też to nie jest łatwe. Zobaczymy się znowu za jakiś czas... Na razie powinniśmy dać sobie czas. - powiedziałem. Cały czas przekonywałem sam siebie. Wiąż powtarzałem sobie, że to dla jego dobra i jeśli mnie znienawidzi to przynajmniej będzie bezpieczny. Dla niego oddam wszystko, więc oddaję i swoje szczęście...
Puścił mnie. Odwróciłem się i spojrzałem na niego. Rzadko płakał, a jeszcze rzadziej ktoś to widział. Teraz jednak sie z tym nie krył. Patrzyłem na łzy spływające mu po policzkach. Podniosłem rękę, chcąc je delikatnie otrzeć, ale powstrzymał mnie.
- Skoro mam zapomnieć... to mi o tym nie przypominaj. - powiedział cofając się o kilka kroków. Bolesny cios... Ale chyba inaczej być nie może. W następnej chwili wyszedł z salony w którym cały czas siedzieliśmy. Poszedłem za nim i zatrzymałem się przed jego sypialnią. Zaczął się pakowac. Ten widok mnie dobił. Pomyślałem, że jeszcze mam szansę. Przecież mogę mu powiedzieć... ale wtedy dotarło do mnie, że byłbym wtedy egoistą. Myślącym o sobie. A to przecież on jest najważniejszy. Zdusiłem w sobie tą chęc i dalej patrzyłem jak zapina walizkę. Nie miał tego tyle co ja więc wszystko z powodzeniem zmieścił w jednej walizy na kółkach. Popatrzeliśmy na siebie, a potem on mnie wyminął.
Był zimny i oschły, ale znałem go i wiedziałem, że radzi sobie z ta sytuacją tak jak może. Kiedy tak się zachowywał ból zdawał się być nieco mniejszy, kiedy widział, że jego zachowanie też mnie boli. Nie miałem mu tego za złe. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Chciałem jeszcze coś powiedzieć ale nie miałem najmniejszego pojęcia co. Wtedy on się odezwał.
- Bill, zastanów się dobrze. Bo jeśli teraz wyjde, już nie wrócę. - poczułem jak rozpadam się w środku. Ale właśnie tak miało być. Miał mnie znienawidzić i nie szukać ze mną kontaktu już nigdy więcej. Stałem więc tylko i patrzyłem na niego w dalszym ciągu. A on po chwili ciszy pokiwał głowa jakby na znak zgody i zszedł z bagażem po schodach na dół. Wolnym krokiem podszedł do drzwi wyjściowych, a ja zatrzymałem sie tuż przy schodach na góre. Wtedy odwrócił się i spojrzał jeszcze na mnie.
- Widocznie masz powód, dla którego to robisz. Mam tylko nadzieję, że warty tego wszystkiego. - zakończył szeptem i zniknął na klatce schodowej. Zakryłem usta dłońmi i padłem na ostatni stopień. Zacząłem sie kołysać, dusiłem sie płaczem. Znałem go i wiedziałem, że jeszcze przez chwilę będzie stał pod drzwiami i słuchał. Przełykając ślinę wstałem i zrobiłem coś co miało symbolicznie zatrzasnąć między nami drzwi do tego związku. Przekluczyłem oba zamki i zasunąłem zasuwę. Zajrzałem w wizjer. Miałem rację stał tam. Ale teraz kiedy slyszał jak zakluczam drzwi odwrócił się i wszedł do windy i po chwili zjechał na dół.
Osunąłem sie pod drzwiach na samą podłoge. Nie zatykałem już sobie geby tylko wyłem z rozpaczy. Zwinąłem się w kłębek leżąc i waliłem pięścią w podłoge. Wpadłem w taki szał, że ciało odmawiało mi jakiegokolwiek posłuszeństwa. Wyrywałem sobie włosy z głowy, tłukłem wciąz w ziemię, waliłem nogą w ścianę. Po kilku minutach wszystko mnie bolało i już nie miałem siły. Leżałem tylko zwinięty na podłodze i płakałem wciąz ciągnąc się za włosy. Chciałem zadawać sobie ból fizyczny, żeby chociaz troche zagłuszyć ten szalejący w środku. Ale nic to nie dawało. Czułem, że umieram powoli po prostu. Dosłownie wyrwałem sobie serce. Mój Tommy zabrał je ze soba. W końcu nawet nie wiem jak ani kiedy zasnąłem pod tymi drzwiami.
Spałem dobre kilka godzin. Kiedy się obudziłem nie wiedziałem co się dzieje. Znalazłem się pod drzwiami na podłodze, cały obolały, a moje włosy powyrywane walały się na ziemi. Nie było ich duże, ale były widoczne. W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stało i zacząłem wołac Toma. Kiedy jednak nie przyszedł podźwignąłem się do pozycji siedzącej i wszystko sobie przypomniałem. Łzy znów zaczęły zalewać mi oczy. Znów złapałem się za włosy i zaczałem targać je z całej siły. Więc to nie był koszmar. Chciałem umrzeć. Nie widziałem już sensu dalej żyć. Bo i po co? Bez Toma? Jak?
Podniosłem się chwiejnie i pobiegłem do salonu. Stamtąd był widok na parking. Rzuciłem sie do okna, nie wierzyłem w to wszystko. On by nie wyjechał, nie dałby się odesłac od tak, od razu. Ale kiedy zobaczyłem, że nie ma jego samochodu, załamałem się kompletnie. Wyjechał... Naprawdę odszedł. Ale kto zrobiłby co innego? Opadłem na pierwszy bliższy fotel. Czułem sie pusty w środku. Nic nie wart, do niczego nie potrzebny. Mój wzrok padł na karafkę pełna dobrej whisky, w ogóle nie ruszaną. Na stoliczku obok. Wziąłem szklaneczkę i nalałem sobie do pełna. Piłem powoli przewijając sobie powoli cały film w głowie. Od czasów dzieciństwa po dzień dzisiejszy. W każdym momencie obecny był Tom. Nie ważne co się działo, zawsze był. A teraz już go nie ma... i już nie będzie.
Rozmyślając tak i wspominając całe swoje życie opróżniłem cała karafkę, także na końcu nie byłem w stanie już się nawet podnieść. Głowa opadała mi na ramię. Urżnąłem się po prostu. Ale przynajmniej nie czułem już jak ból wyżera mnie od środka.
Chyba znalazłem lek, pomyślałem i urwał mi się film.

25 września 2013

Brakujący Element Układanki. (16/?)

Bill.

Od dnia, w którym chłopaki z Jostem na czele przyłapali nas, minął jakiś miesiąc. GG musieli wracać do Niemiec, a Jost też już nie miał tu czego szukać. Zostaliśmy więc na powrót sami. Chłopaki jak chłopaki, znieśli to bez większego szwanku, jak to młode pokolenie, nowoczesne, ale David potrzebował nieco więcej czasu, żeby się z tym oswoić. Nie ma się co dziwić, za jego młodości o gejach nie mówiło się głośno, a to co my robimy w ogóle było nie do pomyślenia. Więc jesteśmy skłonni wybaczyć mu jego pierwszą reakcję. Która po tych kilku tygodniach wydaje sie nam naprawdę zabawna. Z resztą oni wszyscy mieli zajebiste miny.
Leżałem akurat w łóżku w środku nocy, nie mogłem spać. Nie wiedziałem dlaczego, po prostu, kręciłem się i wierciłem, przerzucałem z boku na bok. Uważałem tylko, żeby przy tym nie zbudzić Toma. Spał słodko, aż miło było popatrzeć. I patrzyłem. Jak śpi, jak spokojnie miarowo oddycha. Pogładziłem go delikatnie po policzku. Uśmiechnąłem się lekko i ostrożnie myknąłem z łóżka. Zszedłem cicho do kuchni z zamiarem zrobienia sobie herbaty. Kiedy łapałem się za czajnik elektryczny, usłyszałem cichy szelest... Ale nie w mieszkaniu. Tylko tak jakby ktoś kręcił się pod naszymi drzwiami.
Stanąłem nie ruchomo i nasłuchiwałem przez moment, ale nie usłyszałem niczego. Wzruszyłem ramionami i znów chwyciłem za czajnik i znów to usłyszałem. Ale tym razem jakby troszeczkę głośniej. Wychyliłem się lekko jakbym chciał dojrzeć kogoś na korytarzu mieszkania. Odstawiłem czajnik na szafkę i na palcach wyszedłem na korytarz. Stałem naprzeciw drzwi w samych bokserkach w odległości jakichś trzech metrów. Wizjer w drzwiach był odsłonięty, przez dziurkę zawsze widać było małe światełko, teraz nie było widać nic. A słyszałem znów wyraźnie, że ktoś tam jest. Stoi raz cicho w miejscu, a potem znów się kręci. Nie podchodziłem do drzwi, i tak nikogo bym nie dojrzał, na klatce schodowej było ciemno jak u murzyna w... wiadomo. Na szczęście zawsze pamiętałem, żeby na noc zamykać drzwi wejściowe na wszystkie zamki. Tak więc oba były zakluczone, a zasuwa zasunięta. Nikt nie wejdzie. Chyba, że sam go wpuszczę, o czym nie było mowy. Może to jakiś kolejny psychofan. Odwróciłem sie powoli nie chcąc robić hałasu i zdradzać tym samym swojej obecności i spojrzałem na schody w górę. W pierwszej chwili chciałem iść obudzić Toma, ale on zaraz wylazłby na schody dowiedzieć sie o co komu lata. A to niebezpieczne. Spojrzałem z powrotem na drzwi. Znów ten szelest. Poczułem uścisk w brzuchu. Może to głupie, ale byłem przestraszony. Kto normalny czai się pod czyimiś drzwiami o 1 w nocy? Nie podobało mi się to ani trochę.
Przypomniał mi się jeden znaczący szczegół. Przy domofonie w domu jest jeden malutki czerwony przycisk. Naduszenie go powoduje włączenie się cichego alarmu, po kilku minutach zjawiaja się gliny. Specjalnie pomyślałem o czymś takim sprowadzając się tu. I jak widać, okazało się, że słusznie. Przełknąłem cicho ślinę i na palcach tak by nie było mnie słychać podszedłem do drzwi. Nie mogłem się powstrzymać i zajrzałem w wizjer. Jak mówiłem, nic nie było widać. Ale wciąz był ten cichy szum. Wiedziałem, że ktoś tam wciąż jest.
Podniosłem ostrożnie słuchawkę domofonu i nacisnąłem guziczek. Zapaliła sie czerwona kontrolka. Za chwilę tutaj przyjadą. Stałem pod tymi drzwiami jak sparaliżowany, a mózg tworzył przeróżne scenariusze. Niczym z kasowego horroru, że facet zaraz zacznie walić w drzwi siekierą. Albo rozpieprzy je i mnie przy okazji salwą z karabinu. Zaczynałem się bać, i odetchnąłem z ulgą, kiedy okna rozświetliły kolorowe reflektory. Już są, pomyślałem. Zaraz go zgarną albo chociaż przegonią.
Za drzwiami nastała cisza, a potem... Głośny stukot butów, kiedy ktoś zbiegał po schodach. Ukryłem twarz w dłoniach. Ten alarm to cudo, naprawdę. Usiadłem pod tymi drzwiami usiłując się uspokoić. Ta sytuacja nie była zabawna, przestraszyłem się nie na żarty, jeśli ktoś robił sobie jaja to mało smieszne.
Podskoczyłem jak poparzony, kiedy usłyszałem śmiałe pukanie do drzwi, a potem głos.
- Panie Kaulitz! Komenda główna! Włączył sie u pana alarm, czy coś się stało? - pozbierałem się z podłogi i otworzyłem. I wtedy zdałem sobie sprawę, że nie mam na sobie nic prócz gaci.
- Dobry wieczór... um... przepraszam na moment... prosze wejść, zaraz wszystko panom opowiem... - wydukałem i poleciałem do góry. Wszedłem do sypialni. Tom nadal spał tak jak spał. W sumie, nie miał powodu by sie budzić. Nic mi się nie stało, więc... gdyby ktoś mnie zaatakował, wyczułby podświadomie, że coś dzieje się niedobrego i obudziłby się natychmiast. Wiedziałem o tym doskonale. Załozyłem szlafrok i po cichu zszedłem z powrotem na dół. Stali nadal w korytarzu. - Zapraszam może do kuchni. - powiedziałem i poszedłem tam, a oni gęsiego za mną.
- No więc, panie Kaulitz? Cóż takiego się stało? - zapytał ten, który zapukał w drzwi. Westchnąłem.
- Nie mogłem spać i zszedłem do kuchni zrobić sobie herbatę. - zacząłem. - I wtedy usłyszałem szelest na klatce schodowej. Nie zbyt głosny, ale na tyle, żebym wiedział skąd dochodzi. W pierwszej chwili myślałem, że mi się zdawało, albo że to gdzieś na dworze, ale znów go usłyszałem. Zacząłem się niepokoić i wyszedłem na korytarz. Przez wizjer widziałem z odległości trzech metrów, że na klatce jest ciemno i nikogo i tak nie dojrzę, po za tym bałem się podejść sam do drzwi. I wciąz było słychać ten cichy szum, ktoś był pod drzwiami i kręcił się. Raz był cicho raz jakoś sie wiercił, że było słychać wlasnie cichy szelest. Na szczęście pozamykałem drzwi na wszystkie spusty. Mój brat o to nie dba gdyby nie to ten gość pewnie by sobie tu od razu wszedł...
- To bardzo dobrze, że pan tego pilnuje, ostatnio w okolicy doszło do kilku napadów. - pokiwałem głową. Super, mogłem być następny.
- Tak. - powiedziałem wracając do swojego monologu. - Chciałem iść na góre po brata ale uznałem, że lepiej nie bo on od razu złapałby tego gościa za fraki. Podszedłem cicho do drzwi i włączyłem alarm. - zakończyłem.
- Ok. No, nikogo nie znaleźliśmy idąc tu do pana, kilkoro osób wychodziło z bloku, z róznych klatek, ale nie z pańskiej. Jest pan pewny, że ktoś tu był?
- Tak, jestem pewny. Kiedy panowie zajechaliście już nie starał sie o dyskretność tylko po prostu uciekł, słyszałem jak zbiegał po schodach. - odpowiedziałem natychmiast.
- Co tu się dzieje? - usłyszałem i odwróciłem się. natychmiast się uśmiechnąłem. Na ostatnim stopniu stał Tom trąc zaspane oczy.
- To pański brat? - zapytał któryś facet.
- Tak, to jest Tom, mój bliźniak. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Bill, co się dzieje? - zapytał już bardziej trzeźwo podchodząc do mnie. - Co tu robia policjanci? - wiedziałem o czym myślał. Ale uspokoiłem go od razu.
- Ktoś buszował pod naszymi drzwiami. Włączyłem alarm. - spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
- Pewnie jakiś psychol. - stwierdził Tom. - Pełno takich ugania się za nami. - powiedział otaczając mnie ramieniem.
- Pański brat przestraszył sie, ale ma łeb na karku. Zamykajcie się zawsze na noc, zrobiło sie niebezpiecznie. Popytamy jeszcze jutro waszych sąsiadów czy może ktoś coś słyszał, cos widział. Tym czasem, dobranoc. Będziemy w kontakcie.
- Dobranoc. - odpowiedzieliśmy jednocześnie. Gdy zamknęli za sobą drzwi natychmiast do nich podszedłem i zakluczyłem oba zamki na koniec zasuwając zasuwę od środka. Dopiero wtedy poczułem się znowu względnie bezpieczny.
- Billy, skarbie, dlaczego mnie nie obudziłeś? - Tom natychmiast znalazł się obok mnie. Pogładził mnie po włosach i ramionach, a na końcu przytulił. Teraz wiedziałem na pewno że nic mi nie grozi.
- Tak słodko spałes, z resztą zszedłem na dół nie dlatego, że coś mi się wydawało tylko nie mogłem spać i chciałem zrobić sobie herbaty. I wtedy to usłyszałem. - powiedziałem cisnąc się do niego.
- Co usłyszałes, skarbie, opowiedz mi wszystko.
- usłyszałem szelest, nie głośny, ale wiedziałem, że nie dochodzi z mieszkania tylko z klatki schodowej. W pierw myślałem, że to cos na dworze może albo że mi sie zdaje, ale potem znowu to usłyszalem i sie przestraszyłem. Wyszedłem na korytarz i wciąz było to słychać. Na klatce było ciemno, nie było swiatełka w wizjerze, więc nawet nie podchodziłem do drzwi bo i tak nic bym nie zobaczył. Potem zmusiłem się i włączyłem ten alarm. Po kilku minutach przyjechali oni a on uciekł. Ale facet mi powiedział, że nie widzieli, żeby wychodził z naszej klatki. - to mnie zaniepokoiło.
- Przeszedł piwnicą. I wyszedł innym wyjściem. - podsunął mi brat. To byłoby logiczne. Ale ja wciąż byłem przestraszony i wyobraźnia podsuwała mi coś innego.
- Tak, możliwe... Ale przecież mamy windę w bloku, jeśli on schował się na te kilka chwil w windzie? - spojrzałem na niego. Dostrzegł przerażenie w moich oczach i pocałował mnie delikatnie.
- Billy, nie zasnę już dzisiaj na pewno, więc nie bój się. Nikt cię nie skrzywdzi, dopilnuje tego. Nikt nie wtargnie do tego mieszkania, bo sam zaryglowałes drzwi, a jeśli będzie znów buszował pod drzwiami, znowu ich wezwiemy. Powinieneś od razu mnie obudzić, kochanie.
- Wiem. - westchnąłem. - Ale ja cię znam, Tommy, od razu wyleciałbyś na zewnątrz. A cholera wie co to był za gościu. I co by mógł zrobić. Kiedy czekałem aż przyjadą glizy, myślałem, że zaraz zacznie napieprzać w drzwi siekierą albo seriami z karabinu. - mruknąłem. Tom zaśmiał sie cicho.
- Oglądasz za dużo horrorów, kotku. - pogładził mnie po policzku. Uśmiechnąłem sie delikatnie.
- A ty nie zauważyłes niczego ostatnio? Niczego dziwnego? - zapytałem go poważnym tonem.
- Nie. Raczej nie. - powiedział zastanawiając się. - nie przypominam sobie nic, co byłoby co najmniej dziwne. Ale dajmy już temu spokój na dzisiaj. Pogadamy o tym jutro, teraz chodźmy spać, skarbie.
Zgodziłem się i poszlismy razem na górę. W sypialni sam pozbawił mnie szlafroku i ułożyliśmy sie wygodnie w łózku. Wciąż nie mogłem zasnąć, z resztą teraz to już totalnie niemożliwe po tych wrażeniach. Wciąż nasłuchiwałem czy nie dochodzą mnie jakies podejrzane odgłosy.
- Billy, nie bój się. - usłyszałem.
- Nie boję się.
- Drżysz.
- To nic. - zapewniałem go. W rzeczywistości jednak wciąz ogarniał mnie nie pokój. Bałem się że znów coś się stanie tej nocy.
- Billy, słońce, ja na pewno nie bedę spał, możesz być spokojny i zamknąć oczka.
- Myślisz, że ja zasnę? - spojrzałem na niego. Przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Westchnąłem. - Jestem tym kompletnie zaskoczony, Tom, jak długo tu mieszkam, za nim jeszcze się pojawiłes, przez te kilka miesięcy nic takiego mi sie nie przytrafiło. Zawsze zamykałem drzwi na wszystkie zamki, ale to tak dla zasady. Nie myślałem, że kiedyś wydarzy się coś takiego. W Hamburgu też nas to nie spotkało.
- No cóż, no. - odezwał się znów. - Mamy nie tylko prawdziwych wiernych fanów, mamy też takich, którzy sa po prostu wariatami. Może grzebał nie udolnie przy zamkach, może chciał wejść z nami pogadać, nie wiem. Ale gdybyśmy nie okazali mu zainteresowania, pewnie by się zdenerwował. Nie martw sie Bill, wątpię, żeby wrócił.
- Ech, mam nadzieję, że masz rację. - powiedziałem i ucichliśmy. Udało mi się trochę przysnąć, kiedy się przebudziłem, Tom nadal głaskał mnie po włosach. Uśmiechnąłem się. Naprawdę nie spał.
Udało mi sie zasnąć i obudziłem sie około godziny dziewiątej rano. Bylo jasno, nie czułem już strachu. Zszedłem w podskokach na dół w samych gaciach, ładnie pachniało. Tom pewnie robił śniadanie.
- Dzięn dobry! - powiedziałem tuląc sie do niego od tyłu i zaglądając co robi.
- Dzien dobry. - odpowiedział z uśmiechem. - I jak?
- Z czym? - zapytałem z szerokim usmiechem. Zmierzył mnie natarczywym spojrzeniem. Uśmiechał sie przy tym.
- Już strach minął? - zapytał przyciagając mnie do siebie i zaczął ugniatać moje pośladki. Zarzuciłem mu ręce na szyje z uśmiechem.
- Pewnie. Nikt nikogo nie będzie napadał w biały dzień! - obaj się zaśmialiśmy. W następnej chwili już całowalismy się namiętnie. czułem jak delikatnie gładzi moją skórę i zaciska palce na tyłku. W pewnym momencie wsunął mi ręce w majtki i zaczał masować pośladki. Zamruczałem cicho. - Naprawdę nie spałeś. - szepnąłem cicho. Uśmiechnał się leciutko.
- Przecież obiecałem. - przypomniał mi.
- Kocham cię. - szepnąłem znów przylegając do niego całym ciałem. Wspinałem sie na palce stóp, byłem od niego nieco niższy, ale nie za wiele. Stojąc jednak na boso różniło nas dobre kilka centymetrów.
Przycisnął mnie mocno do siebie i wtulił twarz w moją szyję.
- Ja ciebie też, braciszku. - usłyszałem. Spojrzeliśmy na siebie.
- Ale ja ciebie kocham bardziej niż...
- Wiem o tym i ja ciebie też kocham tak samo. Ale nie zapomniałem o więzach krwi. Nie stanowi to jednak dla mnie najmniejszego problemu. - zakomunikował mi.
- Dla mnie też nie. - przyznałem. - Ale kiedy powiedziałem, że cie kocham, odpowiedziales tak...
- Odpowiedziałem 'ja ciebie też, braciszku', bo taka jest prawda. Kocham cię do szaleństwa i ten którego tak kocham jest moim bratem. Pieprzę się nocami z bliźniakiem, ale w niczym mi to nie przeszkadza, wręcz jeszcze bardziej podnieca. - wstąpiło we mnie takie cudowne uczucie, takie ciepło rozlewające się po całym ciele. Przytuliliśmy sie do siebie mocno, westchnąłem z ulgą. Byłem spokojny.
Tom dalej przygotowywał śniadanie, a ja poszedłem zobaczyć czy przyszła jakaś poczta. Leżał na ziemi malutki stosik. Coś z banku, coś z wytwórni, jakies reklamy... i coś bez adresu. Otworzyłem to natychmiast tak jak stałem. Na kopercie było tylko moje imię. Rozłozyłem kartkę i oczy wyszły mi na wierzch. To był krótki list posklejany z literek powycinanych  różnego typu gazet. Mniejsze, większe, nawet znaki interpunkcyjne były naklejone.

'WIEM CO ROBICIE NOCAMI OD JAKIEGOŚ CZASU. JEŚLI CHCESZ, ABY TWÓJ BRACISZEK POZOSTAŁ W JEDNYM KAWAŁECZKU, ODDASZ MI 10 000 MLN EURO. TO JEDEN WARUNEK. DRUGI, ODEŚLESZ GO Z POWROTEM. NIEWAŻNE GDZIE, CZY LA CZY HAMBURG. ROZSTANIECIE SIE, INACZEJ BEDE ZMUSZONY COS Z TYM ZROBIC. PAMIETAJ, ZE CAŁY CZAS CIĘ OBSERWUJĘ. NIE UMKNIESZ MI, KAULITZ. TWÓJ BRACISZEK RÓWNIEŻ. STRESZCZAJ SIĘ. MASZ TU NR KONTA (nie będę tu nic wpisywała xD aut.) MASZ TYDZIEŃ, JESLI PRZELEW NIE DOJDZIE, JESTES UGOTOWANY. ZEBY POZBYĆ SIĘ BLIŹNIAKA CHYBA NIE BĘDZIESZ POTRZEBOWAŁ WIĘCEJ CZASU. 
POZDROWIENIA I CZEKAM NA SWOJE PIENIĄDZE. '

Coś podeszło mi do gardła. Nie wierzyłem w to co miałem przed oczami. Kasa to jeszcze, moge oddać im tą zasraną forsę, ale... Mam zerwać z Tommym? Kim jest ten, który to wymyślił? Nie zrobię tego, nigdy! Jestem od niego uzależniony... I ten facet pewnie dobrze o tym wie, dlatego tak to wymyślił. Daje mi dwa warunki na to, że mój brat będzie bezpieczny. Mam mu zapłacić 10 000  euro w ciągu siedmiu dni. Drugi warunek jest taki, że w tym samym czasie rozstanę się z Tomem. Na samą myśl moje serce zdawało się byc rozszarpywane! jak niby miałbym to zrobić? Nie dałbym rady zachować pokerowej twarzy, rozryczałbym mu się a wtedy on już by wszystko ze mnie wycisnął. A może to jakies jaja? A to co działo sie dzisiaj w nocy? Może to ma jakiś związek?
- Bill, idziesz jeść? Jesteś taki chudy, że jeszcze trochę i bez cegieł się nie obejdzie! - usłyszałem troskliwy głos Tommiego. łzy napłynęły mi do oczu.
- Już idę, skarbie! - odkrzyknąłem możliwie najnormalniej.
Spojrzałem jeszcze raz na treść listu. Wiedziałem, że jeśli mam ochronić ukochanego to zrobię wszystko. Nawet jeśli będzie to równoznaczne z wyrwaniem serca sobie samemu.

24 września 2013

6. Zbyt pięne by mogło być prawdziwe.

Bill

Gdy wróciłem do domu byłem całkowicie skołowany. Niby powinienem się cieszyć, że Tom najwidoczniej jest mną zainteresowany i przecież jeszcze nie dawno śmiałem się jak głupi do sera kiedy dotknał mnie w moim pokoju. Teraz jednak już nie jestem taki pewien czy mam sie z czego cieszyć. Każda dziewczyna na moim miejscu skakałaby z radości. Ale zbyt wielu ludzi mnie zawiodło bym mógł tak po prostu... Nie umiem w to do końca uwierzyć. Mam wrażenie, że on chce się zabawić moim kosztem. A ja dałem mu teraz przewagę nad sobą, bo pozwoliłem mu się całowac. Teraz wie, że coś jest na rzeczy i będzie się dobrze bawił. Nie mogłem na to pozwolić, by ktoś znów zrównał mnie z błotem. Postanowiłem wyprowadzić go z 'błędu' i uświadomić, że to był tylko impuls. Nic nieznaczący, ani dla mnie ani dla niego. Nastawiałem się psychicznie by nie dać mu się zbałamucić.
Chociaż naprawdę mi sie podobał i czułem do niego miętę to wiedziałem, że jeśli na to pójdę, czeka mnie tylko cierpienie. Nie ma ludzi, którym moge zaufać. Przynajmniej nie ma takich, którym JA moge zaufac. Może inni mają to szczęście, że otaczają ich osoby, które skoczyłyby za nimi w ogień, ale dla mnie nikt by tego nie zrobił. Nie ma nikogo takiego. Tylko rodzicom moge ufac. I swojemu psu.
Z jednej strony bardzo chciałem w to dalej brnąć, spotykać się z nim i obściskiwać, ale starałem się słuchać rozumu, nie serca. Głos serca nigdy nie przyniósł mi niczego dobrego. Postanowiłem więc tym razem postawic na rozsądek. Uzgodniłem sam ze soba, że bedę spotykac się z nim tylko w te soboty, żeby tłumaczyć mu tą chemię. Taka namiastka. Będę mógł spędzic z nim troszeczkę czasu. Ale nic po za tym. Postanowiłem i już. Nie dam się skrzywdzic. Po za tym w ten sposób chyba będzie mniej bolało kiedy przyzna mi rację.
Tak więc nadeszła ta sobota. Od samego rana chodziłem podenerwowany. Z jednej strony stresowałem się jego wizytą samą w sobie, a z drugiej byłem bardzo ciekaw czy nauczył sie tych zasranych wzorów które mu napisalem. I czy odda mi tą książkę, która mi pozyczyłem łaskawie. Za pięć trzecia popołudniu usłyszałem dzwonek. Natychmiast zleciałem na dół.
- Nie, nie, mamo! To kolega z klasy. - uprzedziłem matkę i sam otworzyłem drzwi. Stał przede mną i uśmiechał sie do mnie ładnie. Mierzyłem go zachłannym wzrokiem. Miał na sobie jak zwykle szeroką bluzkę i spodnie. Frota na nadgarstku, bandana i czapka z daszkiem przekrzywiona lekko na bok. I ten kolczyk w wardze...
- Cześć. - usłyszałem jego melodyjny głos. Otrząsnąłem się nieco natychmiast i wpuściłem go do środka. Cały czas się uśmiechał i malo mi się to podobało. Bez przerwy powtarzałem sobie w myślach, że nie moge dać mu się podejść w żaden sposób. Dla odciągnięcia myśli od niego zaczałem sobie powtarzac materiał, który miałem mu dzisiaj tłumaczyć.
Zamknęlismy się u mnie w pokoju. Nikt nam nie przeszkadzał, wiedziałem, że nie będę tutaj włazic.No chyba tylko, że pies, który już kręcił się nam pod nogami.
- Hej, wynocha! - powiedziała delikatnie wypychając pieska za drzwi. - Idź na miejsce, póxniej się z toba pobawię. No już!
Tom stał na środku pokoju i przyglądał się mi z usmiechem jak próbuję pozbyc się zwierzaka. który był bardzo sprytny i nie dawał się wykopać. Za każdym razem udało się jej, bo to suka, jakoś wślizgnąć z powrotem do środka.
- Kurwa. - zakląłem pod nosem patrząc na psa, który teraz zajął uwagę Toma. Zaczął się z nia wygłupiać, usiadł na podłodze i z cichym smiechem prowokował ja do tego, zeby na niego skakała. Miała zaledwie dwa lata, uwielbiała zabawy, więc od razu przypadło jej to do gustu. - Dobra, koniec tego dobrego. - powiedziałem przerywając zabawę. Wziąłem psa na rece i wyniosłem go na korytarz na schody i puściłem. Stamtąd zeszła już dalej sama. Zamknąłem za soba drzwi.
- Masz fajnego pieska! Czemu nie widziałem go wczesniej? - zapytał natychmiast Tom.
- Bo mama zamknęła ją ze soba w salonie, żeby nie drapała mi w drzwi. - odpowiedziałem wymijająco mijając go i siadając przy biurku. Zacząłem rozkładać ksiązki i zeszyty. Spojrzałem na niego.
- No na co czekasz? Siadaj. - usiadł. Ale cały czas sie na mnie gapił.
- No dobra... - powiedział po kilku minutach i odwróciłem sie do niego przodem. - Nauczyłeś się wzorów? - byłem tego bardzo ciekaw...
- Noo... - zaczyna się bardzo ciekawie.
- Co 'noo'? - przedrzexniłem go.
- No, bo nie miałem za bardzo czasu i tego... no wiesz, przeczytałem to kilka razy i... - moja mina musiała być wymowna bo w końcu się zamknął.
- Masz ze soba ta kartkę? - chciałem dodać jeszcze słowo 'chociaż' ale się powstrzymałem. Byłem pewny, że jej nie wziął. Pewnie uznał za pewnik że jeszcze raz je mu napisze.
- Nie. - odpowiedział z głupią miną. Nastała chwila ciszy w której nie robiłem nic innego jak tylko na niego patrzyłem. Nie podziwiałem go, o nie. Wymyślałem raczej sposób w który go wykastruję.
- To po co ty tu przyszedłes? Posiedzieć? - zacząłem dość spokojnie. Zrobił jeszcze głupszą minę. - Słuchaj, człowieku, ja mam o wiele ciekawsze zajęcia niż ślęczenie z toba. Skoro już chciałes tu przychodzić, żebym ci to wszystko tłumaczył to mógłbyś chyba dać z siebie te odrobinę wysiłku i, już nie mówiąc o tym, żebyś sie nauczył tych wzorów, bo to chyba graniczy z cudem, to chociaż przyniósł tą zasraną kartkę. Tej ksiązki, która ci porzyczyłem też nie masz ze soba, nie? - jego mina była wymowna. - Nic nie mów. Widać. - uciąłem poprawiając się na krześle. Już ja mu udzielę korepetycji dzisiaj. Skoro jest taki leniwy, że nie chciało mu się nawet od czasu do czasu popatrzeć na ta kartkę, to już ja mu urządzę sesję.
Przyglądał mi się nie pewnie, kiedy wyciągnąłem kolejną czystą kartkę i znów zacząłem cos szybko pisac. Po chwili podałem mu ponownie ta sama liste wzorów. Uśmiechnął sie do mnie. Bynajmniej ja nie odwzajemniłem sie tym samym. Co zauwazył bo spojrzał na mnie znów nie pewnie i z powrotem przeniósł wzrok na kartkę. Założyłem ręce na piersi i noge na nogę opierając sie o oparcie krzesła. Westchnąłem.
- To co będziemy dzisiaj przerabiać? - zapytał znów z tym samym usmiechem. Ja nadal nie zaszczyciłem go tym samym.
- Nic. - odpowiedziałem krótko. Zmarszczył czoło.
- Jak to nic?
- Normalnie. - znów tak samo krótko. I chyba nadal nie zrozumiał. - Ja będę sobie tu siedział gdzie siedzę, a ty, mój drogi kolego, usiądziesz sobie na łózku i będziesz się uczył wzorów. - wyjasniłem mu. Wywalił na mnie gały.
- Co?
- To co słyszałeś.
- Ale przeciez możesz ćwiczyć ze mną te reakcje tak jak teraz... Będe tylko zerkał na kartkę, a resztę będe robił sam...
- Ty nawet nie wiesz co to są substraty, a co produkty. - powiedziałem kąśliwie. - Po za tym, na sprawdzianie, który masz za DWA TYGODNIE też będziesz zerkał na kartkę? Powodzenia przy zdawaniu.
- Tylko dwa tygodnie?!
- A coś ty myślał - powiedziałem dając teraz upust swojej irytacji. - że ktoś będzie za toba czekał? Nikogo to nie obchodzi czy ty zdasz. To twój interes, Tom. To ty masz się uczyć i łazić za nauczycielem, żeby łaskawie ci pozwolił napisać ten sprawdzian, który napisałem na taką pałę, że gorszego dna od ciebie to nie ma. Myślałes, że będę robił wszystko za ciebie? To ty masz wbić sobie to do łba. Ja już mam to opanowane. Więc zasuwaj na wyro z kartką uczyć się! Skoro nie uznałes za stosowne nauczyć się tego wcześniej. - powiedziałem wskazując mu swoje łózko. Podniósł sie z krzesła i walną sie na nie. - Powiedziałem, że masz na niego usiąśc, a nie się na nim rozłozyć!
- Daj sposkój, Bill, przecież się uczę, nie? - prychnąłem ale już nic nie mówiłem.
Siedziałem tak przez chwilę i stwierdziłem, że dam mu 30 minut. Potem sprawdzę co zdążył zapamiętać. Czy cokolwiek zapamiętał.
Wstałem i wyciągnąłem małą kosmetyczkę. Postawiłem ją na biurku i wyciagnąłem z niej zmywacz do paznokci i szary dla odmiany lakier. Czarny już mi się nieco znudził. Miałem tam też waciki i zacząłem zmywać lakier.
- Bill, przestan tym smrodzić! - usłyszałem ledwo zdązył odkręcić buteleczkę. Spojrzałem na niego wilkiem.
- Zamknij się, nierobie, i ucz się! - prychnął i wsadził nos z powrotem w kartkę. Miętosił ją we wszystkie strony, aż chciało mi się czasami smiać.
Kiedy już pozbyłem się czarnego lakieru ze wszystkich paznokci, odkręciłem buteleczkę z szarym lakierem. Zaczałem malować kolejno palce. Kiedy miałem już pomalowane obie ręce zerknąłem na zegarek. Minęło pół godziny.
- No, dawaj mi teraz ta kartkę. - powiedziałem wachlując rękami. Podszedł do mnie z zakręconą miną i położył mi ją przed nosem. - Dobrze. Wzór kwasu solnego. - powiedziałem od niechcenia. - Spadaj na łózko! - warknąłem, kiedy spostrzegłem, że zagląda mi do kartki. Usiadł i powiedział:
- HCL, panie profesorze.
- Dobrze. Kwas siarkowy IV? - podał prawidłową nazwę. - Ok. Kwas... hm... węglowy?
- H2CO3.
- Dobrze, kwas... emm... siarkowy?
- Już mówiłem. - burknął.
- Mówiłeś jeden, są dwa. - powiedziałem spokojnie oglądając paznokcie. Powiedział, chociaż trochę pokręcił. W ciągu kilku minut odpytałem go wszystkiego. Zapomniał tylko dwóch czy trzech.
- I co, stało ci się coś od tego? - powiedziałem wyciągając nową czystą kartkę. - Siadaj tutaj. - usiadł.
- Mówiłem ci przecież, że nie miałem zbytnio czasu...
- Przyznaj się lepiej, że zwyczajnie ci się nie chciało. - uciąłem. - Teraz powiedz mi jak przebiega reakcja tworzenia soli z kwasów. - zrobił wielkie oczy.
- Kazałeś mi sie uczyć tylko wzorów... - złapałem się za głowe.
- Debilu jeden, tak, kurwa, kazałem ci się uczyć wzorów, bo bez tego lipa, ale żeby napisac reakcję, musisz znac też chyba jej przebieg, tak czy nie?! - fuknąłem na niego. - Ty naprawdę jestes aż taki tępy? Wszystko obracasz tak, żeby tylko nogi i dupa miały spokój! - obraził się. Sapnąłem zły. - Jak tak dalej pójdzie, nie zdasz nawet gdybym miał cały rok na tłumaczenie ci tego! - warknąłem i zacząłem znowu pisać jakąś reakcję.
- Taki mądry jesteś? - w tym momencie mnie zaatakował.
Wyskoczył z krzesła w moją stronę i przygwoździł mnie na krześle do sciany. Nie miałem jak uciec. Stykalismy się prawie że nosami. - Dwa dni temu nie byłeś aż taki gadatliwy. - zauważył. - Wręcz przeciwnie, tego swojego ostrego języczka urzywałes do czegoś zupełnie innego... bardzo przyjemnego... - powiedział zbliżając się do mnie jeszcze bardziej i muskając moje usta swoimi. Serce waliło mi w piersi jak młotem. Wbijałem w niego oczy, nie mogłem się ruszyć. Zaskoczył mnie totalnie, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Zacząłem gorączkowo sobie w głowie powtarzać, że coś sobie obiecałem, że nie dam mu się podejść, i chciałem dotrzymać tego postanowienia. Ale nie umiałem się ruszyć.
A on... jedną reką gładził moje udo od zewnątrz, drugą podtrzymuwał sie nade mną na krzesle. Ja siedziałem je wcisnięty w nie cały i patrzylem mu w oczy.
- Raczej nikt nie będzie nam przeszkadzał... - szepnąl, a potem... aż westchnąłem mimowolnie kiedy przywarł do moich ust. Zacisnął delikatnie dłon na mojej nodze i zaczął torowac sobie droge językiem do wnetrza moich ust. Oprzytomniałem odrobinę, chociaż mózg odmawiał mi posłuszeństwa. Zaczałem go odpychac, odwracac głowę, burczeć coś pod nosem. Prawie na mnie wlazł, wciskając mnie jeszcze bardziej w obrotowe krzesło i chwytająć mnie za szyję. Nie mogłem się już od niego odwracac. Mogłem tylko zapierac sie o niego rekami, ale problem był taki, że był ode mnie silniejszy, a ja chyba nie wkładałem w to całej swojej siły. Po częsci byłem przerażony, a po części tez podobało mi się to. Ale nie chciałem tego, to znaczy chciałem, ale wciąż powtarzałem sobie, że nie moge sobie na to pozwalać.
kiedy zauwazył z jakim zapałem mu się wyrywam spojrzał na mnie.
- Co, maleńki...? - odezwał się tak zmysłowym głosem, że az zastyglem. - Tak lepiej... - mruknął znów i.... i...
- Mmm! - jęknąłem przez zaciśnięte usta, które zakrył mi dłonią. Wbiłem palce w poręcze krzesła. Co za zbok! Oderwał druga swoją rekę od mojej nogi i zaczął nia ugniatać moje krocze przez materiał spodni. To było cos boskiego, być pieszczonym przez chłopaka, który podoba ci się na zabój. Był delikatny, w żadnym wypadku agresywny czy gwałtowny. Błądził ustami po mojej szyi zakrywając mi usta ręka, abym przypadkiem nie krzyknął, a druga wciąz ugniatał moje krocze. Zacisnąłem powieki. Zacząłem się szamotać, za wszelką cene chciałem wygrać ze swoim sercem, które kazało mi siedziec cicho i brać przyjemność.
- Uspokój się... - mruknął znów tym samym głosem. Znieruchomiałem. - Przeciez wiem, że tego chcesz... Podoba ci sie to, prawda? - spojrzałem mu w oczy. Oddychalem łapczywie przez nos. Bałem sie, ze zaraz ktoś wejdzie do pokoju. A może powinien?
W następnej chwili zaczałem naprawdę panikowac. Zaczął rozpinać mi rozporek! Szybko uporał sie jedną ręka z paskiem, a potem utorował sobie resztę drogi. Nie odsłonił mnie jeszcze, ale wsunął mi dłoń w spodnie i pieścił przez bokserki. Znów zamknąłem oczy. Teraz to uczucie było jeszcze intensywniejsze. Myślałem, że zwariuję. Ulokował sie między moimi nogami tak, że nie mogłem ich złączyć i tym samym utrudnić mu poczynań. Zaczął desperacko się bronić. Drapałem go, buczałem coś pod nosem, próbowałem kopnąć, ale to nic nie dawało. W pewnej chwili westchnął i odsunął rękę od moich ust, nie zdążyłem jednak wrzasnąć. Zatkał mi usta swoimi. Obiema rękami skrępował moje, potem złapał moje dwie w swoją jedną i przycisnął do sciany nad głową. Nie bolało mnie to, ale uścisk był na tyle silny, że nie mogłem sie wyswobodzić. Znów poczułem rękę na sobie. I jego język w swoich ustach. Po chwili byłem już na przegranej pozycji. Moje ciało bezbłędnie dawało znaki, o tym co czuję. Mój członek stwardniał i stał sztywno w majtkach. Przeszkadzał mi teraz mocno ich materiał. Przestałem się szamotać, wiercić, cokolwiek, bo i tak wiedziałem, że już nie wygram. Rozsunąłem jeszcze szerzej nogi, a on odslonił mnie całkowicie. Złapał go w rękę. Jęknąłem głucho. Zaczął poruszać nią na nim bardzo powoli, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Uwielbiałem szybka jazdę, tym ślimaczym tempem mnie zamęczy. Po chwili jednak przyspieszył. Bylo lepiej ale jeszcze nie tak jak ja to lubiłem robić. Wypręzyłem delikatnie biodra w jego stronę. Może sie domyśli i jeszcze przyspieszy. Ale nie zrobił tego. Odwróciłem głowe na bok i wyjąkałem coś. Odsunąłem się na moment.
- Co, maleńki? - znów zadał to pytanie tym samym głosem. Tylko teraz było słychac w nim cos jeszcze... jakąś blogość, czułość...
- Guzdrzesz się, Tom. - wydyszałem patrząc mu prosto w oczy. Wywalił na mnie znowu gały. - Puść mnie to pokażę ci jak lubię... - poprosiłem. Popatrzył na mnie uważnie przez moment i poluźnił uścisk na rękach. Wyswobodziłem prawą rękę i zacisnąłem palce na jego dłoni, w której wciąz trzymał mojego penisa. - Szybko, Tom... Jak najszybciej... - wyszeptałem patrząc teraz na nasze ręce splecione na moim kutasie.
Poruszałem szybko jego reka na sobie, i po kilku chwilach załapał rytm ale nie puściłem go. Świadomośc tego, że on mnie masturbuje, a ja mu w tym pomagam, była niesłychanie podniecająca. Przykro mi, hormony wygrały.
Moje usta utworzyły idealne wręcz 'o'. Odchyliłem głowe do tyłu przymykając oczy i po kilku sekundach wygiąłem ciało w łuk. Umiałem się kontrolowac tak żeby nie krzyknąć, choć to było trudne. Zwłaszcza teraz. Ale udało mi się. Nie jęczałem ani nie pokrzykiwałem tylko wzdychałem głośno kiedy tryskałem na nasze ręce.
- Och... - wyrwało mi się cichutko na samym końcu. Opadłem na krzesle wykończony. Dawno nie czułem się tak wypompowany waleniem sobie. Czułem błogostan, całkiem rozluxniony, dyszałem chcąc nabrać jak najwięcej powietrza.
- Przepraszam... - usłyszałem cichy przerażony szept. Otworzyłem oczy i spojrzałem na jego twarz. Był zszokowany tym co się stało. To chyba ja powinienem być. Ogarnąłem się, zapinając spodnie.
- Przestań... - powiedziałem. - Nic się nie stało.
- Nic się nie stało?! Zgłupiałeś?! - krzyknął cicho. -Zmolestowałem cię i zgwałciłem! A ty mówisz NIC SIE NIE STAŁO?!
- Tom, opanuj się. - powiedziałem patrząc na niego z politowaniem. - Nie zmolestowałeś mnie ani tym bardziej nie zgwałciłeś. Zrobiłeś mi dobrze, a ja jestem z tego powodu bardzo zadowolony. - powiedziałem mu chcąc go jakoś uspokoić. Z resztą to była prawda.
- Jasne. Wyrywanie się i jęczenie z przerażenia to oznaki zadowolenia? - parsknął histerycznym smiechem.
- Tom, prosze cie. To chyba logiczne, że sie wyrywałem, bo nie chciałem sobie na to pozwolić. - powiedziałem wstając i przechodząc obok niego w stronę łóżka. Położyłem sie na nie. - Ale w końcu musiałem pozwolić rządzić swojemu ciału. - popatrzył na mnie przez chwilę.
- Bill...
- O nic się nie martw. To cię do niczego nie zoobowiązuje. - powiedziałem chociaż chciałem żeby właśnie tak było. Żeby to go do czegoś zoobowiązywało.
I wtedy zrobił cos przez co poczułem, że to nie było tylko szczęsliwe ziarno slepej kurze. Podszedł do mnie do łózka i chwycił moją twarz w dlonie patrząc mi w oczy. A  w jego oczach widac było znów tą czułość. Pocałował mnie delikatnie raz, a potem przywarł mocno do moich warg.
- Naprawdę chciałbym się z toba chociaz zaprzyjaźnić... - co miało znaczyc to 'chociaż'...? Spojrzałem na niego lekko zaskoczony. A potem odwrócił się i wyszedł szepcząc coś na do widzenia.
Opadłem na łóżku całkiem ogłupiały. W pale sie nie mieści. Ale przynajmniej udało mi sie wbić mu te zasrane wzory do tego jego łba. Pełnego zbereźności. Nic dziwnego, że nic innego mu się już tam nie mieści.

19 września 2013

5. Motylki w brzuchu.

Tom

Nie wiem co mi się stało, chyba gdzieś po drodze do niego sprzedałem mózg. Od kiedy to interesują mnie faceci, ja sie pytam? Od kiedy? W życiu bym się tego po sobie nie spodziewał. No, wszystkiego, że zostanę szefem mafii antyrządowej, gangu narkotykowego, ale nigdy bym nie przypuszczał, że zainteresuję się takim Billem Kaulitzem! Może to dlatego, że z wierzchu wygląda jak całkiem niezła laska? Ale przecież tą laską nie jest! A ja za każdym razem gdy o nim myślę muszę ściagać spodnie i biegiem do kibla!
Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle się masturbowałem. To zaczyna mnie przerażać. Lubię nawet tego gościa, nie jest taki zły jak mówią wszyscy. Ale żeby aż tak? Nie mogłem się po prostu doczekać następnej wizyty u niego! Jedyny mankament w tym wszystkim to to, że miałem go odwiedzić dopiero za tydzień. Kiedy zapytałem dlaczego dopiero za tydzień, odpowiedział, że w tygodniu to on sam się uczy, a na pseudokorepetycje dla bezmózgowców może poświęcić swój czas wolny w sobotę. Ten bezmózgowiec to niby ja? Już ja mu pokażę! Już ja mu umilę czas w tę sobotę.
Ani myślałem uczyć się tych głupich wzorów. Będzie się ze mna trochę męczył, ale warto, żeby posiedzieć z nim trochę sam na sam i popatrzeć jak się wkurza. Wygląda wtedy naprawdę uroczo...
Czuję w mojej głowie gigantyczną czarną dziurę, która już dawno wysiorbała mój mózg.
Na szczęscie miałem jako takie pocieszenie. Siedziałem z nim zawsze w jedne ławce i mogłem sobie na niego popatrzeć. Ale z drugiej strony poczułem niepokój. Przestały mnie rajcować dziewczyny. Nawet te z wielkimi donicami, a jest takich ładnych kilka w tej szkole. Całkowicie byłem pochłonięty przez fascynację Kaulitzem. Uśmiechałem się pod nosem, kiedy za każdym razem gdy spostrzegł się, że mu się przyglądam płoną takimi rumieńcami, że nie powstydziłaby się ich żadna dziewica. Takie rozkoszne jasnoróżowe połacie na jego bladych policzkach. Aż miałem ochotę wyciągnąć rękę i pogładzić go po nich. Wtedy dopiero spaliłby buraka. Haha, bedę musiał to sprawdzić przy najbliższej okazji. Która nadarzyła się dość szybko.
Gościara od geografii zauważyła, że w klasie nie ma potrzebnej nam na dzisiejsze lekcje mapy. Jako że siedzieliśmy najbliżej niej kazała nam iść do innej sali przynieść ją. Tak więc zebraliśmy się z krzeseł i wyszliśmy z klasy. Billy szedł kilka kroków przede mną tak jakby nie chciał znów spotkać się z moimi rękami. Uśmiechałem się chytrze pod nosem.
Wchodząc do wyznaczonej klasy spostrzegliśmy, że jest pusta, nikt nie miał tut teraz lekcji. Pewnie było tak zawsze. Jeden nauczyciel danego przedmiotu na wszystkie klasy. Przeszliśmy między rzędami ławek na sam tył, Bill pierwszy zaczął szperać za mapą na stojaku. Przyłączyłem sie szybko do niego.
- Co właściwie robi twój tata, że odsypia nocki? - zapytałem niby od niechcenia, aby nawiązać jakąś rozmowę. Bill spojrzał na mnie ukradkiem.
- Pracuje w dużej firmie. - zaczął cicho. - Akurat mają do opracowania duży projekt, muszą zostawać do późna ale najcześciej całą noc. - zakończył. Zastanowiłem się. To malutka wieś to Loitsche. Gdzie tutaj miejsce na taką firmę?
- W Loitsche? - zachichotałem. Spojrzał na mnie z wyrzutem, przestałem się uśmiechać.
- Nie, nie w Loitsche. - powiedział znów tym samym cichym głosem. - W Magdeburgu mają oddział tej firmy i tam pracuje mój tata. - dokończył.
- Aha. - pokiwałem głową. - Zawsze mieszkałeś tutaj? - zagadnąłem znów. Znów na mnie zerknął.
- Nie. - powiedział po chwili wciąż tym cichym głosem. Czekałem na ciąg dalszy, ale on nie nadchodził.
- A gdzie? - znów zadałem pytanie. Czy oprócz wiadomości naukowych niczego nie można z niego wyciągnąć? Odwrócił się ode mnie grzebiąc cały czas w mapach.
- W Magdeburgu. - usłyszałem w końcu.
- Dlaczego się stamtąd wyprowadziłeś? - kolejne pytanie. Byłem co raz bardziej zainteresowany.
- Nie za dużo tych pytań? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Wzruszyłem lekko ramionami.
- Po prostu. Chciałem sie tylko czegoś o tobie dowiedzieć.
- No to dowiedziałeś się o mnie czegoś. - przytaknął. Zrobiłem minę widząc, że nadal jest ode mnie odwrócony. Nie namyślając się długo niby przypadkiem przechodząc obok niego na dygi koniec stojaka przejechałem dłonią po jego pośladku. Natychmiast podskoczył w miejscu i gapił się na mnie przez moment z szeroko otwartymi oczami. Ja niby nie wiedząc o co mu chodzi spojrzałem na niego.
- Co?
- Dotknąłeś mnie. - powiedział tak, jakbym był pierwszą osobą, która to zrobiła.
- Słucham? - udałem głupiego.
- Nie rób ze mnie debila, Tom, złapałeś mnie za tyłek. - wytknął mi grożąc mi palcem, który niemal dotykał moich ust. Spojrzałem na jego rękę a on natychmiast ja zabrał.
- Zdawało ci się. - powiedziałem wymijająco, ale usilnie powstrzymywałem sie od uśmiechu. Usłyszałem za sobą ciche prychnięcie. Odwróciłem się i spojrzałem na niego.
- Wczoraj też mi się wydawało? - powiedział na powrót cichym głosem. Podobał mi się ten głos.
- Nie wiem o co ci chodzi. - postanowiłem go trochę podrażnić. Znów usłyszałem jak prychnął, tym razem głośniej.
- No tak, pewnie. Lepiej udawać. Co, spodobał ci się facet i nie możesz tego znieść? - powiedział podchodząc do mnie tak blisko jak tylko to było możliwe. Prawie stykalismy się nosami.
- Nie wiem o czym mówisz. - powtórzyłem z lekkim usmiechem. Widać było gołym okiem, że go zirytowałem. - A może to ja spodobałem się tobie i coś sobie wmawiasz? - zbladł. Przez chwilę panowała cisza, a potem...
- Oczywiście. Wmówiłem sobie, że wczoraj kolega z klasy mnie obmacywał. - powiedział teatralnie. - Tom, nie życzę sobie, żebyś robił sobie ze mnie jaja. - popatrzyłem na niego. - Już dość ludzi zdeptało moje zaufanie. - dodał szeptem, po czym wyciągnął jedną z map i szybkim krokiem poszedł w stronę drzwi. Natychmiast stanąłem mu na drodzę. Patrzeliśmy sobie przez moment w oczy, po czym chciał mnie wyminąc ale mu nie pozwoliłem.
- Tom, odsuń się. - cały czas ten sam cichy głos.
- Nie. - powiedziałem. - Billy, ja nie chcę zdeptać twojego zaufania. - spuścił wzrok, przełykając ślinę.
- A czego chcesz? - zapytał. Ja sam chyba tego nie wiedziałem... Chociaż nie, wiedziałem dobrze. Chciałem jego. Fascynował mnie i przyciagał jak magnes. Kto na moim miejscu nie próbowałby go zdobyć? I nie tylko na jedno podejście...
- Chcę... - zacząłem, ale urwałem nie wiedząc jak się wysłowić. Bill stał przede mną jeszcze przez chwilę a potem szybko wyminął mnie i złapał za klamkę. Ja w tym samym czasie złapałem go za ramię i pociągnąłem do siebie. Mapa wypadła mu z rąk i upadła na podłogę. - Chcę ciebie. - powiedziałem prosto z mostu patrząc mu w oczy.
- Tym bardziej trzymaj się ode mnie z daleka. - powiedział i wtedy zobaczyłem coś dziwnego w jego oczach. Tęsknotę ale i strach. Niepewność, bał się. Próbował się ode mnie uwolnić ale nie pozwoliłem uciec. Złapałem go za oba ramiona i patrzyłem na niego wciąż. No niech mnie cholera weźmie, jeśli tej chwili nie wykorzystam...
Wciąż ściakając go żeby mi nie uciekła zaczałem się do niego zbliżać, a on przestraszony patrzył mi w oczy. Kiedy byłem już o milimetr od jego ust odwrócił głowę w bok a ja musnąłem wargami jego policzek, który pokrył się tym słodkim rumieńcem. Przesunąłem powoli ręce na jego barki, potem na szyję, pieszcząc ją opuszkami palców na co zadrżał aż w końcu ująłem jego twarz w dlonie. W ten sposób będę mógł go powstrzymać od uciekania ode mnie.
Popatrzyłem w jego przestraszone oczy i musnąłem delikatnie jego lekko rozchylone wargi. Nie jestem pewny co on poczuł, kiedy zadrżał, ale w moim brzuchu obudziło się potężne stado motyli. Przyjemne uczucie, naprawdę. Po chwili znów musnąłem jego usta i znów zadrżał. W pewnym momencie kiedy chciałem go już naprawdę pocałowac położył mi ręce na klatce i zaczał odpychać.
- N-nie... - szepnął, patrząc na mnie wciąz tymi samymi przestraszonymi oczami.
- Ciii... - szepnąłem i złożyłem na jego ustach najczulszy pocałunek na jaki było mnie stać. Przymknąłem oczy i starałem sie włożyć w to tyle uczucia ile tylko się dało. Nie przejmowałem się, że nie ma nas już jakiś czas.
Całowałem delikatnie raz po raz jego usta, nieśpiesznie, aż po chwili zaczął oddawać. Ręce, którymi chwilę temu mnie odpychał, teraz splotły się na moim karku i pieściły skórę. Zmieniłem pocałunek na trochę pewniejszy bardziej przywierając do jego warg. Poczułem jak delikatnie gładzi mój policzek oddając cały pocałunek. Po kilku chwilach znów coś się zmieniło, rozchyliłem językiem bardziej jego usta i koniuszkiem dotknąłem jego języka. Drgnął lekko, ale nie odsunął się. Przeciwnie, wziął ze mnie przykład i tak samo jak ja zaczał trącać koniuszkiem mój język. Nie pogłębiałem pocałunku przynajmniej na razie, nie chciałem go spłoszyć, ale miałem taką ochotę go przelizać na wszelkie możliwe sposoby, że z wysiłkiem się powstrzymywałem, żeby nie wtargnąć językiem o środka.
W którymś momencie jednak spontanicznie objęliśmy się wzajemnie. On powoli nie odrywając się ode mnie założył mi ramiona na szyję i gładził po dredach przewiązanych opaską, żeby nie właziły mi do oczu. Ja położyłem mu ręce z tyłu na barkach i powoli zjechałem nimi prawie że na same pośladki. Westchnał cicho.
Pocałunek sam się pogłębiał, w pewnym momencie z koncika ust Billa wypłynęła maleńka stróżka śliny. Zlizałem ją dokładnie i wróciłem natychmiast do jego ust.
Wtedy jednak odsunąłem mnie od siebie. Popatrzyłem na niego lekko zdezorientowany, czy może zrobiłem coś nie tak, ale on tylko oblizał usta i powiedział;
- Musimy wracać do klasy. - podniósł z ziemi zrolowaną mapę i wyszedł z klasy a ja lekkim slalomem za nim.
Nie odezwaliśmy się już do siebie. Między nami panowała jakaś intymna atmosfera, nikt nie chciał tego burzyć. Każdy czuł się dobrze po tym co się stało i chciał, żeby tak pozostało.
Wróciliśmy do klasy z mapą. Nauczycielka oczywiście ochrzaniła nas za to, że nie było nas pół lekcji, ale oboje to zlaliśmy. mielismy przyjemniejsze zajęcia.
Czarny wciąż się rumienił i starał sie na mnie nie patrzeć co chwilę oblizując usta. Miał je lekko nabrzmiałem, ja z resztą też, ale ja nie mogłem się oprzeć by na niego nie patrzeć. Było dokładnie tak jak w tym śnie. Dokładnie tak samo smakował. Chociaż nie, to co było teraz na żywo było o wiele lepsze niż w tym śnie. Naprawdę go dotykałem i naprawdę go całowałem. Naprawdę czułem, że jest w tej chwili tylko mój. I chciałem, żeby tak już zostało. Ale czułem, że Billa nie tak łatwo dostać, trzeba posuwać się drobnymi kroczkami, aż w końcu ulegnie i odda się cały. Wtedy będę mógł go tulić i chronić. Nie tylko przed tymi debilami w szkole ale przed całym światem.
Miałem ochotę tak jak siedziałem złapać go i zamknąć w swoich ramionach tak, żeby nikt go nie mógł tknąć. Chciałem, żeby poczuł jakim jest dla mnie narkotykiem. Tak, narkotykiem, posmakowałem go tylko raz, i już się od niego uzależniłem. Pragnąłem więcej, chciałem znów złączyć z nim swoje usta i najchętniej tak już pozostać.
W pewnym momencie spojrzał na mnie i chyba zobaczył coś w moich oczach bo znów się słodko spłonił. Nie odwrócił się jednak tylko popatrzył na mnie przez chwilę. Dopiero potem powoli odwrócił głowę do nauczycielki.
Popatrzyłem sobie na niego i pomyślałem sobie... W sumie, jeśli on chce tłumaczyć mi tą chemie tylko w soboty, to przeciez nic nie stoi na przeszkodzie, żebym ja tak po prostu w tygodniu go odwiedził, prawda?