Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

24 września 2013

6. Zbyt pięne by mogło być prawdziwe.

Bill

Gdy wróciłem do domu byłem całkowicie skołowany. Niby powinienem się cieszyć, że Tom najwidoczniej jest mną zainteresowany i przecież jeszcze nie dawno śmiałem się jak głupi do sera kiedy dotknał mnie w moim pokoju. Teraz jednak już nie jestem taki pewien czy mam sie z czego cieszyć. Każda dziewczyna na moim miejscu skakałaby z radości. Ale zbyt wielu ludzi mnie zawiodło bym mógł tak po prostu... Nie umiem w to do końca uwierzyć. Mam wrażenie, że on chce się zabawić moim kosztem. A ja dałem mu teraz przewagę nad sobą, bo pozwoliłem mu się całowac. Teraz wie, że coś jest na rzeczy i będzie się dobrze bawił. Nie mogłem na to pozwolić, by ktoś znów zrównał mnie z błotem. Postanowiłem wyprowadzić go z 'błędu' i uświadomić, że to był tylko impuls. Nic nieznaczący, ani dla mnie ani dla niego. Nastawiałem się psychicznie by nie dać mu się zbałamucić.
Chociaż naprawdę mi sie podobał i czułem do niego miętę to wiedziałem, że jeśli na to pójdę, czeka mnie tylko cierpienie. Nie ma ludzi, którym moge zaufać. Przynajmniej nie ma takich, którym JA moge zaufac. Może inni mają to szczęście, że otaczają ich osoby, które skoczyłyby za nimi w ogień, ale dla mnie nikt by tego nie zrobił. Nie ma nikogo takiego. Tylko rodzicom moge ufac. I swojemu psu.
Z jednej strony bardzo chciałem w to dalej brnąć, spotykać się z nim i obściskiwać, ale starałem się słuchać rozumu, nie serca. Głos serca nigdy nie przyniósł mi niczego dobrego. Postanowiłem więc tym razem postawic na rozsądek. Uzgodniłem sam ze soba, że bedę spotykac się z nim tylko w te soboty, żeby tłumaczyć mu tą chemię. Taka namiastka. Będę mógł spędzic z nim troszeczkę czasu. Ale nic po za tym. Postanowiłem i już. Nie dam się skrzywdzic. Po za tym w ten sposób chyba będzie mniej bolało kiedy przyzna mi rację.
Tak więc nadeszła ta sobota. Od samego rana chodziłem podenerwowany. Z jednej strony stresowałem się jego wizytą samą w sobie, a z drugiej byłem bardzo ciekaw czy nauczył sie tych zasranych wzorów które mu napisalem. I czy odda mi tą książkę, która mi pozyczyłem łaskawie. Za pięć trzecia popołudniu usłyszałem dzwonek. Natychmiast zleciałem na dół.
- Nie, nie, mamo! To kolega z klasy. - uprzedziłem matkę i sam otworzyłem drzwi. Stał przede mną i uśmiechał sie do mnie ładnie. Mierzyłem go zachłannym wzrokiem. Miał na sobie jak zwykle szeroką bluzkę i spodnie. Frota na nadgarstku, bandana i czapka z daszkiem przekrzywiona lekko na bok. I ten kolczyk w wardze...
- Cześć. - usłyszałem jego melodyjny głos. Otrząsnąłem się nieco natychmiast i wpuściłem go do środka. Cały czas się uśmiechał i malo mi się to podobało. Bez przerwy powtarzałem sobie w myślach, że nie moge dać mu się podejść w żaden sposób. Dla odciągnięcia myśli od niego zaczałem sobie powtarzac materiał, który miałem mu dzisiaj tłumaczyć.
Zamknęlismy się u mnie w pokoju. Nikt nam nie przeszkadzał, wiedziałem, że nie będę tutaj włazic.No chyba tylko, że pies, który już kręcił się nam pod nogami.
- Hej, wynocha! - powiedziała delikatnie wypychając pieska za drzwi. - Idź na miejsce, póxniej się z toba pobawię. No już!
Tom stał na środku pokoju i przyglądał się mi z usmiechem jak próbuję pozbyc się zwierzaka. który był bardzo sprytny i nie dawał się wykopać. Za każdym razem udało się jej, bo to suka, jakoś wślizgnąć z powrotem do środka.
- Kurwa. - zakląłem pod nosem patrząc na psa, który teraz zajął uwagę Toma. Zaczął się z nia wygłupiać, usiadł na podłodze i z cichym smiechem prowokował ja do tego, zeby na niego skakała. Miała zaledwie dwa lata, uwielbiała zabawy, więc od razu przypadło jej to do gustu. - Dobra, koniec tego dobrego. - powiedziałem przerywając zabawę. Wziąłem psa na rece i wyniosłem go na korytarz na schody i puściłem. Stamtąd zeszła już dalej sama. Zamknąłem za soba drzwi.
- Masz fajnego pieska! Czemu nie widziałem go wczesniej? - zapytał natychmiast Tom.
- Bo mama zamknęła ją ze soba w salonie, żeby nie drapała mi w drzwi. - odpowiedziałem wymijająco mijając go i siadając przy biurku. Zacząłem rozkładać ksiązki i zeszyty. Spojrzałem na niego.
- No na co czekasz? Siadaj. - usiadł. Ale cały czas sie na mnie gapił.
- No dobra... - powiedział po kilku minutach i odwróciłem sie do niego przodem. - Nauczyłeś się wzorów? - byłem tego bardzo ciekaw...
- Noo... - zaczyna się bardzo ciekawie.
- Co 'noo'? - przedrzexniłem go.
- No, bo nie miałem za bardzo czasu i tego... no wiesz, przeczytałem to kilka razy i... - moja mina musiała być wymowna bo w końcu się zamknął.
- Masz ze soba ta kartkę? - chciałem dodać jeszcze słowo 'chociaż' ale się powstrzymałem. Byłem pewny, że jej nie wziął. Pewnie uznał za pewnik że jeszcze raz je mu napisze.
- Nie. - odpowiedział z głupią miną. Nastała chwila ciszy w której nie robiłem nic innego jak tylko na niego patrzyłem. Nie podziwiałem go, o nie. Wymyślałem raczej sposób w który go wykastruję.
- To po co ty tu przyszedłes? Posiedzieć? - zacząłem dość spokojnie. Zrobił jeszcze głupszą minę. - Słuchaj, człowieku, ja mam o wiele ciekawsze zajęcia niż ślęczenie z toba. Skoro już chciałes tu przychodzić, żebym ci to wszystko tłumaczył to mógłbyś chyba dać z siebie te odrobinę wysiłku i, już nie mówiąc o tym, żebyś sie nauczył tych wzorów, bo to chyba graniczy z cudem, to chociaż przyniósł tą zasraną kartkę. Tej ksiązki, która ci porzyczyłem też nie masz ze soba, nie? - jego mina była wymowna. - Nic nie mów. Widać. - uciąłem poprawiając się na krześle. Już ja mu udzielę korepetycji dzisiaj. Skoro jest taki leniwy, że nie chciało mu się nawet od czasu do czasu popatrzeć na ta kartkę, to już ja mu urządzę sesję.
Przyglądał mi się nie pewnie, kiedy wyciągnąłem kolejną czystą kartkę i znów zacząłem cos szybko pisac. Po chwili podałem mu ponownie ta sama liste wzorów. Uśmiechnął sie do mnie. Bynajmniej ja nie odwzajemniłem sie tym samym. Co zauwazył bo spojrzał na mnie znów nie pewnie i z powrotem przeniósł wzrok na kartkę. Założyłem ręce na piersi i noge na nogę opierając sie o oparcie krzesła. Westchnąłem.
- To co będziemy dzisiaj przerabiać? - zapytał znów z tym samym usmiechem. Ja nadal nie zaszczyciłem go tym samym.
- Nic. - odpowiedziałem krótko. Zmarszczył czoło.
- Jak to nic?
- Normalnie. - znów tak samo krótko. I chyba nadal nie zrozumiał. - Ja będę sobie tu siedział gdzie siedzę, a ty, mój drogi kolego, usiądziesz sobie na łózku i będziesz się uczył wzorów. - wyjasniłem mu. Wywalił na mnie gały.
- Co?
- To co słyszałeś.
- Ale przeciez możesz ćwiczyć ze mną te reakcje tak jak teraz... Będe tylko zerkał na kartkę, a resztę będe robił sam...
- Ty nawet nie wiesz co to są substraty, a co produkty. - powiedziałem kąśliwie. - Po za tym, na sprawdzianie, który masz za DWA TYGODNIE też będziesz zerkał na kartkę? Powodzenia przy zdawaniu.
- Tylko dwa tygodnie?!
- A coś ty myślał - powiedziałem dając teraz upust swojej irytacji. - że ktoś będzie za toba czekał? Nikogo to nie obchodzi czy ty zdasz. To twój interes, Tom. To ty masz się uczyć i łazić za nauczycielem, żeby łaskawie ci pozwolił napisać ten sprawdzian, który napisałem na taką pałę, że gorszego dna od ciebie to nie ma. Myślałes, że będę robił wszystko za ciebie? To ty masz wbić sobie to do łba. Ja już mam to opanowane. Więc zasuwaj na wyro z kartką uczyć się! Skoro nie uznałes za stosowne nauczyć się tego wcześniej. - powiedziałem wskazując mu swoje łózko. Podniósł sie z krzesła i walną sie na nie. - Powiedziałem, że masz na niego usiąśc, a nie się na nim rozłozyć!
- Daj sposkój, Bill, przecież się uczę, nie? - prychnąłem ale już nic nie mówiłem.
Siedziałem tak przez chwilę i stwierdziłem, że dam mu 30 minut. Potem sprawdzę co zdążył zapamiętać. Czy cokolwiek zapamiętał.
Wstałem i wyciągnąłem małą kosmetyczkę. Postawiłem ją na biurku i wyciagnąłem z niej zmywacz do paznokci i szary dla odmiany lakier. Czarny już mi się nieco znudził. Miałem tam też waciki i zacząłem zmywać lakier.
- Bill, przestan tym smrodzić! - usłyszałem ledwo zdązył odkręcić buteleczkę. Spojrzałem na niego wilkiem.
- Zamknij się, nierobie, i ucz się! - prychnął i wsadził nos z powrotem w kartkę. Miętosił ją we wszystkie strony, aż chciało mi się czasami smiać.
Kiedy już pozbyłem się czarnego lakieru ze wszystkich paznokci, odkręciłem buteleczkę z szarym lakierem. Zaczałem malować kolejno palce. Kiedy miałem już pomalowane obie ręce zerknąłem na zegarek. Minęło pół godziny.
- No, dawaj mi teraz ta kartkę. - powiedziałem wachlując rękami. Podszedł do mnie z zakręconą miną i położył mi ją przed nosem. - Dobrze. Wzór kwasu solnego. - powiedziałem od niechcenia. - Spadaj na łózko! - warknąłem, kiedy spostrzegłem, że zagląda mi do kartki. Usiadł i powiedział:
- HCL, panie profesorze.
- Dobrze. Kwas siarkowy IV? - podał prawidłową nazwę. - Ok. Kwas... hm... węglowy?
- H2CO3.
- Dobrze, kwas... emm... siarkowy?
- Już mówiłem. - burknął.
- Mówiłeś jeden, są dwa. - powiedziałem spokojnie oglądając paznokcie. Powiedział, chociaż trochę pokręcił. W ciągu kilku minut odpytałem go wszystkiego. Zapomniał tylko dwóch czy trzech.
- I co, stało ci się coś od tego? - powiedziałem wyciągając nową czystą kartkę. - Siadaj tutaj. - usiadł.
- Mówiłem ci przecież, że nie miałem zbytnio czasu...
- Przyznaj się lepiej, że zwyczajnie ci się nie chciało. - uciąłem. - Teraz powiedz mi jak przebiega reakcja tworzenia soli z kwasów. - zrobił wielkie oczy.
- Kazałeś mi sie uczyć tylko wzorów... - złapałem się za głowe.
- Debilu jeden, tak, kurwa, kazałem ci się uczyć wzorów, bo bez tego lipa, ale żeby napisac reakcję, musisz znac też chyba jej przebieg, tak czy nie?! - fuknąłem na niego. - Ty naprawdę jestes aż taki tępy? Wszystko obracasz tak, żeby tylko nogi i dupa miały spokój! - obraził się. Sapnąłem zły. - Jak tak dalej pójdzie, nie zdasz nawet gdybym miał cały rok na tłumaczenie ci tego! - warknąłem i zacząłem znowu pisać jakąś reakcję.
- Taki mądry jesteś? - w tym momencie mnie zaatakował.
Wyskoczył z krzesła w moją stronę i przygwoździł mnie na krześle do sciany. Nie miałem jak uciec. Stykalismy się prawie że nosami. - Dwa dni temu nie byłeś aż taki gadatliwy. - zauważył. - Wręcz przeciwnie, tego swojego ostrego języczka urzywałes do czegoś zupełnie innego... bardzo przyjemnego... - powiedział zbliżając się do mnie jeszcze bardziej i muskając moje usta swoimi. Serce waliło mi w piersi jak młotem. Wbijałem w niego oczy, nie mogłem się ruszyć. Zaskoczył mnie totalnie, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Zacząłem gorączkowo sobie w głowie powtarzać, że coś sobie obiecałem, że nie dam mu się podejść, i chciałem dotrzymać tego postanowienia. Ale nie umiałem się ruszyć.
A on... jedną reką gładził moje udo od zewnątrz, drugą podtrzymuwał sie nade mną na krzesle. Ja siedziałem je wcisnięty w nie cały i patrzylem mu w oczy.
- Raczej nikt nie będzie nam przeszkadzał... - szepnąl, a potem... aż westchnąłem mimowolnie kiedy przywarł do moich ust. Zacisnął delikatnie dłon na mojej nodze i zaczął torowac sobie droge językiem do wnetrza moich ust. Oprzytomniałem odrobinę, chociaż mózg odmawiał mi posłuszeństwa. Zaczałem go odpychac, odwracac głowę, burczeć coś pod nosem. Prawie na mnie wlazł, wciskając mnie jeszcze bardziej w obrotowe krzesło i chwytająć mnie za szyję. Nie mogłem się już od niego odwracac. Mogłem tylko zapierac sie o niego rekami, ale problem był taki, że był ode mnie silniejszy, a ja chyba nie wkładałem w to całej swojej siły. Po częsci byłem przerażony, a po części tez podobało mi się to. Ale nie chciałem tego, to znaczy chciałem, ale wciąż powtarzałem sobie, że nie moge sobie na to pozwalać.
kiedy zauwazył z jakim zapałem mu się wyrywam spojrzał na mnie.
- Co, maleńki...? - odezwał się tak zmysłowym głosem, że az zastyglem. - Tak lepiej... - mruknął znów i.... i...
- Mmm! - jęknąłem przez zaciśnięte usta, które zakrył mi dłonią. Wbiłem palce w poręcze krzesła. Co za zbok! Oderwał druga swoją rekę od mojej nogi i zaczął nia ugniatać moje krocze przez materiał spodni. To było cos boskiego, być pieszczonym przez chłopaka, który podoba ci się na zabój. Był delikatny, w żadnym wypadku agresywny czy gwałtowny. Błądził ustami po mojej szyi zakrywając mi usta ręka, abym przypadkiem nie krzyknął, a druga wciąz ugniatał moje krocze. Zacisnąłem powieki. Zacząłem się szamotać, za wszelką cene chciałem wygrać ze swoim sercem, które kazało mi siedziec cicho i brać przyjemność.
- Uspokój się... - mruknął znów tym samym głosem. Znieruchomiałem. - Przeciez wiem, że tego chcesz... Podoba ci sie to, prawda? - spojrzałem mu w oczy. Oddychalem łapczywie przez nos. Bałem sie, ze zaraz ktoś wejdzie do pokoju. A może powinien?
W następnej chwili zaczałem naprawdę panikowac. Zaczął rozpinać mi rozporek! Szybko uporał sie jedną ręka z paskiem, a potem utorował sobie resztę drogi. Nie odsłonił mnie jeszcze, ale wsunął mi dłoń w spodnie i pieścił przez bokserki. Znów zamknąłem oczy. Teraz to uczucie było jeszcze intensywniejsze. Myślałem, że zwariuję. Ulokował sie między moimi nogami tak, że nie mogłem ich złączyć i tym samym utrudnić mu poczynań. Zaczął desperacko się bronić. Drapałem go, buczałem coś pod nosem, próbowałem kopnąć, ale to nic nie dawało. W pewnej chwili westchnął i odsunął rękę od moich ust, nie zdążyłem jednak wrzasnąć. Zatkał mi usta swoimi. Obiema rękami skrępował moje, potem złapał moje dwie w swoją jedną i przycisnął do sciany nad głową. Nie bolało mnie to, ale uścisk był na tyle silny, że nie mogłem sie wyswobodzić. Znów poczułem rękę na sobie. I jego język w swoich ustach. Po chwili byłem już na przegranej pozycji. Moje ciało bezbłędnie dawało znaki, o tym co czuję. Mój członek stwardniał i stał sztywno w majtkach. Przeszkadzał mi teraz mocno ich materiał. Przestałem się szamotać, wiercić, cokolwiek, bo i tak wiedziałem, że już nie wygram. Rozsunąłem jeszcze szerzej nogi, a on odslonił mnie całkowicie. Złapał go w rękę. Jęknąłem głucho. Zaczął poruszać nią na nim bardzo powoli, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Uwielbiałem szybka jazdę, tym ślimaczym tempem mnie zamęczy. Po chwili jednak przyspieszył. Bylo lepiej ale jeszcze nie tak jak ja to lubiłem robić. Wypręzyłem delikatnie biodra w jego stronę. Może sie domyśli i jeszcze przyspieszy. Ale nie zrobił tego. Odwróciłem głowe na bok i wyjąkałem coś. Odsunąłem się na moment.
- Co, maleńki? - znów zadał to pytanie tym samym głosem. Tylko teraz było słychac w nim cos jeszcze... jakąś blogość, czułość...
- Guzdrzesz się, Tom. - wydyszałem patrząc mu prosto w oczy. Wywalił na mnie znowu gały. - Puść mnie to pokażę ci jak lubię... - poprosiłem. Popatrzył na mnie uważnie przez moment i poluźnił uścisk na rękach. Wyswobodziłem prawą rękę i zacisnąłem palce na jego dłoni, w której wciąz trzymał mojego penisa. - Szybko, Tom... Jak najszybciej... - wyszeptałem patrząc teraz na nasze ręce splecione na moim kutasie.
Poruszałem szybko jego reka na sobie, i po kilku chwilach załapał rytm ale nie puściłem go. Świadomośc tego, że on mnie masturbuje, a ja mu w tym pomagam, była niesłychanie podniecająca. Przykro mi, hormony wygrały.
Moje usta utworzyły idealne wręcz 'o'. Odchyliłem głowe do tyłu przymykając oczy i po kilku sekundach wygiąłem ciało w łuk. Umiałem się kontrolowac tak żeby nie krzyknąć, choć to było trudne. Zwłaszcza teraz. Ale udało mi się. Nie jęczałem ani nie pokrzykiwałem tylko wzdychałem głośno kiedy tryskałem na nasze ręce.
- Och... - wyrwało mi się cichutko na samym końcu. Opadłem na krzesle wykończony. Dawno nie czułem się tak wypompowany waleniem sobie. Czułem błogostan, całkiem rozluxniony, dyszałem chcąc nabrać jak najwięcej powietrza.
- Przepraszam... - usłyszałem cichy przerażony szept. Otworzyłem oczy i spojrzałem na jego twarz. Był zszokowany tym co się stało. To chyba ja powinienem być. Ogarnąłem się, zapinając spodnie.
- Przestań... - powiedziałem. - Nic się nie stało.
- Nic się nie stało?! Zgłupiałeś?! - krzyknął cicho. -Zmolestowałem cię i zgwałciłem! A ty mówisz NIC SIE NIE STAŁO?!
- Tom, opanuj się. - powiedziałem patrząc na niego z politowaniem. - Nie zmolestowałeś mnie ani tym bardziej nie zgwałciłeś. Zrobiłeś mi dobrze, a ja jestem z tego powodu bardzo zadowolony. - powiedziałem mu chcąc go jakoś uspokoić. Z resztą to była prawda.
- Jasne. Wyrywanie się i jęczenie z przerażenia to oznaki zadowolenia? - parsknął histerycznym smiechem.
- Tom, prosze cie. To chyba logiczne, że sie wyrywałem, bo nie chciałem sobie na to pozwolić. - powiedziałem wstając i przechodząc obok niego w stronę łóżka. Położyłem sie na nie. - Ale w końcu musiałem pozwolić rządzić swojemu ciału. - popatrzył na mnie przez chwilę.
- Bill...
- O nic się nie martw. To cię do niczego nie zoobowiązuje. - powiedziałem chociaż chciałem żeby właśnie tak było. Żeby to go do czegoś zoobowiązywało.
I wtedy zrobił cos przez co poczułem, że to nie było tylko szczęsliwe ziarno slepej kurze. Podszedł do mnie do łózka i chwycił moją twarz w dlonie patrząc mi w oczy. A  w jego oczach widac było znów tą czułość. Pocałował mnie delikatnie raz, a potem przywarł mocno do moich warg.
- Naprawdę chciałbym się z toba chociaz zaprzyjaźnić... - co miało znaczyc to 'chociaż'...? Spojrzałem na niego lekko zaskoczony. A potem odwrócił się i wyszedł szepcząc coś na do widzenia.
Opadłem na łóżku całkiem ogłupiały. W pale sie nie mieści. Ale przynajmniej udało mi sie wbić mu te zasrane wzory do tego jego łba. Pełnego zbereźności. Nic dziwnego, że nic innego mu się już tam nie mieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz