Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

15 sierpnia 2013

Mój głos to Ty...

„Mój głos to Ty… cz. 7.”
Bill.
Zauważyliśmy te dzieciaki natychmiast jak tylko się zjawili. Siedzieliśmy wszyscy czterej przy jednym stoliku, a oni podeszli od razu do baru, po chwili dostali colę z lodem. Obserwowałem ich uważnie. Wawrzyniak… Tak wtedy powiedział. Ale coś czułem, że wcisnął nam takiego wała jak Polska cała. Nie przypuszczałem tylko, że moje przemyślenia odnajdą odzwierciedlenie w rzeczywistości. I to trzy minuty później.
- Nie zła laska. – zarechotał Tom. – Szkoda tylko, że bez głosu i słuchu. – westchnąłem.
- No, nie każdy jest tak utalentowany jak ty, mój braciszku. – powiedziałem, lekko się uśmiechając. On też się wyszczerzył. Za chwilę jakiś facet wyszedł przed wszystkich i zaczął coś pieprzyć… Nie słuchałem go, cały czas patrzyłem na ‚Wawrzyniaków’. Ten drugi, Artur, ciągle dokuczał tamtemu, Oskarowi. W pewnym momencie dzieciak spalił takiego buraka, że az się usmiechnąłem. Potem brat wkopał go w śpiewanie jakiegoś kawałka, jak się okazało naszego. ‚Forever Now’. Kiedy dzieciak zaczął śpiewać, oczy wyszły mi na wierzch. Wiedziałem! ‚B.Kay’ zwalił maskę! Uśmiechnąłem się i wsłuchałem w jego głos. Śpiewał czysto i nie pomylił się nawet raz. Twarz miał tak czerwoną, że ciemniejsza jest już chyba tylko wiśnia. Kiedy skończył my pierwsi zaczęliśmy klaskać, potem dołączyła cała reszta. Facet prowadzący impreze, pogratulował mu i zapytał jak się nazywa.
- Oskar Woźniak. – usłyszałem. Zdębiałem. Gapiłem się na dzieciaka tak jak siedziałem, nawet nie drgnąłem. GG spojrzeli najpierw na siebie z głupimi minami, potem odwrócili się za siebie i popatrzeli na dzieciaki, a na samym końcu spojrzeli na Toma i na mnie. Tom miał mine jakby ptak mu tą jego czapke za przeproszeniem osrał. A ja? Ja zapomniałem jak się oddycha…
Po chwili facet poinformował wszystkich przybyłych o naszej obecności. Wgapiałem się w stół, nie wiedząc jak się nazywam. Tom zaczał coś do mnie szeptać, ale kompletnie nic do mnie nie docierało…
- Ale przecież on powiedział Wawrzyniak… – stwierdził głupio Gus. Spojrzałem na niego, marszczył czoło. Dzieki temu zobaczyłem jak wszystkie cztery dzieciaki opuszczają klub w trybie natychmiastowym. Popatrzyłem na Toma i wyburczałem.
- Idziemy. – wstałem i ruszyłem do wyjścia, a on za mną. Kiedy wyskoczylismy z klubu, oczy znów wyszły mi na wierzch. Dzieciaki tak spieprzały jakby ich gonił sam Lucyfer we własnej osobie. Tom zaczał głośno rechotać jak głupek. Pewnie chodziło mu o Artura, który trzymał się w biegu za głowe. Rzeczywiście, wyglądało to nieco komicznie. Nawet się za siebie nie obejrzeli. Po chwili już ich nie było. Westchnąłem.
- Co teraz? – zapytał Tom poważniejąc. Sprawa była powazna.
- Nie wiem. – odpowiedziałem. Na prawdę nie miałem pojęcia co dalej. Podejrzewałem pewne rzeczy, ale w życiu bym nie przypuszczał, że mam rację. Pomyślałem, o moim synu, Davidzie. I wtedy dotarło do mnie jedno. Wychowywałem go, przez całe życie byłem przy nim. Znał mnie nie tylko z ekranu telewizora. Miał teraz 19 lat, żył już na własny rachunek ale… nie da się nadrobić tak po prostu zmarnowanych 15 lat. Oni są przyzwyczajeni do tego co mają. Mają wspaniałą matkę. A ja? Do czego jestem im teraz potrzebny? Za chwile będą już dorosłymi ludźmi, na dobrą sprawę już mnie nie potrzebują. Są na prawdę wspaniałymi dziecmi, więc Oliwia spisała sie na prawdę światnie. Po co mam się nagle wtrącać i burzyć im cały spokój? Lepiej im będzie beze mnie. Spojrzałem na Toma. Od razu wiedział. On zawsze wie, nie muszę nigdy nic mówic. Westchnęlismy obaj w tym samym momencie.
- Jesteś tego pewny? – zapytał patrząc na mnie. Pokiwałem głowa na „Tak’. Decyzja jaką własnie podjąłem nie oznaczała wcale że nie chce ich poznać. Ale chciałem, żeby byli po prostu szczęsliwi. Nie chcę ładować im sie w życie tylko dlatego, że coś przypadkiem wyszło. gdyby chcieli… na pewno sami by się na ten temat odezwali. Wątpie tak na prawdę, by darzyli mnie jakąś sympatią, jeśli matka opowiedziała im wszystko. A zrobiła to na pewno. Tak więc postanowiłem, że wyjedziemy zgodnie  z planem, za dwa dni. Chciałem się z nimi jednak spotkać. Zostawić im coś od siebie… jakąś pamiątkę… Żeby wiedzieli, że nie mam ich tak po prostu w dupie.

Oskar.
Nic się nie działo. Nie pojawił sie. Byłem przekonany, że przyjdzie. tym czasem minęły całe dwa dni a tu nic. Kompletnie. Artur nie był tym w ogóle zdziwiony. A przy najmniej starał się to tak ukazywać. Dobrze wiedziałem, że też czuje się zawiedziony. Odkąd pamietam, podsycalismy w sobie nienawiść do niego, Artur w szczególności. Wystarczył jeden dzien, zebyśmy całkowicie zmienili o nim zdanie. A teraz… Zlał nas. Tak po prostu. Chyba zbyt szybko poddalismy się pierwszemu dobremu wrażeniu. Myślać w ten sposób przez całe dwa dni, nie spodziewaliśmy się kompletnie tego co wydarzyło sie dnia trzeciego. Siedzieliśmy wszyscy w kuchni, razem z mamą. Naszła mnie jakaś dziwaczna wena i pisałem jakieś nuty na prowizorycznej pięciolini w zeszycie w kratkę. Artur coś wpieprzał, a mama sprzątała. Nagle usłyszeliśmy ciche pukanie do drzwi.
- Niech ktoś otworzy. – powiedziała mama.
- Jem. – powiedział spokojnie Artur.
- Piszę. – odpowiedziałem tak samo, nawet nie odrywając nosa od zeszytu. Mama zrobiła swoją słynną krzywą minę i poszła otworzyć sama. Po chwili ktoś wszedł do kuchni. Odwróciłem głowę przed ramię, a Artur się zakrztusił.
- Nie złe… jaja… – wycharczał. Ja cały czas patrzyłem na gościa. Mama miała nie przeniknioną mine. Gdy podszedł do nas bliżej szybko zamknąłem zeszyt. Przyszedł Bill ze swoim bratem. Popatrzył na nas a my na siebie.
- Nie zapowiedzieliśmy się… Przepraszam… – zaczął jakoś kulawo, patrząc na mamą. zauważyłem, że ma maślane oczy… Mama chyba też to zauwazyła. Możliwe, zeby przez tyle czasu się nie odkochał?
- Nic nie szkodzi. – powiedziała mama. – Zostawię was. – i wyszła nawet na niego nie patrząc. Podeszli do nas, poczułem skurcz w żołądku.
- Smarkacze, nie ładnie tak nas w konia robić! – zaczał z szerokim uśmiechem Tom, nasz wujek. Usmiechnąłem się lekko.
- A co ci mielismy powiedzieć? – zaczął ostro Artur. Westchnąłem. No tak… – ‚Cześć wujaszku, jesteśmy twoimi bratankami, tak się składa, że twój braciszek sprezentował sobie nas jednego razu!’ – powiedział, przedrzeźniającym głosem. Tom zarechotał.
- Może tak trzeba było zrobić. – powiedział patrząc na Artura. Bill… tata… patrzył na mnie. A ja na niego. trzymał jakies dwie małe torebki.
- No wykrztuś to z siebie. – poszturchał go brat z uśmiechem puszczając mi oczko.
- Słuchajcie… – znów zaczał kulawo. – Ja wiem, że w waszych oczach nie jestem wzorem ojcostwa, ale… Ja nie chce się niczym usprawiedliwiać, ale popełniłem życiowy błąd, a ktoś mi w tym pomógł…
- Jak to pomógł? – zapytał Artur.
- W dniu kiedy rozstałem się z wasza mamą, dostałem trzy fotografie. Każda z grubsza przedstawiała scenke gdzie Oliwka ściskała się z jakimś obcym facetem… Łatwo można sie domyślić co to mialo oznaczać. Załamałem się i… było pozamiatane. Miesiąc póxniej przyszedł do mnie jakis facet i przyznał sie do wszystkiego, do tego, że wysłał mi te zdjęcia, i do tego że je sfałszował. Były montowane. Nie myślałem nawet o tym żeby odzywac sie do waszej mamy, wolałem dac jej spokój. Podejrzewałem że moge mieć tutaj dzieci, ale… nie byłem pewny, a nie chciałem naprzykrzać się waszej mamie. To żadne usprawiedliwienie, wiem. – dodał szybko, widząc, że chce cos powiedzieć. – Muszę wam powiedzieć tez o czymś jeszcze. Wyjeżdżamy dzisiaj i… raczej nie będziemy się widywać. To nie tak, ze mi nie zalezy… Po prostu nie chce nagle ładowac się wam w życie. – patrzeliśmy na niego w lekkim osłupieniu. – Chcę, żebyście byli szczęsliwi i mieli spokój. Mam cos dla was, tak na pamiątkę. – dodał podając nam torebki. Zajrzałem do swojej i wyciągnąłem pudełko. otworzyłem, a w nim… była piękna kryształowa róża… Wywaliłem na to oczy. Artur aż sie zaciągnął powietrzem, kiedy zobaczył swój prezent. Piekna srebrna bransoleta z jakims grawerem. ‚Forever Now.’ tak jak ich piosenka. popatrzeliśmy na siebie a potem na nich. te rzeczy kosztowały fortunę!
- Nawet nie wazcie się pytać o cenę! – pogroził nam palcem Tom. Uśmiechnąłem sie lekko.
- To medalion. – powiedział do mnie Bill. – W środku możesz umieścić zdjęcia… jakiekolwiek chcesz. Po jednym z każdej strony. – otworzyłem to jakoś. Rzeczywiście. Potem musielismy sie już żegnać. Dziwnie się czułem. Artur też. Ojciec uśmiechnął sie do nas, po czym chciał już iść, a ja się po prostu do niego przytuliłem. Bylismy wysocy tak jak on prawie. Zająknął sie a potem przytulił mnie mocno. Artur w tym czasie uścisnął sie po przyjacielsku z jego bratem. Popatrzył na nas, i w tej samej chwili ojciec zagarnął go do siebie razem ze mną. Nie wiem czemu, ale chciało mi się ryczeć. Powstrzymałem sie jednak.
Kiedy już poszli i znikli za zakrętem na ulicy, po prostu się rozbeczałem. jak jakiś mały bachor. Teraz będziemy go widywali tylko w TV i to jeszcze nie zbyt często, tylko kiedy znowu cos urodza, albo jesli ktoś znów puści jakąś głupią plotkę. Jedynie co dobrego z tego wyszło to to, że teraz już wiemy, że to nie była kategoryczna wina ojca.
- Chciałbym znaleźc tego fagasa co tak ich urządził. – powiedział Artur.
- Daj spokój. – otarłem łzy. – To było dawno.
- Jasne. – mruknął. Podeszliśmy do siebie i mocno się nawzajem przytulilismy. To zawsze pomaga.
***
Może to wygląda na koniec opowiadania, ale jeszcze nim nie jest. To jedynie koniec jednego epizodu. Kolejne notki nie długo. ;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz