Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

08 lutego 2014

18. Nie rozdzielą nas.

Bill

Wpatrywałem się w jego oczy i miałem wrażenie, że patrzę na siebie. Wczesniej nie zwracałem na to uwagi, może celowo tego nie dostrzegałem, nie chciałem dostrzegać... ale naprawdę byliśmy identyczni. Wystarczyło się tylko przyjrzeć. Ale dla mnie byliśmy od siebie diametralnie różni. Jego brązowe oczy, niby takie same jak i moje, ale były wyjątkowe. Widziałem w nich swoje odbicie. Z takim uczuciem, miłością patrzył tylko na mnie. Byłem przeszczęsliwy. Nie czułem nic prócz głębokiego spokoju. Było jasne, że teraz nikt nas już nie rozdzieli, nie pozwolimy na to. Ten krótki czas rozłąki między nami dał nam wystarczająco do zrozumienia, że nie możemy bez siebie żyć. Zarówno jako bracia jak i kochankowie. Kochamy się.
I gówno to kogo obchodzi.
Obserwowałem uważnie jego twarz. Starałem się zapamiętać każdy jej milimetr. Nikt nic nie mówił, nie potrzeba było nam żadnych słów. Rozumieliśmy się jak nikt. Uczuie pustki, braku czegoś, co zabrano mi dawno temu już dawno zniknęło. Odzyskałem to. Byłem tak szczęśliwy, że udało nam się odnaleźć. A przecież to był przypadek. Gdybym ja nie przeprowadził się do Loitsche z Magdeburga, albo Tom nie wyniósł się z Monachium, nigdy byśmy się nie spotkali. Być może o niczym byśmy się nigdy nie dowiedzieli. A ja nadal chodził bym jak rasowe zombie. Kiedy myślę o sobie sprzed kilkunastu miesięcy, czasami nie mogę uwierzyć, że całe moje życie tak szybko i diamteralnie się zmieniło. Ale cieszyłem się z tego. W tej chwili nie wyobrażałem sobie, że mogło by być inaczej. Że Toma mogło by znów nie być. Umarł bym.
Mój brat. I ukochany w jednym. W głębi serca mnie to przerażało, jego też. Wiedziałem o tym. Ale pragnienie bliskości drugiego było silniejsze. Przeciez nie można żyć bez powietrza. A on był moim powietrzem. I zawsze nim będzie. Wiem, że nigdy za nic w świecie się nie rozstaniemy. Jesteśmy jednością. Czuję to tak wyraźnie jak nigdy. Chociaż może zawsze to czułem...? Od pierwszej chwili kiedy go po raz pierwszy zobaczyłem? Wtedy, kiedy do mnie podszedł? Niby tylko się przywitał, przedstawił... A ja od razu poczułem... to coś... co nas łączy.
Przypominałem sobie każdy szczegół. Kiedy namówił mnie, żebym pomagał mu w chemii. Był prawdziwym osłem, nie wierzyłem, że uda mi się mu cokolwiek wbić do głowy. Ale przy mnie naprawdę się podciągnął. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze były te chwile, które mogłem z nim spędzać. Ten okres był dla mnie trudny i trwał chyba przez całe moje życie. Może dlatego, że jestem tym słabszym bliźniakiem...? On chyba radził sobie z tym lepiej. A może miał po prostu lepsze wsparcie od rodziny. Ja nie zbyt się dogadywałem ze swoją, a teraz... w ogóle nie ma o czym mówić. Ale może powinienem im podziękować? Może gdybyśmy wychowywali się razem nie bylibyśmy teraz razem? Raczej się tego nie dowiemy. Tak miało być i tak jest. Najważniejsze, że on jest.
Pamiętam ten dzień, kiedy musiał iść do dyrektora a ja zostałem na korytarzu, żeby za nim poczekać. Miałem pecha. W szkole było kilka osób, które uwielbiały mnie dręczyć. Dwóch goryli, którzy uważali mnie za swój worek tranigowy. Dali mi wtedy porządnie popalić... Rozbebeszyli mi całą torbę po całym korytarzu. Schowałem się w kiblu i płakałem cicho w kabinie. Kiedy usłyszałem jak ktoś wchodzi... Zaopiekował się wtedy mną. Przytulił. Z początku nie chciałem jego bliskości, bo tak bardzo mi się to podobało. Podobał mi sie od samego początku, ale nie wierzyłem, że z tego cokolwiek będzie. Najwyżej się mną zabawi i zostawi, tak wtedy myślałem. Ale nie miałem racji. Zawsze wszystko robił tak, żeby to mi było jak najlepiej. Zakochiwałem się w nim coraz bardziej, aż w końcu się od niego uzalezniłem. Kiedy go nie było, nie umiałem swobodnie oddychać. A teraz leżeliśmy obaj na ziemi patrząc na siebie. Pogładziłem delikatnie koniuszkiem palca jego policzek. Powiodłem nim aż do koncika jego ust. Uśmiechnął się. Uwielbiałem, jak sie usmiechał. Był wtedy taki piękny. Chwycił moją dłoń i wtulił w nią policzek. Przysunąłem się do niego najbliżej jak mogłem i patrzyłem dalej w jego oczy z odległości kilku milimetrów. Stykaliśmy się nosami.
Wplótł rękę w moje włosy i przyciągnął mnie do siebie. Poczułem jak jego ciepłe wargi przywierają czule do moich. To było piękne. I byłem gotów zabić, gdyby ktoś chciał nam to odebrac. On był taki kochany, taki piękny, taki mój. Przycisnął mnie do siebie delikatnie nie chcąc zrobić mi jakiejś krzywdy. Ale z jego ręki każdy ból fizyczny byłby przyjemnością. Jak te klapsy, kiedy był we mnie. Ale potem czule gładził moje pośladki sprawiając, że po prostu odpływałem. Wdychałem jego zapach głęboko do płuc, chciał się w nim zatracić na zawsze. Był jak kojący balsam. Wtuliłem się w jego nagi tors, a twarz w szyję. Czułem jego ciepło i pulsowanie krwi w żyłach. Było tak dobrze jak nie było jeszcze nigdy. Poczułem jak westchnał cicho. Wyczułem, że znów się czymś martwi. Podniosłem nieco głowę i spojrzałem w jego oczy, poraz kolejny. Uśmiechnąłem się chcąc mu pokazać, że wszystko będzie dobrze. Tłumaczyłem sobie, że przecież mamy po 18 lat, nic nam nie mogą zrobić. A to nie było do końca prawdą. Gdyby ktoś się o nas dowiedział, mielibyśmy poważne kłopoty. Ale w tamtej chwili mało mnie to obchodziło. Jednak Tom był zdania, że to poważny problem. To co nas łączy.
- Tommy. - szepnąłem kojącym głosem. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się gładząc mnie po twarzy. Czekałem, aż coś powie, ale on milczał. Czułem, że się boi. W głębi duszy też sie bałem, ale miałem siłę by walczyć, jeśli będzie trzeba. Podparłem się na łokciu i patrzyłem na niego cały czas. - Znowu się czymś martwisz? - zapytałem tym samym głosem chcąc go zachęcić do rozmowy. Westchnał po raz drugi.
- Dobrze wiesz czym się martwię, Bill. - pogładziłem go znów po twarzy, a on znów wtólił w moją rękę swój policzek.
- Wiem. - przyznałem. - Ale ja jestem zdania, że mamy szczęscie. - stwierdziłem dotknąwszy kciukiem jego dolnej wargi.
- Szczęscie? - powtórzył, a potem się uśmiechnął. - Może i tak.
- Na pewno tak. - poprawiłem go samemu się uśmiechając. Ale jego uśmiech szybko zniknął.
- To jest niewykonalne. Choćby nie wiem jakbyśmy tego chcieli. - teraz ja westchnąłem. Cały czas pochylałem sięnad nim gładząc jego policzek i patrząc mu w oczy.
- Ale nie damy rady od tego uciekać. Sam wiesz, mamy dowód. - stwierdziłem unosząc brew do góry. Zaśmiał się cicho.
- No tak, masz rację. - przyznał i jego uśmiech znów zgasł. - Ale jeśli będziemy tak postępować w końcu wpadniemy. - to była prawda. Położyłem się płasko na plecach obok niego. Myślałem nad tym już wcześniej, kiedy spotykaliśmy się u mnie w domu. Jednego razu mama omal nas nie przyłapała. Na szczęscie byliśmy już wtedy ogarnięci, tylko się tulilismy. Znów westchnąłem. Nie chciałem tego stracić, a rozwiązanie próblemu nie przychodziło.
- Bill? - teraz on podparł się na łokciu i zawisł lekko nade mną. Spojrzałem na niego. - Nie chce cię stracić. - wyszeptał.
- Ja ciebie też nie. - odpowiedziałem. Wsunął mi rękę pod głowę i lekko podniósł całując delikatnie w usta.
- Traktujesz mnie jak księżniczkę. - zaśmiałem się cicho pod nosem oblizując usta.
- Jesteś moją księżniczką.
- Chyba prędzej księciem. - sprostowałem i obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
Leżeliśmy tak jeszcze z półgodziny a potem przypomniało mi się coś znaczącego.
- Tom, wstawaj, trzeba się ogarnąć. - powiedziałem gramoląc się na nogi. Spojrzał na mnie z niezrozumieniem. - Moi rodzice niedługo wrócą. - wyjaśniełem. Natychmiast zerwał się z podłogi i zaczął szybko ubierać. Zachichotałem. - Aż tak śpieszyć się nie musisz. - parksnął śmiechem i zwolnił nieco. Naprawdę wyglądał uroczo.
- Co mi się tak przyglądasz? - zapytał kiedy oboje byliśmy już ubrani i ogarnięci. Uśmiechnąłem się.
- Bo mi się podobasz. - znów się uśmiechnął, a ja zapragnąłem, żeby ten uśmiech już nie znikał. Podszedłem do niego i przytuliłem. - Chodź do kuchni, umieram z głodu. - stwierdziłem w pewnym momencie puszczając go i wychodząc z pokoju. Zawsze po namiętnym seksie chciało mi się jeść. Obaj pewnie opróżnimy całą lodówkę.
W kuchni zajrzałem kolejny do wszystkich szaf i lodówki. Zastanawiałem się własnie co bym przekąsił i na co miałby ochotę Tom, kiedy poczułem na sobie jego ręce. Zerknąłem na niego do tyłu.
- Na co masz ochotę? - zapytałem. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Na ciebie. - Boże...
- Nie ma mowy, jestem głody jak wilk, a poza tym za jakieś pół godziny moi rodzice pewnie będą już w domu. - zrobił smutną minkę i usiadł przy stole. - Nie rób takiej miny. Mogę ci dać buziaka. - teraz ja się wyszczerzyłem. Od razu na jego twarz wstąpił entuzjazm. Podszedłem do niego z uśmiechem numer 5 i pocałowałem go mocno. Chwyciłem jego twarz delikatnie w dłonie i przywarłem na długo do jego ust. Po dłuższej chwili oderwałem się i wróciłem do przeglądania lodówki.
- Nazywasz ich rodzicami? - usłyszałem za plecami jego sceptyczny ton. Sam też zrobiłem nieciekawą mine.
- No... - zacząłem. - Jakby nie było to jednak w pewnym sensie nimi są. A na pewno ojciec. - usłyszałem jego prychnięcie.
- Tak, moja stara też na pewno jest moją starą. Gorzej ze starym.
- Wiesz, Tommy... - zacząłem znowy. - Moja sytuacja jest chyba jednak nieco gorsza od twojej. - spojrzałem na niego. Miał lekko zdumioną mine.
- Niby czemu?
- Bo ty ze swoją rodziną zawsze się dobrze dogadywałeś. Moi rodzice też byli dobrzy, ale... nigdy nie umieli do mnie dotrzeć, a ja im tego nie ułatwiałem. - wytłumaczyłem.
- Nieważne jacy byli. Prawda wyszła na jaw i to ich kategorycznie dyskwalifikuje jako rodziców. Przynajmniej w moich oczach. - westchnąłem. Cały Tom.
- Mnie też nie jest łatwo. Ale staram się ich zrozumiec.
- A co tu jest do rozumienia? - znów na niego spojrzałem.
- Para ludzi nie może mieć dzieci...
- To też jestem w stanie zrozumiec, Bill, ale nigdy nie pogodzę się z faktem tego, co zrobili potem. Jak to wygląda, wedłóg ciebie? Bo ja tu widzę przebieranie w środkach, twoi starzy dostali dwóch chłopców do wyboru, ciekawe ile sie zastanawiali który będzie lepszy. - i na koniec wściekłe prychnięcie.
- Rozumiem cię, naprawdę. - powiedziałem spokojnie. - I... pewnie masz rację. Ale twoi rodzice cię kochają.
- To nie są moi rodzice. - warknął. W tym momencie do kuchni weszli moi rodzice. Jak zwał tak zwał.
- O... Tom, witaj, niespodzianka... - zaczęła moja matka.
- Dzień dobry. - powitał ich chłodno i wstał.
- Idź do mnie, zaraz przyjdę. - powiedział i znowu zanurkowałem w lodówie. Poszedł bez słowa z rękami w kieszeniach.
- Bill, synku... - to znowu matka. - Dogadaliście się?
- Tak. - odpowiedziałem krótko. Od tamtego czasu kiedy nam powiedzieli tak wygląda nasza kazda rozmowa.
- Tak sie cieszę...
- Kochanie. - wtrącił się ojciec. Rzekomy. Położył jej rękę na ramieniu. - Daj im spokój, muszą się teraz do wszystkiego przyzwyczaić.
- Ale... - postawiła się matka, ale to wiele nie dało.
- Idź do ogródka. - powiedział ojciec patrząc na nią znacząco. Poszła, z kwaśną miną.
- Dzięki. - bąknąłem. Poleciałem ze wszystkim szybko do siebie. Zabrałem ze sobą 3litrową colę, 4 paczki dużych chipsów i jeszcze pudło lodów. Rzuciłem to wszystko na swoje łózko. - Najpierw zajmiemy się lodami, bo się roztopią. - stwierdziłem i podałem mu łyche. Spałaszowalismy pudełko w ciągu pół godziny oglądając Piratów z Karaibów na DVD. Momentami śmialiśmy się jak para głupków. Cała reszta żarcia poszła równie szybko.
Do końca filmu leżeliśmy wtuleni w siebie na łóżku. Tom leżał płasko na plecach a ja wtulałem się w jego klatkę piersiową. Otaczał mnie przy tym czułym ramieniem i głaskał. Nagle coś mi przyszło do głowy.
- Tom?
- Hm? - odezwał się zaraz.
- Wrócisz do mnie? - zapytałem cichym szeptem. Spojrzał na mnie nie wiedząc o co chodzi.
- Co?
- No... bo ja zerwałem...
- Pleciesz głupoty. - przerwał mi. - Nigdzie nie odszedłem, więc nie musze wracać. - wyszczerzył się. Ja również i mocno się w niego wcisnąłem. Poczułem jak całuje czubek mojej głowy. Czułem, że będzie już tylko lepiej. Ale to przeczucie było złudne. Bo pod drzwiami, których jak głupi nie domknąłem, stał mój ojciec i wszystko widział.

01 lutego 2014

17. Papiery.

Bill.

Nikt nie widział mnie w szkole przez pierwszy tydzień. Nie chciałem go widzieć, ale tak bardzo za nim tęskniłem. Żałowałem tego, że to ja zerwałem, powiedziałem to wszystko w złości, ale to nie zmienia faktu, że rozsądny człowiek tak by właśnie zrobił. Tyle, że ja właśnie chyba nie jestem rozsądny zbytnio i chciałbym to wszystko odkręcić, przeprosić go i prosić, żeby wrócił... co w zaistniałej sytuacji byłoby po prostu głupotą. Nawet gdyby chciał, to tego nie zrobi. Może i chciałby tego, nawet na pewno, ale Tom to człowiek, który żyje w zgodzie ze sobą. Ale jak tu żyć w zgodzie ze sobą, skoro świadomie odrzuca się to co jest ci do życia potrzebne? Sam tak o mnie mówił. Niby postępuje dobrze, biorąc pod uwagę tą całą moralność... Ale z drugiej strony przecież się kochamy. Więc mi się wydaje, że żadne z nas nie będzie żyło w zgodzie ze samym sobą, tak czy inaczej. W takiej sytuacji jest to niemożliwe. Jakkolwiek postąpimy będzie źle. Nie wierze, że to się już skończyło.
Rodzice... pff... o niczym nie wiedzą. Nawet się nie domyślają. Tłumaczą sobie nasze zachowanie szokiem. Że na pewno za jakiś czas się dogadamy i będzie tak jak przedtem. Dobre sobie. Gdyby mieli choćby jako takie pojęcie... Miny by im zrzedły. Nie wiem co by wtedy zrobili. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Ale co gorszego już mogliby jeszcze nam zrobić? Najpierw nas rozdzielili jak tylko się urodziliśmy, teraz to... Niczego gorszego już sie nie da zrobić. I tak mi go odebrali i tak. Tom może nienawidzić za to wszystko swoich rodziców, ale na pewno nie wejdzie w to świadomie po raz drugi. I to mnie boli, że już tego nie odzyskam. Czuję, że znowu się zamykam. Ale z drugiej strony to wcale nie taka straszna perspektywa. Co z tego? I tak już go ze mną nie ma. A zawsze był tylko on. Więc wiele nie straciłem.
Straciłem wszystko.
Starzy wyszli wieczorem gdzieś, nawet nie wiem gdzie. Mówili, ale w ogóle ich nie słuchałem. Od tamtego czasu w ogóle nie rozmawiamy, nic. Bo i o czym? Chyba już nie ma o czym rozmawiać, wszystko już mi powiedzieli. Włóczyłem się po domu trochę nie wiedząc czego szukam. Aż w końcu wpadłem na pomysł, żeby poszukać jakiś dokumentów. Dowodów na to wszystko. Może gdzieś w środku miałem złudną nadzieje, że to wszystko nieprawda, a oni, nie wiem dlaczego, ale chcą nas rozdzielić. Może wiedzą? I może to dlatego? W każdym bądź razie zamierzałem przeryć cały dom, jeśli będzie trzeba. Od strychu aż po piwnicę. Nawet kibel. No, może bez kibla.
Zacząłem od sypialni rodziców. Z tego co wiedziałem to tam trzymają wszystkie swoje papierzyska. Dokumenty, dowody wpłat, kredyty itd. W pokoju nie było wiele mebli. Tylko wielkie łózko i komoda. No jeszcze szafeczki nocne, ale tam nie miałem co zaglądać. Podszedłem szybko do tej komódki i wysunąłem pierwszą szufladę. Nie obchodziło mnie, że zrobię bajzel. Ich sprawa, posprzątają sobie, ja mam prawo. Zacząłem grzebać w tym wszystkim, ale nic tam nie znalazłem po za jakimiś starymi śmieciami. Zajrzałem do drugiej szuflady i efekt był taki sam. Jakieś kredyty, czeki, umowy i inne bzdety. Zostawiłem to i poszedłem do kuchni. Chociaż wątpiłem, żebym tam coś znalazł. Ale tak na dobrą sprawę to wątpiłem od samego początku, że u rodziców coś znajdę. Mogli się domyślać, że będę mógł tam kiedyś grzebać i znaleźć coś nie potrzebnie. Woleli tego uniknąć kiedy miałbym np 15 lat i musieli schować to gdzieś indziej. Kuchnia raczej odpadała. Ale nie zaszkodzi sprawdzić, pomyślałem sobie.
Sprawdziłem wszystkie szafy z głupią miną, przecież tam nic nie ma. Wydawało mi się, że warto by było posprawdzać, bo czasami ktoś może schować jakąś rzecz w miejscu, o którym szukający w ogóle by nie pomyślał, ale teraz wydawało mi się to po prostu śmieszne. Usiadłem na krześle i zastanowiłem się. Gdzie najbezpieczniej byłoby schować takie dokumenta... Bingo!
Pędem poleciałem na strych. Jeśli tam nic nie znajdę, to pozostają mi już tylko dwa warianty. Albo piwnica, albo to wszystko pic na wodę fotomontaż. A wtedy ich zapierdole wszystkich. Wpadłem na strych z takim rozmachem, że wszystkie pająki mi na głowę z drzwi spadły. Nie miałem nigdy jakiejś specjalnej fobii, ale dla świętego spokoju szybko je wszystkie z siebie strząsnąłem. Przeczesując jeszcze włosy palcami zacząłem przechadzać się po pomieszczeniu i rozglądając. Cały strych był wielki. Gdyby się uprzeć można by było zrobić tu dodatkowe pomieszczenie mieszkalne. Tata nawet się na to zapatrywał, na przyszłość dla swoich wnuków... ale mama stwierdziła, że jeśli kiedyś znajdę sobie żonę, to raczej będziemy chcieli uciec z Loitsche niż sie tu dalej kisić. Przyznałem jej rację. Ale pomysł sam w sobie nie był zły.  Chociaż metraż jest dość duży to gdy czasami zleci się większa liczba gości nie ma ich gdzie położyć.
Zacząłem zaglądać w kartony. Wszystkie były zakurzone i, o dziwo, zaklejone. Wydało mi się to jakieś nie codzienne. Zastanowiłem się przez moment. Jeśli je ruszę, będzie widać, że czegoś szukałem. Ale w końcu stwierdziłem, że sami sobie nagrabili. Ja chcę wiedzieć z jakiej probówki się wziąłem. Kartony były pozaklejane taśmą klejącą, wziąłem jakiś nóz leżący gdzieś obok i rozciąłem pierwszy z brzegu. Nic ciekawego tam nie było. To samo co w szufladach, tyle że, o wiele starsze. I pewnie już nie potrzebne. Drugi karton zawierał to samo, ale było tego o wiele mniej. Natomiast trzeci zawierał w sobie stare zdjęcia. Usiadłem na podłodze i wyciągnałem kilka z nich. Na większości byli moi rodzice o wiele młodsi niż w chwili obecnej, ale beze mnie. Były fotografie z ich ślubu i wesela. A potem zobaczyłem jedno zdjęcie, które samo w sobie chyba było dowodem na to, że nikt nam nie ściemnia. Poczułem, że zaraz się załamię. Na zdjęciu widoczni byli moi rodzice i rodzice Toma. To na pewno byli oni. O wiele młodsi niż teraz ale poznałem ich. Każda para trzymała niemowlę. Poczułem, że nienawidzę tego zdjęcia. Miałem ochotę je podrzeć. Ale odłożyłem je na bok i szukałem dalej z gulą w gardle. Gdzieś w jakimś mniejszym pudełku znalazłem wyniki badań matki. Jasno było napisane, że nie będzie mogła urodzić własnych dzieci. Obok badania ojca, zdrowy. Wpatrywałem się w nie kilka minut nie wierząc. Miałem nadzieję, że znajdę coś co to wszystko obali, a nie... potwierdzi.  I jeszcze bardziej mnie dobije. W końcu znalazłem to czego szukałem od początku. Dokumenty dotyczące adopcji brata. Chociaż to wyglądało mi na lewą robote. Mój ojciec był moim biologicznym ojcem, ale moja matka już nie była moją biologiczną matką. Moją prawdziwą matką była matka Toma. Taka sytuacja dotyczyła też Toma, jego ojciec był jego ojcem, ale jego matka już nie. Zagmatwane, sam sie już w tym gubiłem, kto jest kogo. Zebrałem to wszystko do kupy i zbiegłem szybko do swojego pokoju. Usiadłem przed biurkiem i gapiłem się na to przez kilka minut nie wiedząc co z tym zrobić. W końcu zdecydowałem się zadzwonić do Toma. Wahałem się trochę, ale w końcu chyba powinien to zobaczyć, co nie? 


Tom


Leżałem całkowicie załamany w swoim pokoju i co chwile tylko chwytałem się za łeb. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, w realnym świecie, przecież to są jakieś jaja. To muszą być jaja. Nie rozmawiałem z rodzicami wcale. Chociaż to byli moi rodzice i tu sie nic nie zmieniło to jakoś... poczułęm, że są mi obcy. I wtedy zabrzęczal mój telefon. Kiedy spojrzałem na wyświetlacz przewróciło mi się w żołądku. Billy. Odebrałem, a czułem się tak jakbym szedł na pierwszą randkę.
- H - halo? - wyjąkałęm.
- Tom? Hej... - zaczął. - Słuchaj, znalazłem coś w domu, chyba byłoby dobrze gdybyś to obejrzał. - albo udawał albo naprawdę radził sobie o wiele lepiej w tej sytuacji niż ja.
- Ale co? - zapytałem głupkowato.
- Znalazłem dokumenty i badania moich starych na strychu. Dotyczące wiesz czego. - wyjasnił. Rozjaśniło mi sie nieco we łbie.
- Aha, i co tam masz?
- No właśnie chce ci to pokazać, weź zbierz się i przyjdź do mnie. - już chciałem się zgodzić, ale...
- Bill, czy ty mnie z czymś nie podpuszczasz? Tłumaczyłem ci...
- Tom, jak nie chce ci sie dupy ruszyć to ja z tym do ciebie przyjdę. - to mi wystarczyło.
- Dobra, zaraz będę.
- No, to narazie. - i głuchy sygnał.
Odetchnąłem nieco. Trzeba się zbierać.
Po 15 minutach byłem już pod jego drzwiami. Nie wiedziałem czy widział jak idę, ale nie powitał mnie w drzwiach tak jak zawsze zanim jeszcze zdążyłem zadzwonić. Więc sam musiałem oznajmić swoją obecność. Kiedy w końcu zadzwoniłęm usłyszałem szybkie kroki i po chwili zobaczyłem go w uchylonych drzwiach. Widać było, że tęskni, ja z resztą też. Wpuścił mnie i tak stanęliśmy na przeciwko siebie.
- Cześć. - bąknąłem. Nie wiedziałem co miałbym mu powiedzieć
- Cześć. - odpowiedział. Patrzyliśmy tak na siebie a potem... po prostu mnie pocałował. Nie umiałem go odepchnąć. Objąłem go i przycisnąłem bardziej do siebie. Nie wiedziałem, że aż tak bardzo za nim tęskniłem. Zajęło nam to kilka cudownych minut, zanim się odkleił.
- Billy, twoi... - wycharczałem.
- Nikogo nie ma w domu. - stwierdził i poprowadził mnie do siebie do pokoju. Poczułem się tam jeszcze gorzej przypominając sobie, co tam tyle razy robiliśmy. - Zobacz. - pokazał mi to co leżało na jego biurku.
Obejrzałem to sobie wszystko bardzo dokładnie. Na medycynie sie nie znam, ale z badań wynikało wszystko jasno. Stary był zdrowy, a stara nie mogła zaciążyć. Ale najbardziej powaliło mnie to zdjęcie.
- No i co myślisz? - odezwał się po kwadransie ciszy. Spojrzałem na niego.
- A co mam myśleć? Bill, kurwa...
- Tom...
- Ja nie wiem, chyba lepiej by zrobili, gdyby nas o tym nie uświadamiali.
- Też tak myślę. - przytaknął mi. Spojrzałem na niego. Wstałem i podszedłem do niego.
- Jak długo nie będzie twoich rodziców? - zapytałem cicho zerkając na niego.
- Nie  będzie seksu bez zobowiązań, Tom. - odpalił natychmiast, strącając moje dłonie ze swoich bioder.
- To będzie pełno zobowiązujący seks. - powiedziałem i przywarłem do jego ust. Potrzebowałem jego bliskości. Sam chciałem to zakończyć, ale odkryłem, że to nie jest takie proste. Zwłaszcza, jeśli się kogoś mocno kocha. Z początku nie chciał mi tego dać.
- Tom, sam mówiłeś, że to koniec, że nie możemy dalej, dlaczego teraz... - próbował mi się wymknąć.
- Nie umiem już udawać, że mam to w dupie. - zacząłem pieścić jego pośladki przed spodnie. Wiedziałem dobrze, że to uwielbiał. I wiedziałem też, że będzie sie teraz upierał przy swoim, żeby tylko mi nie dać. Ale najważniejsze co wiedziałem to to, że go dostanę i to, że w końcu znów mam go przy sobie.
- Tom, przestań. - próbował odepchnąć moje ręce, które wciąz delikatnie ściskały jego tyłek. Zacząłem całować jego szyję, kiedy odwrócił ode mnie swoją twarz. Ręce wsunąłem pod jego koszulkę. - Tom! - szarpnął się, ale nie pozwoliłem mu uciec.
- Bill, potrzebuję cię. - szepnąłem mu do uszka.
- Po wszystkim znowu będziesz gadał tak jak przedtem. - usłyszałem z wyrzutem. Spojrzałem na niego.
- No bo taka jest prawda. - stwierdziłem.
- A co to zmienia, co? I tak o niczym nie wiedzą. Dla nich jesteśmy tylko dziećmi, rodzeństwem. Niczego nawet się nie domyślają. Nie możemy zrobić tak, żeby...
- A jak ty to sobie wyobrażasz, Bill? Będziemy się kryć jak jacyś szpiedzy?
- Do tej pory tak właśnie postępowaliśmy i jakoś ci to nie przeszkadzało. Dowiedziałeś się jakiejś bzdury i raptem zmieniasz wszystko, nie tylko swoje ale też to, co ma wiele wspólnego ze mną. Zadecydowałeś sam, nie porozmawiałes o tym nawet ze mną.
- A o czym miałęm z tobą rozmawiać? Bill, to już nie chodzi tylko o to, że gdyby ktoś się dowiedział to pokazywaliby nas sobie palcami. Gdyby to wyszło to automatycznie mamy przesrane, to wszystko... jest karane.
- Ciekawe, że 5 sekund temu ci to nie przeszkadzało. - niezły sarkazm.
- To moja wina, że za tobą tęsknie i wciąz myśle o tobie i nie mogę wybić sobie tego wszystkiego z głowy?! - wystarczyło kilka sekund i już leżeliśmy na ziemi zdzierając z siebie na wzajem ubrania. Mieliśmy kilka godzin, nie musieliśmy się spieszyć, ale tak bardzo byliśmy siebie spragnieni, że zrobiliśmy to niemal natychmiast. A potem znowu i jeszcze raz. Wszystko na gołej podłodze.
Po wszystkim leżeliśmy obaj obok siebie przodem i wpatrywaliśmy się sobie w oczy normując oddechy. Jakoś nie czułem wyrzutów sumienia.