Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

15 sierpnia 2013

Mój głos to Ty...

„Mój głos to Ty… cz. 10″
Oskar.
Na prawdę myślałem, że się wścieknę. Kogo oni tu na ochronę sobie wzięli? Totalnych bezmózgów. No tak, oni mieli ich chronić przed napalonymi laskami, a nie myśleć. Ale największy debil chyba by coś z tej sytuacji jednak wywnioskował. Jednak nie ten, który stał teraz przed nami.
Zapukałem do drzwi i natychmiast otworzył nam następny bubek ubrany na czarno. Uśmiechnąłem się i przywitałem się. Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej.
- Proszę wybaczyć, ale panowie Kaulitz są teraz bardzo zajęci. – i nie mal od razu próbował nam zamknąć drzwi przed nosem. Przytrzymałem drzwi uniemożliwiając mu to.
- Mniemam, że pański kolega przekazał panu, kto chce ich odwiedzić. Jesteśmy dziećmi pana…
- Tak tak tak, z pewnością, co trzeci nam to mówi, a teraz wynocha! – wytrzeszczyłem na niego oczy. uśmiechnął się i zatrzasnął nam drzwi. Spojrzałem na Artura. Był blady jak ściana, nie wątpliwie porządnie wkurwiony. Ale tym razem to ja przejąłem inicjatywę. Postanowiłem, że nie będziemy walić ani kopać w drzwi, bo to i tak nic nam nie da. Nasz stary przecież gdzieś w tej chałupie musi siedzieć. W pewnym momencie usłyszeliśmy przez zamknięte drzwi.
- Kto to był? – to chyba był głos Billa.
- A tam, jakieś bachory znowu. – rzucił facet od niechcenia. – Powiedziałem im, że jesteście bardzo zajęci. – w jego głosie dało się usłyszeć zadowolenie z siebie. Już ja mu dam!
- Nic im nie powiedzieli. Bo i o niczym nie wiedzą. Nie dziwię się, ojciec nic nie powiedział swoim gorylom, my też o niczym nikomu nie mówimy. – powiedziałem, ale i tak byłem zły, że tak nas potraktowano.
- Co za facet! Jak tylko tam wejdziemy, unicestwię dziada! Uduszę go! Własnymi dredami go uduszę! – warczał pod nosem Artur. Prychnąłem.
- Jeszcze ci w tym pomogę. – powiedziałem. Przypadkowo spojrzałem za siebie i zobaczyłem zadowoloną minę zasranego portiera. Nawet nie wiem kiedy wrzasnąłem na całą japę.
- Z CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ, BARANIE!!! – uśmiech na chwilę mu zrzedł, a potem znowu zaczął się uśmiechać. Artur spojrzał na niego tylko raz i odwrócił sie do niego tyłkiem.
- Nie warto się przejmować debilami, Oskar. – powiedział z dumą. A potem wszedł na trawnik i zajrzał do pierwszego okna. Poszedłem za nim. Nikogo, to chyba była kuchnia. Ogromna. Połączona z jadalnią. Poszliśmy dalej. Zajrzeliśmy w następne okno i bingo! Debil, który otworzył nam drzwi, siedział na dupie w jakimś pomieszczeniu chyba przeznaczonym dla nich. I palił ćmika.
- Chuj zbolały. – mruknął Artur i poszliśmy dalej pochylając się pod oknem. Podeszliśmy do kolejnego okna, zajrzeliśmy i mordy nam się uśmiechnęły. Siedzieli we czterech w jakimś kolejnym ogromnym pomieszczeniu, wyglądało mi to na salon. Nigdzie jednak jeszcze nie zauważyliśmy naszego braciszka. Nagle wpadło mi coś do głowy.
- Widać, kurwa, jacy zajęci! – powiedział Artur po polsku, dość głośno, bo jeden z GG się odwrócił. Daliśmy szybkiego nura pod okno.
- Artur, słuchaj. A może to ten nasz braciszek. Nic im nie powiedział. Może słyszał, ale nie raczył im przekazać informacji.
- No, obyś się mylił, braciszku, bo będzie biedny. Żebym się musiał na siłę wbijać do własnego starego! Kto to widział!
- Nie jesteś z tym sam. – zaśmiałem się. W pewnym sensie ta sytuacja była całkiem zabawna. – Chodź dalej, może będzie jakieś wejście z tyłu, mam tylko nadzieję, że otwarte. – ruszyliśmy, ale zaraz się zatrzymaliśmy. Bill kogoś opieprzał.
- Jak wy pilnujecie tej chaty, do cholery! Wynieśliby was, nawet byście nie wiedzieli kiedy!
- Ale…
- Zamilcz, nie potrzebuję takich sflaczałych pał jak wy! Trzeba było ich stąd wyprowadzić, latają sobie teraz po całym ogrodzie jak po folwarku! – ochroniarz znów się zająknął. A my trzęśliśmy się pod oknem ze śmiechu. Gdyby tylko wiedział kto tak sobie lata! W końcu ruszyliśmy i znaleźliśmy wejście przez taras z tyłu domu. Drzwi były tylko zasunięte, nie zamknięte. Zawahałem się w pierwszej chwili.
- Mamy tak po prostu sobie tu wejść? Jak do siebie? Może zapukajmy, albo poczekajmy, aż nas sami znajdą…
- E tam. – machnął ręką Artur. On się z niczym nie pieprzył. Odsunął sobie drzwi i władował się do środka. Nie zauważył stopnia i z głośnym okrzykiem wyrżnął się jak długi na podłodze. To był długi dość szeroki korytarz. Po obu stronach były trzy schodni prowadzące jak mniemałem do salony i kuchni. Zacząłem się śmieć. Nie mogłem się powstrzymać. Z głupią miną zbierał się  z podłogi.
- No i z czego… – zaczął ale obaj ucichliśmy. Dwóch goryli powykręcało nam ręce boleśnie do tyłu i przycisnęło do ściany. Jęknęliśmy głucho.
- No to teraz poczekamy sobie na policję. – powiedział z zadowoleniem ten który trzymał mnie. Prychnąłem.
- Jeśli mnie albo mojemu bratu spadnie choćby włos z głowy – zaczął Artur. – nie wypłacisz się do usranej śmierci! – wycedził. – Mój prawnik tak ci dupę przetrzepie, że w sklepie będziesz na krechę fajki zbierał! – przycisnął go mocniej do ściany. – Ty… – wyjąkał tylko, ledwo mógł oddychać.
- Popatrz sobie na nas, cymbale. – jak zawsze zachowałem spokój. Ale ten cymbał chyba na prawdę był ślepy.
- Już ich połapałeś?! – krzyknął z salonu nasz ojciec. Parsknąłem śmiechem. Na prawdę, komiczna sytuacja.
- My też się cieszymy, że cię widzimy, tatusiu! – odkrzyknąłem i natychmiast jęknąłem z bólu. Facet okręcił mnie do siebie i zadał celnego kopa w jaja. Skuliłem się pod ścianą. Artur automatycznie wpadł w furie. Nie wiem jak, ale jakimś sposobem podkosił drugiego i nadepnął mu na krocze. Ten który stał nade mną ruszył do niego, ale zakończyło się to dla niego tylko rozwalonym nosem przez zaciśniętą pięść mojego brata.
- KURWA WASZA MAĆ! – zaczął wrzeszczeć. Pomyślałem, że lepiej byłoby się po prostu pokazać im w salonie, ale on zazwyczaj najpierw robi, a dopiero potem myśli. – Może ktoś łaskawie ruszy swoje święte dupy, co?! – pozbierałem się z podłogi i usłyszałem jak cała czwórka wybiega na korytarz. – Spodziewaliśmy się innego powitania. – powiedział Artur niby uprzejmie, ale jego głos cały aż ociekał jadem. – Najwidoczniej nie jesteśmy tu mile widziani, wstawaj! – powiedział ciągnąc mnie, już zdążyłem sam wstać. popchnął mnie do wyjścia, którym weszliśmy. Byłem lekko oszołomiony, więc nie protestowałem.
- Hej hej hej, zaraz zaraz! Zaczekajcie! Kurwa mać! – ktoś zaczął jęczeć. Po chwili poczułem jak ktoś nas łapie i wprowadza z powrotem do domu. Wciąż trzymałem się za krok. Artur specjalnie przeszedł po ręce tego który kulił się na podłodze, po tym jak zdepnął mu klejnoty. Miałem łzy w oczach, ledwo widziałem, czułem tylko pulsujący ból we wiadomym miejscu. Poprowadzili nas do salonu, Artur cały czas bluzgał na wszystkich wkurzony. Kiedy w końcu mogłem coś zobaczyć, zobaczyłem minę GG. Powstrzymywali się od ryknięcia śmiechem, patrząc na nas. Bardzo śmieszne. No może trochę, ja trzymałem się za rozporek pełną garścią i wyglądałem jakbym zaraz miał zacząć rzygać, a Artur wydzierał Tomowi włosy z głowy i udzielał rad na przyszłość, kogo zatrudniać do roli ochrony. Jego głos co chwilę przeplatała ironia. Natomiast Bill patrzył na nas, jakby nas pierwszy raz w życiu widział. Po chwili podszedł do mnie szybko i przytulił mocno. Nic nie trzeba było mówić. po chwili zagarnął do siebie Artura, uwalniając od niego dredy swojego brata.
- Jezu Chryste, nawet sobie nie wyobrażacie jak za wami tęskniłem. – powiedział, kiedy w końcu nas puścił, a ja mogłem w końcu puścić swoje przyrodzenie. W tej samej chwili spojrzał surowo na tych dwóch gości, którzy teraz weszli za nami do salonu. – Zwalniam was, panowie. – zrobili zszokowane miny. Posłaliśmy im szydercze uśmiechy. Widząc, jak Bill nas obejmuje, dotarła do nich cała prawda.
- Tęskniłeś za nami, ale w ogóle się nie pokazałeś! – powiedziałem z udawanym wyrzutem.
- Tak, ty nie chciałem przylecieć do nas, to my przylecieliśmy do ciebie. – powiedział Artur w końcu się uśmiechając.
- Boże, gdybym wiedział, że to wy, sam bym was wpuścił. Dlaczego ja nic nie wiem?! – fuknął znowu do bezrobotnych ochroniarzy. Popatrzyli na niego spode łba.
- Mówiliśmy, jak się nazywamy. – powiedziałem.
- Informację przekazał nam pański syn. Nic nie mówił o żadnych nazwiskach. – burknął jeden. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo z Arturem.
- Porozmawiam sobie z nim, ostatnio nie można z nim wytrzymać. – westchnął nasz ojciec.
- Z tobą też ciężko było. – powiedział Tom, szczerząc zęby. – Nie dalej jak wczoraj. – popatrzeliśmy na niego. Znów się wyszczerzył. – Przyszła paczka od was. Ja wchodzę do domu, jakaś muza gra, wchodzę do salonu, a Bill siedzi na dupie przed odtwarzaczem i ryczy! – popatrzeliśmy na niego. Uśmiechnął się lekko.
- Niby czemu? – zapytał Artur z krzywą miną, mającą oznaczać ciężką w ego przypadku burzę mózgu.
- Bo się nie spodziewał, że będziecie grać. – zarechotał znów Tom. – Z resztą ja i GG też. – uśmiechnął się. My też sie wyszczerzyliśmy.
- Super kawałki, na prawdę. – Powiedział chyba Gus, ja tam ich nie rozróżniam.
- Na prawdę wam sie podoba? – powiedziałem raczej nie pewnie. Ojciec znów nas przytulił.
Po chwili wszyscy z powrotem rozsiedli się na kanapie, włącznie z nami, a goryle poszli pakować manatki. Decyzja Bill, taty, była nie odwołalna. Coś mi się wydawało, że nie dlatego, że udało nam sie tak po prostu wejść do domu, ale dlatego, że śmiał mnie kopnąć. I to jeszcze ‚tam’. Artur był z tego bardzo zadowolony i naśmiewał się z nich cały czas dopóki całkiem się nie wynieśli. Czekaliśmy tylko na Davida. Byłem na prawdę ciekaw tego chłopaka. Byłem przekonany, że z premedytacją zrobił to co zrobił. Tym bardziej, że tata powiedział, że ostatnimi czasy stał się co najmniej nie znośny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz