Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

10 kwietnia 2014

One Shot; Listy do Toma.

Najdroższy Tommy...

Nie wiem jakich słow użyć. Nie istnieją takie, które w jakikolwiek sposób mogłyby wyrazić to wszystko, co się we mnie kotłuje.
Co takiego się stało, że tak nagle zniknąłeś?
Co musi się stać, żebyś wrócił?
Wrócił do mnie...
Nikt nie zna Twoich motywów. Wszyscy na około wciąż mnie pytają, wszak jestem twoim bliźniakiem i znam Cię najlepiej. Ale nawet ja nie wiem, dlaczego zniknąłeś. Nie mam pojęcia. I nie mam już sił...
Tak bardzo za Tobą tęsknię. Czy to ja coś źle zrobiłem? Czy to coś we mnie sprawiło, że tak bez słowa spakowałeś się w nocy i wyjechałeś? Jeśli tak to wybacz mi i wróć. Ja postaram się ze wszystkich sił zmienić. Tak, żebyś mógł wrócić.
Nie potrafię swobodnie oddychać, normalnie żyć od momentu, kiedy rano wszedłem do Twojego pokoju. Puste łóżko, puste szafy.
W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stalo. Myślałem, że to koszmar...
Moim największym lękiem było zawsze to, że kiedyś cię stracę. Ten lęk się spełnił. Oprócz tego złamałeś swoją obietnicę, Tommy. Pamiętasz, jak obiecałeś mi, że zawsze będziesz przy mnie? Tak, ja wciąż o tym pamiętam. Ale nie martw się, to nieważne. Teraz mam tylko jedno marzenie, które od tamtego dnia powtarzam sobie przed snem leżąc w łózku. Żebyś wrócił. Proszę, żeby mój ukochany brat wrócił. Ale jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko bratem. Nie masz o tym nawet pojęcia.
Zawsze byłeś moim wsparciem, największym. Zawsze czułem, że zawsze będę miał kogoś, kto nie pozwoli mi upaść. Nagle zniknąłeś, nie powiedziałes nic... Nie rozumiem tego, Tommy.
Gdy patrzyłem  puste szafy zdałem sobie sprawę jak bardzo Cię kocham. Nie tylko jak brata. Tak bardzo za Tobą tęsknię, braciszku. Wtedy nie miałem pojęcia o swoich uczuciach. Zawsze miałem Cię blisko. A teraz utraciłem połowę siebie. To już dwa lata. Kiedy jestem w mieście, wciąż się rozglądam mając nadzieję, że gdzieś Cię spotkam...
I udało mi się to wczoraj.
Trochę się zmieniłeś przez te dwa lata, ale to byłes Ty. Spojrzałeś na mnie tak obojętnie. Czy już nic dla Ciebie nie znaczę? Chyba taka jest właśnie prawda.
Widziałem Cię na ulicy, szedłeś drugą stroną. Stanąłem w miejscu. Myślałem, że to omamy, ale to byłes Ty. Tak samo materialny jak wszyscy inni. Krzyknąłem za Tobą, chciałem biec do Ciebie, ale Ty nawet nie zareagowałeś...
Zabolało mnie to, patrzyłem tak długo, aż zniknąłeś gdzieś w oddali. Mogłem pójść za Tobą, na pewno dowiedziałbym się gdzie mieszkasz. Ale stałem tak tylko, a potem wróciłem do domu, który kiedyś był naszym domem.
Od tamtej pory mieszkam w Twoim pokoju. Tak naprawdę korzystam tylko z niego i łazienki. Przestałem jeść, pić... Czułem, że zacząłem umierać. Od środka, bardzo powoli, zostałem doszczętnie pozbawiony tego czegoś, co przytrzymywało mnie przy zyciu. Na tym nic nie wartym bez Ciebie świecie.
Zespół już dawno istnieje tylko formalnie. To już nie to co było kiedyś. Nasze drogi się rozchodzą, każdy idzie w swoją stronę. Ja też już obrałem swój kierunek. Odszedłes z jakiegoś powodu i teraz myślę, że to naprawdę ja nim jestem. chciałbym tylko się dowiedzieć co zrobiłem.
W Twoim wzroku było coś... Dopiero teraz sobie to uświadomiłem. Nienawidzisz mnie. Tylko dlaczego... Powiedz mi, dlaczego.
Jeszcze dzień przed Twoim zniknięciem wszystko było dobrze. Nie kłociliśmy się od dawna. Dlaczego więc to zrobiłeś!
Ogarnia mnie już niemoc.
Jesteś ode mnie o wiele silniejszy, co było z resztą zawsze widać. Poradziłeś sobie świetnie. Ja nie radzę sobie od dwóch lat. Codziennie piszę do Ciebie listy, których nigdy nie wyślę. Z jednego prostego powodu. Nie znam Twojego adresu. Pozbawiłeś mnie wszystkiego co cenne. W jednej chwili.
Tamtego dnia, w tamtej chwili, kiedy wszedłem do Twojego pustego pokoju.
Teraz w nim siedzę własnie w tej chwili. Piszę te słowa. Dwa lata po tym jak widziałem Cię poraz ostatni. Pamiętam Twój uśmiech na twarzy, kiedy mówiłes mi "Dobranoc, braciszku." Wtedy tak jak zawsze jawił mi się on jako przejaw serdeczności i braterskiej miłości. Przecież zawsze mi to powtarzałeś...

"Kocham Cię, Billy. Pamiętaj o tym. Zawsze."

Pamiętam. Nie przestaję myśleć o tych słowach ani na moment. te same powtórzyłeś mi tego wieczora, kiedy byłes tu jeszcze...
Ale po co?
Po co to powiedziałeś?
Przecież miałeś zamiar mnie opuścić. Na zawsze.
Może chciałeś myśleć, że tymi slowami dasz mi siłę by żyć, bez Ciebie. Pomyliłeś się. Ja tej siły nigdy nie miałem.
TY byłeś moją siłą.
Odebrałes mi siebie, tym samym odebrałeś mi siłę do zycia. W tej chwili podjąłem decyzję. Bo coś zrozumiałem. Nie chciałes mnie już w swoim zyciu, a więc nie chciałes mnie spotykać tez choćby na ulicy. To też widziałem wczoraj w Twoich oczach. A ja chce dotrzymać obietnicy, którą Ci kiedy złożyłem. Że dla Ciebie zrobię wszystko, byś był szczęsliwy. Cokolwiek by to było.
Poczułem łzy na policzkach. Jeśli mój akt samodestrukcji sprawi, że będziesz szczęsliwy... zrobię to. Bez wahania.
To ostatni mój list do Ciebie, którego nigdy nie wyślę. Mam ich całe sterty. Nigdy ich nie przeczytasz... Z resztą to już nieważne. Dla mnie liczy się tylko Twoje szczęscie...


***

Ciemność napierała na mnie ze wszystkich stron. Ale coś słyszę... Jakies głosy. Podenerwowane. Uchyliłem cięzkie powieki. Wszystko było zamglone i miałem wrażenie, że mój organizm nie potrzebuje już tlenu. Migały jakieś światła, pobrzmiewały jakies dźwieki... I znów nastała ciemność. Lecz już na mnie nie napierała. Była lekko i błoga. Jak sen.
Znów wróciła do mnie świadomość.
Leżałem na czymś mało wygodnym. Zacząłem się zastanawiać czy umarłem. Nie wiem jak to jest, ale chyba nie powinienem nic czuć.
Otworzyłem oczy. Wszędzie biel. Raj? Samobójcy podobno nie idą do nieba...
A potem usłyszałem dziwne pikanie. Zamrugałem kilkakrotnie i zrozumiałem. Szpital. A więc nie udało mi się.
Wybacz mi, Tommy - pomyślałem. W oczach znowu poczułem łzy. Kto i dlaczego mnie ratował? Do sali, w której leżałem nagle wpadła grupa ludzi. W pierwszej chwili nie poznawałem nikogo z nich, ale potem już wiedziałem. Gustav, Georg, Jost i Andreas. ten ostatni to najlepszy przyjaciel Toma. Chociaż to już tez przeszłość, bo nawet z nim się nie kontaktował.
- Boże, Bill, co sie z tobą stało! Oszalałeś?! - krzyknął menadżer.
Odwróciłem od nich głowę. Nie miałem ochoty na żadne towarzystwo. Poza jedną osoba, ale o tym mogłem tylko marzyć...
- Nie krzycz na niego. - usłyszałem głos Gustava i skrycie byłem mu wdzięczny. - Wszyscy widzimy od dawna co się z nim dzieje.
- Dobra, ale nie dociera do was jaka będzie z tego afera w mediach? Już widze jutrzejsze nagłowki. "Bill Kaulitz, niemiecki gwiazdor. Próba samobójcza wokalisty!" Super, po prostu.
- kto był taki mądry, żeby mnie ratować? - zapytałem w ogóle go nie słuchając. Byłem pogrążony we własnej rozpaczy.
Zamilkli.
- Dzwoniłem do ciebie, od tygodnia nie było cię w studiu. A roboty mnóstwo. Posłałem Gustava żeby jak będzie trzeba przywiózł cie siłą. Chciałem z tobą porozmawiać. I cię znaleźli.
Nie patrzyłem na nich słuchając jego wywodu. Jost miał bardzo małe pojęcia o tym co sie ze mną działo. Nikt nie miał o tym zielonego pojęcia.
- próbowałem dodzwonić się do twojego brata. Kiedy już cie tu przywieźli. - usłyszałem głos Andreasa. Nie trudno mi było sie domyślić, że nie odebrał. Ale z pewnością sie dowie... w inny sposób. - Kiedy nie odebrał za 5 razem wysłałem mu krótką wiadomość. Że jesteś w szpitalu... bo chciałes się zabić. I on...
- Zamknij się, nie chce słuchać co ON! Wynoście się stąd wszyscy! natychmiast! - wrzasnąłem. Odwróciłem sie do nich plecami.Usłyszałem jak wszyscy wychodzą i jak zamykają za sobą drzwi. Zamknąłem oczy.
Czułem się taki bezsilny. Mojego brata nie obleciałaby nawet wiadomość o mojej śmierci.
Chciałem zniknąć.
- Billy... - usłyszałem za soba cichy zlękniony szept. Otworzyłem raptownie oczy, z których natychmiast wytoczyły się powstrzymywane dotąd łzy. Znałem ten głos. Poznałbym go wszędzie...
- Billy, wybacz mi... - znów ten sam szept. Zacząłem drżeć na całym ciele.
Zerknąłem za siebie i poczułem, że zaraz umrę. Przy moim łózku klęczał Tom... Z bladą twarzą, mokrymi oczami... Wpatrywałem się w niego jak w obrazek.
Tyle czasu marzyłem o tej chwili. I teraz gdy stał tak przede mną zapragnąłem by odszedł. Ogarnęła mnie wściekłość.
- Po co tu przyszedłeś... - nie wiem czemu szeptałem.
- Prosić cię o wybaczenie...
- Ach tak. - przerwalem mu. - Miałes na to dwa lata, czemu akurat teraz? - tym go zagiąłem.
Nic nie mówił. Patrzył na mnie tylko z tym lękiem w oczach.
- Wyjdź. - powiedziałem nagle. Otworzył usta, ale mu nie pozwoliłem. - Wyjdź! Tak jak to zrobiłes wtedy. Bez słowa.
- Bill...
- Bez słowa! - krzyknąłem.
Drżącą ręką próbował dotknąć mnie, ale odrzuciłem ją jak coś obrzydliwego. Popatrzył na mnie znów, ale ze smutkiem, zraniony...
- Co tak na mnie patrzysz? Ubodło cię to jak cię potraktowałem?
Milczał.
- No odpowiedz mi. Ubodło czy nie? - patrzyłem na niego bez przerwy.
- Ubodło. - szepnął ledwie słyszalnie. Zacząłem sie histerycznie śmiac.
- Naprawdę? - powiedziałem. - Naprawdę?! - teraz znów wrzasnałem. - Jesteś smieszny. Obrzydliwy. - znów zacząłem się śmiac. - Biedny Tommy! Sprawił mu braciszek przykrość. - przybliżyłem się nieco do niego i wysyczałem. - Nienawidzę cię.
Zamknął oczy spod których wytoczyły sie łzy. Byłem zadowolony. Ja przepłakałem dwa lata. On miał to w dupie.
- Chciałbym... - szepnął.
- Tak, co takiego? - parsknąłem wściekle.
- Chciałbym wrócić... pozwól mi wrócić, Bill...
Patrzyłem na niego wielkimi oczami. Teraz na pewno przypominałem wariata.
- Wrócić? - zapytałem cicho zaciskając dłonie na pościeli. - Teraz chcesz wrócić?! - podniosłem głos. - Nie potrzebuję twojej łaski, Tom.
- To nie łaska, ja...
- Chcesz wrócić, tak? - mój głos na powrót stał się spokojny. Patrzył na mnie i niepewnie skinął głowa. Znów się zasmiałem.
- To idź teraz do MOJEGO domu - specjalnie zaakcentowałem to słowo - i otwórz dużą szafę w moim pokoju. - słuchał mnie uważnie. - Tam znajdziesz karton po butach, a w nim sterty papierów. - patrzyliśmy sobie w oczy. - Przeczytaj je wszystkie i wtedy zobaczymy jak bardzo chcesz wrócić!- znów wrzasnąłem. Nie ruszał się z miejsca. - NO DALEJ!!!
Kiedy wyszedł ja padłem na poduszki. Był już wieczór kiedy przestałem ryczeć, a on sie nie pojawił. Wiedziałem co pisałem i wiem co przeczytał. I nie byłem zdziwiony, że się nie pojawił. Zasnąłem wtulony w mokrą poduszkę.
Kiedy się obudziłem poczułem znajomy zapach. W pierwszej chwili nie mogłem go skojarzyc, ale potem otworzyłem oczy. Leżał obok mnie w łozku, trzymał mnie za rękę i gładził ją kciukiem.
- Dlaczego znowu tu jesteś? - zapytałem wręcz z wyrzutem.
- Dla ciebie. - odrzekł na co odwróciłem od niego wzrok. Nie wiem, może nic sobie nie zrobił ze słów o mojej miłości.
- Nie było cię dwa lata, teraz też nie musi ciebie byc. - powiedziałem cicho. Wciąż czułem się zraniony. Miałem wrażenie, że jest tu ze mną tylko z litości.
- Teraz będę już zawsze. - obiecał, a ja uśmiechnąłem sie gorzko.
- Aż znowu znikniesz. Najlepiej zrób to już teraz.
- Nigdy już nie odejdę, Bill.
- Przestań pieprzyć, Tom. Zrobiłes to raz, cholera wie czemu, i zrobisz to znowu. Więc po prostu wstań i wyjdź teraz zanim zacznę wierzyć, że mówisz prawdę.
- Mówię prawdę, Bill. - powiedział gorliwie i złapał w ręce moja twarz. - Nie zostawię cię nigdy, przysięgam!
- Kiedyś już mi to obiecywałes, i co?
- Ja... ja miałem powód. Ale teraz to już nieważne, Billy. Zawsze będziemy razem. - skrzywiłem sie i odsunąłem od siebie jego ręce. Widziałem, że go ranię. Ale w tamtej chwili nie umiałem inaczej. Za dużo we mnie było goryczy. Skrzywdził mnie.
On jednak po chwili zrobił coś niespodziewanego.
Chwycił mnie i zaczął całować po włosach, tulił mnie mocno, zszedł z pocałunkami na moją szyję, przez co cały zadrżałem, aż poczułem jego usta na ramieniu. Przepraszał mnie w ten sposób.
- Wiesz już co do ciebie czuję. Pisałem o tym chyba w każdym liście. - powiedziałem spoglądając na niego.
- Tak, wiem. Jesteś moim małym, ukochanym braciszkiem. Chciałem cie chronić... przed samym sobą.
- Co? - otworzyłem szerzej oczy.
- Kocham cię, Billy. Z tego co teraz wiem, uświadomiłem to sobie jako pierwszy.
Patrzyłem na niego wielkimi oczami. Dotknąłem dłonią jego twarzy, a on j ucałował.
- Ale to złe. - dodał.
- Co jest złe?
- To co się między nami zrodziło. Nie powinno istnieć.
- Nie pieprz, Tom. - powiedziałem i wpiłem się w ego usta.
- Obiecaj, że naprawdę nie odejdziesz. - powiedziałem gdy oderwałem się od niego.
- Przysięgam. - odrzekł i przyłozył sobie moją dłoń do serca.

***

Miało być "Połączeni" ale przypomniałam sobie, że kiedyś zaczęłam pisać jakiegoś One Shota i go nie skończyłam. Tak więc doprowadziłam go dzisiaj do perfekcji, tak mi sie zdaje, i oto jest. ;]
Miłej lektury.

2 komentarze:

  1. czy blog będzie kontynuowany? :D zwłaszcza "połączeni" i "yink i yank" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie, będzie, spokojnie. xD Jak mówiłam, mam w większej częsci napisany już odcinek 'Połączonych', a teraz w głowie zaczyna też układać mi się kolejna częśc 'Yink i Yank'. Coś na dniach na pewno się ukaże. To mogę zapewnić. ;)

      Usuń