Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

26 września 2013

Brakujący Element Układanki. (17/?)

Bill.

- Bill, kochanie moje, co się z tobą dzieje? - usłyszałem głos Toma jakby z oddali. Otrząsnąłem się z zamyślenia i spojrzałem na niego. Wpatrywał sie we mnie z niekrytym niepokojem. Nie dziwiłem mu się wcale. To jak zachowuję się ostatnimi czasy względem niego na pewno go niepokoi. Ja po prostu staram sie nastawić psychicznie do tego co ma nastąpić. Bo muszę z nim zerwać. Ten facet w tym liście dał mi jasno do zrozumienia. Albo dam mu kasę i rozejdę się z Tomem, albo koniec. Bałem się co on może mu zrobić, jeśli nie spełnię jego życzenia. Ja mogę sobie cierpiec, ale dlaczego Tom także musi? Przecież my oboje nic złego nigdy nikomu nie zrobiliśmy.
Starałem się być obojętny na jego bliskość, tak jakby nie robił mi żadnej róznicy czy jest czy go nie ma. Bardzo chciałem złapać go wtedy za ramiona i powiedzieć mu prawdę ale wiedziałem że tylko nas tym pogrążę. Unikałem seksu w jakiejkolwiek postaci. Najczęsciej mówiłem, że jestem zmęczony, że boli mnie głowa, albo że źle się czuję. A on nie naciskał. Przyjmował moje odmowy bez najmniejszego szmeru. W końcu w ogóle przestaliśmy się zbliżać. A to wszystko w ciągu zaledwie kilku dni...
- Bill... - znów usłyszałem. Znów się zamyśliłem. Trzymał mnie za rękę czule ją gładząc. Spojrzałem na nasze ręce i westchnąłem. - Co się dzieje? - powtórzył pytanie. Uznałem, że nie można już dłużej tego odwlekać. Przelew już poszedł, ukryłem rachunek przed Tommym, ale pozostało jeszcze jedno. Żadna kasa nie zrekompensuje mi tego co zaraz stracę na zawsze.
Poczułem jak serce zaczyna mi walić, ale nie dałem po sobie niczego poznać. Chciałem, aby na mojej twarzy nie było zadnych emocji, po prostu. Zrywam z chłopakiem, którego już nie kocham. Tylko, że to nie był zwykły chłopak. To był mój brat i największa i wiedziałem że jedyna miłość w życiu. Drugi raz czegoś takiego nie poczuję do żadnej osoby. Z resztą nigdy już nikogo nie pokocham. On zawsze będzie obecny.
- Tom... - zacząłem wciąż patrząc na nasze dłonie splecione razem. Wziąłem głęboki oddech. Nie miałem pojęcia jak mu to powiedzieć. Odwlekałem to tak długo jak mogłem, ale dłużej już nie mogę. Nie moge pozwolić, żeby coś mu się stało.
Patrzył na mnie uważnie. Chyba coś przeczuwał, chociaż jeszcze dobrze nie wiedział co.
- Tom, wiedz, że zawsze będziesz dla mnie ważny. - powiedziałem patrząc teraz w jego oczy.
- Wiem, kochanie, wiem o tym. - rzekł gładząc mnie po włosach. Przytuliłem jego rękę do swojego policzka i pocałowałem ją.
- Tom. - zacząłem od nowa. - Zawsze będziesz najważniejszy. Zawsze. Kocham cię najbardziej na świecie, nikt nigdy nie będzie ważniejszy od ciebie. Nikt nigdy nie dał mi tyle co ty. Dawałeś mi wszystko czego potrzebowałem, a nawet więcej, nigdy tego nie zapomnę, Tommy. - wciąż trzymałem przy ustach jego rękę. - Dlatego, proszę cię, wybacz mi to co teraz powiem. Nie możemy dłużej ciągnąć tego związku. On nie ma przyszłości.
Puff... Z tymi słowami skończyło się wszystko. Moje życie również. Bo kiedy on sie spakuje i wyjedzie ja umrę.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Chyba nie do końca dotarło to co do niego powiedziałem. Ale nie mogłem się wycofać. Chciało mi się ryczeć, chciałem wyć. Powstrzymywałem się, żeby przed nim nie paść i nie błagać, żeby jednak nie wyjeżdżał. Zachowałem jednak pozory i tylko parzyłem na niego.
A on też nie robił nic innego. Wyciągnął rękę z mojego uścisku i nadal się mi przygladał.
- O czym ty mówisz? - wyszeptał. To czego nie było widać gołym okiem słychać wyraźnie było w jego głosie. Niemal czułem w sobie ten narastający ból. Z resztą swój własny też tłumiłem.
- O tym, że musimy się rozstać, Tom. Najlepiej będzie jeśli wyjedziesz. - powiedziałem starając się z całych sił, żeby głos mi się nie załamał.
- Ty nie mówisz tego poważnie. - powiedział teraz już z widocznym przerażeniem w oczach.
- Mówię poważnie, Tom. Jestem tak poważny jak tylko moge.
- Żartujesz sobie ze mnie. Bill, to nie jest śmieszne...
- Nie ma być. - podniosłem lekko głos. - Tom, nic do ciebie nie czuję. - wypaliłem. To była ostatnia deska ratunku, żeby stąd odszedł. Potem będę za nim ryczał. - Oprócz miłości braterskiej, rzecz jasna. - dodałem ciszej. Siedział przede mną oniemiały. Nie wierzył w to. Ja też nie wierzyłem, że to się dzieje. Ale nie mogłem się wycofac. - Wybacz mi proszę. - tak naprawdę błagałem go żeby wybaczył mi to jak kłamię. - Wybacz, ja... przez pewien czas naprawdę... ja szalałem przez te pół roku, kiedy cie ze mną nie było, tęskniłem, naprawdę myślałem, że kochałem, ale to nie była miłość. Sam się w tym pogubiłem, wybacz mi, że tak cię skrzywdziłem, ale nadal jesteś dla mnie najważniejszy, to się nigdy nie zmieni. Zawsze będę cię kochał. Ale nie tak jak myślałem wczesniej. I teraz też będę za tobą tęsknił, ale musimy się rozstać na jakiś czas, nie widywac się, tak będzie lepiej...
- Zrobiłem coś nie tak, nie wiem, powiedziałem coś, co cię zraniło, Bill... - zaczał, a ja widziałem łzy które szybko napływały mu do oczu. Odwróciłem wzrok.
- Nie, Tommy, to ja jestem winny nie ty. Po prostu... źle zdefiniowałem swoje uczucia.
- Dlaczego mi to robisz... - nie moglem słuchać jak płacze. Wstałem z miejsca i sam siebie otoczyłem ramionami. Zza moich pleców dochodził mnie cichy szloch. Chciałem podbiec do niego i cofnąć każde słowo ale zmuszałem się, żeby wciąż stać w tym samym miejscu. Zacisnąłem powieki nie chcąc pozwolić płynąc własnym łzom. Przeklinałem w tej chwili cały świat. Że najpierw pozwolił mi przezyć coś tak wspaniałego, a teraz tak po prostu mi to odbiera.
W pewnej chwili poczułem na sobie jego dłonie. Delikatnie, nieśmiało, tak jakby się bał mnie dotknąć, gładził moje ramiona i całował włosy. Wstrzymałem oddech i jeszcze mocniej zacisnąłem oczy i palce na ramionach. Słyszałem jego urywany oddech tuż przy swoim uchu.
- Bill, błagam cię, słyszysz? Błagam cię. - powiedział tak cicho, że ledwie go słyszalem. - Nie zostawiaj mnie... Nie poradzę sobie bez ciebie... - powtarzał ciągle to samo, a ja ukryłem twarz w dłoniach. Już nie wiedziałem co mam robić. Czy dalej w to brnąć i w końcu kazać mu sie wynosić, czy opowiedzieć mu wszystko. Zaczał sie do mnie mocno tulić, a ja już nie mogłem dłużej tego znieść i sam się rozbeczałem.
- Tom... - wyszeptałem. - Jesteś moim starszym bratem... Zawsze będę przy tobie, ale musisz zapomnieć o mnie... w ten sposób. - wychrypiałem w końcu na co on ścisnął mnie tak mocno, że aż zabolało.
- Więc nie każ mi się pakować. - wyszeptał.
- Musisz. Na pewien czas musimy się rozstać. - powiedziałem jednocześnie przekonując do tego samego
- Nie. - usłyszałem jego jęk.
- Tom, prosze cię, dla mnie też to nie jest łatwe. Zobaczymy się znowu za jakiś czas... Na razie powinniśmy dać sobie czas. - powiedziałem. Cały czas przekonywałem sam siebie. Wiąż powtarzałem sobie, że to dla jego dobra i jeśli mnie znienawidzi to przynajmniej będzie bezpieczny. Dla niego oddam wszystko, więc oddaję i swoje szczęście...
Puścił mnie. Odwróciłem się i spojrzałem na niego. Rzadko płakał, a jeszcze rzadziej ktoś to widział. Teraz jednak sie z tym nie krył. Patrzyłem na łzy spływające mu po policzkach. Podniosłem rękę, chcąc je delikatnie otrzeć, ale powstrzymał mnie.
- Skoro mam zapomnieć... to mi o tym nie przypominaj. - powiedział cofając się o kilka kroków. Bolesny cios... Ale chyba inaczej być nie może. W następnej chwili wyszedł z salony w którym cały czas siedzieliśmy. Poszedłem za nim i zatrzymałem się przed jego sypialnią. Zaczął się pakowac. Ten widok mnie dobił. Pomyślałem, że jeszcze mam szansę. Przecież mogę mu powiedzieć... ale wtedy dotarło do mnie, że byłbym wtedy egoistą. Myślącym o sobie. A to przecież on jest najważniejszy. Zdusiłem w sobie tą chęc i dalej patrzyłem jak zapina walizkę. Nie miał tego tyle co ja więc wszystko z powodzeniem zmieścił w jednej walizy na kółkach. Popatrzeliśmy na siebie, a potem on mnie wyminął.
Był zimny i oschły, ale znałem go i wiedziałem, że radzi sobie z ta sytuacją tak jak może. Kiedy tak się zachowywał ból zdawał się być nieco mniejszy, kiedy widział, że jego zachowanie też mnie boli. Nie miałem mu tego za złe. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Chciałem jeszcze coś powiedzieć ale nie miałem najmniejszego pojęcia co. Wtedy on się odezwał.
- Bill, zastanów się dobrze. Bo jeśli teraz wyjde, już nie wrócę. - poczułem jak rozpadam się w środku. Ale właśnie tak miało być. Miał mnie znienawidzić i nie szukać ze mną kontaktu już nigdy więcej. Stałem więc tylko i patrzyłem na niego w dalszym ciągu. A on po chwili ciszy pokiwał głowa jakby na znak zgody i zszedł z bagażem po schodach na dół. Wolnym krokiem podszedł do drzwi wyjściowych, a ja zatrzymałem sie tuż przy schodach na góre. Wtedy odwrócił się i spojrzał jeszcze na mnie.
- Widocznie masz powód, dla którego to robisz. Mam tylko nadzieję, że warty tego wszystkiego. - zakończył szeptem i zniknął na klatce schodowej. Zakryłem usta dłońmi i padłem na ostatni stopień. Zacząłem sie kołysać, dusiłem sie płaczem. Znałem go i wiedziałem, że jeszcze przez chwilę będzie stał pod drzwiami i słuchał. Przełykając ślinę wstałem i zrobiłem coś co miało symbolicznie zatrzasnąć między nami drzwi do tego związku. Przekluczyłem oba zamki i zasunąłem zasuwę. Zajrzałem w wizjer. Miałem rację stał tam. Ale teraz kiedy slyszał jak zakluczam drzwi odwrócił się i wszedł do windy i po chwili zjechał na dół.
Osunąłem sie pod drzwiach na samą podłoge. Nie zatykałem już sobie geby tylko wyłem z rozpaczy. Zwinąłem się w kłębek leżąc i waliłem pięścią w podłoge. Wpadłem w taki szał, że ciało odmawiało mi jakiegokolwiek posłuszeństwa. Wyrywałem sobie włosy z głowy, tłukłem wciąz w ziemię, waliłem nogą w ścianę. Po kilku minutach wszystko mnie bolało i już nie miałem siły. Leżałem tylko zwinięty na podłodze i płakałem wciąz ciągnąc się za włosy. Chciałem zadawać sobie ból fizyczny, żeby chociaz troche zagłuszyć ten szalejący w środku. Ale nic to nie dawało. Czułem, że umieram powoli po prostu. Dosłownie wyrwałem sobie serce. Mój Tommy zabrał je ze soba. W końcu nawet nie wiem jak ani kiedy zasnąłem pod tymi drzwiami.
Spałem dobre kilka godzin. Kiedy się obudziłem nie wiedziałem co się dzieje. Znalazłem się pod drzwiami na podłodze, cały obolały, a moje włosy powyrywane walały się na ziemi. Nie było ich duże, ale były widoczne. W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stało i zacząłem wołac Toma. Kiedy jednak nie przyszedł podźwignąłem się do pozycji siedzącej i wszystko sobie przypomniałem. Łzy znów zaczęły zalewać mi oczy. Znów złapałem się za włosy i zaczałem targać je z całej siły. Więc to nie był koszmar. Chciałem umrzeć. Nie widziałem już sensu dalej żyć. Bo i po co? Bez Toma? Jak?
Podniosłem się chwiejnie i pobiegłem do salonu. Stamtąd był widok na parking. Rzuciłem sie do okna, nie wierzyłem w to wszystko. On by nie wyjechał, nie dałby się odesłac od tak, od razu. Ale kiedy zobaczyłem, że nie ma jego samochodu, załamałem się kompletnie. Wyjechał... Naprawdę odszedł. Ale kto zrobiłby co innego? Opadłem na pierwszy bliższy fotel. Czułem sie pusty w środku. Nic nie wart, do niczego nie potrzebny. Mój wzrok padł na karafkę pełna dobrej whisky, w ogóle nie ruszaną. Na stoliczku obok. Wziąłem szklaneczkę i nalałem sobie do pełna. Piłem powoli przewijając sobie powoli cały film w głowie. Od czasów dzieciństwa po dzień dzisiejszy. W każdym momencie obecny był Tom. Nie ważne co się działo, zawsze był. A teraz już go nie ma... i już nie będzie.
Rozmyślając tak i wspominając całe swoje życie opróżniłem cała karafkę, także na końcu nie byłem w stanie już się nawet podnieść. Głowa opadała mi na ramię. Urżnąłem się po prostu. Ale przynajmniej nie czułem już jak ból wyżera mnie od środka.
Chyba znalazłem lek, pomyślałem i urwał mi się film.

1 komentarz:

  1. Nie ! Oni muszą być razem , niech Bill mu to wytłumaczy nooo ! niech szybko dzwoni do Toma i wyjaśni mu to wszystko ! kurde ! ;d

    OdpowiedzUsuń