Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

17 sierpnia 2013

Brakujący Element Układanki. (10/?)

TOM.

Bill jakoś przełknął moje nagłe pojawienie się. A ja jakoś przełknąłem to, że zacząłem zachowywać się jak psychol. Kokietowałem, całowałem i podrywałem własnego brata. Bill za każdym razem kręcił nosem i burczał coś cicho za każdym razem wychodząc do kuchni. Nie podobało mu się to. Chociaż nie wiedziałem dlaczego, bo przecież jak sam mówił podkochiwał się we mnie. I to tak, że głowa mała. On jednak unikał wszelkich kontaktów cielesnych, nie pozwalał się nawet przytulać. A kiedy jednego razu po prostu zamknąłem go w swoich ramionach, zaczął się zachowywać jak gwałcona dziewica.
- Tom, puść mnie! - powiedział zirytowany rozpychając się ramionami, żeby jak najdalej znaleźć się ode mnie. Stał odchylony ode mnie na długość swoich ramion, oparty na moich piersiach. Patrzył na mnie ze złością w oczach.
- Bill, przestań, proszę cię, chcę się tylko przytulić. Chyba mogę, nie? Jesteś moim bratem. - powiedziałem. Zmrużył lekko oczy.
- Właśnie, jestem twoim BRATEM, a ty za każdym razem jak tylko się do mnie zbliżysz, próbujesz mnie obłapiać...
- Kiedyś robiłem to samo i jakoś ci to nie przeszkadzało.
- Ale teraz przeszkadza. - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. - Biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, w ogóle nie powinno cię tu być. A siedzisz tu od wczoraj. - westchnąłem.
- Przyjechałem do mojego braciszka, który nawet nie poinformował mnie, gdzie mieszka. Gdyby nie DJ, pewnie jeździł bym jak debil po całym Nowym Jorku i jeszcze bym cię nie znalazł. - powiedziałem z wyrzutem patrząc na niego. Ułożył usta w dzióbek. Wyglądał słodko.
- Dobrze. - powiedział piorunując mnie wzrokiem. - Mogłeś odwiedzić swojego brata, ale nie... - zaciął się jakby nie wiedział co powiedzieć. Chwila ciszy, a potem... - Tamten pocałunek powinien ci wszystko uzmysłowić, ale nic do ciebie nie dotarło, jak zwykle. Wszystko musiałem ci tłumaczyć. I jeszcze nie rozumiesz, jak widzę. Każdy normalny człowiek na twoim miejscu trzymałby się ode mnie jak najdalej. I ja właśnie chciałem, żeby tak było, dlatego wyniosłem się na drugi koniec Stanów. A ty tak po prostu wsiadłeś sobie w samolot i przyleciałeś do mnie. - ostatnie zdanie nasączył ironią.
- A co innego miałem robić? Tęskniłem za toba, nie miałem pojęcia co się dzieje, przez kilka miesięcy zachowywałeś się Zomby, i naglę centralnie bęc! Zwiałeś z domu, nawet nie racząc nic mi nie wytłumaczyć. Wiesz przez co ja przechodziłem? Nawet nie chciałes ze mną przez telefon gadać...
- A dziwi cię to? - wpadł mi w słowo.
- Tak, i to bardzo. Bo nic złego się nie stało. - powiedziałem, patrząc na niego uważnie. Prychnął z niedowierzaniem.
- To jest twoim zdaniem NIC ZŁEGO???
- Tak własnie. To nie jest nic złego. - przytaknąłem. Otworzył szerzej oczy i pokręcił z głową. Zszokowałem go.
- Tommy... - powiedział siadając na krześle przy stole w kuchni. - Zawsze wierzyłem, że masz w sobie choć odrobinę zdrowego rozsądku... A tymczasem okazuje się że ty jestem kompletnym bezmózgiem! - wypalił. Teraz to ja wywaliłem na niego oczy.
- CO?
- To co słyszałes, Tom! Zachowujesz się jakbyś nie miał mózgu! Czy do ciebie nie dociera, że jesteśmy braćmi? Rodzeństwem? Jak możesz w ogóle myśleć, że my... - urwał i ukrył twarz w dłoniach. - Przestań się do mnie przywalać bo i tak to nic nie da. - powiedział patrząc na mnie przez palce. Podszedłem do niego i przykucnąłem przy nim.
- Nic nie da? - zapytałem.
- Nie. - odpowiedział kręcąc zawzięcie głową.
- Bill, poddajesz mi się za każdym razem na co najmniej  kilka uroczych minut. - powiedziałem patrząc na niego. Prychnął.
- Wykorzystujesz mnie. Wykorzystujesz to, że coś do ciebie czuję, i dobrze wiesz, że trudno jest mi się kontrolować, kiedy ty... - znów urwał, rumieniąc się.
- Kiedy ja co? - zachęciłem go, gładząc po karku.
- Własnie to robisz! - zajęczał, patrząc na mnie żałośnie. - Zniewalasz mnie jak jakiegoś swojego osobistego niewolnika. Tom, przestań! Nie myślisz o mnie, masz na uwadze tylko to czego ty akurat chcesz...
- Cicho bądź. - wykorzystałem okazję, że odsunąl ręce od twarzy i przywarłem do jego ust. Wydał z siebie stłumiony jęk i zaczął się nieporadnie szamotać. Ściągnąłem go na siebie z krzesła na podłogę. Klęczelismy po kolanach. On cały czas mnie od siebie odpychał, ale z każdą chwilą jego opór słabł. Złożyłem jego ręce na mojej klacie i przycisnąłem go całego do siebie, nie mógł się już tak szamotać. Nagle poczułem na swoim policzku coś wilgotnego. Musnąłem jeszcze jego wargi i spojrzałem na niego. Po jego policzkach płynęły łzy. Oczy miał zamknięte, nie chciał na mnie patrzeć.
- Bill... - delikatnie uniosłem jego twarz za podbródek. Pociągnął lekko noskiem. Znów leciutko go pocałowałem. Skrzywił sie delikatnie.
- Jesteś okropny. - wyjęczał. - Wiesz, jak bardzo tego pragnę, robisz to specjalnie...
- Cii... - przytuliłem go do siebie gładząc czule po głowie i plecach. - Nie wykorzystuję cię, na pewno nie. - powiedziałem mu cicho do ucha. Zadrżał. - Niczego nie robie specjalnie. Chcę po prostu spróbować z tobą...
- Dlaczego? - zajęczał znowu. Zerknąłem na niego.
- Co 'dlaczego'?
- Dlaczego chcesz ze mną spróbować? - dobre pytanie... Sam nie wiedziałem co mnie tak do niego przyciągało. Ale nie chciałem tego odpuścić. Czułem, że oboje będziemy szczęśliwi. Jeśli tylko on się na to zgodzi. Nie chciałem rezygnować, i wiedziałem, że będę walczyć do upadłego o niego.
- Bo... - zaciąłem się. Nie umiałem sprecyzować co czuję. Bill spojrzał na mnie.
- No?
- Bo... mi na tobie zależy... - wydukałem kulawo. To była prawda, ale na prawdę nie umiałem ubrać w słowa tego wszystkiego co się we mnie kłębiło. Kiedy wyrywałem jakąś laskę nie miałem z tym problemów. Nie chcę nawet sobie wyobrażać co on wtedy czuł...
On był dla mnie na prawdę bardzo ważny, nie chciałem niczego spartolić złym słowem.
- I co? I to wszystko? - zapytał po chwili ciszy. Patrzył na mnie cały czas. Ewidentnie chciał mi udowodnić, że się nim bawię.
- Nie... - powiedziałem, ale nic więcej już nie zdążyłem. Wstał, odepchnąłem mnie od siebie i wyszedł. Zamknął sie w swoim pokoju. Poszedłem zaraz za nim. Otworzyłem cicho drzwi, zobaczyłem jak lezy na łózku skulony na boku.
- Idź już sobie stąd. - wyszeptał, kiedy ułożyłem się obok niego. - Idź, spakuj się i wyjedź. Nie chcę cię tu. - schowałem twarz w jego włosach. Nie poruszył się nawet.
- Chcesz mnie. I ja ciebie też chcę. - powiedziałem obejmując go i przysuwając bliżej siebie. Leżał tyłem do mnie. Gładziłem go po włosach. Po ramieniu. Całowałem delikatnie i czule po głowie. Chciałem, żeby odczuł to wszystko co ja czułem. - Patrzysz na to jak na grzech.
- Jakby nie było to to jest grzech. - wychrypiał cicho.
- Bill, proszę cię. - szepnąłem mu do ucha. - Spróbuj spojrzeć na to z innej strony. Jesteśmy bliźniakami. Nikt nie kocha się bardziej niż my. - zerknął na mnie przez ramię.
- I co? - powiedział głośniej. - I z tego tytułu mam się z tobą bzykać? Buhaha! - skrzywiłem sie lekko.
- Nie.. - powiedziałem łagodnie, na co on znów na mnie spojrzał zdziwiony. - To znaczy... Kiedyś może. - zmarszczył brwi. - Ale teraz może warto byłoby spróbować takiego związku... na takiej podstawowej płaszczyźnie. - nie miałem pojęcia jak się wysłowić. Nie chciałem od razu zaciągac go do łóżka, chciałem... po prostu z nim być... Patrzył na mnie z jedną uniesioną do góry brwią. Zerknałem na niego, miałem nie pewną minę.
- Nie... - powiedział w końcu, ale nie zbyt pewnie. Piórka i tak mi opadły.
- Dlaczego? - teraz za zajęczałem.
- Tom... ty nie rozumiesz podstawowej rzeczy. - odwrócił sie do mnie na plecy. - Nawet gdybym się zgodził... Ale się nie zgadzam! - dodał szybko widząc mój lekki uśmiech, który zaraz zgasł. - Nawet gdybym się miał zgodzić, to i tak to nie trwałoby długo. - zamrugałem.
- Jak to?
- Tom... Masz rację, że nikt nie kocha się tak bardzo jak bracia bliźniacy, i właśnie o to chodzi. Ten cały pseudozwiązek by nas doszczętnie zniszczył. Stracilibyśmy się nawzajem. Nie chcę tego. Chcę miec w tobie przynajmniej brata... jeśli nie moge nikogo więcej. - spojrzał gdzieś w bok.
- A kto powiedział, że ten 'pseudozwiązek' jak go nazwałes, musi nas zniszczyć? Jeśli będziemy umiejętnie pielęgnować nasze braterskie więzi i to co do siebie czujemy...
- A czujesz cos do mnie w ogóle? Z wyjątkiem jakiegoś pociągu fizycznego? - popatrzylismy na siebie. Na chwilę zaległa cisza. Po chwili ze smutną miną odwrócił głowe na bok. Zwróciłem ja z powrotem na siebie.
- Czuję coś do ciebie. Ale gubię się w tym... Nie umiem wszystkiego dokładnie sklasyfikować jeszcze... Ale wiem, że to coś poważnego. - mówiłem patrząc mu w oczy, w których szkliły sie łezki. - Nie damy rady tego ominąć, Billy. - powiedziałem poważnie. - Albo to zaakceptujemy oboje... albo rzeczywiście się rozstaniemy, ale dobrze wiesz... że żaden z nas nie umie żyć bez drugiego. A przynajmniej ja nie potrafie.
- A myślisz, że umiem? - wyjęczał znów, z końcików oczu potoczyły sie pierwsze łzy. - To nie było zycie, przez te pół roku, to była wegetacja. - przytuliłem go mocno.
- Więc daj nam szansę. - usłyszałem jak wzdycha. - Obiecuję ci, że zrobię wszystko co tylko moge, żebyś był szczęsliwy. - tak bardzo chciałem, żebyśmy znów byli razem. Żeby każdy miał znów dla siebie tego drugiego. Wtulił się we mnie mocno. Tłumaczyłem to sobie tak, że skoro Pan Bóg przed nami to postawil, to znaczy że nie musimy się niczego obawiać. Bez powodu by tego nie zrobił.
- Pójdziemy za to na wieczne potępienie. - powiedział Bill, jakby czytał mi w myślach.
- Raczej wątpię. - usmiechnąłem się. Spojrzał na mnie.
- Ale nie wyobrażaj sobie, że pozwolę ci się podmacywać. Albo, że będziesz ze mną spał, i to w jednym łózku. - wywaliłem na niego oczy.
- Ale...
- Żadnego ALE. Zalezy ci na mnie? - zapytał patrząc mi w hardo w oczy.
- Tak, zalezy mi na tobie, ale...
- Więc uszanujesz moje zdanie i wejdziesz do mojej sypialni dopiero wtedy kiedy sam cię do niej wpuszczę.
- Już w niej jestem. - powiedziałem. spiorunował mnie wzrokiem.
- Później już tak nie będzie.
- A jak będzie mi w nocy zimno? - uśmiechnąłem się ładnie.
- To dostaniesz drugi koc. - przestałem się uśmiechać.
- A jak przyśni mi się coś złego?
- To dostaniesz mleka z miodem. - znów nic mi to nie dało.
- A jak czegoś się przestraszę?
- To też dostaniesz mleka z miodem. - kurde.
- A jak... - nie zdązyłem.
- TO WYKOPIĘ CIE ZA DRZWI!!!
- Ok. - bąknąłem tylko. Usłyszałem jak chichocze. Spojrzałem na niego. W oczach znów miał ten błysk. - Co się tak szczerzysz?? - zaczałem go łaskotać. Zaczał się głośno smiać, dobrze wiedziałem gdzie ma łaskotki. Zaczał sie wiercić i rzucać, ale ja nie przestawałem. Po kilku minutach tak całkiem przypadkiem zbliżyłem się do jego ust... popatrzeliśmy sobie w oczy i... zaczęlismy leciutko, czule całować. poczułem jego delikatną dłoń na moim policzku. Już mnie nie odpychał, nie szamotał się wbrew sobie. Przygarnął mnie obejmując mnie jedną ręką a drugą splótł z moją. Uśmiechnąłem się lekko, na co on popatrzył na mnie i po chwili też się uśmiechnał.
- Zdajesz sobie z tego sprawę, że tylko tutaj będziemy mogli zachowywać sie normalnie?? Przytulać, całować... Przed całą resztą świata, będziemy musieli się ukrywać. - powiedział.
Westchnąłem. Zdawałem sobie z tego sprawę.
- Tak, wiem. - powiedziałem. - Ale jeśli będziesz ze mną - cmoknąłem go w nosek. - to nic nam w niczym nie przeszkodzi. - dodałem gładząc go policzku. Uśmiechnął się słodko. Wtulił twarz w moją szeroką bluzę. Ja również się uśmiechnąłem. Wiedziałem na 100%, że teraz będzie już tylko dobrze. pomijając fakt, że skubany nie będzie chciał wpuścić mnie do jego sypialni. Ale z tym, oczywiście, też jakos sobie poradze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz