Bill and Tom Kaulitz Twincest

Bill and Tom Kaulitz Twincest

16 sierpnia 2013

Brakujący Element Układanki. (8/?)

TOM.

Nie mam pojęcia co mi się stało. Kompletnie mi odbiło. Co ja sobie wyobrażam? Przecież... to jest mój brat, kocham go, owszem, ale nie tak... Dlaczego go pocałowałem? Dlaczego?? Narobiłem mu na coś nadziei? Nie chcę go skrzywdzić.
Tak bardzo za nim tęskniłem kiedy go nie było. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca w tym wielkim pustym domu. Billego było zawsze wszędzie pełno i nagle... zniknął. Myślałem, że ocipieję w tej wielkiej budzie. Nie wiem skąd wziął się ten pomysł. Po prostu, któregoś dnia zadzwoniłem do Geo i Gusa i zapytałem czy mogą przylecieć do mnie do LA. Kiedy im powiedziałem co zrobił Bill, nie uwierzyli i wyśmiali mnie. Ale jednak przyjechali. Kiedy zobaczyli puste szafy, kopary im opadły. To było zaraz na początku, zanim Billy pozbierał wszystkie niezbędne papiery i nam je powysyłał. Siedziałem w tym pustym silosie sam jak kołek przez trzy miesiące. Przez ten czas próbowałem jakoś dogadać się z Billem, ale on był uparty jak osioł. Nie chciał się spotkać ani rozmawiać, nawet przez telefon. Za którymś razem zakomunikował mi, że wyjechał z LA. Poczułem jak żołądek mi się ściska. Zaczął po prostu boleć. Wiedziałem już, że go nie odzyskam. Jeśli czegoś szybko nie zrobię. Zadzwoniłem znów do GG, wrócili już wtedy do Hamburga. Na pierwszy rzut poszedł Geo.
- Halo? - usłyszałem w słuchawce jego głos.
- Siemasz, Geo. - powiedziałem smętnym głosem. Uśmiechnąłem się nawet ale on oczywiście nie mógł tego zobaczyć. Na sekundę nastała cisza, a potem Geo westchnął.
- Odzywał się? - prosto z mostu, cały Georg.
- Sam z siebie nie. - zamilkłem na chwilę, w czasie której łzy napłynęły mi do oczu. - Geo, on wyjechał z Los Angeles. - powiedziałem łamiącym się głosem. Po drugiej stronie nastała cisza...
- Powiedział ci gdzie? - zapytał chwilę później. Mogłem sobie wyobrazić teraz jego minę. Był tym przerażony tak samo jak ja. Tak samo nie wiedział, dlaczego Bill zachowywał się w ten sposób przez ostatnie tygodnie i dlaczego tak nagle mnie opuścił. Ja sam też tego nie wiedziałem.
- Nie. - jęknąłem. Usta mi zadrżały, odetchnąłem głęboko. - Nic mi nie powiedział... po za tym, żebym wreszcie dał mu spokój. - zamilkłem. Czekałem, aż on coś powie. Co mnie jakoś pocieszy.
- No cóż, stary... Chyba już nic na to nie poradzimy. - powiedział. Zamknąłem oczy.
- Nie to chciałem usłyszeć. - jęknąłem.
- Tak, ja wiem. - przyznał uspokajającym głosem. - Ale co by ci to dało, że powiedziałbym ci to co chcesz usłyszeć? Jesli to nie będzie miało żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości? - załamałem się. Zacząłem oddychać spazmatycznie, na siłę powstrzymywałem płacz. Chociaż już mi to nie wychodziło. - Tom, oddychaj... - usłyszałem. Nie wytrzymałem.
- Był ze mną od zawsze, od samego jajka, rozumiesz? Zawsze. Nigdy nie było tak, żeby zostawił mnie z czymś samego. Zawsze byliśmy razem, ze wszystkim radziliśmy sobie razem, nie wyobrażałem sobie, żeby kiedyś mogło być inaczej...
- Widocznie on przeciął tą pępowinę, która was wciąz ze sobą wiązała za ciebie. - usłyszałem w słuchawce. Aż mnie zatkało.
- Jaką pępowinę? O czym ty mówisz w ogóle? - już nie panowałem nad głosem. Nie krzyczałem, po prostu załamał mi się. - Jesteśmy bliźniętami, ja nie umiem bez niego normalnie funkcjonować, zawsze mu to powtarzałem. Kiedy wyjeżdżał gdzieś beze mnie, myślałem, że zwariuję, kiedy wracał powtarzał mi, że gdyby miał tam spędzić sam jeszcze jeden dzień, chyba by wybuchł niczym bomba jądrowa. Zawsze byliśmy ze sobą zżyci, zawsze byliśmy razem... - znów mi przerwano.
- Widocznie on chciał się już usamodzielnić. - powiedział Geo. - Wiedział, że poczujesz się zagubiony jak dziecko we mgle, więc rzucił cię na głęboka wodę. I chyba wybrał najlepsze z możliwych rozwiązań. - nie wiedziałem już jak się nazywam.
- O czym ty do mnie mówisz... - szepnąłem.
- O tym, że twój brat najzwyczajniej w świecie dorósł, Tom, do decyzji, aby dalsze swoje życie układać po swojemu i samemu. Jesteście braćmi, nie małżeństwem, Tom. Nie siedź na okrągło sam w domu, wyjdź gdzieś...
- Gdyby mój brat mnie nie zostawił, nie siedziałbym sam. - powiedziałem lekko zachrypnięty.
- On cię nie zostawił, Tom. On po prostu się wyprowadził. On nie zginął, żyje, będziecie się widywać na pewno...
- Zostawił. Zostawił mnie. Jak inaczej nazwiesz to, że nawet nie uznał za stosowne powiedzieć mi gdzie się przeniósł? On się nie chce ze mną widywać. Nie wiem co ja mu takiego zrobiłem... - powiedziałem ocierając łzy z policzków. Nawet nie wiedziałem kiedy zaczęły płynąć. Usłyszałem westchnienie.
- Tom, źle do tego podchodzisz. On cie nie zostawił. A nie podał ci swojego nowego adresu zamieszkania, bo od razu byś do niego poleciał, musisz się od niego uniezależnić...
- To mój bliźniak, Geo. - powiedziałem. - I ja najlepiej wiem co mu w głowie siedzi. On po prostu nie chce już mieć mnie w swoim życiu, rozumiesz? - nie wiedziałem z jakiego powodu, ale głos mi się uspokoił, podobnie jak oddech. Po prostu już chyba przestało mi zależeć...
- Tom... - westchnął Geo. - Dlaczego ty na siłe chcesz sobie coś wmówić...
- Bo może wtedy będzie mi łatwiej zaakceptować fakt, że straciłem brata. - znów westchnienie.
- Ile razy mam ci powtarzać, że ty go nie straciłeś?
- Straciłem.
- Powiem ci tak. - przybrał hardy ton głosu. - Jeśli będziesz wciąż siedział w domu na dupie, to nic się nie zmieni. Nie wiesz gdzie on teraz jest, to dzwoń do niego. Niech wie, że nadal uważasz sie za jego brata, skoro jestes tak święcie przekonany, że się na ciebie wypiął. A tak po za tym... Czy ty nigdy nie słyszałeś, jak z nim rozmawiałes, gdzie w razie czego on by się przeniósł? Gdzie chciałby zamieszkac w innym miejscu? - zastanowiłem się chwilę.
- Mówił o różnych miejscach. Wymienił też Malediwy, ale w to wątpię. - powiedziałem. - Wspominał Nowy Jork... Chicago... Głownie USA, ale co ja mam robić, szukac go po wszystkich stanach? - zajęczałem znowu.
- Jesli ci zależy to zajrzysz nawet do tego zafajdanego Forks. - powiedział Geo.
- Tak, bardzo śmieszne. - mruknąłem.
- No, dobrze, to był żart, ale wy zawsze chcieliście zamieszkac w dużym mieście, jak Hamburg, tak?
- Tak. - przytaknąłem.
- Więc zacznij od New York.
- To na drugim końcu Stanów, poleciałby tak daleko? - zapytałem.
- Jeśli rzeczywiście jest tak jak mówisz, w co wątpię, to ty na jego miejscu gdzie byś poleciał? Jak najdalej, prawda?
- No tak... - przyznałem.
- Więc rusz się. - podniósł lekko głos. - On sam do ciebie nie przyjdzie. - westchnąłem.

Tak więc wyruszyłem do New York. Przeleciałem całe Stany, a gdy wylądowałem nie miałem zielonego pojęcia co dalej. Wsiadłem w samochód i jeździłem w te i wew te. Zatrzymałem się w jakimś hotelu, którego nazwy nawet nie pamiętam.
Przypadek zrządził, że spotkałem tam znajomego didżeja.
- Hey, Tommy! - usłyszałem za soba. Biegł w moją stronę.
- Heya, DJ! - uśmiechnąłem się niemrawo.
- Co taka smętna mina? Zastanawiałem się własnie nie dawno, gdziesz to B.Kay cie zgubił!
- B-B.Kay?? - zapytałem wytrzeszczając oczy. Czyżbym trafił w dziesiątkę przyjeżdżając tutaj?
- No tak, twój brachol, co nie? - zarechotał. zawsze go lubiłem. Bill z resztą też. - Spotkałem go jakieś pół roku temu i gały wyszły mi na wierzch kiedy mi powiedział, że się rozstaliście.
- No, tak jakos wyszło....
- Ale widze, że jednak wszystko wporzo, skoro ciebie tez tutaj widzę. - wyszczerzył się.
- No, powiedzmy...
- pomagałem mu wybierać apartament. - powiedział. Uniosłem brew ku górze. Nic dziwnego, Bill nie pomieścił by się w zwykłym trzypokojowym mieszkanku. - Tylko dzieciak się spóźnił, chciał kupić to zaraz na 1 piętrze, ale ktoś go uprzedził. Musiał się zdecydować, albo to na 10 albo lipa! - znów rechot.
- I wybrał to na 10... - powiedziałem. Dobrze znałem Billa.
- Oczywiście. Spodobało mu się z resztą, oczywiście do momentu, kiedy następnego dnia zpsuła się winda. - zarechotał po raz kolejny. Uśmiechnąłem sie lekko. Czekałem aż powie mi gdzie jest ten apartamentowiec.
- Słuchaj stary, skoro już tu jestesmy to może wybierzemy się na jakies piwko, co? - chyba nie zamierzał mnie oświecić.
- Bardzo chętnie, DJ, ale na sam pierw musze zobaczyć się z Billym. - powiedziałem szybko. Chętnie bym z nim jeszcze pogawędził, ale Bill był ważniejszy. Wyszczerzył sie i sprzedał mi kuksańca w bok.
- Jasne, jasne, ma się rozumieć. - znów szczerz. - Mieszka całkiem nie daleko, chyba wiesz,co nie?? - uśmiechnąłem się lekko. - No nie mów mi, że cię nie oświecił, gdzie się przeniósł! - wywalił na mnie oczy.
- No tak jakoś wyszło, że nie zdążył... - powiedziałem kulawo. Zasmiał się znowu.
- Słuchaj, droga jest prosta. - powiedział biorąc mnie pod ramie. - To zaledwie 5 przecznic stąd. - mogłem sobie wyobrazić te 5 przecznic. Co najmniej 30 minut drogi. Ale to nic. Wytłumaczył mi jak dojechać i pożegnałem sie  z nim. Całkiem przyzwoity facet. Ale teraz w głowie tylko widziałem mojego brata. Nic więcej.
Gdy zajechałem na miejsce, spostrzegłem drugą połowę mego serca... to znaczy mojego brata. Szedł spokojnym krokiem z rękami w kieszeniach, chyba do marketu oddalonego kilkanaście metrów dalej. I nie myliłem się. Zaparkowałem i wleciałem tam za nim. Nigdzie nie było go widac. byłem zdenerwowany, bałem sie że go nie przyfiluje i mi zwieje. I wtedy go zobaczyłem. Jak na palcach ściagał coś z samej góry regału. Odwrócił się w moją strone, szybko się schowałem. Zerknąłem i spostrzegłem że z czujnością w oczach rozgląda się. Musiał coś zauważyć. Ale za chwilę podreptał już do kasy. Krążyłem po sklepie dopóki wszystkiego nie załatwił i nie wyszedł ze wszystkim. Zawsze robił gigantyczne zakupy. W końcu ruszyłem się i wyszedłem za nim i natychmiast natknąłem sie na małą scenkę. Jacyś dwaj debile zaczepiali mój skarb... to znaczy mojego brata. Ten z dumnie podniesioną głową próbował ich wyminąć. I słyszę...
- Co tak ostro, mała? - oczy wyszły mi na wierzch, nawet nie wiem kiedy znalazłem się przy nich.
- MAŁA jest twoja PAŁA! Odpierdol się! - powiedziałem popychając jednego z cymbałów. Bill spojrzał na mnie jak na kosmitę.
- A ten to kto? Twój ochroniarz? - zaśmiał się.
- Nie. Brat. - usłyszałem bezbarwną odpowiedź Billego.
- Jesli jeszcze raz zbliżysz się do mojego brata, to poczujesz co to znaczy dostać w morde od TOMA KAULITZA. Zapamietaj to sobie. - powiedziałem kładąć nacisk na swoje imię i nazwisko. Wytrzeszczyli na nas oczy.
- Wy jesteście tymi bliźniakami? - głąb.
- Tak, cymbale. Idziemy. - szturchnąłem brata, pchając go do samochodu.
- Ale, Tom... Zakupy... - wybąkał. Wsadziłem go do samochodu, to samo robiąc z jego zakupami. Ruszyłem w końcu.
- Ee... Tom? - usłyszałem jego lekko zalękniony głos.
- No? - starałem sie odpowiedzieć jak najłagodniej.
- Ja mieszkam tam... - wskazał na drogę powrotną. Zatrzymałem wóz, okręciłem go i ruszyłem z powrotem. Z pomoca jego wskazówek szybko dotarlismy na miejsce.
Wytaszczył część siatek z samochodu i poszedł w stronę klatki schodowej. Ja więc wziąłem resztę, dziwnie na mnie spojrzał.
- No co? - spojrzałem na niego. - Ze wszystkim sie nie zabierzesz, a założę się że mieszkasz na 10 piętrze. - wywalił na mnie oczy. Usmiechnąłem się kiedy już się odwrócił. Kiedy nacisnął guzik domofony, coś mnie zaalarmowało.
- Mieszkasz z kimś?? - naskoczyłem na niego. Popatrzył na mnie jak na kosmite po raz drugi.
- Nie. To moja sąsiadka, zawsze otwiera mi drzwi. - wybąkał. Odetchnąłem.
- Ale z nikim nie mieszkasz?? - musiałem się upewnić.
- Nie. - odpowiedział. Ucieszyłem się w duchu.
- Czemu nie jedziemy windą? - zapytałem widząc takową.
- Zepsuta. - odpowiedział jednym słowem. Weszliśmy na 10 piętro, Bill postawił siatko pod ścianą, ja zrobiłem to samo. Bezwiednie po prostu położyłem mu dłoń na biodrze. Kiedy zorientowałem się co robię odwróciłem twarz w bok. Czułem że na mnie patrzy, ale nie umiałem cofnąć ręki. Dopiero kiedy weszliśmy do srodka pohamowałem się. W kuchni raczęlismy rozpakowywać wszystko, zawsze robiliśmy to razem.
Po prostu nie mogłem oderwać od niego oczu, zauważyłem, że w pewnym momencie zaczęły drżeć mu ręce. Kiedy na mnie spojrzał, zgłupiałem. Poczułem, jak jakieś ciepło rozlewa się po całym moim ciele. Szybkim ruchem, za nim zdążył zaprotestować odwróciłem go do siebie i pocałowałem. Po chwili już odnalazłem jego język.
Początkowo mi się opierał, ciągnął za dredy, odpychał, ale ja nie ustępowałem. W końcu się poddał, a my... Całowaliśmy się zachłannie jak para nastolatków.
Nie wiedziałem co mi jest. Po prostu potrzebowałem tego, potrzebowałem jego, miec go blisko, jak jeszcze nigdy. Za długo nie było go przy mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz