Bill
Tak jak mówiłem. Od tamtej pory miałem przesrane po całej linii. Na lekcjach mogłem się odprężyć i nie myśleć o niczym zbędnym, ale na przerwach... zaczynałem się powoli bać. Zaczęło wracać to co działo się kiedyś. Tyle, że teraz większość czasu miałem spokój, tylko na przerwach czasami mnie dopadali. Starałem się chować, kiedy tylko mogłem, piętnastominutówki spędzałem zamknięty w kabinach toalet. Krótsze przerwy jakoś udawało mi się przetrwać, ponieważ czasu starczało tylko na przejście z jednego miejsca w drugie. I zaraz zaczynała się lekcja. Ale kiedy już mnie dopadali, było ciężka. Za każdym razem było co raz gorzej. Chodziłem cały poobijany, bałem się. Ale jakimś cudem zawsze w którymś momencie przy mnie pojawiał się Tom i mnie bronił. Ja nie wiem, czy on jest jakimś jasnowidzem, że zawsze wie gdzie mnie znaleźć? Zawsze chodze własnymi ścieżkami, nigdy nie mówię nikomu dokąd idę, bo nie mam po co. A on zawsze mnie odnajduje. A może mnie śledzi? Ale gdzie tam! On też zawsze łazi tam gdzie chce. Chyba nie jestem aż tak intrygujący, żeby non stop za mną chodzić.
Tak było i tym razem. Wczorajszego dnia Tom mnie obronił, a dzisiejszego już trzykrotnie zaliczyłem bliskie spotkanie z podłogą. Uwzieli się. I szybko nie odpuszczą. Mówiłem mu, żeby się nie wtrącał, bo będzie jeszcze gorzej i uwezną się jeszcze na niego. Ale do niego to jak do ściany.
Po raz kolejny nie zdązyłem czmychnąć. Oni chyba naprawdę za mną łazili, byleby mnie złapać. Poczułem szarpnięcie za plecach i poleciałem na ścianę. To była ostatnia przerwa, po lekcji miałem iść z Tomem do mnie tłumaczyć mu tą chemię. W sumie nie rozumiem czego on tam nie rozumie, przecież to wszystko jest proste jak konstrukcja bata.
Popatrzyłem na nich, smiali się jak zawsze. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy tym razem Tom również w jakiś cudowny sposób się tu zjawi. Tym razem było to o wiele bardziej prawdopodobne z logicznego punktu widzenia, gdyż staliśmy nie daleko klasy w której mieliśmy mieć lekcje. Szybko jednak musieli odpuścić, bo zabrzęczał dzwonek, musieli spadać. Pozbierałem plecach z całą jego zawartością i odwróciłem się twarzą do ściany chcąc ukryć upokorzenie. Nagle poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzałem i jak można było się spodziewać ujrzałem twarz Toma. Miał taki zaniepokojony wzrok.
- Hej, nic ci nie zrobili? - zapytał cicho. Sam też musiał ich znosić od wczoraj. Ale przychodziło mu to o wiele łatwiej niż mnie, który na wszystko reagowałem drżeniem rąk, spazmatycznym oddechem, a potem przy odrobinie szczęscia chlipałem w samotności siedząc w kiblu. Taki już mój los.
- Nie. - odpowiedziałem cicho odwracając od niego twarz i spuszczając głowę.
- Słuchaj, Bill... - zaczął znów. Spojrzałem na niego, miał cały czas zaniepokojoną twarz. On chyba naprawdę się przejął. Tylko problem polega na tym, że on nie ma kompletnie czym się przejmować. Przecież on nie jest mi nic winny. Nie musi tego wszystkiego robić. A jednak to robi... - Po lekcji muszę iść jeszcze na chwilę do dyrka, poczekasz za mną? - pił do tych naszych 'korków' z chemii.
- Jasne. - odpowiedziałem krótko i weszliśmy wszyscy do klasy. Na każdej lekcji siedziałem z Tomem. Tak się złożyło, że nikt nigdy ze mną nie usiadł i to miejsce było wolne. Klasy sa małe, jak cała szkoła, więc wiadomo. Nie chciałem się nakręcać, ale w głębi ducha cieszyłem się, że on chce mnie bronić. Wbrew pozorom bardzo mnie dotykało to co się działo... I miałem tego dosyć. Lekcja angielskiego minęła szybko. Wyszliśmy z klasy. Tom biegnąc na górę krzyknął do mnie, żebym chwilę za nim poczekał. Pokiwałem tylko głową i usiadłem na podłodze obok drzwi. O tej porze już nikt tędy nie przechodził, więc odetchnąłem wiedząc, że będę miał już spokój. Myliłem się jednak.
Toma nie było zaledwie dwie minuty, gdy zza roku wyszli ci dwaj. Z daleka ryknęli z radości widząc mnie. Zacząłem zbierać się z podłogi chciałem po prostu stamtąd iść i udać się pod gabinet dyrekcji ale popchnęli mnie z powrotem na ziemię. Popatrzyłem na nich z dołu. Mieli rozanielone miny widząc mnie siedzącego przed nimi na ziemi. Jakby tam było moje miejsce.
- No, mały. Teraz się zabawimy. Dawaj kase, to zrobimy to szybko, w miare. - zaśmiał się ten nieco wyższy. Zawsze chcieli ode mnie kasy. A ja teraz nie nosiłem do szkoły nic bo sytuacja w domu troche się pogorszyła i nie wołałem pieniędzy od mamy. To pociągneło za sobą inne konsekwencje. - No, dalej!
- Nie mam. - powiedziałem cicho. Zaczynałem sie znowu poważnie bać. Że w końcu mi wleją.
- Słucham? Kpisz sobie?! Ile razy będziesz nam wciskał kit, pedale?! - wkurzył się, skuliłem się w sobie. Nawet gdybym chciał się bronić, zmiażdżyliby mnie. wystarczy na nas spojrzeć. Jestem prawdziwym chuchrem.
- Nie wciskam wam kitu, nie mam! - powiedziałem głośniej. Próbowałem się kontrolować, żeby nie zacząć wrzeszczeć albo ryczeć.
- Nie? No to zaraz zobaczymy. - powiedział i pociągnął mnie za ramiona do góry i trzasnął o ścianę. Drugi zabrał mi plecach i wytrząsnął z niego wszystko na podłogę i zaczął szukać pieniędzy. Biedne ksiązki... Ten który stał przy mnie zaczął szperać mi po kieszeniach i obmacywać po całym ciele za kasą. Nie znaleźli nic, tak jak mówiłem.
- Mówiłem, że nie mam. - powiedziałem cichym drżącym głosem patrząc na nich i na wszystko co leżało na ziemi.
- Teraz widzę, ale wiesz co? - zapytał siląc się na uprzejmy ton. - Następnym razem jednak coś miej. Bo nie będę już taki milutki. - powiedział z uśmiechem a potem uderzył mnie pięścią w twarz a potem w brzuch. Skuliłem się pod ścianą na podłodze. Poszli sobie, a ja dusiłem się nie mogąc złapać tchu. Po kilku chwilach podniosłem się i poszedłem do męskiej toalety kilka metrów dalej. Schowałem się w jednej z kabin i zacząłem cicho płakać.
Tom
Kilka minut później wracałem od dyrektora. Miał mi do przekazania jakies drobne informacje, dotyczące jakichś tam składek i innych pierdół. Gdy schodziłem po schodach na sam dół doznałem jakiegoś dziwnego uczucia. Ale nie było to TO dziwne uczucie. To było coś zupełnie innego i nowego, coś czego nigdy wcześniej nie czułem. Wiedziałem jedno, Bill znowu ma kłopoty. Zbiegłem szybko jak wariat po schodach na sam dół. Na korytarzu nie było nikogo. Billa również. Za to na ziemi leżał jego plecak i wszystkiego jego rzeczy porozpieprzane na podłodze. Wiedziałem, że znowu go gnębili. A mnie kurde nie było! Jak mogłem go zostawić, powinienem był go wziąć ze sobą. Tam nawet gdyby go spotkali nic by mu nie zrobili, nie pod nosem dyrektora.
A teraz pewnie gdzieś uciekł. Pozbierałem wszystkie jego rzeczy czując żrące poczucie winny. Gdybym go ze soba zabrał nic by się nie stało. I gdzie on może być teraz?
Zauważyłem kawałek dalej jakieś drzwi do łazenki, męskiej jak mi się wydawało. Wziąłem jego plecak i ruszyłem w to miejsce. Popchnąłem lekko otwarte drzwi, zajrzałem do środka, ale tam nikogo nie było. Postałem chwilę w drzwiach i już chciałem się wycofać gdy usłyszałem chiche, bo ciche ale wyraźne pociągnięcie nosem. Stałem i nasłuchiwałem, za chwilę to samo. Wszedłem do środka i cicho zamknąłem za sobą drzwi. Oparłem plecak Billa o ścianę i zajrzałem kolejno do kabin. Pierwsze trzy były puste, ale ostatnia była zamknięta. Usłyszałem coś jakby cierpiętnicze westchnienie. Złapałem za klamkę i nacisnąłem ją, mówiąc...
- Bill, to ty? - zajrzałem do srodka i oczy wyleciały mi mi prawie z orbit. Boże, jak on wyglądał?! - Jezu kochany, Bill! - zawołałem i uklęknąłem zaraz obok niego chwytając jego ręce w swoje. Był taki biedny, zaryczany i krew ciekła mu mocno z nosa. Chyba doszło już do rekoczynów. No to ja już im pokaże, kurwa. Nikt nie będzie go bił! Tylko sam nie wiedziałem, dlaczego aż tak zażarcie go bronię...
Nie ważne, pomyślałem. Urwałem kawałek papieru toaletowego i zmoczyłem go zimną woda w zlewie. Przyklęknąłem znów przy nim i zacząłem ścierać mu krew z twarzy, która pociekła mu aż na szyję.
Próbował odtrącić moje ręce i sam się ogarnąc ścierając krew z szyi rękami, ale nie pozwoliłem sie odsunąć. Najpierw dokładnie wytarłem mu twarz a potem szyję, a na końcu dłonie. Cały czas płakał. Makijaż z oczu już dawno zniknąl, spłynął z łzami na policzki, na których zostały ciemne smugi, które tez delikatnie wytarłem. Świerza krew wciąz ciekła mu z nosa, urwałem nowy kawałek papieru i przyłożyłem mu do nosa. Oczy miał całe zapuchnięte i zaczerwieniony, wyglądał naprawdę żałośnie, kiedy tak na mnie zerkał ze łzami na policzkach. Musiał dostać niedawno. Zacisnąłem zęby. Już ja się postaram, żeby ich za dupe złapali.
- Opuchł ci troche ten nosek, boli cie coś jeszcze? - zapytałem łagodnie pomagając mu wstać, bo zaczął się nie zdarnie gramolić na nogi. Przyłozył sobie dłoń do brzucha, więc domyśliłem się od razu, że dostał też w brzuch. I dlaczego? Bo nie miał w kieszeni piątaka? Wybełkotał coś niezrozumiale wciąz cicho popłakując.
- Co? - szepnąłem do niego. Spojrzał na mnie.
- Nie mów do mnie jak do małego dziecka. - powtórzył. Westchnąłem, to pewnie chodzi o ten 'nosek'. No i co w tym takiego złego? Stał tak przede mną wciąż zapłakany. Było mi go naprawdę żal. Dlaczego nikt tu się za nim nigdy nie wstawił? Banda kretynów.
Chwyciłem jego rękę w swoją i staliśmy tak, powoli się uspokajał, a przynajmniej tak mi się wydawało. Otarła twarz z łez drugą ręką. O dziwo nie wyrwał swojej z mojej ręki. Może nie zauważył tego, a może mu to nie przeszkadzało. Miałem wielką ochotę go mocno przytulił, wyszeptać, że już nic mu złego się nie stanie, że już zawsze będę przy nim, ale jakby to wyglądało? Westchnąłem cicho wciąż patrząc na niego.
- Słuchaj, trzeba cos z tym zrobić. - powiedziałem w końcu. Spojrzał na mnie nie wiedząc o co mi chodzi. - Musisz my iść z tym do dyra, oni nie moga tak cię maltretować... - nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, zaczął krzyczeć.
- Nie, nigdzie nie pójdę, nie rozumiesz?! Zanim się wtrąciłeś, wszystko było w miare dobrze, a teraz, chyba sam wdzisz!! Jak się poskarżę, będzie jeszcze gorzej, nie rozumiesz tego?!!- wymachiwał rękami, wściekł się.
- Ale Bill, oni ci w okńcu coś zrobią, czy ty tego nie rozumiesz?? Tak nie może dłużej być, Bill!
- Po co się w to wtrącasz? Nie prosiłem cię o żadną pomoc. Możesz przestać się produkowac, nie potrzebuję cię. - powiedział cicho patrząc mi prosto w oczy. Nie powiem, ale zabolało mnie to. I chyba zauważył coś w moich oczach bo spuścił twarz. Dotknął swojego nosa i skrzywił się lekko. Na pewno go bolalo, porządnie oberwał.
Po chwili zaczął znów cichutko chlipać, a ja już nie mogłem tego wytrzymać. Przytuliłem go do siebie delikatnie, nie wiedziałem czy czegoś jeszcze mu nie zrobili. Na początku próbował się odsunąć, odtrącić mnie, ale mu nie pozwoliłem. Wciąz chlipał mi w ramię, biedny, a ja głaskałem go po plecach. Przytuł swój policzek do mojego ramienia i stalismy tak obaj. Ja go tulilem a on stał popłakując z rękami zwieszonymi luźno wzdłuż tułowia. Po chwili wtulił się we mnie ufnie i mocno. Poczułem się jakbym miał młodszego braciszka, którego ktoś gnębił. I musiałem zrobić wszystko, żeby mu pomóc, nie zależnie od tego, że on jednak nie był ze mną nijak spokrewniony. Głaskałem go po plecach i głowie uspokajając go po cichu. Był taki mały i bezbronny. Aż mnie samemu chciało się płakac. Nienawidziłem kiedy ktoś przy mnie płakał.
Tuliłem go co raz mocniej chcąc mu zapewnić jakie poczucie bezpieczeństwa. Chyba mi się to udawało, bo on sam tez tulił się co raz mocniej. Może spowodowane to było tym, że był gejem i mimo wszystko moja bliskość sprawiała mu jakąś przyjemność, nieważne.
Spojrzeliśmy na siebie. Wiedziałem, że dzisiaj z wizyty u niego kicha. Ale postanowiłem odprowadzić go do domu. Próbował się znowu wykręcić ale nie pozwoliłem mu.
- Bill, to tylko kilka minut spacerkiem. - powiedziałem kiedy wychodziliśmy ze szkoły. Krew już przestała mu sączyć.
- Wiem. - mruknał, pociągając lekko nosem.
- Więc czemu... - zacząłem, ale nie dał mi skończyć pytania.
- Po prostu... - wpadł mi w słowo. - Po prostu nie chcę, żebyś się do czegoś zmuszał. - powiedział znów zwieszając głowę. Szliśmy polną drogą, chyba tylko takie tutaj były.
- Ale ja się do niczego nie zmuszam, Billy. - zdrobniłem pieszczotliwie jego imię. Spojrzał na mnie.
- Na pewno... - mruknął znów odwracając głowę.
- Tak, na pewno, Billy. - znów to zdrobnienie. - Do niczego się nie zmuszam, nie chcę po prostu, żeby robili ci krzywdę. To takie dziwne?
- Tom... - zaczął, ale chyba nie wiedział co miałby powiedzieć. Stanęliśmy już pod jego domem. Spojrzał na mnie. - Ja po prostu nie jestem przyzwyczajony... - teraz to ja mu wpadłem w słowo.
- Jak masz być przyzwyczajony jak ty nikogo do siebie nie dopuszczasz! - popatrzył na mnie. - Może w końcu powinieneś spróbować sie z kimś chociaż zakumplować. - dodałem patrząc na niego. - Mogę się z tobą zakolegowac jeśli chcesz. - powiedziałem w końcu. Spuścił głowę.
- Ale... Ja nie wiem, czy mogę... - wybałuszyłem na niego oczy.
- Jak to nie wiesz czy możesz? Bill, nie osłabiaj mnie, daj spokój! Jutro przyjdę po ciebie do szkoły, ok? O której wychodzisz zwykle?
- O 7.30. - powiedział cicho nie patrząc na mnie.
- No to gitara. Bedę po ciebie około tej godziny. Tylko bądź, nie uciekaj czasem wczesniej, albo nie wymyślaj żadnej choroby. - upomniałem go grożąc mu palcem. Popatrzył na mnie ukradkiem.
- Ok. - mruknął znowu.
- No, to ja już pójdę. - uśmiechnąłem się. Chętnie jeszcze raz bym go przytulił. - Na razie, do jutra, Billy. - odwróciłem się już, żeby odejść, ale złapał mnie za rękaw. Spojrzałem na niego, miał taki niepewny wyraz twarzy. Patrzyłem na niego pytająco.
Nagle po prostu uwiesił mi się na szyi. Przytulił się mocno do mnie. Objąłem go w pasie przyciskając do siebie.
- Dziękuję. - powiedział i schował się w domu.
Kiedy szedłem powoli droga do swojego domu, mialem dziwny mętlik w głowie. Chyba nie powinienem aż tak się cieszyć kiedy go przytulam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz