Bardzo przepraszam wszystkich czytających i czekających na kolejne części, ale nie pojawią się one w najbliższym czasie. Nie mam czasu na pisanie, co jest straszne po prostu. Ale klecę sobie coś powoli, więc kiedyś coś na pewno się w końcu pojawi. Może jakaś kontynuacja, a może (znowu) coś nowego. Na razie zawieszam bloga na czas nieokreślony.
Pozdro.
23 października 2014
20 lipca 2014
I'll never forget you. 1
No i jest już coś. Ciekawe jaka będzie reakcja na Billa.
Pozdro.
Rozdział 1. Hotel.
Ech... Życie jest co najmniej dziwne. Moja praca jest moim malutkim diamencikiem, ale bardzo wiele ode mnie wymaga. Jestem redaktorem w największej gazecie w Niemczech. Piszę jedne z największych artykułów. Prawie każdy który znajduje się na pierwszej stronie jest mojego autorstwa.
Nazywam się Tom Trumper. I właśnie jadę przez pół Niemiec, żeby zatrzymać się w jednym z hoteli pięciogwiazdkowych. Redakcja zawsze wysyła mnie właśnie do takich. Nigdy innych. Cenią sobie bardzo moją prawdę. Jestem rzetelny, dokładny i zawsze sprawdzam fakty w przynajmniej trzech źródłach. Nie może być abym napisał coś, na co nie mam absolutnie żadnego potwierdzenia. To bardzo szybko ukróciłoby moją karierę. A na to nie mogę sobie pozwolić. Pisanie to moja pasja. Może życie.
Była już godzina dziesiąta przed południem kiedy zatrzymaliśmy się przez okazałym budynkiem. Był nowoczesny, jak wszystkie tego typu. Miały przyciągać gości samym swoim wyglądem, nie tylko nieskazitelną opinią. Miewam też przeczucia, które czasem się sprawdzają. Tym razem czułem, że pobyt tutaj wiele zmieni w moim życiu. I domyślałem się, na dobre.
Było ciepło, był czerwiec. Ludzie siedzieli na dworze przed budynkiem lub na tarasach swoich pokojów. Pili colę i jedli lody. Pomyślałem, że mnie też by się coś takiego przydało.
- Saki, zatroszcz się o coś do picia, dobrze? - poprosiłem mojego kumpla, i równocześnie ochroniarza. To tak na wszelki wypadek, odkąd w zeszłym roku ktoś o mało mnie nie zabił na ulicy po tym jak opisałem go w gazecie. Czułem się bezpieczniej, kiedy on był ze mną. Sam mam mięśnie, ale on jest jeszcze większy ode mnie. Z całą pewnością nie miałem się czego przy nim bać.
Gdy weszliśmy do środka na wprost zobaczyłem recepcję. Poszliśmy więc tam i powitała nas całkiem przyzwoita panienka. Kulturalna, uśmiechnięta. Słowem, wykwalifikowana. Z prezencją wystarczającą, żeby zerknąć w jej dekolt. Otrząsnąłem się z tych myśli. Byłem tu w interesach, a nie po to żeby zabawiać się z laskami.
Od jakiegoś czasu nikogo nie miałem. Wolałem odpocząć od kobiet po ostatnim związku z Rią. Była całkiem niezła, ale zbyt zaborcza. Dusiłem się przy niej. I nawet nie było mi żal, kiedy płakała, kiedy mówiłem, że to koniec. Trudno. Czas na coś nowego. Ale jeszcze nie teraz.
Zostałem zakwaterowany w luksusowym apartamencie. Płaciła za mnie gazeta więc o pieniądze nie musiałem się martwić. Zarabiałem dobrze, ale nie stać by mnie było na coś takiego. W redakcji o tym wiedzą i chcą zatrzymać mnie dla siebie dlatego wydają za mnie pieniądze. Inaczej mógłbym skorzystać z jednej z tych ofert, które wciąż do mnie napływają. A jest ich trochę, miałbym w czym wybierać.
Łóżko było jednoosobowe, ale wygodne. Z miękkim materacem, przykryte miękką aksamitną narzutą. Saki dostał pokój obok. Jeszcze tego brakowało, żeby spał ze mną. Chyba na podłodze. Bo drugiego łóżka tu nie było. Poszedłem obejrzeć swoją łazienkę. Była niezła. Wanna i prysznic, do wyboru. Umywaleczka i kibelek. Wszystko ładnie wykafelkowane. Super, pomyślałem. Będzie mi się tu dobrze mieszkać przez następne 10 dni. Tyle musiałem tu wysiedzieć, miałem do napisania duży reportaż, musiałem zdobyć dużo informacji. Potrzebowałem na to czasu i spokoju.
Czas do obiadu przesiedziałem u siebie. Miałem nawet telefon w pokoju, więc zadzwonili do mnie w porze obiadowej. Zszedłem do sali konsumpcyjnej i zająłem miejsce obok Sakiego, który już tam siedział.
- Co podają? - zapytałem rozglądając się. Facet ubrany na gala, jak ja to mówię, rozglądał się po sali.
- Schabowe z ziemniakami, do tego surówka i sok. Do wyboru jest też wino. - uśmiechnął się lekko.
- Zapomnij. Masz za słabą głowę. - przypomniałem patrząc na kobietę roznoszącą talerze z daniami.
- Daj spokój, Tom. To tylko jedna lampka. - upierał się.
- Jak chcesz - powiedział. - W każdym razie, jutro masz być na nogach, cały do mojej dyspozycji. I nie będę tolerował żadnych jęków. - zastrzegłem sobie. Oboje się uśmiechnęliśmy. SAki tak jak powiedział poprosił o wino do obiadu. Ale tak jak też mówił wypił tylko lampkę.
- Nawet dobre to żarcie. - skomentował. Szturchnąłem go lekko. - No co? Nie mam racji?
- Masz, ale mów tego głośno. - powiedziałem uśmiechając się do laski niosącej talerze.
- Powinni się cieszyć, moim zdaniem. Gość chwili ich menu.
- Tak, jasne. Ale nawet nie wiesz jak to naprawdę wygląda z boku. - stwierdziłem.
- Niby jak? - zapytał lekko zdziwiony.
- Jakbyś z buszu wyszedł. - prychnął. Zjedliśmy w ciszy i siedzieliśmy jeszcze przez chwilę przyglądając się wszystkiemu znajdowało się w sali konsumpcyjnej.
W pewnej chwili, kiedy akurat spoglądałem na kogoś siedzącego bliżej drzwi, do sali wszedł młody chłopak. Niósł coś, jakieś brudne talerze. Przeszedł przez całą salę i podszedł do kuchni. Położył wszystko na blacie i zaczął rozmawiać z tym galem. Tak go będę nazywał. Oparł się o blat, widać było, że jest bardzo zmęczony. Miał na sobie jakieś stare łachy. Pewnie przeznaczone tylko do pracy. Tylko co on tu robi? Sprząta? Facet? Byłem lekko zdziwiony. Wytarte dżinsy i wypłowiałą koszulka. I wygodne trampki. Tylko te ostatnie wyglądały tak... w miarę. Reszta? Pożal się Boże. Co w cale nie znaczyło, że chodzi tak na co dzień.
Miał długie czarne włosy do ramion. Lśniące, grube, piękne. Dbał o nie. Ale jego twarz już taka nie była. To znaczy... było na niej wymalowane zmęczenie. Przepracowywał się. Wory pod oczami, blady. Musiał opierać się, bo chybaby się przewrócił. Co chwila oddychał głębiej jakby brakło mu tchu. Był naprawdę wykończony. A pracują przecież do piętnastej. A więc jeszcze dwie godziny.
Postanowiłem przysłuchać się rozmowie którą prowadzili przy kuchennym blacie. Takie już moje zboczenie zawodowe. Po prostu musiałem wiedzieć.
- ...wyglądasz jak zombie. Weź zrób coś ze sobą, idź na urlop, na chorobowe, cokolwiek. Odpocznij. Którego razu się przewrócisz w drodze do pracy. Bill, musisz temu bucowi powiedzieć jasno; albo da ci płatny urlop, ale ty nie wyrobisz, za chwile zejdziesz, naprawdę. Przypomnij mu, że ty odwalasz całą robotę, bez ciebie ten hotel zalazłby wszami. Te baby przecież nic nie robią, tylko kawki spijają, sam mówisz. A ty robisz wszystko sam. Tak nie może być...
- Wiem, Andy, wiem. Ale co ja poradzę? Nie narzekam, cieszę się z tego co mam. Bywało gorzej. - powiedział Bill, jak tamten go nazwał.
- Gorzej? Bywało gorzej? Bill, wiesz, że mamy rację, każdy ci to mówi. A ja powiem ci coś jeszcze... nie obraź się, naprawdę, ale sam nauczyłem tego te baby. Wlazły ci na łeb.
- Wiem. - powiedział trochę poirytowany. - Ale jeśli coś ma być zrobione na odpierdal, tak jak one wszystko tu robią, to wolę iść i zrobić to sam, przynajmniej wiem, że jest zrobione dobrze. I że nie będę musiał znowu się tłumaczyć.
- W takim razie po co one tutaj siedzą? Kasę dostają, ale za co? Tak na dobrą sprawę to tobie powinni dać te pieniądze. Co to za kobieta, która nawet dobrze okna nie potrafi umyć? - zapytał facet zbulwersowany. - To już mój pięcioletni siostrzeniec zrobi to lepiej.
- Wiesz, żony biznesmenów. - skrzywili się obaj. - Ich mężowie zarabiają krocie. A one, chcą być niezależne, przynajmniej z nazwy, poszły do pracy. - zakpił wyraźnie. - Jeśli nawet zostaną zwolnione, wiele im to nie zrobi. Żadna różnica. Tysiące na koncie u męża.
- Flądry.
- Dzisiaj kazałem Cindy zamieść schody z góry na dół. To chyba mogą zrobić, nie? Nie zamiotła, bo powiedziała, że jakiś gość zaprosił ją do siebie na kawę. Tyle razy im powtarzam, że to jest niedopuszczalne! Nie dociera, że nie wolno nam spouchwalać się z gośćmi hotelu. I oczywiście ja dostałem za to opierdol.
- Co ci mówił nasz kochany manager?
- Że skoro nie umiem ich sobie tu wychować, to może powinienem prowadzić je sobie na smyczy. Zacząłem mu tłumaczyć, że one kompletnie się do tego nienadawają. Gdzie tam, wszystkie psy zawiesił znowu na mnie. - pożalił się. Gal westchnął.
- Dobrze ci radzę, Bill, zrób coś z tym, bo się wykończysz. Coś mi się wydaje, że to nie potrwa długo.
- Dzięki. Gadałem już z nim, chciałem prosić, żeby dał mi chociaż kilka dni...Co ty. Stwierdził, że jestem tu po to żeby pracować. Dostałem robotę i mam się cieszyć. Oczywiście, przypomniał mi o tym jak mówiłem mu o swojej sytuacji na rozmowie kwalifikacyjnej. To był błąd, ale potrzebowałem roboty. - ściszył głos.
- No, nie powinieneś mu o tym mówić, ale stało się, nic z tym nie zrobisz. Ale postrasz go, powiedz, że odejdziesz. On zdaje sobie sprawę, że to tylko dzięki tobie tutaj jest porządek. Bez ciebie tutaj będzie dwumetrowy syf pod sam sufit.
- Łatwo ci mówić, Andy...
- Nie, mówię tak, bo to prawda. Jeśli zależy mu na nieskazitelnej randze hotelu, da ci przyzwoity urlop.
- A jeśli nie? - zapytał Bill. Żal mi było tego chłopaka.
- No to wtedy... - westchnął gal patrząc na Billa. - Nie wiem. Może powinieneś szukać czegoś innego.
- Tak, gdyby tylko się o tym dowiedział, od razu by mnie zwolnił. Nie mogę stracić tej roboty, nic innego nie mam...
- Szukaj, Bill, my będziemy trzyma gęby na kłódkę. Kutas się o niczym nie dowie. - Bill uśmiechnął się z wdzięcznością.
- No nic, będę leciał. Dzięki za pomoc...
- Niczego szczególnego nie zrobiłem.
- Wysłuchałeś mojego zrzędzenia.
- A, to nie wielki wysiłek. - zaśmiał się. Bill też się uśmiechnął. Pięknie się uśmiechał.
- Może tak, lecę muszę jeszcze dokończyć obchód i może w końcu...
- Jeszcze go nie zrobiłeś?! - szok w głosie gala.
- To znaczy robiłem od rana zaraz po sali beżowej, razem z Cindy i Clarą. Został nam parter, ktoś mocno nabałaganił w apartamencie, który teraz zajął ten pisarzyna z gazety... - czy on się wyrażał o mnie?
- A słyszałem.
- Na szczęście, że tam jest tylko jeden dywanik. Gdyby była tam wykładzina tak jak w innych...
- Oglądał by rzygi. - zachichotał gal. Bill znów się uśmiechnął.
- No właśnie, musiałem to potrząsnąć. Udało mi się to ogarnąć w półtorej godziny, akurat wjechał do hotelu. - gal pokręcił głową. - Poza tym, Clara znowu zrobiła coś źle w pokoju jednego pana, muszę iść tam zobaczyć co i poprawić... Facet zaczepił mnie na korytarzu.
- Boże... weź potrząśnij trochę tymi babami!
- Daj spokój. Już dawno przestałem próbować. Idę, niedługą kończę zmianę, chcę się wyrobić.
- To narazie...
Nie mieściło mi się w głowie, że w tak renomowanym hotelu dzieją się takie rzeczy. Hotel ma dwa piętra i parter, do tego kilka luksusowych pokoi, taki jak mój i wiele innych rzeczy. I on sam to wszystko...? Nie do wiary... Co to za kobiety, które niczego nie potrafią dobrze zrobić? Na pewno bym się z taką nie ożenił.
Czarnowłosy chłopak wyszedł z sali jadalni a gal też gdzieś zniknął. Pora obiadowa się skończyła, nie było nic innego do roboty jak tylko wracać do swoich apartamentów. I wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Pokój w którym ja mieszkałem znajdował się na parterze.. a więc ten chłopak na pewno będzie łaził po tych pokojach. Wątpię, żeby te baby chodziły z nim, będę miał okazję porozmawiać z nim sam na sam, chociaż chwilę.
Chociaż pewnie nie wolno mu za bardzo rozmawiać z gośćmi... pomyślałem, że jakby co to powiem, że skoro jestem tu takim gościem, jakim jestem, i mam akurat ochotę pogadać ze sprzątaczką, to guzik im do tego i mają go nie stresować.
Zamknąłem się i szczerze powiedziawszy, czekałem na niego. Czułem się momentami dziwnie. Ten facet coś w sobie miał, że po prostu musiało się o nim myśleć. Nie wiem, czy inni też tak mieli, kiedy go widzieli, ale jak tak właśnie miałem. Musiałem myśleć o tym całym Billu. Kimkolwiek on był. A widziałem go przecież pierwszy raz w życiu. On mnie nawet nie zauważył w tym koncie. Masakra. Ale taka moja praca. Takie zboczenie zawodowe, chyba już mówiłem.
Chłopak wyglądał na mnie więcej w moim wieku, więc wydawało mi się, że nie będzie większego problemu się z nim dogadać. Trochę tych pokoi było, nie wiedziałem czy zdąży się ze wszystkimi uwinąć w te dwie godziny. Ale z tego co zdążyłem zaobserwować po tym jak za którymś razem wyjrzałem na korytarz, stał już z wózkiem dwa pokoje ode mnie. Uśmiechnąłem się lekko. A więc niedługo wejdzie do mnie. Spojrzałem na zegarek. Godzina druga. A więc została mu godzina.
Jestem ciekawski z natury, więc gdy tylko usłyszałem ciche pukanie, od razu podleciałem do drzwi i sam je otworzyłem. Stał wymizerowany z jedną ręką na poręczy metalowego wózka a w drugiej trzymał kij od mopa, który z kolei spoczywał we wiadrze. I był sam. Bez żadnej baby. Masakra.
- Dzień dobry... - odezwał się lekko zasapany.
- Dzień dobry... - odpowiedziałem mierząc go wzrokiem. Matko Boska, to co oni z nim robią to grzech!
- Sprzątamy, czy pan sobie życzy? - zapytał. Nie miałem pojęcia jak to wygląda akurat w tym hotelu, ale mniej więcej wiedziałem jak wyglądają te obchody. Myją kible i podłogę w pokoju.
- Tak, jasne, proszę. - odpowiedziałem wpuszczając go do środka. Bez słowa schował się w łazience. Po chwili z niej wyszedł i zabrał się za pokój. Pędził, nie ma co. Ale nie byłem tym zdziwiony. Zostało mu jeszcze kilka pokoi.
- Natłok pracy, co? - odezwałem się przyjaźnie sadowiąc się na łóżku, żeby mu zbytnio nie przeszkadzać. Pokiwał głową mrucząc coś cicho pod nosem. A więc tak jak myślałem. Nie wolno im gadać z gośćmi. - Nie ma pan kogoś do pomocy? Można się zarypać...
- Mam cztery panie do pomocy. - powiedział z niezamierzoną kąśliwością.
- No to gdzie one są?
- One są... ee... - i jeszcze był tak dobry, że nie chciał franc wydać przede mną.
- W waszej kanciapie, kawki spijają. - spojrzałem na niego wymownie. - Słyszałem, jak rozmawiał pan z kelnerem w sali jadalnej. - lekko poczerwieniał. Słodko to wyglądało... Ee???? Co ja pomyślałem...?
- Wie pan... są tu stosunkowo krótko...
- Więc niech się uczą, a nie obijają. - powiedziałem stanowczo.
- Niech pan idzie im to powiedzieć. - odwarknął, znów nie zamierzenie. - Przepraszam, ja...
- Nic się nie stało. Rozumiem, że ma pan tego dosyć. - stwierdziłem. - Nie dziwię się, że jest pan co najmniej poirytowany.
- Poirytowany to mało powiedziane. - stanął sobie na chwilę i odetchnął głęboko. Przetarł czoło dłonią.
- Wykończy się pan. - powiedziałem znów.
- Nie pan jeden mi to mówi.
- A więc wszyscy mamy rację. Wykończysz się, chłopie! - uśmiechnął się lekko.
- To co musi być zrobione, robię, bo nikt za mnie tego nie zrobi.
- Idź na skargę, powiedz co się dzieje i zażądaj, żeby dali ci kogoś innego do pomocy.
- Niech pan wybaczy, proszę pana, ale skoro pan podsłuchał moją rozmowę to powinien pan wiedzieć że już to zrobiłem. - speszyłem się trochę.
- No tak...
- No więc widzi pan. - powiedział zabierając się znów do pracy. - Albo będę pracował, albo mnie stąd wywalą.
- To byłoby niesprawiedliwe, robisz wszystko za nie...
- Mówi się trudno... och... - jęknął i zachwiał się lekko. Złapał się za głowę. Już wiedziałem że zaraz się przewróci. Doskoczyłem do niego i zdążyłem złapać zanim padł na ziemię.
Pomogłem usiąść mu na moim łóżku. Oddychał głęboko zamykając oczy.
- Połóż się, otworzę okno... - powiedziałem otwierając je.
- Nie wolno mi...
- A kopnąć w kalendarz ci wolno? - skapitulował i położył się na brzegu łóżka. Szlag mnie na to trafił, gdyby mógł to położyłby się na jego ramie. Podszedłem i wrzuciłem go na to łóżko.
- Co pan robi?
- Masz odpocząć. Nie ruszać się. - pogroziłem mu palcem. - Ja zaraz wrócę.
- Gdzie pan idzie? - zapytał podnosząc się.
- Leż, mówię. Idę do managera.
- Nie...!
- Cicho! Leż, zaraz wracam.
Tak więc zrobiłem. Kiedy opowiedziałem wszystko temu gościowi, zaczął mnie przepraszać za rażącą niesubordynację swojego pracownika i obiecywać, że sobie z nim porozmawia. Oniemiałem. Patrzyłem na niego przez chwilę w osłupieniu.
- Że co...? Słucham? O czym pan do mnie mówi w ogóle?
- Naprawdę przepraszam, naszym pracownikom nie wolno zagadywać gości ani siadać w ich pokojach...
- Panie, do cholery! - podniosłem głos porażony jego głupizną. - On się obalił, gdybym go nie złapał rozwaliłby sobie łeb, a pan mi tu pieprzy o jakiś zasadach w zakładzie pracy?! On tyra za wszystkich, i pan jest zdziwiony, że zemdlał?! Ja was w gazecie opiszę! - uwielbiałem takie sytuację. Patrzeć jak gościu sra w gatki.
- Spokojnie, proszę pana... - zaczął nieco blady.
- Jestem spokojny. Za to pana pracownik potrzebuje pomocy i odpoczynku. Czy naprawdę jest pan tak ułomny, że gość który przyjeżdża do rzekomo renomowanego hotelu musi rozmawiać z jego menadżerem o takich sprawach? Czy pan jest normalny? - zapytałem najzwyczajniej w świecie. - Da pan mu długi płatny urlop i solidną premię za to co robi dla tego hotelu. Albo zobaczy pan swoją twarz na pierwszych stronach gazet.
Po wyjściu od tego gościa nie mogłem się nie śmiać. Normalnie tak jest zawsze. Kiedy zagrozi im się obrzuceniem takim gównem, że się spod niego nie wygrzebią od razu miękną jak fiut w gaciach. Wszedłem do swojego pokoju. Ten oczywiście już zbierał manatki, żeby lecieć dalej.
- A ty dokąd?
- No jak gdzie? Muszę dokończyć....
- Nic nie musisz. Masz wolne do końca miesiąca. I dodatkową premię. - poruszyłem zabawnie brewkami. Spojrzał na mnie jak na debila.
- Jakie wolne?
- No normalnie...
- Zwolnili mnie!
- Nie, głupku! Manager dał ci urlop, płatny, do końca miesiąca! I premię! Dotarło?
- Tak, ale... jak ty to zrobiłeś? - zrobił wielkie oczy.
- Normalnie. - usiadłem z powrotem na swoim łóżku. - Pogroziłem mu obszernym artykułem.
- Mam przesrane jak tylko tu wrócę. - jęknął.
- Nie sądzę. - stwierdziłem. - Jak, lepiej się czujesz?
- Tak, lepiej, dziękuję. - odpowiedział patrząc na mnie. - Dlaczego mi pomogłeś?
- Bo nie lubię pomiatania ludźmi. - odpowiedziałem krótko.
Pozdro.
Rozdział 1. Hotel.
Ech... Życie jest co najmniej dziwne. Moja praca jest moim malutkim diamencikiem, ale bardzo wiele ode mnie wymaga. Jestem redaktorem w największej gazecie w Niemczech. Piszę jedne z największych artykułów. Prawie każdy który znajduje się na pierwszej stronie jest mojego autorstwa.
Nazywam się Tom Trumper. I właśnie jadę przez pół Niemiec, żeby zatrzymać się w jednym z hoteli pięciogwiazdkowych. Redakcja zawsze wysyła mnie właśnie do takich. Nigdy innych. Cenią sobie bardzo moją prawdę. Jestem rzetelny, dokładny i zawsze sprawdzam fakty w przynajmniej trzech źródłach. Nie może być abym napisał coś, na co nie mam absolutnie żadnego potwierdzenia. To bardzo szybko ukróciłoby moją karierę. A na to nie mogę sobie pozwolić. Pisanie to moja pasja. Może życie.
Była już godzina dziesiąta przed południem kiedy zatrzymaliśmy się przez okazałym budynkiem. Był nowoczesny, jak wszystkie tego typu. Miały przyciągać gości samym swoim wyglądem, nie tylko nieskazitelną opinią. Miewam też przeczucia, które czasem się sprawdzają. Tym razem czułem, że pobyt tutaj wiele zmieni w moim życiu. I domyślałem się, na dobre.
Było ciepło, był czerwiec. Ludzie siedzieli na dworze przed budynkiem lub na tarasach swoich pokojów. Pili colę i jedli lody. Pomyślałem, że mnie też by się coś takiego przydało.
- Saki, zatroszcz się o coś do picia, dobrze? - poprosiłem mojego kumpla, i równocześnie ochroniarza. To tak na wszelki wypadek, odkąd w zeszłym roku ktoś o mało mnie nie zabił na ulicy po tym jak opisałem go w gazecie. Czułem się bezpieczniej, kiedy on był ze mną. Sam mam mięśnie, ale on jest jeszcze większy ode mnie. Z całą pewnością nie miałem się czego przy nim bać.
Gdy weszliśmy do środka na wprost zobaczyłem recepcję. Poszliśmy więc tam i powitała nas całkiem przyzwoita panienka. Kulturalna, uśmiechnięta. Słowem, wykwalifikowana. Z prezencją wystarczającą, żeby zerknąć w jej dekolt. Otrząsnąłem się z tych myśli. Byłem tu w interesach, a nie po to żeby zabawiać się z laskami.
Od jakiegoś czasu nikogo nie miałem. Wolałem odpocząć od kobiet po ostatnim związku z Rią. Była całkiem niezła, ale zbyt zaborcza. Dusiłem się przy niej. I nawet nie było mi żal, kiedy płakała, kiedy mówiłem, że to koniec. Trudno. Czas na coś nowego. Ale jeszcze nie teraz.
Zostałem zakwaterowany w luksusowym apartamencie. Płaciła za mnie gazeta więc o pieniądze nie musiałem się martwić. Zarabiałem dobrze, ale nie stać by mnie było na coś takiego. W redakcji o tym wiedzą i chcą zatrzymać mnie dla siebie dlatego wydają za mnie pieniądze. Inaczej mógłbym skorzystać z jednej z tych ofert, które wciąż do mnie napływają. A jest ich trochę, miałbym w czym wybierać.
Łóżko było jednoosobowe, ale wygodne. Z miękkim materacem, przykryte miękką aksamitną narzutą. Saki dostał pokój obok. Jeszcze tego brakowało, żeby spał ze mną. Chyba na podłodze. Bo drugiego łóżka tu nie było. Poszedłem obejrzeć swoją łazienkę. Była niezła. Wanna i prysznic, do wyboru. Umywaleczka i kibelek. Wszystko ładnie wykafelkowane. Super, pomyślałem. Będzie mi się tu dobrze mieszkać przez następne 10 dni. Tyle musiałem tu wysiedzieć, miałem do napisania duży reportaż, musiałem zdobyć dużo informacji. Potrzebowałem na to czasu i spokoju.
Czas do obiadu przesiedziałem u siebie. Miałem nawet telefon w pokoju, więc zadzwonili do mnie w porze obiadowej. Zszedłem do sali konsumpcyjnej i zająłem miejsce obok Sakiego, który już tam siedział.
- Co podają? - zapytałem rozglądając się. Facet ubrany na gala, jak ja to mówię, rozglądał się po sali.
- Schabowe z ziemniakami, do tego surówka i sok. Do wyboru jest też wino. - uśmiechnął się lekko.
- Zapomnij. Masz za słabą głowę. - przypomniałem patrząc na kobietę roznoszącą talerze z daniami.
- Daj spokój, Tom. To tylko jedna lampka. - upierał się.
- Jak chcesz - powiedział. - W każdym razie, jutro masz być na nogach, cały do mojej dyspozycji. I nie będę tolerował żadnych jęków. - zastrzegłem sobie. Oboje się uśmiechnęliśmy. SAki tak jak powiedział poprosił o wino do obiadu. Ale tak jak też mówił wypił tylko lampkę.
- Nawet dobre to żarcie. - skomentował. Szturchnąłem go lekko. - No co? Nie mam racji?
- Masz, ale mów tego głośno. - powiedziałem uśmiechając się do laski niosącej talerze.
- Powinni się cieszyć, moim zdaniem. Gość chwili ich menu.
- Tak, jasne. Ale nawet nie wiesz jak to naprawdę wygląda z boku. - stwierdziłem.
- Niby jak? - zapytał lekko zdziwiony.
- Jakbyś z buszu wyszedł. - prychnął. Zjedliśmy w ciszy i siedzieliśmy jeszcze przez chwilę przyglądając się wszystkiemu znajdowało się w sali konsumpcyjnej.
W pewnej chwili, kiedy akurat spoglądałem na kogoś siedzącego bliżej drzwi, do sali wszedł młody chłopak. Niósł coś, jakieś brudne talerze. Przeszedł przez całą salę i podszedł do kuchni. Położył wszystko na blacie i zaczął rozmawiać z tym galem. Tak go będę nazywał. Oparł się o blat, widać było, że jest bardzo zmęczony. Miał na sobie jakieś stare łachy. Pewnie przeznaczone tylko do pracy. Tylko co on tu robi? Sprząta? Facet? Byłem lekko zdziwiony. Wytarte dżinsy i wypłowiałą koszulka. I wygodne trampki. Tylko te ostatnie wyglądały tak... w miarę. Reszta? Pożal się Boże. Co w cale nie znaczyło, że chodzi tak na co dzień.
Miał długie czarne włosy do ramion. Lśniące, grube, piękne. Dbał o nie. Ale jego twarz już taka nie była. To znaczy... było na niej wymalowane zmęczenie. Przepracowywał się. Wory pod oczami, blady. Musiał opierać się, bo chybaby się przewrócił. Co chwila oddychał głębiej jakby brakło mu tchu. Był naprawdę wykończony. A pracują przecież do piętnastej. A więc jeszcze dwie godziny.
Postanowiłem przysłuchać się rozmowie którą prowadzili przy kuchennym blacie. Takie już moje zboczenie zawodowe. Po prostu musiałem wiedzieć.
- ...wyglądasz jak zombie. Weź zrób coś ze sobą, idź na urlop, na chorobowe, cokolwiek. Odpocznij. Którego razu się przewrócisz w drodze do pracy. Bill, musisz temu bucowi powiedzieć jasno; albo da ci płatny urlop, ale ty nie wyrobisz, za chwile zejdziesz, naprawdę. Przypomnij mu, że ty odwalasz całą robotę, bez ciebie ten hotel zalazłby wszami. Te baby przecież nic nie robią, tylko kawki spijają, sam mówisz. A ty robisz wszystko sam. Tak nie może być...
- Wiem, Andy, wiem. Ale co ja poradzę? Nie narzekam, cieszę się z tego co mam. Bywało gorzej. - powiedział Bill, jak tamten go nazwał.
- Gorzej? Bywało gorzej? Bill, wiesz, że mamy rację, każdy ci to mówi. A ja powiem ci coś jeszcze... nie obraź się, naprawdę, ale sam nauczyłem tego te baby. Wlazły ci na łeb.
- Wiem. - powiedział trochę poirytowany. - Ale jeśli coś ma być zrobione na odpierdal, tak jak one wszystko tu robią, to wolę iść i zrobić to sam, przynajmniej wiem, że jest zrobione dobrze. I że nie będę musiał znowu się tłumaczyć.
- W takim razie po co one tutaj siedzą? Kasę dostają, ale za co? Tak na dobrą sprawę to tobie powinni dać te pieniądze. Co to za kobieta, która nawet dobrze okna nie potrafi umyć? - zapytał facet zbulwersowany. - To już mój pięcioletni siostrzeniec zrobi to lepiej.
- Wiesz, żony biznesmenów. - skrzywili się obaj. - Ich mężowie zarabiają krocie. A one, chcą być niezależne, przynajmniej z nazwy, poszły do pracy. - zakpił wyraźnie. - Jeśli nawet zostaną zwolnione, wiele im to nie zrobi. Żadna różnica. Tysiące na koncie u męża.
- Flądry.
- Dzisiaj kazałem Cindy zamieść schody z góry na dół. To chyba mogą zrobić, nie? Nie zamiotła, bo powiedziała, że jakiś gość zaprosił ją do siebie na kawę. Tyle razy im powtarzam, że to jest niedopuszczalne! Nie dociera, że nie wolno nam spouchwalać się z gośćmi hotelu. I oczywiście ja dostałem za to opierdol.
- Co ci mówił nasz kochany manager?
- Że skoro nie umiem ich sobie tu wychować, to może powinienem prowadzić je sobie na smyczy. Zacząłem mu tłumaczyć, że one kompletnie się do tego nienadawają. Gdzie tam, wszystkie psy zawiesił znowu na mnie. - pożalił się. Gal westchnął.
- Dobrze ci radzę, Bill, zrób coś z tym, bo się wykończysz. Coś mi się wydaje, że to nie potrwa długo.
- Dzięki. Gadałem już z nim, chciałem prosić, żeby dał mi chociaż kilka dni...Co ty. Stwierdził, że jestem tu po to żeby pracować. Dostałem robotę i mam się cieszyć. Oczywiście, przypomniał mi o tym jak mówiłem mu o swojej sytuacji na rozmowie kwalifikacyjnej. To był błąd, ale potrzebowałem roboty. - ściszył głos.
- No, nie powinieneś mu o tym mówić, ale stało się, nic z tym nie zrobisz. Ale postrasz go, powiedz, że odejdziesz. On zdaje sobie sprawę, że to tylko dzięki tobie tutaj jest porządek. Bez ciebie tutaj będzie dwumetrowy syf pod sam sufit.
- Łatwo ci mówić, Andy...
- Nie, mówię tak, bo to prawda. Jeśli zależy mu na nieskazitelnej randze hotelu, da ci przyzwoity urlop.
- A jeśli nie? - zapytał Bill. Żal mi było tego chłopaka.
- No to wtedy... - westchnął gal patrząc na Billa. - Nie wiem. Może powinieneś szukać czegoś innego.
- Tak, gdyby tylko się o tym dowiedział, od razu by mnie zwolnił. Nie mogę stracić tej roboty, nic innego nie mam...
- Szukaj, Bill, my będziemy trzyma gęby na kłódkę. Kutas się o niczym nie dowie. - Bill uśmiechnął się z wdzięcznością.
- No nic, będę leciał. Dzięki za pomoc...
- Niczego szczególnego nie zrobiłem.
- Wysłuchałeś mojego zrzędzenia.
- A, to nie wielki wysiłek. - zaśmiał się. Bill też się uśmiechnął. Pięknie się uśmiechał.
- Może tak, lecę muszę jeszcze dokończyć obchód i może w końcu...
- Jeszcze go nie zrobiłeś?! - szok w głosie gala.
- To znaczy robiłem od rana zaraz po sali beżowej, razem z Cindy i Clarą. Został nam parter, ktoś mocno nabałaganił w apartamencie, który teraz zajął ten pisarzyna z gazety... - czy on się wyrażał o mnie?
- A słyszałem.
- Na szczęście, że tam jest tylko jeden dywanik. Gdyby była tam wykładzina tak jak w innych...
- Oglądał by rzygi. - zachichotał gal. Bill znów się uśmiechnął.
- No właśnie, musiałem to potrząsnąć. Udało mi się to ogarnąć w półtorej godziny, akurat wjechał do hotelu. - gal pokręcił głową. - Poza tym, Clara znowu zrobiła coś źle w pokoju jednego pana, muszę iść tam zobaczyć co i poprawić... Facet zaczepił mnie na korytarzu.
- Boże... weź potrząśnij trochę tymi babami!
- Daj spokój. Już dawno przestałem próbować. Idę, niedługą kończę zmianę, chcę się wyrobić.
- To narazie...
Nie mieściło mi się w głowie, że w tak renomowanym hotelu dzieją się takie rzeczy. Hotel ma dwa piętra i parter, do tego kilka luksusowych pokoi, taki jak mój i wiele innych rzeczy. I on sam to wszystko...? Nie do wiary... Co to za kobiety, które niczego nie potrafią dobrze zrobić? Na pewno bym się z taką nie ożenił.
Czarnowłosy chłopak wyszedł z sali jadalni a gal też gdzieś zniknął. Pora obiadowa się skończyła, nie było nic innego do roboty jak tylko wracać do swoich apartamentów. I wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Pokój w którym ja mieszkałem znajdował się na parterze.. a więc ten chłopak na pewno będzie łaził po tych pokojach. Wątpię, żeby te baby chodziły z nim, będę miał okazję porozmawiać z nim sam na sam, chociaż chwilę.
Chociaż pewnie nie wolno mu za bardzo rozmawiać z gośćmi... pomyślałem, że jakby co to powiem, że skoro jestem tu takim gościem, jakim jestem, i mam akurat ochotę pogadać ze sprzątaczką, to guzik im do tego i mają go nie stresować.
Zamknąłem się i szczerze powiedziawszy, czekałem na niego. Czułem się momentami dziwnie. Ten facet coś w sobie miał, że po prostu musiało się o nim myśleć. Nie wiem, czy inni też tak mieli, kiedy go widzieli, ale jak tak właśnie miałem. Musiałem myśleć o tym całym Billu. Kimkolwiek on był. A widziałem go przecież pierwszy raz w życiu. On mnie nawet nie zauważył w tym koncie. Masakra. Ale taka moja praca. Takie zboczenie zawodowe, chyba już mówiłem.
Chłopak wyglądał na mnie więcej w moim wieku, więc wydawało mi się, że nie będzie większego problemu się z nim dogadać. Trochę tych pokoi było, nie wiedziałem czy zdąży się ze wszystkimi uwinąć w te dwie godziny. Ale z tego co zdążyłem zaobserwować po tym jak za którymś razem wyjrzałem na korytarz, stał już z wózkiem dwa pokoje ode mnie. Uśmiechnąłem się lekko. A więc niedługo wejdzie do mnie. Spojrzałem na zegarek. Godzina druga. A więc została mu godzina.
Jestem ciekawski z natury, więc gdy tylko usłyszałem ciche pukanie, od razu podleciałem do drzwi i sam je otworzyłem. Stał wymizerowany z jedną ręką na poręczy metalowego wózka a w drugiej trzymał kij od mopa, który z kolei spoczywał we wiadrze. I był sam. Bez żadnej baby. Masakra.
- Dzień dobry... - odezwał się lekko zasapany.
- Dzień dobry... - odpowiedziałem mierząc go wzrokiem. Matko Boska, to co oni z nim robią to grzech!
- Sprzątamy, czy pan sobie życzy? - zapytał. Nie miałem pojęcia jak to wygląda akurat w tym hotelu, ale mniej więcej wiedziałem jak wyglądają te obchody. Myją kible i podłogę w pokoju.
- Tak, jasne, proszę. - odpowiedziałem wpuszczając go do środka. Bez słowa schował się w łazience. Po chwili z niej wyszedł i zabrał się za pokój. Pędził, nie ma co. Ale nie byłem tym zdziwiony. Zostało mu jeszcze kilka pokoi.
- Natłok pracy, co? - odezwałem się przyjaźnie sadowiąc się na łóżku, żeby mu zbytnio nie przeszkadzać. Pokiwał głową mrucząc coś cicho pod nosem. A więc tak jak myślałem. Nie wolno im gadać z gośćmi. - Nie ma pan kogoś do pomocy? Można się zarypać...
- Mam cztery panie do pomocy. - powiedział z niezamierzoną kąśliwością.
- No to gdzie one są?
- One są... ee... - i jeszcze był tak dobry, że nie chciał franc wydać przede mną.
- W waszej kanciapie, kawki spijają. - spojrzałem na niego wymownie. - Słyszałem, jak rozmawiał pan z kelnerem w sali jadalnej. - lekko poczerwieniał. Słodko to wyglądało... Ee???? Co ja pomyślałem...?
- Wie pan... są tu stosunkowo krótko...
- Więc niech się uczą, a nie obijają. - powiedziałem stanowczo.
- Niech pan idzie im to powiedzieć. - odwarknął, znów nie zamierzenie. - Przepraszam, ja...
- Nic się nie stało. Rozumiem, że ma pan tego dosyć. - stwierdziłem. - Nie dziwię się, że jest pan co najmniej poirytowany.
- Poirytowany to mało powiedziane. - stanął sobie na chwilę i odetchnął głęboko. Przetarł czoło dłonią.
- Wykończy się pan. - powiedziałem znów.
- Nie pan jeden mi to mówi.
- A więc wszyscy mamy rację. Wykończysz się, chłopie! - uśmiechnął się lekko.
- To co musi być zrobione, robię, bo nikt za mnie tego nie zrobi.
- Idź na skargę, powiedz co się dzieje i zażądaj, żeby dali ci kogoś innego do pomocy.
- Niech pan wybaczy, proszę pana, ale skoro pan podsłuchał moją rozmowę to powinien pan wiedzieć że już to zrobiłem. - speszyłem się trochę.
- No tak...
- No więc widzi pan. - powiedział zabierając się znów do pracy. - Albo będę pracował, albo mnie stąd wywalą.
- To byłoby niesprawiedliwe, robisz wszystko za nie...
- Mówi się trudno... och... - jęknął i zachwiał się lekko. Złapał się za głowę. Już wiedziałem że zaraz się przewróci. Doskoczyłem do niego i zdążyłem złapać zanim padł na ziemię.
Pomogłem usiąść mu na moim łóżku. Oddychał głęboko zamykając oczy.
- Połóż się, otworzę okno... - powiedziałem otwierając je.
- Nie wolno mi...
- A kopnąć w kalendarz ci wolno? - skapitulował i położył się na brzegu łóżka. Szlag mnie na to trafił, gdyby mógł to położyłby się na jego ramie. Podszedłem i wrzuciłem go na to łóżko.
- Co pan robi?
- Masz odpocząć. Nie ruszać się. - pogroziłem mu palcem. - Ja zaraz wrócę.
- Gdzie pan idzie? - zapytał podnosząc się.
- Leż, mówię. Idę do managera.
- Nie...!
- Cicho! Leż, zaraz wracam.
Tak więc zrobiłem. Kiedy opowiedziałem wszystko temu gościowi, zaczął mnie przepraszać za rażącą niesubordynację swojego pracownika i obiecywać, że sobie z nim porozmawia. Oniemiałem. Patrzyłem na niego przez chwilę w osłupieniu.
- Że co...? Słucham? O czym pan do mnie mówi w ogóle?
- Naprawdę przepraszam, naszym pracownikom nie wolno zagadywać gości ani siadać w ich pokojach...
- Panie, do cholery! - podniosłem głos porażony jego głupizną. - On się obalił, gdybym go nie złapał rozwaliłby sobie łeb, a pan mi tu pieprzy o jakiś zasadach w zakładzie pracy?! On tyra za wszystkich, i pan jest zdziwiony, że zemdlał?! Ja was w gazecie opiszę! - uwielbiałem takie sytuację. Patrzeć jak gościu sra w gatki.
- Spokojnie, proszę pana... - zaczął nieco blady.
- Jestem spokojny. Za to pana pracownik potrzebuje pomocy i odpoczynku. Czy naprawdę jest pan tak ułomny, że gość który przyjeżdża do rzekomo renomowanego hotelu musi rozmawiać z jego menadżerem o takich sprawach? Czy pan jest normalny? - zapytałem najzwyczajniej w świecie. - Da pan mu długi płatny urlop i solidną premię za to co robi dla tego hotelu. Albo zobaczy pan swoją twarz na pierwszych stronach gazet.
Po wyjściu od tego gościa nie mogłem się nie śmiać. Normalnie tak jest zawsze. Kiedy zagrozi im się obrzuceniem takim gównem, że się spod niego nie wygrzebią od razu miękną jak fiut w gaciach. Wszedłem do swojego pokoju. Ten oczywiście już zbierał manatki, żeby lecieć dalej.
- A ty dokąd?
- No jak gdzie? Muszę dokończyć....
- Nic nie musisz. Masz wolne do końca miesiąca. I dodatkową premię. - poruszyłem zabawnie brewkami. Spojrzał na mnie jak na debila.
- Jakie wolne?
- No normalnie...
- Zwolnili mnie!
- Nie, głupku! Manager dał ci urlop, płatny, do końca miesiąca! I premię! Dotarło?
- Tak, ale... jak ty to zrobiłeś? - zrobił wielkie oczy.
- Normalnie. - usiadłem z powrotem na swoim łóżku. - Pogroziłem mu obszernym artykułem.
- Mam przesrane jak tylko tu wrócę. - jęknął.
- Nie sądzę. - stwierdziłem. - Jak, lepiej się czujesz?
- Tak, lepiej, dziękuję. - odpowiedział patrząc na mnie. - Dlaczego mi pomogłeś?
- Bo nie lubię pomiatania ludźmi. - odpowiedziałem krótko.
19 lipca 2014
Uwaga!
Wiem, że dawno nic nie było, ale mam tą przyjemność teraz poinformować, że niebawem znów coś się pojawi. Ale coś zupełnie nowego. Pewnie często tak się zdarza, że pisający traci wenę całkowicie. Mnie to właśnie spotkało. T.T Nic na to nie poradzę, ale urodziło mi się coś nowego. Wydaje mi się, że będzie to coś dość... niekonwencjonalnego? Może nie aż tak, ale trochę na pewno, jeśli chodzi o postać Billa. Nie wiem jak długo pociągnę to opowiadanie, pewnie nie będzie zbyt długie. Zapewne zamknę je w około 20 rozdziałach, a może nawet nie. Co z tymi, które już są od dawna publikowane? Nie mam pojęcia. o.O Na razie oficjalnie zawieszam je do odwołania.
Odcinek nowego opowiadania będzie pojawiać się myślę przynajmniej raz w tygodniu. Nie mam teraz też tyle czasu co kiedyś na pisanie. Mam nadzieję, że będzie tu jeszcze ktoś kto będzie chciał je czytać. :)
To do zobaczenia i dziękuję za dotychczasową obecność.
Odcinek nowego opowiadania będzie pojawiać się myślę przynajmniej raz w tygodniu. Nie mam teraz też tyle czasu co kiedyś na pisanie. Mam nadzieję, że będzie tu jeszcze ktoś kto będzie chciał je czytać. :)
To do zobaczenia i dziękuję za dotychczasową obecność.
24 kwietnia 2014
Jak Yink i Yank 7
Bill
Obudziłem się, było już jasno. Chociaż kotary w oknach były
jeszcze zasłonięte to w pokoju było dość widno. Spróbowałem się jakoś
przekręcić, gdyż obecna pozycja nieco mi przeszkadzała, zdrętwiałem. Ale
poczułem, że coś, a raczek KTOŚ mi to uniemożliwia. Popatrzyłem i zobaczyłem
tuż przed swoim nosem twarz Toma, który wciąż spokojnie spał. Oj, to jest twój
ostatni spokojny sen, pomyślałem patrząc na niego. Ale mimo wszystko nie
odczuwałem złości czy czegokolwiek. Poza błogim zaspokojeniem.
Przymknąłem oczy, przywołując do siebie wspomnienia z
minionej nocy. Piliśmy. Nie wiem czemu, ale upiłem się zaledwie trzema piwami.
Potem uparł się, że musi mnie zanieść do pokoju. Ukartował sobie to wszystko!
Potem stanęła mi przed oczami scena. Czy… on mi…? Czy on mi
obciągnął? Jezuu… Zacisnąłem mocno powieki czując, że mimowolnie zaczynam
reagować na te fantazje. Pamiętałem doskonale ten moment, jak go wziął i zaczął
ssać… Uuh! Jęknąłem cicho wściekły na siebie, że tak mi się to podoba. Chciałem
odgonić od siebie te myśli, ale to nie było takie proste. Wciąż widziałem przed
oczami to wszystko… a potem jeszcze…
Przypomniał mi o tym lekki ból tyłka. Przeszły mnie
dreszcze. Nie wierzyłem, że to naprawdę się stało. On mnie wziął! Wszedł we
mnie, zrobił to! Był tam… tylko dlaczego na myśl o tym, myślę, żeby zrobić to
jeszcze raz? Fantazje znowu przyszły same. Widziałem siebie wypinającego do
niego tyłek, albo siedzącego na nim okrakiem i ujeżdżającego go miarowo. Znów
jęknąłem wściekły, ale na siebie.
Poczułem, że się poruszył. Znieruchomiałem momentalnie,
chciałem dowiedzieć się co zrobi. Oddychałem miarowo czekając.
Poczułem, że się podnosi. Skurwiel, pewnie zaraz wyjdzie jak
gdyby nigdy nic! Ale nie… on zrobił coś innego…
Poczułem, że mnie całuje… Poczułem pocałunki na moim
ramieniu. Wtulił nos w moje włosy. Przeciągnął leciutko dłonią po moim torsie.
To było naprawdę miłe…
Nie zamierzałem o niczym nikomu donosić, nic z tych rzeczy.
Ale miałem zamiar go podręczyć.
- Billy… śpisz? – usłyszałem lekko drżący głos tuż przy
uchu. Nie odezwałem się, nie zrobiłem nic. Po chwili chyba uznał, że jeszcze
się nie obudziłem, bo odetchnął. Może sądził, że jeżdżenie mnie ujdzie mu na
sucho. Zanim zdążył zrobić cokolwiek, mruknąłem cicho pod nosem
- Na twoim miejscu bym się stąd ewakuował.
Tom
Zamarłem. A kiedy odwrócił twarz i spojrzał na mnie,
myślałem, że zrobię pod siebie. Dopiero teraz zrozumiałem, że jestem egoistą.
Nie zrobiłem nic innego jak tylko go wykorzystałem. Jeśli ktoś się o tym dowie…
to koniec. Zabiorą go stąd, a mnie wsadzą do pierdla. Co z tego, że się
zakochałem, skoro on nie miał ochoty nawet o czymś takim słyszeć?
- No co, zapomniałeś języka w gębie, chojraku? – parsknął
śmiechem po czym podniósł się z łóżka. Przeciągnął się rozkosznie, prezentując
mi całe swoje ciało tyłem do mnie. Gładkie plecy i jędrny tyłek. Smukłe uda.
Nie mogąc się powstrzymać przejechałem dłonią po jego ciele od biodra przez
pośladek po udo. Odsunął się ode mnie i spojrzał na mnie z cwanym uśmiechem. –
Coś ci znowu chodzi po głowie, zboczeńcu?! – podniósł głos. Skupiłem się, choć
nie wychwyciłem w nim złości.
- Billy… - wydusiłem z siebie. Trzasnął mi w łeb czymś,
nawet nie wiedziałem czym.
- Zamknij się… bo pożałujesz! – odgroził się. Patrzyłem na
niego, stał teraz do mnie przodem, bez najmniejszego skrępowania. Z rękami
wspartymi na biodrach. Widziałem dokładnie cały jego sprzęt. – Na co się
gapisz?! – podniosłem na niego wzrok, śmiał się ze mnie! – Jeszcze ci mało?! –
znowu dostałem czymś w łeb.
- Przepraszam… - zaskomlałem.
- Za co? – zadał pytanie takim tonem jakby nauczyciel pytał
ucznia dlaczego uważa tak a nie inaczej.
- Za to, że… - nie umiałem niczego z siebie wydusić.
Zarechotał nieco złośliwie.
- No co, nie umiesz się przyznać przed samym sobą, że mnie
zwyczajnie wyruchałeś? HAHA, jestem ciekaw min tych wszystkich urzędasów, kiedy
się dowiedzą wszystkiego. I w końcu spełni się moje marzenie! Wrócę do babci. –
powiedział na koniec wznosząc ręce do nieba.
Przeraziła mnie ta perspektywa.
- Bill, oszalałeś? Nie możesz puścić pary z ust! Wsadzą mnie
do pierdla! – zacząłem wyrzucać z siebie kolejne słowa. Znów się roześmiał.
- No i dobrze! Trzeba było myśleć głową, a nie chujem. –
jego mina mówiła sama za siebie. Był bardzo zadowolony.
- Bill. Proszę cię. – zacząłem go wręcz błagać. Urągało to
mojej godności, ale za nic nie chciałem iść do więzienia. Spojrzał na mnie z
uniesioną brwią. – Nic nie mów. Ja ci to wynagrodzę jak tylko chcesz, ale nic
nie mów, proszę…
- Jak tylko chcę? – powtórzył zastanawiając się.
- Tak, będziesz miał co chcesz. Papierosy, piwo, co chcesz,
tylko nic nie mów…!
- Nie chcę fajek ani piwa. – stwierdził patrząc na mnie
przenikliwie.
- A co chcesz? – zapytałem automatycznie. Jego mina była
nieprzenikniona. Nie miałem pojęcia o co mu chodzi.
- Hm… - mruknął cicho i podszedł do mnie. Jego krocze miłem
na wysokości moich oczu. Spojrzałem na niego do góry. – Wiesz czego chce. –
powiedział i znów się uśmiechnął.
Bill
Ten pomysł z obciąganiem w zamian za moje milczenie był
świetny. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Tym sposobem Tom już trzeci raz
robił mi dzisiaj dobrze. Akurat byłem w kuchni, kiedy wszedł i znów ‘zrobił coś
co mi się nie podobało”.
Robił to niesamowicie, tym bardziej chciałem tego wciąż
więcej. Ale nie byłem głupi i dobrze to sobie ustaliłem. Tak jak on wcześniej
kiedy mnie schlał. Tylko on mi obciągał i mnie dotykał. Sam ode mnie nie
dostawał niczego w tym względzie. Kara musi być. Ale i tak już kilka razy
słyszałem z łazienki ciche jęki przyjemności…
- O tak, Tom, jeszcze! – zajęczałem leżąc na kanapie w
salonie w rozłożonymi nogami. Zagryzałem lekko dolną wargę, patrząc zachłannym
wzrokiem na to co wyczyniał. – Och! – znów mi się wyrwało. Oderwał się od
mojego członka i zajął się jądrami. Myślałem, że oszaleje, ale pewny byłem tego
w momencie, kiedy przejechał językiem po moim wejściu. – TOM! – byłem na skraju
wyczerpania, i byłem skrajnie podniecony. Oddech mi się urywał, czułem jak
serce bije oszalałe. Robił wszystko to co chciałem, a nawet więcej.
- Aach…! – jęknąłem przeraźliwie spuszczając się w jego
usta. Podniósł się przełykając wszystko ostentacyjnie. Leżałem tak przez moment
a potem naciągnąłem z powrotem spodnie na tyłek. Próbowałem unormować oddech,
czułem się wykończony tymi igraszkami.
- I jak? – zadał znów to pytanie co zawsze.
- A jak myślisz? – odpowiedziałem patrząc na niego i
podnosząc się.
- No nie wiem, ty mi powiedz. – podobał mu się ten układ,
chociaż wkurzało go to jak się na niego darłem, kiedy czymś sobie ‘zawinił’.
Ale kiedy leciałem z nim na kanapę był już całkiem zadowolony.
Był już wieczór, czułem się zmęczony.
- Było świetnie, jak zawsze. – odrzekłem przecierając oczy i
opierając się o oparcie.
- Zmęczony? – szepnął mi do ucha. Zerknąłem na niego czując
piasek w oczach.
- Tak. Zaraz idę spać, tylko się wykąpię…
- To może ci pomogę w tej kąpieli? Jeszcze mi zaśniesz i co…
- Niczego tym nie wskórasz, Tom. Nie będziesz mnie bzykał. –
powiedziałem zwyczajnie i przeciągnąłem się. Dostrzegłem jednak jego nikły
uśmiech.
- Mnie chyba też się coś należy za takie poświęcenie, nie
uważasz?
- Nie, nie uważam. A jeśli ci się chce, idź na dziwki.
- Tego byś nie zniósł. – znów wyszeptał mi do ucha.
- Niby czemu? – spojrzałem na niego.
- Bo chcesz mnie tylko dla siebie. – i ta jego zadowolona mina.
Parsknąłem śmiechem.
- Mam cię dla siebie co najmniej kilka razy dziennie. Jak
chcesz odreagował brak porządnego seksu to proszę bardzo; drzwi otwarte. Ja cie
nie będę zatrzymywał, Tom. – zachichotał. – No co?
- Już widzę tą awanturę po moim powrocie. Teraz tak gadasz
bo wydaje ci się, że nie pójdę.
- I tak pójdziesz, więc przestań biadolić. – ziewnąłem.
- Masz rację pójdę. Ale do klubu, tam są same świeże dupy. –
otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem na niego. Znów zarechotał. – Wiedziałem.
- Co wiedziałeś?
- Że od razu włączy ci się czerwona lampka. – przysunął się
nagle do mnie. – Czujesz coś do mnie i nie wyobrażasz sobie, żebym teraz
obracał jakąś pannę. Poczułbyś się zdradzony.
- Co ty pieprzysz… - prychnąłem ale przysunął się do mnie
jeszcze bliżej. – Tom, jestem zmęczony, chcę iść spać…
- Zaniosę cię do łóżka. – powiedział i wziął mnie na ręce
zanim zdążyłem zaprotestować. Położył mnie na moim posłaniu i zawisł nade mną.
- Dobranoc, Tom – powiedziałem dając mu do zrozumienia, że
ma sobie już iść. On jednak uśmiechnął się i pocałował mnie tak namiętnie jak
jeszcze nigdy. Teraz nie byłem piany i doskonale wiedziałem co się dzieje.
Dokładnie czułem jego dłoń sunącą pod moją koszulką i zatrzymującą się na piersi.
- Mrrr… - wymruczałem mimo wszystko. Ściągnął ze mnie
całkiem moją koszulkę i zassał delikatnie do ust mój sutek. Robił to subtelnie,
już wiedział jak moje sutki są wrażliwe na dotyk.
Poza tym, dawno tego nie robił, zacząłem się rozluźniać.
Uwielbiałem to chociaż nie chciałem się do tego przyznać. Zatroszczył się tak
samo o oba i delikatnie przewrócił mnie na plecy.
- Hm? – mruknąłem, a potem zaczął mnie masować siadając mi
okrakiem na tyłku. Zamruczałem jak zadowolona kotka. Byłem strasznym pieszczochem.
- Pieszczoszek… - wymruczał mi do ucha, a potem poczułem
jego język sunący wzdłuż mojego kręgosłupa. Przeszły mnie przyjemne dreszcze.
Bardzo przyjemne…
- Mmm… Tom…
- Tak, skarbie? – szepnął czule.
- Spodnie mnie uwierają. – zachichotał i wsunął ręce pod
moje biodra. Zaczął majstrować przy rozporku co cholernie mnie drażniło. Ale
tak przyjemnie… W końcu mnie porozpinał i zsunął spodnie razem z bielizną i
pozbawił mnie ich całkowicie. Leżałem teraz przed nim całkiem nagi.
Zerkałem na niego przez ramię. Lustrował mnie spragnionym
wzrokiem, ale było w nim też dużo czułości i… uczucia. Jego ręce sprawiały mi
niesamowitą przyjemność. Odwrócilem się do niego w pewnym momencie przodem.
Spojrzeliśmy sobie w oczy i już wiedziałem, że tej nocy nie zasnę.
Wyciągnąłem spod niego nogi i oplotłem go nimi w biodrach.
Podniosłem się do siadu i obejmując go za szyję zacząłem całować go czule. Po
chwili znów poczułem na ciele jego dłonie. To było niesamowite… Kiedy zszedł z
pocałunkami na moją szyję, całkiem skapitulowałem. Chciałem tego, chciałem się
z nim kochać, chciałem, żeby mnie wziął. Tak jak wtedy. W pokoju słychać było
mój przyspieszony oddech. Tuliłem się do niego, błądziłem rękoma po jego
plecach, ramionach, całym ciele. A on nie ustawał z pocałunkami. Wypieścił
ustami całą moją szyję. Z każdej strony. Nie pozostawił samemu sobie nawet
milimetra.
Chwycił moją dłoń i przyłożył ją sobie do ust. Zaczął
całować ją czule, jakby była wszystkim… Sunął powoli po całej ręce aż na ramię
po czym przeskoczył w miejsce gdzie biło moje serce. Całował skórę zapamiętale,
celebrował mnie po prostu. Objąłem go ciasno ramionami i przytuliłem.
- Bill… jesteś najlepszym co mnie spotkało. – wyszeptał
kiedy znów poczułem jego usta na moje szyi. Odsunąłem go na moment. Odwróciłem
się na brzuch kładąc się i lekko wypinając tyłek. Uśmiechnąłem się do niego
rumieniąc się delikatnie. Natychmiast zrozumiał o co mi chodzi…
Ukląkł za mną i przejechał dlonią po całym moim kroczu.
Westchnąlem zamykając oczy. Kiedy dotykał mojej dziurki, przelatywały mnie
silne dreszcze. Ale kiedy przejechał po niej wilgotnym językiem…
- Ach, Tom! – wyrwało mi się. Zaczął dopieszczać moją
dziureczkę swoim językiem. Myślałem, że oszaleję. A kiedy poczułem jego język w
środku… to był po prostu odlot. Nie panowałem nad sobą, przyciskałem tyłek do
jego twarzy, prosząc o więcej. A on ścisnął moje biodra i zaczął poruszać
zwinnie języczkiem w moim wejściu. Oszalałem.
Kiedy moje jęki przeszły w krzyki podniósł się dając mi
moment wytchnienia, a potem wylał coś zimnego między moje pośladki i bez
ostrzeżenia wszedł we mnie. Wrzasnąłem. To nie był ból. To było coś innego. Coś
cholernie elektryzującego. Prąd przechodził przez całe moje ciało. A on…
On mnie nie oszczędzał. Penetrował mnie szybkimi płytkimi
ruchami co doprowadzało mnie coraz szybciej na sam szczyt. W pewnym momencie
chyba to wyczuł bo znieruchomiał na moment.
- I jak Billy…? – szepnął mi do ucha. – Czy to nie jest
lepsze od samego obciągania? – miał rację skubany. To było o niebo lepsze.
Przekręcił mnie na bok i założył sobie moją noge na ramię.
Czułem, że płonę. Pragnąłem spełnienia, i czułem, że zrobi wszystko, żeby mi je
dać w jak najlepszym wydaniu. I tak się stalo.
Nie kombinował już nic, mocnymi płytkimi szybkimi ruchami
doprowadzał mnie do samego końca. Po chwili było już tylko niebo… Opadłem
wyczerpany na łózko i poczułem jak powoli się ze mnie wysuwa. Nie czułem
żadnego bólu, tylko lekkie przyjemne pulsowanie. Dyszałem tak leżąc przez kilka
chwil na boku zanim zerknąłem na niego i spostrzegłem, że dał mi orgazm, ale
sam nie doszedł. Jego penis wciąż stał ogromny na baczność. Podniosłem się i
oblizałem usta patrząc na niego. Potem zerknąłem mu w oczy i popchnąłem go na
pościel. Ułożył się wygodnie. Pewnie myślał, że go dosiądę. Pomylił się.
Pochyliłem się nad nim, popatrzyłem przez chwilę, a potem,
wśród jego zaskoczonych jęków, wziąłem go tak głęboko do ust jak tylko mogłem.
Teraz ja jemu obciągałem. Odwdzięczałem się ustami za jego usta. Wykonywałem
miarowe okrężne ruchy głową pomagając sobie w podobny sposób ręką. Był naprawdę
duży, nie mogłem zmieścić wszystkiego.
Napalił się niesamowicie. Podnosił biodra w górę w ekstazie.
Starałem się robić mu jak najlepiej i chyba mi to wychodziło. Jęczał pożerając
cały widok wzrokiem. Nie odpuszczałem mu nawet kiedy zawył z rozkoszy.
- Boże, Bill! Aa! Uch…! Tak, tak go ssij! Ooo…. – podrygiwał
cały czas biodrami, zaciskał pięście na pościeli, wiedziałem, że jest mu bosko. A potem…
- Bill, dosyć, przerwij… - wiedziałem dlaczego kazał mi to
zrobić, ale nie posłuchałem go. – Bill… Haa… oo… Bill! – próbował sam mnie
odsunąć ale nie dałem się, do ostatniej chwili mocno obciągałem, chciałem
poczuć w ustach jego spermę. – BILL, KURWA!!! – krzyknął, kiedy spuścił mi się
sporą ilością do gardła. Teraz już mnie nie odciągał, dociskał do siebie moją
głowę, żeby ani jedna kropelka nie została uroniona z moich warg. Łykałem
wszystko, nie chciałem, żeby chociaż odrobinka mi umknęła.
Opadł wyczerpany na łózko. Dyszał z zamkniętymi oczami a ja
oblizując się co chwila obserwowałem go uważnie. Odjebało mi i to po całości,
pomyślałem, ale uśmiechnąłem się do tej myśli.
W końcu Tom spojrzał na mnie. Był chyba w szoku.
- Bill, oszalałeś…
- Ja? – zarechotałem. – To ty mnie znowu zgwałciłeś.
- Jasne… - powiedziałem nie mając siły się podnieść. Dopiero
po kilku minutach usiadł patrząc na mnie. Wpił się w moje usta. Całował
szaleńczo jak jakiś napaleniec.
- Dziękuję. – szepnął mi w usta.
- Za co? – odpowiedziałem.
- Za to, że dałes mi tyle radości i uczucia. – popatrzyłem
na niego.
- Ale to był tylko seks… - powiedziałem niemal bezgłośnie
zaskoczony jego słowami.
- Dla mnie każde zbliżenie to coś więcej. – wyjaśnił i
przytulił mnie tak po prostu.
Przez chwilę nie wiedziałem co zrobić. Ale potem zwyczajnie
się usmiechanąłem i wtuliłem w niego. Dla mnie był najlepszy.
10 kwietnia 2014
One Shot; Listy do Toma.
Najdroższy Tommy...
Nie wiem jakich słow użyć. Nie istnieją takie, które w jakikolwiek sposób mogłyby wyrazić to wszystko, co się we mnie kotłuje.
Co takiego się stało, że tak nagle zniknąłeś?
Co musi się stać, żebyś wrócił?
Wrócił do mnie...
Nikt nie zna Twoich motywów. Wszyscy na około wciąż mnie pytają, wszak jestem twoim bliźniakiem i znam Cię najlepiej. Ale nawet ja nie wiem, dlaczego zniknąłeś. Nie mam pojęcia. I nie mam już sił...
Tak bardzo za Tobą tęsknię. Czy to ja coś źle zrobiłem? Czy to coś we mnie sprawiło, że tak bez słowa spakowałeś się w nocy i wyjechałeś? Jeśli tak to wybacz mi i wróć. Ja postaram się ze wszystkich sił zmienić. Tak, żebyś mógł wrócić.
Nie potrafię swobodnie oddychać, normalnie żyć od momentu, kiedy rano wszedłem do Twojego pokoju. Puste łóżko, puste szafy.
W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stalo. Myślałem, że to koszmar...
Moim największym lękiem było zawsze to, że kiedyś cię stracę. Ten lęk się spełnił. Oprócz tego złamałeś swoją obietnicę, Tommy. Pamiętasz, jak obiecałeś mi, że zawsze będziesz przy mnie? Tak, ja wciąż o tym pamiętam. Ale nie martw się, to nieważne. Teraz mam tylko jedno marzenie, które od tamtego dnia powtarzam sobie przed snem leżąc w łózku. Żebyś wrócił. Proszę, żeby mój ukochany brat wrócił. Ale jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko bratem. Nie masz o tym nawet pojęcia.
Zawsze byłeś moim wsparciem, największym. Zawsze czułem, że zawsze będę miał kogoś, kto nie pozwoli mi upaść. Nagle zniknąłeś, nie powiedziałes nic... Nie rozumiem tego, Tommy.
Gdy patrzyłem puste szafy zdałem sobie sprawę jak bardzo Cię kocham. Nie tylko jak brata. Tak bardzo za Tobą tęsknię, braciszku. Wtedy nie miałem pojęcia o swoich uczuciach. Zawsze miałem Cię blisko. A teraz utraciłem połowę siebie. To już dwa lata. Kiedy jestem w mieście, wciąż się rozglądam mając nadzieję, że gdzieś Cię spotkam...
I udało mi się to wczoraj.
Trochę się zmieniłeś przez te dwa lata, ale to byłes Ty. Spojrzałeś na mnie tak obojętnie. Czy już nic dla Ciebie nie znaczę? Chyba taka jest właśnie prawda.
Widziałem Cię na ulicy, szedłeś drugą stroną. Stanąłem w miejscu. Myślałem, że to omamy, ale to byłes Ty. Tak samo materialny jak wszyscy inni. Krzyknąłem za Tobą, chciałem biec do Ciebie, ale Ty nawet nie zareagowałeś...
Zabolało mnie to, patrzyłem tak długo, aż zniknąłeś gdzieś w oddali. Mogłem pójść za Tobą, na pewno dowiedziałbym się gdzie mieszkasz. Ale stałem tak tylko, a potem wróciłem do domu, który kiedyś był naszym domem.
Od tamtej pory mieszkam w Twoim pokoju. Tak naprawdę korzystam tylko z niego i łazienki. Przestałem jeść, pić... Czułem, że zacząłem umierać. Od środka, bardzo powoli, zostałem doszczętnie pozbawiony tego czegoś, co przytrzymywało mnie przy zyciu. Na tym nic nie wartym bez Ciebie świecie.
Zespół już dawno istnieje tylko formalnie. To już nie to co było kiedyś. Nasze drogi się rozchodzą, każdy idzie w swoją stronę. Ja też już obrałem swój kierunek. Odszedłes z jakiegoś powodu i teraz myślę, że to naprawdę ja nim jestem. chciałbym tylko się dowiedzieć co zrobiłem.
W Twoim wzroku było coś... Dopiero teraz sobie to uświadomiłem. Nienawidzisz mnie. Tylko dlaczego... Powiedz mi, dlaczego.
Jeszcze dzień przed Twoim zniknięciem wszystko było dobrze. Nie kłociliśmy się od dawna. Dlaczego więc to zrobiłeś!
Ogarnia mnie już niemoc.
Jesteś ode mnie o wiele silniejszy, co było z resztą zawsze widać. Poradziłeś sobie świetnie. Ja nie radzę sobie od dwóch lat. Codziennie piszę do Ciebie listy, których nigdy nie wyślę. Z jednego prostego powodu. Nie znam Twojego adresu. Pozbawiłeś mnie wszystkiego co cenne. W jednej chwili.
Tamtego dnia, w tamtej chwili, kiedy wszedłem do Twojego pustego pokoju.
Teraz w nim siedzę własnie w tej chwili. Piszę te słowa. Dwa lata po tym jak widziałem Cię poraz ostatni. Pamiętam Twój uśmiech na twarzy, kiedy mówiłes mi "Dobranoc, braciszku." Wtedy tak jak zawsze jawił mi się on jako przejaw serdeczności i braterskiej miłości. Przecież zawsze mi to powtarzałeś...
"Kocham Cię, Billy. Pamiętaj o tym. Zawsze."
Pamiętam. Nie przestaję myśleć o tych słowach ani na moment. te same powtórzyłeś mi tego wieczora, kiedy byłes tu jeszcze...
Ale po co?
Po co to powiedziałeś?
Przecież miałeś zamiar mnie opuścić. Na zawsze.
Może chciałeś myśleć, że tymi slowami dasz mi siłę by żyć, bez Ciebie. Pomyliłeś się. Ja tej siły nigdy nie miałem.
TY byłeś moją siłą.
Odebrałes mi siebie, tym samym odebrałeś mi siłę do zycia. W tej chwili podjąłem decyzję. Bo coś zrozumiałem. Nie chciałes mnie już w swoim zyciu, a więc nie chciałes mnie spotykać tez choćby na ulicy. To też widziałem wczoraj w Twoich oczach. A ja chce dotrzymać obietnicy, którą Ci kiedy złożyłem. Że dla Ciebie zrobię wszystko, byś był szczęsliwy. Cokolwiek by to było.
Poczułem łzy na policzkach. Jeśli mój akt samodestrukcji sprawi, że będziesz szczęsliwy... zrobię to. Bez wahania.
To ostatni mój list do Ciebie, którego nigdy nie wyślę. Mam ich całe sterty. Nigdy ich nie przeczytasz... Z resztą to już nieważne. Dla mnie liczy się tylko Twoje szczęscie...
***
Ciemność napierała na mnie ze wszystkich stron. Ale coś słyszę... Jakies głosy. Podenerwowane. Uchyliłem cięzkie powieki. Wszystko było zamglone i miałem wrażenie, że mój organizm nie potrzebuje już tlenu. Migały jakieś światła, pobrzmiewały jakies dźwieki... I znów nastała ciemność. Lecz już na mnie nie napierała. Była lekko i błoga. Jak sen.
Znów wróciła do mnie świadomość.
Leżałem na czymś mało wygodnym. Zacząłem się zastanawiać czy umarłem. Nie wiem jak to jest, ale chyba nie powinienem nic czuć.
Otworzyłem oczy. Wszędzie biel. Raj? Samobójcy podobno nie idą do nieba...
A potem usłyszałem dziwne pikanie. Zamrugałem kilkakrotnie i zrozumiałem. Szpital. A więc nie udało mi się.
Wybacz mi, Tommy - pomyślałem. W oczach znowu poczułem łzy. Kto i dlaczego mnie ratował? Do sali, w której leżałem nagle wpadła grupa ludzi. W pierwszej chwili nie poznawałem nikogo z nich, ale potem już wiedziałem. Gustav, Georg, Jost i Andreas. ten ostatni to najlepszy przyjaciel Toma. Chociaż to już tez przeszłość, bo nawet z nim się nie kontaktował.
- Boże, Bill, co sie z tobą stało! Oszalałeś?! - krzyknął menadżer.
Odwróciłem od nich głowę. Nie miałem ochoty na żadne towarzystwo. Poza jedną osoba, ale o tym mogłem tylko marzyć...
- Nie krzycz na niego. - usłyszałem głos Gustava i skrycie byłem mu wdzięczny. - Wszyscy widzimy od dawna co się z nim dzieje.
- Dobra, ale nie dociera do was jaka będzie z tego afera w mediach? Już widze jutrzejsze nagłowki. "Bill Kaulitz, niemiecki gwiazdor. Próba samobójcza wokalisty!" Super, po prostu.
- kto był taki mądry, żeby mnie ratować? - zapytałem w ogóle go nie słuchając. Byłem pogrążony we własnej rozpaczy.
Zamilkli.
- Dzwoniłem do ciebie, od tygodnia nie było cię w studiu. A roboty mnóstwo. Posłałem Gustava żeby jak będzie trzeba przywiózł cie siłą. Chciałem z tobą porozmawiać. I cię znaleźli.
Nie patrzyłem na nich słuchając jego wywodu. Jost miał bardzo małe pojęcia o tym co sie ze mną działo. Nikt nie miał o tym zielonego pojęcia.
- próbowałem dodzwonić się do twojego brata. Kiedy już cie tu przywieźli. - usłyszałem głos Andreasa. Nie trudno mi było sie domyślić, że nie odebrał. Ale z pewnością sie dowie... w inny sposób. - Kiedy nie odebrał za 5 razem wysłałem mu krótką wiadomość. Że jesteś w szpitalu... bo chciałes się zabić. I on...
- Zamknij się, nie chce słuchać co ON! Wynoście się stąd wszyscy! natychmiast! - wrzasnąłem. Odwróciłem sie do nich plecami.Usłyszałem jak wszyscy wychodzą i jak zamykają za sobą drzwi. Zamknąłem oczy.
Czułem się taki bezsilny. Mojego brata nie obleciałaby nawet wiadomość o mojej śmierci.
Chciałem zniknąć.
- Billy... - usłyszałem za soba cichy zlękniony szept. Otworzyłem raptownie oczy, z których natychmiast wytoczyły się powstrzymywane dotąd łzy. Znałem ten głos. Poznałbym go wszędzie...
- Billy, wybacz mi... - znów ten sam szept. Zacząłem drżeć na całym ciele.
Zerknąłem za siebie i poczułem, że zaraz umrę. Przy moim łózku klęczał Tom... Z bladą twarzą, mokrymi oczami... Wpatrywałem się w niego jak w obrazek.
Tyle czasu marzyłem o tej chwili. I teraz gdy stał tak przede mną zapragnąłem by odszedł. Ogarnęła mnie wściekłość.
- Po co tu przyszedłeś... - nie wiem czemu szeptałem.
- Prosić cię o wybaczenie...
- Ach tak. - przerwalem mu. - Miałes na to dwa lata, czemu akurat teraz? - tym go zagiąłem.
Nic nie mówił. Patrzył na mnie tylko z tym lękiem w oczach.
- Wyjdź. - powiedziałem nagle. Otworzył usta, ale mu nie pozwoliłem. - Wyjdź! Tak jak to zrobiłes wtedy. Bez słowa.
- Bill...
- Bez słowa! - krzyknąłem.
Drżącą ręką próbował dotknąć mnie, ale odrzuciłem ją jak coś obrzydliwego. Popatrzył na mnie znów, ale ze smutkiem, zraniony...
- Co tak na mnie patrzysz? Ubodło cię to jak cię potraktowałem?
Milczał.
- No odpowiedz mi. Ubodło czy nie? - patrzyłem na niego bez przerwy.
- Ubodło. - szepnął ledwie słyszalnie. Zacząłem sie histerycznie śmiac.
- Naprawdę? - powiedziałem. - Naprawdę?! - teraz znów wrzasnałem. - Jesteś smieszny. Obrzydliwy. - znów zacząłem się śmiac. - Biedny Tommy! Sprawił mu braciszek przykrość. - przybliżyłem się nieco do niego i wysyczałem. - Nienawidzę cię.
Zamknął oczy spod których wytoczyły sie łzy. Byłem zadowolony. Ja przepłakałem dwa lata. On miał to w dupie.
- Chciałbym... - szepnął.
- Tak, co takiego? - parsknąłem wściekle.
- Chciałbym wrócić... pozwól mi wrócić, Bill...
Patrzyłem na niego wielkimi oczami. Teraz na pewno przypominałem wariata.
- Wrócić? - zapytałem cicho zaciskając dłonie na pościeli. - Teraz chcesz wrócić?! - podniosłem głos. - Nie potrzebuję twojej łaski, Tom.
- To nie łaska, ja...
- Chcesz wrócić, tak? - mój głos na powrót stał się spokojny. Patrzył na mnie i niepewnie skinął głowa. Znów się zasmiałem.
- To idź teraz do MOJEGO domu - specjalnie zaakcentowałem to słowo - i otwórz dużą szafę w moim pokoju. - słuchał mnie uważnie. - Tam znajdziesz karton po butach, a w nim sterty papierów. - patrzyliśmy sobie w oczy. - Przeczytaj je wszystkie i wtedy zobaczymy jak bardzo chcesz wrócić!- znów wrzasnąłem. Nie ruszał się z miejsca. - NO DALEJ!!!
Kiedy wyszedł ja padłem na poduszki. Był już wieczór kiedy przestałem ryczeć, a on sie nie pojawił. Wiedziałem co pisałem i wiem co przeczytał. I nie byłem zdziwiony, że się nie pojawił. Zasnąłem wtulony w mokrą poduszkę.
Kiedy się obudziłem poczułem znajomy zapach. W pierwszej chwili nie mogłem go skojarzyc, ale potem otworzyłem oczy. Leżał obok mnie w łozku, trzymał mnie za rękę i gładził ją kciukiem.
- Dlaczego znowu tu jesteś? - zapytałem wręcz z wyrzutem.
- Dla ciebie. - odrzekł na co odwróciłem od niego wzrok. Nie wiem, może nic sobie nie zrobił ze słów o mojej miłości.
- Nie było cię dwa lata, teraz też nie musi ciebie byc. - powiedziałem cicho. Wciąż czułem się zraniony. Miałem wrażenie, że jest tu ze mną tylko z litości.
- Teraz będę już zawsze. - obiecał, a ja uśmiechnąłem sie gorzko.
- Aż znowu znikniesz. Najlepiej zrób to już teraz.
- Nigdy już nie odejdę, Bill.
- Przestań pieprzyć, Tom. Zrobiłes to raz, cholera wie czemu, i zrobisz to znowu. Więc po prostu wstań i wyjdź teraz zanim zacznę wierzyć, że mówisz prawdę.
- Mówię prawdę, Bill. - powiedział gorliwie i złapał w ręce moja twarz. - Nie zostawię cię nigdy, przysięgam!
- Kiedyś już mi to obiecywałes, i co?
- Ja... ja miałem powód. Ale teraz to już nieważne, Billy. Zawsze będziemy razem. - skrzywiłem sie i odsunąłem od siebie jego ręce. Widziałem, że go ranię. Ale w tamtej chwili nie umiałem inaczej. Za dużo we mnie było goryczy. Skrzywdził mnie.
On jednak po chwili zrobił coś niespodziewanego.
Chwycił mnie i zaczął całować po włosach, tulił mnie mocno, zszedł z pocałunkami na moją szyję, przez co cały zadrżałem, aż poczułem jego usta na ramieniu. Przepraszał mnie w ten sposób.
- Wiesz już co do ciebie czuję. Pisałem o tym chyba w każdym liście. - powiedziałem spoglądając na niego.
- Tak, wiem. Jesteś moim małym, ukochanym braciszkiem. Chciałem cie chronić... przed samym sobą.
- Co? - otworzyłem szerzej oczy.
- Kocham cię, Billy. Z tego co teraz wiem, uświadomiłem to sobie jako pierwszy.
Patrzyłem na niego wielkimi oczami. Dotknąłem dłonią jego twarzy, a on j ucałował.
- Ale to złe. - dodał.
- Co jest złe?
- To co się między nami zrodziło. Nie powinno istnieć.
- Nie pieprz, Tom. - powiedziałem i wpiłem się w ego usta.
- Obiecaj, że naprawdę nie odejdziesz. - powiedziałem gdy oderwałem się od niego.
- Przysięgam. - odrzekł i przyłozył sobie moją dłoń do serca.
***
Miało być "Połączeni" ale przypomniałam sobie, że kiedyś zaczęłam pisać jakiegoś One Shota i go nie skończyłam. Tak więc doprowadziłam go dzisiaj do perfekcji, tak mi sie zdaje, i oto jest. ;]
Miłej lektury.
Nie wiem jakich słow użyć. Nie istnieją takie, które w jakikolwiek sposób mogłyby wyrazić to wszystko, co się we mnie kotłuje.
Co takiego się stało, że tak nagle zniknąłeś?
Co musi się stać, żebyś wrócił?
Wrócił do mnie...
Nikt nie zna Twoich motywów. Wszyscy na około wciąż mnie pytają, wszak jestem twoim bliźniakiem i znam Cię najlepiej. Ale nawet ja nie wiem, dlaczego zniknąłeś. Nie mam pojęcia. I nie mam już sił...
Tak bardzo za Tobą tęsknię. Czy to ja coś źle zrobiłem? Czy to coś we mnie sprawiło, że tak bez słowa spakowałeś się w nocy i wyjechałeś? Jeśli tak to wybacz mi i wróć. Ja postaram się ze wszystkich sił zmienić. Tak, żebyś mógł wrócić.
Nie potrafię swobodnie oddychać, normalnie żyć od momentu, kiedy rano wszedłem do Twojego pokoju. Puste łóżko, puste szafy.
W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stalo. Myślałem, że to koszmar...
Moim największym lękiem było zawsze to, że kiedyś cię stracę. Ten lęk się spełnił. Oprócz tego złamałeś swoją obietnicę, Tommy. Pamiętasz, jak obiecałeś mi, że zawsze będziesz przy mnie? Tak, ja wciąż o tym pamiętam. Ale nie martw się, to nieważne. Teraz mam tylko jedno marzenie, które od tamtego dnia powtarzam sobie przed snem leżąc w łózku. Żebyś wrócił. Proszę, żeby mój ukochany brat wrócił. Ale jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko bratem. Nie masz o tym nawet pojęcia.
Zawsze byłeś moim wsparciem, największym. Zawsze czułem, że zawsze będę miał kogoś, kto nie pozwoli mi upaść. Nagle zniknąłeś, nie powiedziałes nic... Nie rozumiem tego, Tommy.
Gdy patrzyłem puste szafy zdałem sobie sprawę jak bardzo Cię kocham. Nie tylko jak brata. Tak bardzo za Tobą tęsknię, braciszku. Wtedy nie miałem pojęcia o swoich uczuciach. Zawsze miałem Cię blisko. A teraz utraciłem połowę siebie. To już dwa lata. Kiedy jestem w mieście, wciąż się rozglądam mając nadzieję, że gdzieś Cię spotkam...
I udało mi się to wczoraj.
Trochę się zmieniłeś przez te dwa lata, ale to byłes Ty. Spojrzałeś na mnie tak obojętnie. Czy już nic dla Ciebie nie znaczę? Chyba taka jest właśnie prawda.
Widziałem Cię na ulicy, szedłeś drugą stroną. Stanąłem w miejscu. Myślałem, że to omamy, ale to byłes Ty. Tak samo materialny jak wszyscy inni. Krzyknąłem za Tobą, chciałem biec do Ciebie, ale Ty nawet nie zareagowałeś...
Zabolało mnie to, patrzyłem tak długo, aż zniknąłeś gdzieś w oddali. Mogłem pójść za Tobą, na pewno dowiedziałbym się gdzie mieszkasz. Ale stałem tak tylko, a potem wróciłem do domu, który kiedyś był naszym domem.
Od tamtej pory mieszkam w Twoim pokoju. Tak naprawdę korzystam tylko z niego i łazienki. Przestałem jeść, pić... Czułem, że zacząłem umierać. Od środka, bardzo powoli, zostałem doszczętnie pozbawiony tego czegoś, co przytrzymywało mnie przy zyciu. Na tym nic nie wartym bez Ciebie świecie.
Zespół już dawno istnieje tylko formalnie. To już nie to co było kiedyś. Nasze drogi się rozchodzą, każdy idzie w swoją stronę. Ja też już obrałem swój kierunek. Odszedłes z jakiegoś powodu i teraz myślę, że to naprawdę ja nim jestem. chciałbym tylko się dowiedzieć co zrobiłem.
W Twoim wzroku było coś... Dopiero teraz sobie to uświadomiłem. Nienawidzisz mnie. Tylko dlaczego... Powiedz mi, dlaczego.
Jeszcze dzień przed Twoim zniknięciem wszystko było dobrze. Nie kłociliśmy się od dawna. Dlaczego więc to zrobiłeś!
Ogarnia mnie już niemoc.
Jesteś ode mnie o wiele silniejszy, co było z resztą zawsze widać. Poradziłeś sobie świetnie. Ja nie radzę sobie od dwóch lat. Codziennie piszę do Ciebie listy, których nigdy nie wyślę. Z jednego prostego powodu. Nie znam Twojego adresu. Pozbawiłeś mnie wszystkiego co cenne. W jednej chwili.
Tamtego dnia, w tamtej chwili, kiedy wszedłem do Twojego pustego pokoju.
Teraz w nim siedzę własnie w tej chwili. Piszę te słowa. Dwa lata po tym jak widziałem Cię poraz ostatni. Pamiętam Twój uśmiech na twarzy, kiedy mówiłes mi "Dobranoc, braciszku." Wtedy tak jak zawsze jawił mi się on jako przejaw serdeczności i braterskiej miłości. Przecież zawsze mi to powtarzałeś...
"Kocham Cię, Billy. Pamiętaj o tym. Zawsze."
Pamiętam. Nie przestaję myśleć o tych słowach ani na moment. te same powtórzyłeś mi tego wieczora, kiedy byłes tu jeszcze...
Ale po co?
Po co to powiedziałeś?
Przecież miałeś zamiar mnie opuścić. Na zawsze.
Może chciałeś myśleć, że tymi slowami dasz mi siłę by żyć, bez Ciebie. Pomyliłeś się. Ja tej siły nigdy nie miałem.
TY byłeś moją siłą.
Odebrałes mi siebie, tym samym odebrałeś mi siłę do zycia. W tej chwili podjąłem decyzję. Bo coś zrozumiałem. Nie chciałes mnie już w swoim zyciu, a więc nie chciałes mnie spotykać tez choćby na ulicy. To też widziałem wczoraj w Twoich oczach. A ja chce dotrzymać obietnicy, którą Ci kiedy złożyłem. Że dla Ciebie zrobię wszystko, byś był szczęsliwy. Cokolwiek by to było.
Poczułem łzy na policzkach. Jeśli mój akt samodestrukcji sprawi, że będziesz szczęsliwy... zrobię to. Bez wahania.
To ostatni mój list do Ciebie, którego nigdy nie wyślę. Mam ich całe sterty. Nigdy ich nie przeczytasz... Z resztą to już nieważne. Dla mnie liczy się tylko Twoje szczęscie...
***
Ciemność napierała na mnie ze wszystkich stron. Ale coś słyszę... Jakies głosy. Podenerwowane. Uchyliłem cięzkie powieki. Wszystko było zamglone i miałem wrażenie, że mój organizm nie potrzebuje już tlenu. Migały jakieś światła, pobrzmiewały jakies dźwieki... I znów nastała ciemność. Lecz już na mnie nie napierała. Była lekko i błoga. Jak sen.
Znów wróciła do mnie świadomość.
Leżałem na czymś mało wygodnym. Zacząłem się zastanawiać czy umarłem. Nie wiem jak to jest, ale chyba nie powinienem nic czuć.
Otworzyłem oczy. Wszędzie biel. Raj? Samobójcy podobno nie idą do nieba...
A potem usłyszałem dziwne pikanie. Zamrugałem kilkakrotnie i zrozumiałem. Szpital. A więc nie udało mi się.
Wybacz mi, Tommy - pomyślałem. W oczach znowu poczułem łzy. Kto i dlaczego mnie ratował? Do sali, w której leżałem nagle wpadła grupa ludzi. W pierwszej chwili nie poznawałem nikogo z nich, ale potem już wiedziałem. Gustav, Georg, Jost i Andreas. ten ostatni to najlepszy przyjaciel Toma. Chociaż to już tez przeszłość, bo nawet z nim się nie kontaktował.
- Boże, Bill, co sie z tobą stało! Oszalałeś?! - krzyknął menadżer.
Odwróciłem od nich głowę. Nie miałem ochoty na żadne towarzystwo. Poza jedną osoba, ale o tym mogłem tylko marzyć...
- Nie krzycz na niego. - usłyszałem głos Gustava i skrycie byłem mu wdzięczny. - Wszyscy widzimy od dawna co się z nim dzieje.
- Dobra, ale nie dociera do was jaka będzie z tego afera w mediach? Już widze jutrzejsze nagłowki. "Bill Kaulitz, niemiecki gwiazdor. Próba samobójcza wokalisty!" Super, po prostu.
- kto był taki mądry, żeby mnie ratować? - zapytałem w ogóle go nie słuchając. Byłem pogrążony we własnej rozpaczy.
Zamilkli.
- Dzwoniłem do ciebie, od tygodnia nie było cię w studiu. A roboty mnóstwo. Posłałem Gustava żeby jak będzie trzeba przywiózł cie siłą. Chciałem z tobą porozmawiać. I cię znaleźli.
Nie patrzyłem na nich słuchając jego wywodu. Jost miał bardzo małe pojęcia o tym co sie ze mną działo. Nikt nie miał o tym zielonego pojęcia.
- próbowałem dodzwonić się do twojego brata. Kiedy już cie tu przywieźli. - usłyszałem głos Andreasa. Nie trudno mi było sie domyślić, że nie odebrał. Ale z pewnością sie dowie... w inny sposób. - Kiedy nie odebrał za 5 razem wysłałem mu krótką wiadomość. Że jesteś w szpitalu... bo chciałes się zabić. I on...
- Zamknij się, nie chce słuchać co ON! Wynoście się stąd wszyscy! natychmiast! - wrzasnąłem. Odwróciłem sie do nich plecami.Usłyszałem jak wszyscy wychodzą i jak zamykają za sobą drzwi. Zamknąłem oczy.
Czułem się taki bezsilny. Mojego brata nie obleciałaby nawet wiadomość o mojej śmierci.
Chciałem zniknąć.
- Billy... - usłyszałem za soba cichy zlękniony szept. Otworzyłem raptownie oczy, z których natychmiast wytoczyły się powstrzymywane dotąd łzy. Znałem ten głos. Poznałbym go wszędzie...
- Billy, wybacz mi... - znów ten sam szept. Zacząłem drżeć na całym ciele.
Zerknąłem za siebie i poczułem, że zaraz umrę. Przy moim łózku klęczał Tom... Z bladą twarzą, mokrymi oczami... Wpatrywałem się w niego jak w obrazek.
Tyle czasu marzyłem o tej chwili. I teraz gdy stał tak przede mną zapragnąłem by odszedł. Ogarnęła mnie wściekłość.
- Po co tu przyszedłeś... - nie wiem czemu szeptałem.
- Prosić cię o wybaczenie...
- Ach tak. - przerwalem mu. - Miałes na to dwa lata, czemu akurat teraz? - tym go zagiąłem.
Nic nie mówił. Patrzył na mnie tylko z tym lękiem w oczach.
- Wyjdź. - powiedziałem nagle. Otworzył usta, ale mu nie pozwoliłem. - Wyjdź! Tak jak to zrobiłes wtedy. Bez słowa.
- Bill...
- Bez słowa! - krzyknąłem.
Drżącą ręką próbował dotknąć mnie, ale odrzuciłem ją jak coś obrzydliwego. Popatrzył na mnie znów, ale ze smutkiem, zraniony...
- Co tak na mnie patrzysz? Ubodło cię to jak cię potraktowałem?
Milczał.
- No odpowiedz mi. Ubodło czy nie? - patrzyłem na niego bez przerwy.
- Ubodło. - szepnął ledwie słyszalnie. Zacząłem sie histerycznie śmiac.
- Naprawdę? - powiedziałem. - Naprawdę?! - teraz znów wrzasnałem. - Jesteś smieszny. Obrzydliwy. - znów zacząłem się śmiac. - Biedny Tommy! Sprawił mu braciszek przykrość. - przybliżyłem się nieco do niego i wysyczałem. - Nienawidzę cię.
Zamknął oczy spod których wytoczyły sie łzy. Byłem zadowolony. Ja przepłakałem dwa lata. On miał to w dupie.
- Chciałbym... - szepnął.
- Tak, co takiego? - parsknąłem wściekle.
- Chciałbym wrócić... pozwól mi wrócić, Bill...
Patrzyłem na niego wielkimi oczami. Teraz na pewno przypominałem wariata.
- Wrócić? - zapytałem cicho zaciskając dłonie na pościeli. - Teraz chcesz wrócić?! - podniosłem głos. - Nie potrzebuję twojej łaski, Tom.
- To nie łaska, ja...
- Chcesz wrócić, tak? - mój głos na powrót stał się spokojny. Patrzył na mnie i niepewnie skinął głowa. Znów się zasmiałem.
- To idź teraz do MOJEGO domu - specjalnie zaakcentowałem to słowo - i otwórz dużą szafę w moim pokoju. - słuchał mnie uważnie. - Tam znajdziesz karton po butach, a w nim sterty papierów. - patrzyliśmy sobie w oczy. - Przeczytaj je wszystkie i wtedy zobaczymy jak bardzo chcesz wrócić!- znów wrzasnąłem. Nie ruszał się z miejsca. - NO DALEJ!!!
Kiedy wyszedł ja padłem na poduszki. Był już wieczór kiedy przestałem ryczeć, a on sie nie pojawił. Wiedziałem co pisałem i wiem co przeczytał. I nie byłem zdziwiony, że się nie pojawił. Zasnąłem wtulony w mokrą poduszkę.
Kiedy się obudziłem poczułem znajomy zapach. W pierwszej chwili nie mogłem go skojarzyc, ale potem otworzyłem oczy. Leżał obok mnie w łozku, trzymał mnie za rękę i gładził ją kciukiem.
- Dlaczego znowu tu jesteś? - zapytałem wręcz z wyrzutem.
- Dla ciebie. - odrzekł na co odwróciłem od niego wzrok. Nie wiem, może nic sobie nie zrobił ze słów o mojej miłości.
- Nie było cię dwa lata, teraz też nie musi ciebie byc. - powiedziałem cicho. Wciąż czułem się zraniony. Miałem wrażenie, że jest tu ze mną tylko z litości.
- Teraz będę już zawsze. - obiecał, a ja uśmiechnąłem sie gorzko.
- Aż znowu znikniesz. Najlepiej zrób to już teraz.
- Nigdy już nie odejdę, Bill.
- Przestań pieprzyć, Tom. Zrobiłes to raz, cholera wie czemu, i zrobisz to znowu. Więc po prostu wstań i wyjdź teraz zanim zacznę wierzyć, że mówisz prawdę.
- Mówię prawdę, Bill. - powiedział gorliwie i złapał w ręce moja twarz. - Nie zostawię cię nigdy, przysięgam!
- Kiedyś już mi to obiecywałes, i co?
- Ja... ja miałem powód. Ale teraz to już nieważne, Billy. Zawsze będziemy razem. - skrzywiłem sie i odsunąłem od siebie jego ręce. Widziałem, że go ranię. Ale w tamtej chwili nie umiałem inaczej. Za dużo we mnie było goryczy. Skrzywdził mnie.
On jednak po chwili zrobił coś niespodziewanego.
Chwycił mnie i zaczął całować po włosach, tulił mnie mocno, zszedł z pocałunkami na moją szyję, przez co cały zadrżałem, aż poczułem jego usta na ramieniu. Przepraszał mnie w ten sposób.
- Wiesz już co do ciebie czuję. Pisałem o tym chyba w każdym liście. - powiedziałem spoglądając na niego.
- Tak, wiem. Jesteś moim małym, ukochanym braciszkiem. Chciałem cie chronić... przed samym sobą.
- Co? - otworzyłem szerzej oczy.
- Kocham cię, Billy. Z tego co teraz wiem, uświadomiłem to sobie jako pierwszy.
Patrzyłem na niego wielkimi oczami. Dotknąłem dłonią jego twarzy, a on j ucałował.
- Ale to złe. - dodał.
- Co jest złe?
- To co się między nami zrodziło. Nie powinno istnieć.
- Nie pieprz, Tom. - powiedziałem i wpiłem się w ego usta.
- Obiecaj, że naprawdę nie odejdziesz. - powiedziałem gdy oderwałem się od niego.
- Przysięgam. - odrzekł i przyłozył sobie moją dłoń do serca.
***
Miało być "Połączeni" ale przypomniałam sobie, że kiedyś zaczęłam pisać jakiegoś One Shota i go nie skończyłam. Tak więc doprowadziłam go dzisiaj do perfekcji, tak mi sie zdaje, i oto jest. ;]
Miłej lektury.
27 marca 2014
Jak Yink i Yank 6
Rozdział 6
„Dogs Unleashed”
Bill
Od tamtego czasu, kiedy omal mnie nie zgwałcił, unikałem go
jak ognia. Starałem się ograniczyć do minimum liczbę spotkań, kiedy musiałem
przebywać z nim sam na sam. A najgorsze było to, że widziałem i byłem w pełni
świadomy tego, jak na mnie patrzy. Jakbym był jakąś bezą z kremem. Zawsze w
tedy możliwie jak najszybciej ewakuowałem się z pomieszczenia, w którym
znajdowaliśmy się razem. Irytowało mnie to jak mało co. Ale nie zamierzałem nic
z tym robić. Pewnie dlatego, że po części mi się to podobało. On mnie po prostu
adorował. A nikt wcześniej tego nie robił. Chociaż bardzo często wybuchałem
złością z tego powodu, to w końcu musiałem przyznać przed sobą, że podobają mi
się te jego zboczone umizgi. Jak witał mnie zadziornym uśmiechem rano, chociaż
wyraźnie mu powiedziałem, żeby nie wchodził do mojego pokoju.
- Tom, ja rozumiem, że to twój dom, ale do jasnej cholery,
nie właź mi więcej do pokoju! – w miarę wypowiadania tego zdania mój głos coraz
bardziej się podnosił, aż na końcu przeszedł w krzyk.
- Ale dlaczego? Przecież ja chcę tylko zrobić dla ciebie coś
miłego, żeby poranek był dla ciebie czymś przyjemnym. – przy takich okazjach
kiedy gadał mi te wszystkie bzdury, najczęściej mnie dotykał. Albo musnął lekko
dłonią mój tyłek, albo zbliżył swój ryj za bardzo do mojego. W tedy najczęściej
ja fukałem ze złością i wychodziłem gdziekolwiek, choćby do kibla, byleby go
nie było.
Ale jasne się dla mnie stało, że z biegiem czasu coraz
bardziej przypadało mi to do gustu. Mimo to jednak nie przestawałem wydzierać
się na niego przy każdej okazji. W końcu zaczął mi się odwdzięczać tym samym.
Doszło do tego, że zaczęliśmy żreć się jak dwa psy. Trochę mi było przykro z
tego powodu. Bo bądź co bądź, wolałem kiedy mnie obmacywał, a nie kiedy szarpał
mnie za bluzę.
- Ty mały smarkaty bachorze, myślisz, że masz jakieś
specjalne przywileje?! To mój dom i moje zasady, i czy chcesz czy nie, będziesz
ich przestrzegał! – pienił się któregoś razu.
- A ty co Se myślisz, stary zboku?! – otworzył szeroko oczy.
– Ja nie lestem lalką do ruchania!
- HAHAHA! Gdyby chociaż mój kutas mógł się zmieścić w twój
otwór, już miałbyś z dupy garaż! – teraz to ja się zatrwożyłem. Nie wiedziałem
co powiedzieć!
- Przynajmniej jestem szczupły, a nie tak jak TY! –
odszczeknąłem się.
- Ja mam mięśnie, braciszku, a TY to tylko sam szkielet
obciągnięty skórą! – znowu na moment mnie zatkał.
- Ty masz mięśnie?! Niby w którym miejscu, TU??? – dźgnąłem
go paluchem w brzuch. – Chyba mięsień piwny, chciałeś powiedzieć! – raczej
mijało się to z prawdą, bo widziałem już jego brzuch i ma tam zajebisty
kaloryferek. Zmrużył oczy przybliżając twarz do mojej.
- Chcesz się przekonać na własne oczy o tym mięśniu piwnym?!
– fuknął. Chciałem znowu coś odszczeknąć, ale znów mnie zatkało.
Puścił moją bluzę i migiem ściągnął swoją obszerną koszulkę.
Aż zapatrzyłem się na jego klatę. O czymś takim to mogłem tylko pomarzyć.
Umięśnione ramiona, tors i brzuch. Marzenie każdego kawalera.
- Co, podoba się? – zaśmiał się. Złapał mnie za ręce i
brutalnie przyciągnął do siebie, aż pisnąłem kiedy zderzyłem się z jego
piersią. Nigdy nie byłem tak blisko nagiego ciała. Próbowałem uciec, starałem
się nie dotykać go rękami, ale trzymał mnie mocno przy sobie.
- No co, podotykaj sobie. – parsknął śmiechem. – Nie wstydź
się, przebadaj ten mięsień piwny! – zsunął bezceremonialnie na swój brzuch moje
ręce. Czułem, że jestem cały purpurowy na twarzy. Załatwił mnie na cacy.
- Weź mnie puść. – burknąłem w końcu.
- Co, już ci pyskówka przeszła? – zaśmiał się znowu. Widać
było, że ma z tego wszystkiego satysfakcję. – No dalej mówie! Nie wstydź się!
- Nie wstydze się. – burknąłem znowu cały czerwony.
- Wstydzisz się. I powiedz więcej, podoba ci się to.
- Niby co? – fuknąłem znowu. Znów się zaśmiał.
- Bliskość mojego ciała. Kochanie.
- Nie mów tak do mnie!
- Dlaczego, KOCHANIE?!
- Bo nie. – byłem naprawdę zawstydzony, ale w życiu się bym
do tego nie przyznał. Znów usłyszałem jego śmiech.
- No to powiedz, dlaczego się wstydzisz.
- Nie wstydzę się! – fuknąłem znowu.
- Nie?
- NIE!
- To złap mnie za krocze. – wywaliłem na niego oczy.
- ŻE CO???
- Złap mnie za krok. To wtedy uwierzę, że się nie wstydzisz.
- Nie będę łapał cię za chuja. – zburaczyłem się jeszcze
bardziej.
- Dalczego? – miał taką minę jakby pytał jakiegoś naukowca
dlaczego jest tak a nie inaczej. Burak jeden!
- Bo nie jestem takim zbokiem jak TY.
- Ja zbokiem? Przecież JA nie łapałem cię za krocze.
- I ja ciebie też nie będę!
- Jeszcze zobaczymy, kto kogo będzie łapał… albo robił co
innego. – wyszeptał mi do ucha zmysłowym głosem. Ciarki mnie przeszły.
- O co ci chodzi?!
- O to, że im ciaśniej tym lepiej.
- TY…!!! – moja twarz przybrała kolor purpury, ale tym razem
ze złości. On natomiast uśmiechnął się zadowolony.
- Jeszcze zobaczymy, zobaczysz. – zapewnił mnie po czym wpił
się w moje usta. Znieruchomiałem. On naprawdę ma nie po kolei w głowie! Tylko
dlaczego znów oddaję ten pocałunek?
Rozchyliłem usta i pozwoliłem jego językowi wśliznąć się do
środka. Może to dlatego, że tak dobrze całował. Sam nie miałem w tym za
wielkiego doświadczenia, ale do tej pory nie było nikogo, kto całowałby tak jak
on.
Całowaliśmy się jakieś kilka minut po których wreszcie
oprzytomniałem i zacząłem się wyrywać. Udało mi się odwrócić od niego twarz ale
i tak nic to nie dało, bo po chwili poczułem jego usta na swojej szyi. A
ściślej mówiąc to język.
- Dosyć. – powiedziałem możliwie jak najbardziej stanowczo.
Przerwał i spojrzał na mnie.
- Sam widzisz, Billy, że lecisz na mnie. – znów otworzyłem
szeroko oczy.
- Chyba śnisz.
- Znów oddałeś pocałunek.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Owszem, świadczy i to bardzo dużo.
- Niby o czym co? – zirytowałem się znów.
- O tym, że niedługo wylądujesz w łóżku i to pode mną. Wezmę
cię. Wejdę tam, głęboko i długo cię nie opuszczę. – szeptał mi na ucho. – Będę
się tam poruszał, będę cię brał mocno, do samego końca. A ty będziesz mnie
prosił o więcej… Będziesz jęczał. Rozchylisz dla mnie nogi i będziesz błagał,
żebym nie kończył. Wtedy będziesz już wiedział co to znaczy seks. – mówiąc to
zjechał dłońmi na moje pośladki i zaczął je ugniatać delikatnie. Byłem mocno do
niego przyciśnięty, ciarki mnie przechodziły. Czy on właśnie powiedział, że
wsadzi mi kutasa w tyłek?
Odsunął się ode mnie, a wyraz jego twarzy świadczył wyraźnie
o tym, że jest z siebie zadowolony. A ja? Co się ze mną stało?
Dyszałem ciężko i wbijałem w niego swój wzrok. Czułem
przyjemne skurcze w podbrzuszy. Tylko nie to! To nie możliwe, żeby on tak na
mnie działał. Miałem ochotę się na niego rzucić. Zrobiłem jednak coś innego.
- Nigdy mnie nie będziesz miał. – powiedziałem zachrypniętym
głosem i wyszedłem na dwór. Gotowałem się w środku. Z podniecenia.
Tom.
Ja go nie będę miał? Haha, on dobrze wie, że będzie mój. Już
mnie troche zna i na pewno wie, że nie jestem typem człowieka, który odpuszcza.
Nie chodzi mi tylko o seks. Oczywiśćie, o to także, ale najwspanialsza będzie
ta jego niewinność… No, po tym jak wstaniemy razem z jednego łózka już nie
będzie niewinny.
Nie wiem co mi się tak nagle stało. Po prostu zgłupiałem na
jego punkcie. Staram się robić wszystko, żeby doprowadzić do jakiegoś
zbliżenia. Jeśli nie jest gotowy, poczekam. Najważniejsze, że w końcu będzie
mój. Wiem to. Nie będzie długo zaprzeczał. A może tak…
Jestem jakimś czarnym charakterem. Właśnie pomyślałem, żeby
upić i przelecieć własnego brata. Ale przecież ja dobrze wiem tak samo jak on,
że oboje tego chcemy. Prędzej czy później i tak do tego dojdzie. A ja wolę tą
opcję ‘prędzej’.
To się zaczęło od tamtej pory kiedy zobaczyłem go nago pod
prysznicem. I ta jego stójka. Miłe wspomnienie. Nie długo sam mu ją postawię.
Będzie błagał o więcej. Tak jak mówiłem. Ale na razie muszę wykombinować coś,
żeby się do niego znów zbliżyć. Ostatnio coś często kombinuję. No bo smarkacz
spieprza kiedy tylko coś zaczynam robić. To mnie wkurza. Ale już mam dobry
plan.
Odczekałem kilka dni podczas których nie robiłem nic,
żadnych insynuacji, niczego. Chciałem, żeby troche ochłoną i uwierzył w to co
chcę mu powiedzieć. A gdybym nadal go molestował, na pewno było by to
trudniejsze. Tego dnia poszedł pierwszy raz do nowej szkoły. Martwiłem się
trochę tym jak sobie poradzi w nowym środowisku. Ale kiedy wrócił nic nie
wskazywało na to, żeby coś poszło nie tak jakbyśmy siebie tego życzyli. Wręcz
przeciwnie. Był uśmiechnięty.
- No co tam, młody? Jak w szkole? – zapytałem jak na
starszego brata przystało. Wzruszył ramionami i usiadł przy stole, akurat był
obiad.
- Całkiem nieźle. Poznałem kilka nowych fajnych osób, a
kilka całkiem do bani. – stwierdził. Popatrzyliśmy na siebie przez chwilę.
- A dlaczego ci drudzy byli do bani? – podchwyciłem temat.
- Bo tak. Po prostu. Patrzyli się na mnie jakbym przyleciał
z innej galaktyki. A inni od razu mnie zaakceptowali. Przynamniej tak mi się
wydaje.
- Na pewno będzie spoko. – powiedziałem uśmiechając się pod
nosem.
- Aż tak bardzo się wyróżniam? – usłyszałem nagle lekko
markotny głos. Odwróciłem się do niego i popatrzyłem na niego.
- No, trochę…
- Powiedz prawdę.
- No dobrze, wyróżniasz się. Ale mi to nie przeszkadza. –
zapewniłem go. Uśmiechnął się lekko.
- Tak, to wiem. Ale wolałbym… żeby inni nie patrzyli na mnie
jak na dziwoląga. Może gdybym zrezygnował w tego makijażu…
- Rodzice nigdy ci nie mówili, żebyś nigdy nie zmieniał się
na siłę? Bill, nie rób czegoś tylko po to, żeby obcy ludzie mieli dobrze. Jeśli
ty czujesz się z tym wszystkim świetnie, to tak to pozostaw. – wyrecytowałem swój
pogląd na ten temat.
Po dłuższej chwili ciszy odwróciłem się i spojrzałem na
niego. Patrzył na mnie tak jakoś zdziwiony.
- Co masz taką minę?
- Nie, nic… - bąknął odwracając ode mnie wzrok. Popatrzyłem
na niego jeszcze przez moment i powróciłem do swojej czynności. Postanowiłem,
że czas, żeby wdrążyć mój plan w życie.
Usiadłem przy stole i uśmiechnąłem się do niego. Pałaszował
jakby nie jadł miesiąc.
- Co mi się tak przyglądasz? – zapytał samemu się mnie
przyglądając.
- A nic tak tylko. – odpowiedziałem z uśmiechem.
- Znowu coś kombinujesz. – stwierdził.
- Nie, czy za każdym razem muszę coś kombinować? – uniosłem brew
do góry. Gra wychodziła mi całkiem dobrze. – Po prostu pomyślałem sobie, że
dobrze by było, żebyśmy urządzili sobie dzisiaj taki a la wieczór kawalerski.
Spojrzał na mnie jak na debila.
- Wieczór kawalerski? Odbiło ci znowu?
- Nie, po prostu… jak brat z bratem.
- Jutro ide do szkoły. – zakomunikował mi jakby to
przesądzało sprawę na moją nie korzyść.
- Wypiszę ci usprawiedliwienie. – spojrzał na mnie
zaskoczony.
- Co ty znowu wymyśliłeś? – zmrużył oczy. Zachichotałem.
- No nic! Billy, nie bądź już taki podejrzliwy.
- Mam powody być podejrzliwym.
- Dzisiaj nie będziesz miał. – zapewniłem go. Oj, będzie się
działo.
- Hm… a co zaplanowałeś na ten a la wieczór kawalerski? –
hura, połknął to!
- Noo, pooglądamy filmy, napijemy się…
- Czego? – wpadł mi znowu w słowo z tą swoją miną.
- No piwa, a czego? Kubusia?
- Z tobą będę pił tylko Kubusia. – zaczął z nonszalancką
miną dzióbać w talerzu. Zachichotałem znowu.
- Nie musisz się niczego bać. Dzisiaj nie będę cię molestować.
- Jasne.
- Naprawdę.
Spojrzeliśmy na siebie.
- No dobra. Może być. Skoro obiecałeś. Ja i tak pił nie
będę. – otworzyłem szerzej oczy.
- Jak to nie będziesz? Ja sam też nie będę…
- Aż tak ci zależy? – znów zmrużył oczy. – A więc jednak coś
kombinujesz. – wymierzył we mnie widelcem.
- Niczego nie kombinuję, Billy. Ale chyba możemy wypić sobie
piwo?
- Jedno? – podchwycił.
- No, może dwa… trzy…
- Chcesz mnie upić, a potem wykorzystać? – uśmiechnął się
kpiąco.
- Zgłupiałeś.
- No ja myślę. Jeśli rano przypomnę sobie coś…
- zajmij się jedzeniem. – zamknąłem mu gębę. I tak byłem
zadowolony.
Wieczorem wystawiłem już wszystko na stół. Billy powiedział,
że idzie wziąć prysznic i przyjdzie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wszystko idzie
po mojej myśli. Piwa nie otwierałem, zwietrzałe nic mi nie da, bo nie będzie
chciał pić.
Czekałem na niego pół godziny. Już myślałem, że naprawdę
uciekł przez okno. Ale po chwili się pojawił. W samej podomce.
- Nie patrz się tak. Mam bieliznę. – oznajmił i usiadł w
rogu sofy. Włączyłem film i usiadłem tuż obok niego. – Co to jest za film?
- Sensacyjny. – odparłem.
- Oo. – zareagował bardzo entuzjastycznie. Uśmiechnąłem się pod
nosem.
- To co pijemy? – zapytałem podając mu piwo. Popatrzył na
niego podejrzliwie ale wziął i otworzył.
Wieczór mijał nam bardzo przyjemnie. Gdybym wiedział że ma
taką słabą głowę, zrobiłbym to już wcześniej. Po drugim piwie głowa już mu się
lekko chwiała.
- Co, już się upiłeś? – zasmiałem się patrząc na niego.
- E – e. – odpowiedział zawzięcie kręcąc głową. – Nie upiłem
się.
- Nie? – cały czas chciało mi się śmiać. Wyglądał uroczo. Pokręcił
głową znów na ‘nie’. – No to jeszcze po jednym. – wziąłem sobie i podałem jemu.
Przyjął bez mrugnięcia okiem.
Piliśmy powoli, on to już w ogóle. Ale kiedy już wypił,
całkiem już nie był w stanie nic zrobić. Pomyślałem, że to ta pora.
Odstawiłem butelkę na stół i przysunąłem się do niego
jeszcze bliżej. Chyba nie do końca skontaktował, bo spojrzał na mnie nie
wiedząc o bożym świecie.
- I jak, żyjesz? – zapytał przyglądając mu się uważnie.
Zamrugał oczami, chyba odpowiedź twierdząca. – No to idziemy. – stwierdziłem i
wziąłem go na ręce.
- Ej… co robisz…
- Niosę cię do łózka. Uchachałeś się, braciszku. – nie był ciężki.
Wręcz przeciwnie.
Wszedłem po schodach na górę i skierowałem się do swojego
pokoju. Nic nie powiedział, nie zaprotestował, więc chyba się nie pokapował.
Dopiero kiedy położyłem go na łózku…
- Ej, Tom…
- Hm? – mruknąłem siadając obok niego i patrząc na niego
przez chwilę. Taki bezbronny. Słodki.
- To nie jest mój pokój…
- Cii… - szepnąłem i musnąłem jego usta delikatnie swoimi.
Nie ruszał się, ponowiłem swój gest. Przez chwilę myślałem, że zasnął, ale
kiedy na niego spojrzałem, miał otwarte oczy i patrzył na mnie. Pogładziłem go
lekko po policzku i przywarłem lekko do jego ust. Poczułem jak nieudolnie stara
się mnie odepchnąć.
- Nie… - mruknął.
- Cii, kochanie… Przecież tego właśnie chcesz…
- Nie chcę…
- Cii… - zszedłem z pocałunkami na jego szyję. Była taka
ciepła i pachnąca. I na pewno bardzo wrażliwa, bo usłyszałem od razu jak
wzdycha.
Znaczyłem jego skórę nieśpiesznie aż do linii obojczyków. Nie
protestował już. Mówiłem, że chce.
Zaczął podwijać mu podomkę, dopiero wtedy znów
zaprotestował.
- Tom… - usłyszałem cichy szept.
- Cii, kochanie… nie robię ci krzywdy, oboje tego chcemy… -
usłyszałem tylko kolejne ciche westchnięcie. Podrolowałem mu podomkę
odsłaniając brzuszek. No, mogłem stwierdzić przy okazji, że rzeczywiście miał
na sobie bokserki. Zacząłem tak samo delikatnie całować skórę na jego brzuchu.
Chyba mu się to spodobało, bo cały czas zerkał na to co robię. Pogładziłem go
po nodze od kostki przez kolano po same biodro. Zadrżał i już wiedziałem, że
jest mój.
Powolnym ruchem ściągnąłem z niego ten ciuch. Został w samej
bieliźnie. Sam szybko pozbyłem się górnej garderoby i zawisnąłem nad nim. Popatrzyliśmy
na siebie przez chwilę, a potem oboje złączyliśmy się w pocałunku. Trwało to
kilka cudownych sekund, w trakcie których objał mnie za szyję. Znów zjechałem z
namiętnymi pocałunkami na jego szyję. Wzdychał dźwięcznie do mojego ucha a ja
coraz bardziej się tym nakręcałem. Pamiętałem jednak, żeby go odpowiednio
przygotować. Miałem pod ręką żel i prezerwatywy.
W pewnym momencie oderwałem się od niego i zacząłem tak jak kiedyś
lizać i ssać jego sutki. Kakofonia jęków jaka się posypała z jego ust była
najpiękniejszą muzyką na świcie. Ciągnął mnie lekko za dredy, ale nie po to,
żeby mnie odepchnąć. Wiedziałem, że jest mu dobrze.
Nie zaniedbywałem żadnego milimetra jego ciała. Każdy
centymetr dokładnie zbadałem. Kiedy buszowałem językiem w jego pępku aż
podkurczał nóżki. Z uśmiechem podniosłem się lekko i ponownie pocałowałem.
Języki natychmiast się odnalazły, zaczęły swój taniec, a moja ręka powoli
zjechała między jego uda.
- Mmmm… - jęknął mi słodko w usta. Rozchylił nózki dając mi
lepszy dostęp. Pieściłem go przez bieliznę, uciskałem delikatnie jego krocze.
Ale nie miałem zamiaru bawić się tak z nim zbyt długo. Chciałem, żeby poczuł co
to seks analny. A ze mną to nie byle co. Przyjdzie do mnie po więcej.
Puściłem jego krocze na co zareagował pomrukiem
niezadowolenia. Uśmiechnąłem się. Ocierałem się o niego delikatnie swoim
kroczem symulując stosunek. Pogładziłem przez chwilę jego brzuszek, by
następnie płynnym ruchem wsunąć rękę w jego majtki. Chwyciłem jego członek i
zacząłem go delikatnie powoli masturbować. Wygiął plecki w delikatny łuk.
Jęczał cichutko z przymkniętymi oczami. Miał lekkie wypieki na policzkach.
Spojrzałem na niego całego, byłem w siódmym niebie. Rozchylał dla mnie nogi.
Postanowiłem w końcu pozbyć go tego nie potrzebnego kawałka materiału
i ściągnąłem mu z tyłeczka bokserki. Leżał teraz przede mną całkowicie nagi, a
ja z maślanymi oczami patrzyłem na niego, na jego krocze, które jasno dawało do
zrozumienia, że jest chętny. Oblizałem usta i usadowiłem się między jego
nogami. Nachyliłem się i zanurzyłem jego członek głęboko w swoich ustach. Najprzyjemniejsza
dla niego gra wstępna. Usłyszałem głośny jęk, prawie okrzyk. Wił się lekko pod
moimi ustami. Co jak co, ale znałem się na obciąganiu. Wykonywałem powolne
okrężne ruchy głową góra –dół. Jedną dłonią trzymałem jego członek a drugą
bawiłem się jego jądrami. Nie było żadnych wątpliwości, że w tym momencie był
napalony jak mało kto. W pewnym momencie poczułem na języku pierwsze krople
spermy. Przestałem mu obciągać i znów wpiłem się w jego usta. Całował mnie chaotycznie
zapewne przez podniecenie które w nim
szalało. Był wspaniały.
Oderwałem się od niego i sięgnąłem po żel. Nawet kiedy go
nie dotykałem wił się na łozku. Wróciłem do niego już całkowicie nagi tak jak
on. Alkohol szumiał mi w głowie, ale wiedziałem, że muszę być delikatny.
Chciałem, żeby błagał o więcej, a nie o to bym przestał.
Obserwował co zamierzam z nim zrobić. Rozsunąłem szeroko na
boki jego nózki i wylałem sporo żelu wprost na jego wejście. Drgnął lekko.
- Cii, wiem, że zimne, zaraz przejdzie… - szeptałem uspokajająco.
Zacząłem powoli wsuwać w niego jeden palec. Spiął się lekko ale już po chwili
paluszek wśliznął się głęboko bez problemu.
- Boli? – zapytałem z troską. Pokręcił głową na ‘nie’.
Ucieszyłem się. Poruszałem nim powoli chcąc go przyzwyczaić. Po kilku minutach
zacząłem wsuwać drugi, a potem trzeci.
Nie wyglądał jakby czuł jakikolwiek dyskomfort. Ale to nie
oznaczało, że będze tak samo wyluzowany kiedy w niego wejdę.
Po skończonym rozciąganiu założyłem prezerwatywę, nawet nie
musiałem się dotykać, on sam mnie nakręcił wystarczająco. Nasmarowałem członek
obficie żelem i zwisnąłem nad nim.
- Teraz w ciebie wejdę. – powiedziałem cicho. Patrzył na
mnie z tym szaleńczym pożądaniem w oczach. – Musisz się rozluźnić. Na początku
może być niemiło, ale potem będzie cudownie. – obiecałem mu. Pocałowałem go
namiętnie chcąc jakoś odwrócić od tego jego uwagę i chyba mi się udało na
moment. Przytknąłem czubek swojego penisa do jego dziurki. Wyczułem, że zaczął
oddychać szybciej, cały czas się całowaliśmy. Zacząłem lekko napierać. Oddychał
głęboko nie przerywając pocałunku. W końcu wsunąłem w niego główkę.
Był naprawdę ciasny i ciężko to szło. Ale było cudownie.
Popatrzyłem na niego. Twarz miał spokojną, oddychał głęboko przez usta. Cały
czas gładził mnie powoli po plecach. Być może nieświadomie. Pchnąłem mocniej i
wsunąłem się o kilka centymetrów. Zauważyłem pierwszy grymas na jego twarzy.
- Boli? – spytałem znów. Znów pokręcił głową na ’nie’. A
więc to był tylko pierwszy dyskomfort. Czuł nieprzyjemne rozciąganie. –
Przyzwyczaisz się za chwilę kochanie. – i znów połączyłem nasze usta.
Zacząłem się powoli wycofywać i wchodzić z powrotem, z
każdym razem coraz głębiej. Kiedy byłem już w nim cały obaj już spazmatycznie
oddychaliśmy.
- Tom! – jęknął.
- Tak, kochanie? – wystraszyłem się trochę, że zacząło go
rozrywać z bólu.
- Nie.. nie wiem…! Tak mnie tam w środku… coś uciska… ty coś
uciskasz… zaraz nie wytrzymam! – i zawył głośno wyginając się w łuk.
- Boli cię? – zapytałem hamując swoje rządze.
- Nie! – krzyknął. – To nie ból… - wyszeptał na koniec z
anielskim uśmiechem na ustach. Ja też się uśmiechnąłem rozpromieniony.
- To prostata, kochanie… Zaraz będzie ci wspaniale… -
obiecałem znów i powoli zacząłem się poruszać. Nie mogłem się powstrzymać i sam
głośno jęknąłem. Był tak cudownie ciasny. Głośno jęczał za każdym razem kiedy
wchodziłem w niego głęboko. Uśmiechał się zadowolony. W pewnym momencie
zacząłem przyspieszać coraz częściej uderzając w jego czuły punkt. Nie nadążał
z jękami. Cały czas uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Po kilku chwilach musiałem przerwać. Nie chciałem tak szybko
tego kończyć. A kiedy skończymy on co najmniej przez tydzień nie będzie mógł
tego powtórzyć. Chciałem wyciągnąć z tego wszystkiego jak najwięcej. Znów bym
tym nie zadowolony, ale po chwili zacząłem od nowa. I znów się uśmiechał.
Jęczeliśmy obaj sobie w usta. Zdzierał mi paznokciami skórę
z pleców. Przerywałem tak jeszcze dwa razy, żeby trochę ochłonąć co nie było
łatwe i zaczynałem od nowa. W końcu już nie dałem rady i wchodząc w niego
jednym silnym ruchem spuściłem się. Nawet nie zauważyłem, że on doszedł w tym
samym momencie. Uśmiechnąłem się szeroko kiedy zobaczyłem jego spermę na jego
brzuszku. Wysunąłem się delikatnie z jego wnętrza. Jęknął cichutko. Jego
dziureczka była lekko zaczerwieniona. Było cudownie.
Pochyliłem się i doszczętnie wszystko zlizałem i połknąłem.
Billy oddychał szybko powoli zasypiając. Chwilę później jego oddech już się
unormował a on spał spokojnie obok mnie. Usmiechnąłem się szczęsliwy. Wiedziałem,
że jutro zrobi mi piekło, ale miałem dowód, że też na mnie leci. I będę walczył
o niego. O nas.
Przykryłem nas kołdrą i przysunąłem go do siebie blisko.
Wtulił się ufnie jak dziecko, westchnął jeszcze, mruknął coś i nastała cisza.
Pogładziłem go po wlosach i pomyślałem, że, O jasna cholera!, zakochałem się.
Info.
Ten rozkład dodawania odcinków to na bieżącą chwilę niewypał. Jako że się uczę wiąże się to z pewnymi obowiązkami i właśnie teraz profesorowie postanowili sobie zawalić nas zaliczeniami ze wszystkiego, więc zamiast pisać opowiadania będę się uczyć. ;/
Ale uda mi się dokończyć mam nadzieję notkę opowiadania Yink Yank więc do końca tygodnia powinna się pojawić. :)
Pozdro.
Ale uda mi się dokończyć mam nadzieję notkę opowiadania Yink Yank więc do końca tygodnia powinna się pojawić. :)
Pozdro.
20 marca 2014
Jak Yink i Yank 5
Rozdział 5
"Down on You!''
"Down on You!''
Jak Yink i Yank 5
Rozdział 5
„Down on You”
Tom
Miał takie miękkie usta… Aż chciało się ich zasmakować. To
dziwne, ale nie jedna laska nie może się pochwalić takimi miękkimi, ciepłymi
wargami. Były po prostu słodkie.
Znieruchomiał całkowicie, ja w pierwszej chwili też nic
więcej nie robiłem, trwałem tylko tak przyklejony do jego ust. Wstrzymywał
oddech. Czułem jaki jest spięty. Pomyślałem, że dobrze by było, gdyby się
trochę rozluźnił.
Zsunąłem ręce z jego ramion na talię, którą nawiasem mówiąc,
miał jak osa. Pogładziłem go przez chwilę i poczułem, jak zadrżał. Chyba z
przyjemności, przynajmniej miałem taką nadzieję. Zacząłem leciutko skubać jego
dolną wargę, nie chcąc od razu pchać się mu do gęby, żeby go nie wystraszyć.
Trąciłem ją końcem języka i wtedy lekko drgnęła rozchylając usta. Uznałem to za
zachętę i przeciągnąłem powoli językiem po jego wargach. Zaraz potem wsunąłem
język do środeczka odnajdując jego. Wciąż był spięty, chciałem żeby się
odprężył. Trącałem lekko jego język swoim aż drgnął. Zacząłem całować go
śmielej aż w pewnej chwili poczułem, że zaczął oddawać. Uśmiechnąłem się w
duchu, rozluźniłem pewny swego i przyciągnąłem go bliżej siebie zjeżdżając
rękami na jego zgrabny, ukryty w obcisłych dżinsach tyłeczek… w tej chwili
poczułem uderzenie w krok i ostry pulsujący ból. Puściłem go i osunąłem się na
podłogę trzymając oburącz swoje jajka. Spojrzałem na niego załzawionymi oczami,
wyglądał jak przegrzana lokomotywa. Nie zdziwił bym się gdyby uszami poszła mu
para. Tylko co się stało, przecież był taki chętny…
- Ty… ty jesteś zboczony! Co tam zboczony, niewyżyty! –
fuknął. Podciągnąłem się i opadłem na sofę obok. Chyba rzeczywiście
przesadziłem.
- Bill… - jęknąłem wciąż czując ból. Usłyszałem tylko
kolejne fuknięcie rozjuszonego kota i trzaśnięcie drzwiami. Poleciał do swojego
pokoju. – Wspaniale. Wyszedłem na zboka. – mruknąłem zły.
Trochę trwało zanim odzyskałem jako takie czucie w kroku i
nogach. Dźwignąłem się z tej kanapy i po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem,
że muszę go przeprosić. Ale co mu powiesz, idioto?, pomyślałem.
„Przepraszam, Billy, ale twoje usteczka były tak słodkie i
mięciutkie, że ostatecznie nie mogłem się powstrzymać.”
Jasne, za coś takiego dostałbym po jajach po raz drugi. W
końcu jednak zdecydowałem się isć do jego pokoju. Mogę gadać nawet do drzwi,
ale muszę.
- Bill? – zastukałem cicho. Nic nie było słychać. W pewnej
chwili przestraszyłem się, że może uciekł przez okno i poleciał z tym do kogoś.
Przecież jakby to wyszło, to nie tylko mi go zabiorą, ale mnie jeszcze wsadzą
do paki! No może przesadzam, ale zabraliby mi go na pewno. A na to nie mam
zamiaru pozwolić. – Billy, jesteś tam? – co za głupie pytanie, musiał tam być.
To pierwsze piętro.
Po dłuższej chwili nie otrzymywania odpowiedzi chwyciłem za
klamkę i otworzyłem drzwi. Od razu poczułem, że dostałem czymś w łeb, nawet nie
zauważyłem czym.
- Wynoś się stąd, zboczeńcu, bo ci go wyrrwe! – usłyszałem
wrzask i kolejne trzaśnięcie drzwiami.
No, pięknie…
Bill
Myślałem, że uszy mi wysadzi. Co za zbok, nie zostanę tu ani
chwili dłużej! Ale dokąd pójdę? Jestem na niego po prostu skazany, nie pojade
przecież przez całe Niemcy do babci. A może powinienem? Z chęcią by mnie
wzięła. A jakby usłyszała o tym co się stało… o.O
Ale ja nie chciałem o tym nikomu mówić. Nie z powodu wstydu,
czy czego innego. Nie czułem takowego. Chciałem, żeby to pozostało moją słodką
tajemnicą. Bo dziwnym trafem, po części nawet mi się to podobało. Chyba dlatego
na początku oddałem mu ten pocałunek. Ale kiedy złapał mnie za tyłek… Ja nie
jestem pedałem i nikt nie będzie mnie obmacywał.
Naprawdę byłem zły. Sam nie wiedziałem czemu. Nie byłem zły
na niego, ale to na nim się wyżyłem. Ale to nic, to była tylko poducha. Nie bolało
go nawet. Chodziłem w kółko po pokoju. Czułem jak moje serce obija się o żebra,
miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy. Pierwszy raz w życiu pomyślałem, że
zapaliłbym papierosa. Nigdy wcześniej nawet mi to do głowy nie przyszło.
Pomyślałem, że jeśli tak mu było śpieszno do umizgów, to kupi mi paczkę,
inaczej powiem o wszystkim właściwym osobą i mnie stąd zabiorą. A z jakiegoś
powodu byłem pewny, że on za wszelką cenę by na to nie pozwolił.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je zamaszyście. Stał wciąż
na korytarzu z poduchą w rękach.
- Billy, przepraszam… - zaczął, ale nie zamierzałem z nim
dyskutować.
- Fajki. – rzuciłem tylko patrząc na niego wściekłymi
oczami.
- Co?
- Chcę fajki, to. – popatrzył na mnie a po chwili znów ta
jego dojrzała mina.
- Tłumaczyłem ci co oznacza obecność fajek w moim domu…
- Ja ci zaraz wytłumaczę, co znaczyć będzie moja nieobecność
w domu, jeśli ich nie dostanę. – powiedziałem krótko wciąż na niego patrząc.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że jeśli zaraz mi ich nie kupisz, powiem o tym co
zrobiłeś i mnie stąd zabiorą. Nikt nie pozwoli, żebym siedział pod jednym
dachem z takim zboczeńcem. – usta lekko mi drgnęły na widok jego wystraszonej
miny.
- Nie gadaj, i tak nigdzie z tym nie pójdziesz. – uśmiechnął
się pewny siebie po chwili.
- Fajki za 15 minut, jak nie, przekonasz się. – powiedziałem
uśmiechając się dokładnie w tej sam sposób i zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
Długo nie musiałem czekać. Zdążyłem odpalić komputer i
pogrzebać gdzieś za czymś, chociaż nawet nie bardzo mnie to wciągało. Robiłem
to chyba tylko po to, żeby przestać myśleć o tym pocałunku. Bo myślałem. Wciąż.
Cholera wie, czemu.
Kiedy już miałem zatrzasnąć laptopa, drzwi do mojego pokoju
ponownie się otworzyły. Wszedł przez nie mój kochany zbok-braciszek. Z paczką
fajek w ręce. Jego mina była bezcenna.
- To pierwsza i ostatnia paczka fajek w twoim życiu, więc
się nią naciesz. – burknął piorunując mnie wzrokiem. Wyszczerzyłem się i od
razu do niego podskoczyłem.
- Dzięki. – powiedziałem i szybko mu ją zabrałem. Nie racząc
nawet otworzyć okna zapaliłem po prostu tak jak stałem.
- Mógłbyś chociaż uchylić sobie okienko, potem będzie tu
smierdzieć. – stwierdził bombardując mnie wzrokiem, kiedy paliłem. – Poza tym
byłem przekonany, że będziesz się dusił. Od kiedy palisz? – zapytał nieco
napastliwie. Zachichotałem patrząc na niego. – Widzę, że złość już ci przeszła.
– powiedział znowu.
- Nie. Po prostu sobie zapaliłem, to wszystko. A propos
twojego pytania, nie paliłem wcześniej.
Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem powiedział patrząc
na mnie spod byka.
- Nie wyobrażaj sobie, że będę ci tak kupował papierosy
kiedy tylko ci się zachce.
- Kupiłeś raz, kupisz i drugi.
- Za drugim razem wylecisz z domu, nie ma smrodzenia mi w chałupie!
– zaperzył się jak przedszkolak. Wzruszyłem tylko ramionami i usiadłem sobie na
łóżku zakładając nogę na nogę i odgarniając długie do ramion włosy, żeby Se ich
czasem nie przyjarać. Wiedziałem, że mnie nie wyrzuci. Skoro nawet złamał swoją
żelazną zasadę, wiedziałem i byłem pewny swego. Poza tym postanowiłem, że go przez
jakiś czas trochę po szantażuję.
Uśmiechnął się znów ładnie patrząc na swojego papieroska.
- Coś jeszcze dla księcia Billa? – zapytał przesłodzonym
głosem patrząc na mnie. Zastanowiłem się nieco.
- Hm… puszka piwa może być. Tylko nie byle jakie siki. Takie
za 4,50 będzie w sam raz. – stwierdziłem wracając do swojego palenia. Jego mina
była przezabawna. Miał morde tak pocieszną, że nie mogłem się nie roześmiać.
- Z czego się śmiejesz?
- Z twojej miny. – powiedziałem zgodnie z prawdą. – To jak,
dostanę to swoje piwo? – popatrzyłem na niego wyczekująco. Poczerwieniał lekko
na policzkach. Chyba się lekko zdenerwował.
- Nie będzie żadnego piwa, młody. – uniosłem lekko brew do
góry.
- Nie??
- Nie.
- W takim razie jak skończę to zaraz dzwonię do odpowiednich
instytucji… - nie zdążyłem dokończyć swojej myśli. Rzucił się na mnie jak
zwierz, nawet nie wiem w którym momencie
fajka wypadła mi z ręki na podłogę. Popchnął mnie na łózko i usiadł na mnie
okrakiem. Zaczęliśmy się siłować.
- Nie będzie żadnego piwska, młody! Dotarło?!
- Nie! – krzyknąłem próbując go z siebie zwalić.
Uszczypnąłem go w brzuch, aż podskoczył.
- Ty mały… ja ci zaraz…! – złapał mnie za obie ręce. Moje
były raczej chude, z powodzeniem mieściły się w jego jedną. Drugą zaczął
wpychać mi paluchy między żebra. Zacząłem się wydzierać.
- AU! To boli kretynie! – rzucałem się po łózku jak głupi.
- Może się czegoś po tym nauczysz!
- JA?! To ty powinieneś cofnąć się… do przedszkola! Na pewno
zapomnieli ci powiedziec, że bratu nie wpycha się jęzora do gęby i nie obmacuje
się go po tyłku! ZBOCZEŃIEEEEC!!! – wydarłem się na sam koniec. Zatkał mi usta
ręką.
- Zamknij tą japę! – syknął mi prosto w nos. – Skoro nie
chcesz po dobremu, zrobimy to inaczej… - wyszeptał.
Szamotałem się jeszcze przez chwilę, a potem zamarłem, gdy
poczułem jego rękę… pod swoją koszulką?
Jedną ręką zasłaniał mi wciąż usta, a ta druga powoli
wsuwała się pod koszulkę na moim brzuchu. Boże, on naprawdę ma jakieś spedalone
zapędy! Gdzie ja trafiłem?!
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Dyszałem ciężko przez nos,
chociaż nie byłem jakoś specjalnie zmęczony. W gruncie rzeczy nie wiedziałem,
dlaczego tak dyszę. Czułem jak jego dłoń wchodzi głębiej pod moją odzież.
Zaczął masować skórę mojego brzucha, miał silne ale delikatne ręce, wyczułem to
bezbłędnie. I ciepłe. Co sprawiało, że pomimo całej sytuacji ten dotyk był
całkiem przyjemny. Jego ręka zatrzymała się tuż pod moim mostkiem.
- Nauczę cię posłuszeństwa. – szepnął. Nie wiedziałem o co
mu chodzi. Dowiedziałem się tego dopiero po chwili.
Zastanawiałem się jednocześnie, dlaczego do cholery tak
cicho leżę, zamiast rzucać się gryźć, drapać i krzyczeć. Ja jedynie
obserwowałem to co robił.
Podrolował mi koszulkę do góry odsłaniając tym samym cały
mój tors. Brzuch, klatkę piersiowa razem z sutkami. Poczułem się lekko
nieswojo, ale byłem też ciekawy i jakby podekscytowany? Czekałem na to co
zrobi. Myślałem, że będzie mnie podszczypywał, łaskotał, albo nie wiem, wymyśli
jakieś inne tortury. Natomiast do głowy by mi nie przyszło…
- Mmm! – musiałem, po prostu musiałem jęknąć kiedy wziął w
usta mój lewy sutek. Nie mogłem leżeć spokojnie, nie kiedy robił mi coś
takiego! Wiłem się, nie mogłem tego znieść, a jednocześnie to było takie
przyjemne! Doszedłem więc do wniosku, że moje brodawki są nadzwyczaj wrażliwe.
Lizał ją, a potem zaczął ssać. Całkiem oszalałem. Trzymał
mnie mocno, nie mogłem się mu wywinąć. Ale już nie mogłem wytrzymać. To było
zbyt intensywne.
Oderwał się ode mnie na moment, żeby na mnie spojrzeć. Głowę
miałem odwróconą na bok, oczy przymknięte i oddychałem ciężko. Wyczułem, że się
uśmiechnął. Chwila wytchnienia nie trwała długo, zaraz znów to poczułem. Jego
usta i język. Wierzgnąłem się gwałtownie, przez co jego ręka puściła w końcu
moją twarz.
- Przestań, nie wytrzymam tego dłużej! – wyjęczałem.
Usłyszałem jak zachichotał.
- Będziesz grzeczny? – zapytał tuż przy moim uchu. Kiwnąłem
głowa na zgodę. Czułem się jakbym był pijany. – No to dam ci trochę spokoju. –
stwierdził i zszedł ze mnie, a ja leżałem tak jak leżałem. Nie miałem pojęcia
co się stało. Po kilku chwilach obciągnałem sobie koszulkę. Siedział obok mnie
i przyglądał mi się.
- Widzisz, jaki potrafisz być uległy?
- Wal się. – mruknąłem. Próbowałem usiąść ale wtedy coś
poczułem. W spodniach… Nie może być…
- Haha, młody! Aż tak się podnieciłeś? Nastolatki! – zaśmiał
się. Nie wiedziałem co ze soba zrobić. Spłoniłem się cały na twarzy. Mruknąłem
coś o łazience i podniosłem się, ale zaraz zostałem ściągnięty z powrotem.
- Co chcesz walić sobie w samotności? – usłyszałem szept tuż
przy uchu. Po raz kolejny.
- Nie mam zamiaru sobie walić. – stwierdziłem buntowniczo.
Siedziałem prosto jak struna.
- Mogę ci pomóc… - znów ten szept. Mimowolnie wyobraziłem
sobie tą scenę…
Siedzę całkiem roznegliżowany na swoim łózku. Podparty na
łokciach, w rozczochranych włosach, które jednak tylko dodają mi uroku. Nogi
uniesione, zgięte w kolanach i szeroko rozłożone. Czuję żar w kroczu. Patrzę na
nie zachłannie, jak jego ręka okala moje jądra, powoli przesuwa się na członek.
Jęczę cichutko. Odchylam głowę do tyłu. Przymykam oczy. Czuję jego zdecydowane,
ale czułe, delikatne ruchy. Znów spoglądam na ten jakże podniecający widok.
Głowka penisa co chwila chowa się i wynurza z jego palców. Znów mój jęk. Co raz
szybsze, mocniejsze ruchy. Aż w końcu spełnienie… Odrzucam głowę do tyłu z
cichym okrzykiem rozkoszy. Dochodzę obficie w jego rękę…
Jezu…
- Przestań, jesteś obrzydliwy! – pisnąłem zrywając się z
miejsca z walącym sercem. Sam byłem zszokowany tym co przed chwilą podsunęła mi
wyobraźnia. Patrzyłem na niego wielkimi oczami i dostrzegłem ten nikły uśmiech.
Debil się ze mnie nabijał!
- Nabijasz się ze mnie. – fuknąłem.
- Co, ja? W życiu, co ty.
- Jak to nie! Najpierw o mal mnie nie gwałcisz, a teraz się
ze mnie śmiejesz! – chwyciłem poduszkę i walnąłem go nią. Zaczął się głośno
smiać.
- Billy, przecież ci się podobało.. AU! – dostał znowu. –
Dobrze, już przestań, przepraszam!
Patrzyłem na niego wilkiem, miałem ochotę go zabić. Jedyny
plus z tego, że kutas szybko mi opadł.
- Nie gniewaj się, Billy, proszę. – Boże, nie, nie weźmie
mnie na oczy kota ze Szreka…
- Nigdy więcej mi tak nie rób. – burknąłem i wyszedłem z
pokoju do kuchni. Musiałem się napić.
19 marca 2014
Info.
Miałam dzisiaj dodać część Yink i Yank, ale niestety tego nie zrobię. Przepraszam naprawdę, ale nie wyrobiłam się, a na naprawdę się starałam. Siła wyższa, więc... ;/
Postaram się dodać notkę jutro. Góra, w piątek. Mam już coś napisane i nawet mogłabym to opublikować, ale byłoby to bardzo krótkie, więc nie ma sensu. Pozostaje mi więc tylko wziąć się jutro do roboty.
Pozdro.
Postaram się dodać notkę jutro. Góra, w piątek. Mam już coś napisane i nawet mogłabym to opublikować, ale byłoby to bardzo krótkie, więc nie ma sensu. Pozostaje mi więc tylko wziąć się jutro do roboty.
Pozdro.
17 marca 2014
20. Stanowcze NIE.
W tym samym czasie…
*Simone siedziała sama w domu. Roztrzęsiona czekała na
powrót swojego męża. Była już godzina 17, Tom wyszedł już jakiś czas temu,
dobrze wiedziała że jest z Billem. Miała tylko nadzieję, że nic się nie dzieje…
między nimi. Sam powiedział, że nie mają gdzie. Głupio się z tym czuła, ale
uczepiła się tego jednego szczegółu jak rzep psiego ogona, ale tylko on dawał
jej poczucie, że przynajmniej teraz jej synowie niczego złego nie robią. Tak,
bo to było złe. Chciała mieć nadzieję, że w końcu się opamiętają, przemyślą to
i dojdą do wniosku, że ona ma rację. Gdyby to wynikło w jakiejś normalnej
sytuacji, mogłaby zrobić coś więcej… ale Tom miał rację. Z ich perspektywy w
tej chwili ona nie jest najlepszym wzrokiem dobrej matki. Więc tak jakby nie
powinna teraz oceniać ich. Ale jak każdy normalny człowiek ma na coś takiego
pozwalać? Mimo wszystko to byli jej synowie i nie miała najmniejszego zamiaru
się na to godzić. Żeby jej dzieci uprawiały seks ze sobą.
Wstała i zaczęła chodzić po całym mieszkaniu. Nie mogła
uspokoić nerwów, kto by umiał. Wciąż zerkała na zegarek, już nie długo wróci
Gordon. Była bardzo ciekawa co on na to powie, ale też bała się trochę jego
reakcji, kiedy się wściekał słyszeli go wszyscy. Nie musiała się jednak
obawiać, że dojdzie do rękoczynów. Nawet w największej złości Gordon nigdy nie
podniósł ręki na Toma. Nawet jeśli czasami naprawdę sobie na to zasługiwał.
Kiedy wybiła godzina 18 zerwała się z miejsca w salonie gdzie wróciła i
podbiegła do okna. Dyskretnie wypatrywała swojego męża. Była przekonana, że
Gordon przyzna jej rację i całkowicie stanie po jej stronie. Ona już wiedziała
co zrobi, żeby to wszystko ukrócić. W końcu się doczekała, na podwórze wjechał
czarny samochód. Chwilę potem wysiadł z niego jej mąż. Na palcach pobiegła do
drzwi, aby mu je otworzyć.
Jak zawsze był zmęczony po pracy, ale Simone nie zamierzała
tym razem zwracać na to uwagi. Zrobiła jedynie to co musiała, czyli przywitała
się z nim i od razu pociągnęła za sobą do kuchni.
- Co się stało, kochanie, wyglądasz na bardzo… zdenerwowaną.
– stwierdził Gordon przyglądając się jej. Popatrzyła na niego przez chwilę
kręcąc się w miejscu z zdenerwowania. – Simone? – zagadnął ją przyglądając się
jej uważniej. Westchnęła po czym oznajmiła mu…
- Gordon, mamy poważny problem. Chodzi o chłopców. – facet
popatrzył na nią przez chwilę w milczeniu.
- To znaczy?
- Tom i Bill… oni… - nie wiedziała jak to ma z siebie
wykrztusić. – Boże, nie uwierzysz.
- Ale w co?
- Gordon, oni uprawiają seks. – powiedziała tak cicho że
ledwo ją usłyszał. Przez chwilę stał nie poruszając się kompletnie. Patrzył
tylko na nią tak jakby jej nie zrozumiał.
- Simone, oni mają po 18 lat, w tym wieku większość
nastolatków uprawia seks. – powiedział tak jakby rozmawiał z upośledzoną.
Simone natychmiast prychnęła.
- Wiem. Gdyby to były dziewczyny… ale oni uprawiają seks
MIĘDZY SOBĄ! Rozumiesz? Oni kochają się ze sobą. – mina Gordona była dziwna.
Ale na pewno nie tak zacięta jak Simone. Wyrażała raczej rezygnację. Usiadł
przy stole i przeczesał ręką włosy wzdychając. Żona usiadła obok niego. – No? –
ponagliła go. – Trzeba coś z tym zrobić…
- Skąd ty w ogóle posiadasz takie wiadomości? – zapytał w
końcu. – Chyba ci o tym nie powiedzieli sami.
- Oczywiście, że mi sami nie powiedzieli. – przyznała wciąż
zdenerwowana. – Do Toma zadzwonił kolega z prośbą czy nie pożyczyłby mu
zeszytów, bo nie było go dzisiaj w szkole.
- I ten kolega ci to powiedział?
- Nie. Nie rozmawiałam z nim zbyt długo, od razu poszłam po
Toma powiedzieć mu, że ma telefon od kolegi. Zszedł szybko i rozmawiali jakieś
15 minut, a ja jak to ja, nie mogłam patrzeć na ten jego burdel w pokoju i
zaczęłam zbierać mu rzeczy z podłogi. Wtedy zabrzęczała mu komórka. Myślałam,
że to może coś ważnego i…
- I co, przeczytałaś wiadomości? – zapytał zaskoczony
Gordon.
- Jedną wiadomość. – przyznała. – Od Billa, ta która wtedy
przyszła. Pisał w niej, że już dawno tego nie robili, rozumiesz? To się w
głowie nie mieści, żeby bracia… robili ze sobą takie rzeczy!
- Oni nie robią tego od wczoraj. – powiedział jej mąż w
pewnej chwili.
- Wiem, że to się ciągnie na pewno już od jakiegoś czasu,
ale… skąd ty o tym wiesz? – zapytała nagle patrząc na niego. Westchnął znów
przeczesując ręką włosy.
- Natknąłem się pewnego razu na jedną sytuację.
- Jaką sytuację?
- Bill przyszedł do Toma… wszedłem po coś na górę i coś
usłyszałem. Zajrzałem do nich do pokoju przez uchylone drzwi. Pieścili się. –
oczy Simone o mało nie wyszły na wierzch.
Zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po kuchni.
- I nic z tym nie zrobiłeś?! Gordon!
- Simone, nie krzycz. – powiedział spokojnie. – Co niby
miałem zrobić? Wejść tam i co?
- Choćby i wejść, żeby to przerwać! Jak mogłeś tak sobie na
to patrzeć! I nie przerwać tego! Przecież to jest jakieś skrzywienie
psychiczne!
- Simone, uspokój się. – powiedział znów Gordon. – Najpierw
trzeba z nimi normalnie porozmawiać. Z obydwoma na raz. Niech nam powiedzą co
uważają, a wtedy my zrobimy to samo…
- Tu nie ma o czym rozmawiać. Dobrze wiesz jaki Tom jest
uparty. Jeśli sobie coś wbije do głowy nic go od tego nie odwiedzie. Trzeba
zrobić coś innego.
- Co według ciebie? – zapytał masując sobie skronie.
- Odseperować ich od siebie. Tak, żeby nie mogli już więcej…
tego robić.
- Jak chcesz to zrobić? Są pełnoletni, wiedzą już o swoim
pokrewieństwie. Nie zamkniemy ich w dwóch osobnych pomieszczeniach.
- Może to trzeba by było zrobić. Ale jest inne wyjście, po
prostu… zabierzemy stąd naszego syna. Wyprowadzimy się i weźmiemy go ze sobą.
Nie wiem gdzie, wrócimy do Monachium, byle jak najdalej od tych… głupot. Bo to
co robią jest głupotą.
- Chyba oszalałaś, Tom w zyciu nigdzie się już stąd nie
ruszy. Prędzej nas wyklnie.
- Nie pozwolę mu na to, żeby dalej to robił.
- Simone, nie mamy już na niego żadnego wpływu. Możemy
jedynie powiadomić policję, ale to raczej….
- Nie wchodzi w grę.
- Własnie.
- Gordon, zabieramy go stąd czy będzie chciał czy nie.
Koniec. Jeśli uważa się za takiego dorosłego będzie musiał podjąć prawdziwie
dorosłą decyzję. Albo pojedzie z nami… albo powiadomimy policję. Ale to już
będzie blef.
- Simone… - zaczął Gordon. – Nie mam pojęcia jak to zrobimy…
ale wiesz, że będą robić wszystko żeby tylko pozostać razem…
- Wiem, ale ja na to nie pozwolę. – powiedziała i wyszła
kończąc rozmowę.
Tom
Gdy wróciłem do domu spotkała mnie nie lada niespodzianka.
Rodzice siedzieli w kuchni z takimi minami że aż chciało mi się śmiać.
Skierowałem się do siebie, ale wtedy usłyszałem głod Gordona.
- Tom, chodź do nas na chwilę. – chyba dla samych jaj do
nich poszedłem.
- Słucham.
- Razem z mamą doszliśmy do pewnych wniosków…
- A dotyczą one?
- Twojej zażyłości z Billem. – oznajmił mi. Patrzyłem na
niego przez chwilę a potem się uśmiechnąłem.
- Oczywiście. I co to za wnioski?
- Zdajesz sobie sprawę, że to jest niezgodne z prawem?
- A więc zawiadomiliście już policję, tak? – popatrzyłem na
nich z odrazą.
- Nie, nikt nie zawiadamiał policji. – odezwała się dla
odmiany moja matka.
- Och. – powiedziałem tylko.
- Ale zrobimy coś innego. – tym razem to mój ojczym.
- Tak? Niby co?
- Masz tydzień, żeby porozmawiać o wszystkim z Billem. Potem
wyjeżdżamy z powrotem do Monachium…
- Co takiego? – aż się zająknąłem.
- Wracamy do Monachium, Tom. – moja stara… nienawidzę jej.
To na pewno jej pomysł.
- Proszę bardzo, droga wolna. – powiedziałem opierając się
luzacko o ścianę. Popatrzyli na siebie. – Powiem raz i nie będę powtarzał. Nigdzie mnie ze sobą
nie zaciągniecie. A jeśli będziecie próbować, to długo mnie nie będziecie
oglądać. – popatrzyli na mnie z niezrozumieniem. Parsknąłem śmiechem. – No co?
Jestem pełnoletni. Do niczego nie możecie mnie zmusić, a jeśli to zrobicie, to
JA zadzwonię na policję. – odwróciłem się z zamiarem odejścia ale zatrzymał
mnie Gordon. Wstał i złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i spojrzałem na
niego.
- Tom, synu, chcemy dla was jak najlepiej…
- 18 lat temu też chcieliście? Poza tym co ty o mnie wiesz.
Nie jesteś moim ojcem. – odtrąciłem jego rekę. – Ostrzegam was lojalnie. Nie
zmuszajcie mnie, żebym to ja was wsadził do paki. – pobiegłem wkurwiony do
siebie na górę.
Nie miałem zamiaru im się tak po prostu dać zagiąć. Od razu
chciałem zadzwonić do Billa, ale… coś mnie powstrzymało. Nie chciałem, żeby
cierpiał. A na pewno zadałoby mu to ból. Ale byłem pewny, że jego starzy też
już wiedzą…
Bill
Gdy wróciłem do domu panowała dziwna cisza. Poczułem lekki
niepokój, ale udałem się prosto do swojego pokoju. Przeczuwałem, że rodzice
Toma już poinformowali o wszystkim moich. Nie miałem pojęcia, co zrobię, jeśli
zaczną ten temat. Ostatnimi czasy w ogóle nie umiałem z nimi rozmawiać. Każda
próba kończyła się awanturą. Nie chciałem nawet myśleć, co byłoby tym razem.
Masakra.
Zdążyłem odpalić kompa, kiedy drzwi do mojego pokoju się
otworzyły. Mój stary razem z matką weszli z niepewnymi minami. Już wiedziałem,
co się będzie działo. Udałem jednak, że nie wiem o co chodzi nie chcąc samemu
się wkopać. Stali tak przez chwilę patrząc na mnie, a ja patrzyłem na nich.
- Bill, synku, musimy porozmawiać. – odezwał się ojciec jako
pierwszy. Odłożyłem komputer na miejsce wiedząc, że tego nie uniknę.
- Tak? – bąknąłem. Usiedli oboje na moim łóżku. Widać było,
że szok jeszcze do końca ich nie opuścił.
- Posłuchaj, Bill… - nie mieli pojęcia jak zacząć tą
rozmowę.
- Wyręczę was. – powiedziałem. – Rodzice Toma wam
powiedzieli, tak? – pokiwali tylko głowami. – Więc… już wiecie. – dodałem
tylko.
- I nie masz nam nic więcej do powiedzenia? – tym razem
odezwała się matka. Popatrzyłem na nią.
- A co mam wam powiedzieć?
- Jak to co? – ojciec patrzył mi prosto w oczy. – Masz 18
lat. Nie znaczy to jednak że wszystko ci wolno. Na pewno nie wolno ci łamać
prawa. – parsknąłem śmiechem odwracając głowę do okna.
- Jesteście chyba ostatnimi osobami, które powinny mi to
mówić. – ojciec westchnął.
- Bill, my doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie
jesteśmy święci. Ale jesteśmy twoimi rodzicami i musimy chronić cię przed…
- Przed czym? – wpadłem mu w słowo.
- Przed poważnymi kłopotami.
- Nie widzę, żebym miał kłopoty. – prychnąłem.
- Jeszcze nie. Ale rodzice Toma rozważają podać to na
policję. – popatrzyłem na niego uważnie. Nie wiedziałem czy kłamał. Ale i tak
postanowiłem go wyśmiać.
- Daj spokój, nie zrobią tego.
- My tego nie zrobimy, ale oni o tym myślą. – znów
prychnąłem.
- Tak, wsadzą do pudła własne dziecko, super.
- My też uważamy, że w gruncie rzeczy tego nie zrobią, ale
gdyby wiedział o tym ktoś obcy, który nie miałby skrupułów, zrobiłby to od
razu.
- Czego wy ode mnie oczekujecie, co? – zapytałem ostro.
- Nie wiesz? – wtrąciła się matka. – To musi się skończyć,
nie możecie tkwić w tym dłużej…
- Kpisz sobie?! – podniosłem głos. – A ile lat WY w tym tkwicie?!
- Pragnęliśmy dziecka. I mamy ciebie… - ojciec złapał mnie
czule za rękę, ale natychmiast go odtrąciłem.
- Aha, dostaliście co chcieliście, a resztę macie w dupie?!
To jest wasza wina! – krzyknąłem.
- Nasza?
- Tak, wasza. Gdybyście mieli sumienie, nie
rozdzielilibyście nas, może gdybyśmy chowali się razem, nic by się nie stało.
Ale teraz jest już zapóźni, nie wycofamy się. A wiecie dlaczego? Bo się
kochamy! – wyrypałem im prosto w oczy. Przez chwilę patrzyli na mnie tak jakby
nie rozumieli niemieckiego. Po chwili oboje zaczęli wykazywać pierwsze oznaki
zrozumienia.
- Bill, wiemy, że się kochacie, jesteście rodzeństwem, ale…
- Przestań pieprzyć! Dobrze wiesz o czym mówie! KOCHAMY SIĘ I UPRAWIAMY SEKS! Teraz dotarło?
– znów krzyknąłem.
Zapadło milczenie. Po kilku minutach ojciec odezwał się
wyraźnie poirytowany, jeśli tylko o poirytowaniu można było tu mówić.
- Bill, dosyć. Na pewno wiesz jak nazywa się to co robicie.
Tego nie muszę ci tłumaczyć. Chcemy ci powiedzieć, że rodzice i Tom
wyprowadzają się z Loitsche. Teraz to ja patrzyłem na nich w bezruchu,
totalnym.
- Co? – wydusiłem tylko.
- Twój brat wyjeżdża. Jeszcze w tym tygodniu. – powiedział
spokojnie patrząc uważnie na mnie.
- On nie wyjedzie. – powiedziałem czując paraliżujący
strach, który pojawił się natychmiast po tym jak dotarło do mnie to co
powiedział do mnie ojciec.
- Wyjedzie, Bill, bo to jedyny sposób na to, żeby to przerwać…
- Nie! – poderwałem się wyskakując z łóżka. Zacząłem chodzić
nerwowo po pokoju tarmosząc się za włosy. Czułem, że świat osuwa mi się spod
nóg. On na to nie pójdzie, nie da się wywieźć, na pewno nie…
- Bill, uspokój się…
- Nie! – wrzasnąłem znów. – On nie wyjedzie! Nie zostawi
mnie, nie pozwoli na to, żebyście nas znowu rozdzielili…! – matka wstała i
próbowała mnie przytulić.
W gruncie rzeczy w takiej chorej sytuacji zachowali nader
łagodnie. Nie raz wyobrażałem sobie ich reakcję. Byłem pewny, że co najmniej
wywalą mnie z domu. Ale nie bałem się tego, miałem Toma. A teraz chcą mi go
odebrać. Znowu. Ale on na to nie pozwoli, przekonywałem sam siebie.
Odepchnąłem matkę jakby była czymś obrzydliwym. W tamtej
chwili dla mnie była. Właśnie taka, obrzydliwa. Miała łzy w oczach, widziałem
je. Ale nie wzruszało mnie to ani troche. Właśnie uczestniczyła w procederze
rozwalania mi zycia. Wiedziałem, że jeśli go stracę, nie wybaczę im tego.
Nigdy.
- Co wy możecie wiedzieć! – zacząłem znowu krzyczeć. – Wam
chodziło tylko o zaspokojenie waszych egoistycznych potrzeb! Nie myśleliście o
nas samych ani przez chwilę!
- Bill, kochanie… - to znowu matka. Znów ją odepchnąłem.
- Nie dotykaj mnie. – wycedziłem. – Brzydzę się tobą. –
poczułem uderzenie w twarz. W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stało.
Matka też była zszokowana. Patrzyła wielkimi oczami na ojca. Ja też na niego
patrzyłem, ale ze wstrętem jeszcze większym niż przed chwilą. Nigdy wcześniej
mnie nie uderzył. Chyba sam był tym zaskoczony. Po chwili przygarnął mnie do
siebie tuląc i wycałował piekący policzek. Nic nie robiłem, byłem wciąż w szoku
po tym jak dał mi w pysk. Ale już niedługo odzyskałem władzę w ciele. Wyrwałem
mu się jednym ruchem. Patrzyłem na niego z taką nienawiścią, jaką nie darzyłem
chyba nikogo. Dotknąłem swojego policzka, wciąż piekł.
- Wynoście się. – powiedziałem cicho, ale tak jadowitym
głosem, że nie musiałem krzyczeć. – Wynocha! – teraz się rozdarłem. Nie
chciałem przebywać z nimi ani chwili dłużej. – Nienawidzę was!
- Bill…
- Wypierdalać mi stąd, już!!! – chwyciłem matkę i wyrzuciłem
ją za drzwi. Z ojcem było troche trudniej, ale ta cała sytuacja chyba dodała mi
sił, bo jednak sobie z nim poradziłem. Zatrzasnąłem z hukiem drzwi i
zakluczyłem od środka pozostawiając w nich klucz tak aby sami nie mogli ich
otworzyć.
Krew buzowała we mnie. Nie słyszałem nic oprócz dudnienia w
uszach. Potem doszły mnie dźwięki awantury na dole, o to, że ojciec mnie
uderzył. Położyłem się na łózku. Drżącymi rękami wybrałem numer do Toma.
Odebrał po pierwszym sygnale.
- Tom? Powiedz, że to nieprawda. Że mnie nie zostawisz!
* niespodzianka dla tych, którzy myśleli już, że Bill i Tom
będą żyć razem długo i szczęśliwie xD
Subskrybuj:
Posty (Atom)